poniedziałek, 29 stycznia 2018

Dyplomatyczna perswazja

  Kończy się ten wspaniały dzień. Szkoda, bo wiele w tym dniu doświadczyłam… Aż chciałoby się, aby jeszcze choć parę godzin potrwał. Trudno! Doby niestety nie da się naciągnąć. Czas więc na spańsko. Ale zanim powędruję w objęcia Morfeusza, chciałabym się podzielić niektórymi swoimi wrażeniami z dnia dzisiejszego. Po pierwsze: choróbska oczywiście pozbyłam się w kosmicznym tempie, co u mnie to niemalże norma… Hihihi… wszak znam się trochę na samoleczeniu. No, przynajmniej na swój własny użytek. A po drugie: osiągnęłam w tym dniu mały sukcesik pedagogiczny. A mianowicie, udało mi się wpłynąć na nastoletniego syna moich sąsiadów. Mam nadzieję, że ten mój wpływ będzie w nim owocował dłuższy czas. No bo proszę sobie wyobrazić, że on ze spokojnego chłopaczka, stał się nagle pustogłowym nastolatkiem. Od paru miesięcy, od kiedy zrobił prawko i jego matka kupiła mu motorower, nagle zaczął szaleć jak nie przymierzając, pijany zając w kapuście. Mało tego, zaczęli się do niego zjeżdżać jego kumple na motorowerach. Czasami stało ich pod domem dziesięciu, a i dziewczątka były również.      Nic nie mam przeciw młodzieży, więcej, bardzo lubię młodzież i jak do tej pory zawsze miałam z nią dobry kontakt. Aż tu nagle, niemalże z dnia na dzień, ta młodzież, koczująca pod moim domem, przeszła jakąś metamorfozę. Z jednego stadium rozwoju przeszła do następnego, ale to następne stadium, co tu ukrywać, jakoś pofyrtanie im się zaczęło. Dość powiedzieć, że pod oknami ciągły smród od spalin motorowerowych, który wdziera się do środka, że okna ni jak otworzyć nie można, to jeszcze głośna, nieustająca muzyka hip-hop świdruje moje bębenki. Bo też akurat pod moim oknem kuchennym wybrali sobie miejsce do „biwakowania”. Z jednej strony im się nie dziwię, bo miejsce super. Oddalone od ulicy. Osłonięte żywopłotem od spojrzeń przechodniów. Czyste, zadbane, przyjemne. No i przesiadują mi pod oknami już dobre parę tygodni, i to po parę godzin dziennie. Przy dźwiękach hip-hopu, jedzą pizzę, słodycze, piją browarek, palą papierosy, rechoczą się na całe gardło, niekiedy kopią piłkę. Parę razy, już wcześniej, prosiłam ich o ściszenie muzyki, i odpalanie swoich „rumaków” na ulicy, a nie przy wejściu do domu, skutkowało, ale tylko na chwilę. Po takich ich biesiadowaniach pod oknem moim zostawały odpadki po jedzeniu, papierki po słodyczach, niedopałki, kapsle, ba, nawet butelki i puszki po piwie powtykane w żywopłot. Choć kosz na śmiecie jest 5 m dalej. Następnego dnia prosiłam, żeby to pozbierali. Owszem, na początku zbierali, może nie do końca, ale jednak coś tam za sobą sprzątali. No ale z czasem przestali. Miałam już tego dość. Postanowiłam zrobić z nimi porządek, a zacząć od syna sąsiadki, bo też to do niego cała ta ferajna się zjeżdżała. Do matki jego nie chciałam iść na skargi, tylko samej z nim porozmawiać. Raz, że nie lubię skarżyć, a drugi raz, że zdążyłam już wyczuć, iż jej jest najwyraźniej obojętne, co syn robi. Poczłapałam najpierw do mojego syna po poradę. Przez telefon nie chciałam z nim o tym rozmawiać, bo zależało mi na naocznej obserwacji jego reakcji na problem, jako tego niedawnego nastolatka. No i miałam też nadzieję, że skoro to było tak niedawno, to też z pewnością pamięta, jaką metodą najszybciej do takich żółtodziobów można dotrzeć by poskutkowała... Ale żeby też ich nie zrazić do siebie i nie wyjść na jakąś jędzę. Albo, co nie daj Bóg, żeby ich nie sprowokować do jakiś złośliwości, czy nawet brutalności w stosunku do mnie. Bo też nie wiadomo, co takim niewyżytym małolatom może do głowy strzelić. Po prostu chciałam sprawę załatwić polubownie. No i wiecie, co mój syn na to:
  - Mamuś, naprawdę nie wiem, co ci mam powiedzieć. Sam jestem tym zaskoczony, że nie wiem. Pamiętam, że nieraz mieliśmy z kolegami małe potyczki z dorosłymi, ale takich rzeczy na pewno nie robiliśmy. Pewnie to zależy od wychowania wyniesionego z domu. Od kultury osobistej… Ale pamiętaj, jak tylko będziesz miała ich dość, dzwoń o każdej porze dnia i nocy, a ja zaraz się zjawię u ciebie i zrobię z nimi porządek.

  No i wróciłam do domu z postanowieniem, że biorę sprawę w swoje ręce. Od już. I proszę zobaczyć, co na początek zrobiłam.


  Pozbierałam wszystkie ich śmieci i zrobiłam zgrabną kupeczkę pod małolata motorkiem. Podziałało prawie natychmiast… Wprawdzie nie na małolata, a na jego matkę, bo to ona wyrzuciła je do śmietnika, ale to był dobry początek. Potem przeprowadziłam rozmowę z małolatem… No ale o tym opowiem chyba jutro, bo teraz muszę koniecznie wyłączyć komputer. Potężna burza się u nas rozpętała. A ja mieszkam w kotlinie otoczonej górami… Ależ wali… Niebo całe w ogniu. Istny kocioł diabelski!

HKCz
(27.07.2009)