Kończy
się ten wspaniały dzień. Szkoda, bo wiele w tym dniu
doświadczyłam… Aż chciałoby się, aby jeszcze choć parę
godzin potrwał. Trudno! Doby niestety nie da się naciągnąć. Czas
więc na spańsko. Ale zanim powędruję w objęcia Morfeusza,
chciałabym się podzielić niektórymi swoimi wrażeniami z dnia
dzisiejszego. Po pierwsze: choróbska oczywiście pozbyłam się w
kosmicznym tempie, co u mnie to niemalże norma… Hihihi… wszak
znam się trochę na samoleczeniu. No, przynajmniej na swój własny
użytek. A po drugie: osiągnęłam w tym dniu mały sukcesik
pedagogiczny. A mianowicie, udało mi się wpłynąć na
nastoletniego syna moich sąsiadów. Mam nadzieję, że ten mój
wpływ będzie w nim owocował dłuższy czas. No bo proszę sobie
wyobrazić, że on ze spokojnego chłopaczka, stał się nagle
pustogłowym nastolatkiem. Od paru miesięcy, od kiedy zrobił prawko
i jego matka kupiła mu motorower, nagle zaczął szaleć jak nie
przymierzając, pijany zając w kapuście. Mało tego, zaczęli się
do niego zjeżdżać jego kumple na motorowerach. Czasami stało ich
pod domem dziesięciu, a i dziewczątka były również. Nic nie mam
przeciw młodzieży, więcej, bardzo lubię młodzież i jak do tej
pory zawsze miałam z nią dobry kontakt. Aż tu nagle, niemalże z
dnia na dzień, ta młodzież, koczująca pod moim domem, przeszła
jakąś metamorfozę. Z jednego stadium rozwoju przeszła do
następnego, ale to następne stadium, co tu ukrywać, jakoś
pofyrtanie im się zaczęło. Dość powiedzieć, że pod oknami
ciągły smród od spalin motorowerowych, który wdziera się do
środka, że okna ni jak otworzyć nie można, to jeszcze głośna,
nieustająca muzyka hip-hop świdruje moje bębenki. Bo też akurat
pod moim oknem kuchennym wybrali sobie miejsce do „biwakowania”.
Z jednej strony im się nie dziwię, bo miejsce super. Oddalone od
ulicy. Osłonięte żywopłotem od spojrzeń przechodniów. Czyste,
zadbane, przyjemne. No i przesiadują mi pod oknami już dobre parę
tygodni, i to po parę godzin dziennie. Przy dźwiękach hip-hopu,
jedzą pizzę, słodycze, piją browarek, palą papierosy, rechoczą
się na całe gardło, niekiedy kopią piłkę. Parę razy, już
wcześniej, prosiłam ich o ściszenie muzyki, i odpalanie swoich
„rumaków” na ulicy, a nie przy wejściu do domu, skutkowało,
ale tylko na chwilę. Po takich ich biesiadowaniach pod oknem moim
zostawały odpadki po jedzeniu, papierki po słodyczach, niedopałki,
kapsle, ba, nawet butelki i puszki po piwie powtykane w żywopłot.
Choć kosz na śmiecie jest 5 m dalej. Następnego dnia prosiłam,
żeby to pozbierali. Owszem, na początku zbierali, może nie do
końca, ale jednak coś tam za sobą sprzątali. No ale z czasem
przestali. Miałam już tego dość. Postanowiłam zrobić z nimi
porządek, a zacząć od syna sąsiadki, bo też to do niego cała ta
ferajna się zjeżdżała. Do matki jego nie chciałam iść na
skargi, tylko samej z nim porozmawiać. Raz, że nie lubię skarżyć,
a drugi raz, że zdążyłam już wyczuć, iż jej jest najwyraźniej
obojętne, co syn robi. Poczłapałam najpierw do mojego syna po
poradę. Przez telefon nie chciałam z nim o tym rozmawiać, bo
zależało mi na naocznej obserwacji jego reakcji na problem, jako
tego niedawnego nastolatka. No i miałam też nadzieję, że skoro to
było tak niedawno, to też z pewnością pamięta, jaką metodą
najszybciej do takich żółtodziobów można dotrzeć by
poskutkowała... Ale żeby też ich nie zrazić do siebie i nie wyjść
na jakąś jędzę. Albo, co nie daj Bóg, żeby ich nie sprowokować
do jakiś złośliwości, czy nawet brutalności w stosunku do mnie.
Bo też nie wiadomo, co takim niewyżytym małolatom może do głowy
strzelić. Po prostu chciałam sprawę załatwić polubownie. No i
wiecie, co mój syn na to:
-
Mamuś, naprawdę nie wiem, co ci mam powiedzieć. Sam jestem tym
zaskoczony, że nie wiem. Pamiętam, że nieraz mieliśmy z kolegami
małe potyczki z dorosłymi, ale takich rzeczy na pewno nie
robiliśmy. Pewnie to zależy od wychowania wyniesionego z domu. Od
kultury osobistej… Ale pamiętaj, jak tylko będziesz miała ich
dość, dzwoń o każdej porze dnia i nocy, a ja zaraz się zjawię u
ciebie i zrobię z nimi porządek.
No i
wróciłam do domu z postanowieniem, że biorę sprawę w swoje ręce.
Od już. I proszę zobaczyć, co na początek zrobiłam.
Pozbierałam
wszystkie ich śmieci i zrobiłam zgrabną kupeczkę pod małolata
motorkiem. Podziałało prawie natychmiast… Wprawdzie nie na
małolata, a na jego matkę, bo to ona wyrzuciła je do śmietnika,
ale to był dobry początek. Potem przeprowadziłam rozmowę z
małolatem… No ale o tym opowiem chyba jutro, bo teraz muszę
koniecznie wyłączyć komputer. Potężna burza się u nas
rozpętała. A ja mieszkam w kotlinie otoczonej górami… Ależ
wali… Niebo całe w ogniu. Istny kocioł diabelski!
HKCz
(27.07.2009)