Uwaga, będę się chwalić: Moim obecnym rowerem jeżdżę 3 sezon i do tej pory wypedałowałam na nim ponad 3,7 tys. km. Tyle wskazał mi (j.w.) licznik kilometrów po dzisiejszej wycieczce. Nie wiem czy to dużo, ale ja osobiście jestem zadowolona. Codziennie rowerem nie jeżdżę. Jeżdżę tylko wtedy, kiedy mam wolny czas, i... kiedy z nieba „żabami nie ciepie”. A jeżdżę tylko po lasach, leśnymi dróżkami. Chyba że po, albo przed wycieczką rowerową, chcę odwiedzić moją Córkę lub Syna. Wtedy parę kilometrów jadę po ulicach, asfaltem.
O swoim wieku wspominać nie będę, bo ten akurat mało ważny. Jeżdżę, bo uwielbiam jeździć. Od dziecka. Pisałam o tym na blogu literackim we wspomnieniu „Bicycle czar”. Jeżdżę, i mam zamiar jeździć do końca. Jakiego końca? Nie wiem. Każdy ma swój koniec. A ja o swoim rzadko kiedy myślę.
Moje Dzieci żartują, że kiedy przyjdzie mój czas, będą musiały za mną z trumną ganiać, bo ze swoją ruchliwą naturą, mogę go przegapić. :D Tak że wszystko jest OK. Póki co. Po co na zapas martwić się rzeczami, na które i tak nie ma się wpływu? Trzeba żyć tu i teraz. Pełnią życia. Dla siebie i dla innych... Ot i morał wymsknął mi się w końcu spod paluszków. ;)
Póki życie trwa...