Z doświadczenia wiem, że
to szczera prawda. Znam takich ludzi. Sama też do nich należę.
Moje dzieci ze swoimi dziećmi również. I to mnie cieszy podwójnie.
Mam to szczęście w
życiu, że mogę mieć bliski kontakt z naturą. Zawsze do tego
dążyłam, aby tak właśnie było. W mieście się dusiłam.
Brakowało mi powietrza, przestrzeni, zieleni, śpiewu ptaków.
Kiedy przez naście lat
przyszło mi mieszkać w bloku, czułam się tak, jakby mi ktoś
skrzydła podcinał. Nie poddawałam się jednak. Nieustannie
szukałam możliwości wybycia za miasto, na łono natury. Do
pobliskich lasów. Na łąki, pola. Nad wodę.
Zawsze wiedziałam, że
muszę swoim życiem tak pokierować, aby bliski kontakt z naturą
mieć na co dzień. Udało się. Mam. Teraz już mogę być w pełni
szczęśliwą.
Nasza ostatnia niedziela
minęła nam bardzo miło i rodzinnie. Oczywiście na łonie natury.
Całe popołudnie spędziliśmy nad pobliskim jeziorem. Wieczorem,
kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, ruszyliśmy w
kierunku domu. Po drodze zatrzymaliśmy się jednak, aby podziwiać
zachód słońca. Zobaczyć, jak chowa się za szczytami gór.
Wrażenie niesamowite.
Człowiek jakiś taki jakby uwznioślony wracał do domu... Serio! Co
widać na poniższych fotkach. :)
A teraz pędem do auta. Słońce pożegnane... Czas na kolacje.