niedziela, 1 lipca 2018

Pierwsza tej wiosny wędrówka po Jurze Szwabskiej

W drugi dzień Świąt Wielkanocnych wyruszyliśmy na rodzinną wędrówkę po Jurze Szwabskiej (Schwäbische Alb), a konkretnie po naszych okolicach - Zollernalbkreis. Nasze miasto leży w bardzo długiej kotlinie, dookoła piękne góry i lasy, jest więc gdzie wędrować i co zwiedzać.



Zaraz po obfitym świątecznym śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Auto zostawiliśmy 
na parkingu pod wschodnią częścią kotliny i piechotą ruszyliśmy w górę.


Zimnica tego dnia była okropna, ale co tam, po paru minutach wdrapywania się 
po górzystych ścieżkach każdemu z nas było już ciepło. Dotarliśmy na szczyt, a tu
 takie wspaniałe widoki. Oglądamy je z zapartym tchem, tak jakby z lotu ptaka. 
Nasze miasto wygląda niesamowicie.  


Pozachwycaliśmy się pięknymi widokami ile wlezie i ruszyliśmy w dalszą drogę 
po szczycie.


Wędrowało nam się bardzo fajnie i wesoło. Opowiadaliśmy sobie różne historyjki, 
rozmawialiśmy na temat geografii, także i kosmosu. Starszyzna chwilami zahaczała
 nawet o tematy polityczne, ale tylko na krótko, by nie psuć sobie nastroju.


Kiedy dotarliśmy do chatki widowiskowej (Schleicherhütteleży na wysokości 
899 m.p.p.m.) chcieliśmy już tylko podziwiać… i podziwiać.




A tutaj LINK do zdjęć tej chatki w różnej odsłonie - o różnej porze roku.

Chatka ta (Schleicherhütte), jak informuje tabliczka przytwierdzona do jej dachu, 
w 1990 r. uległa całkowitemu zniszczeniu przez potężny huragan, zaś w 1992 wybudowana 
została od nowa. 

No, tu już są widoki nieziemskie… aż dech zapiera! A to tylko mała część
 naszego miasta.

Zatrzymaliśmy się tutaj na dłuższą chwilę i z wielką przyjemnością podziwialiśmy nasze
 miasto z chatki i z miejsca u jej podnóża. Musieliśmy bardzo uważać by nie stracić 
równowagi, zbocze było bardzo wysokie i spadziste.
Po chwili ruszyliśmy dalej, i kiedy dotarliśmy do najwyższego punktu na trasie naszej 
wędrówki zobaczyliśmy pięknie powiewające tybetańskie flagi modlitewne. Flagi te 
nie są u nas niczym nadzwyczajnym. Tutaj żyją ludzie różnych wyznań i religii. 
Zgodnie z tradycją tybetańską flagi wznosi się w słoneczny poranek w najwyższym 
punkcie przestrzeni. Czyni się to dla dobra wszystkich istot żywych, nie tylko własnego. 
W ten sposób uwolnienia się z więzienia własnego ego. Z czasem flagi te ulegają 
wystrzępieniu, płowieją, wtedy zawieszane są nowe. Zastępują one - symbolicznie
 - starą formę, która musi odejść. Koło życia toczy się przecież nieustannie.
Po drodze podziwiamy także naszą miejska oczyszczalnię ścieków. Trzeba przyznać,
 że z góry wygląda bardzo okazale, i jakoś tak - jak z innej planety.


Kiedy po 3 godzinnej wędrówce schodziliśmy drugą stroną góry by dotrzeć do parkingu 
do naszego auta, po drodze oglądaliśmy piękne konie z pobliskiej stadniny.

Trawki tyle co kot napłakał, ale koniki już tam coś skubią. 



  Podobnie owce na hali, czują wiosnę i się pasą… A co!  


 Natura rządzi się swoimi prawami. Człowiek nie inaczej. Kiedy czuje zmęczenie - ciągnie 
go do domu. Nas też, po niemalże 4-ro godzinnej wędrówce, zaczęło też ciągnąć. 
Naszego pieska chyba mniej, bo ciągle miał coś do obwąchania. 

Do następnej wędrówki, Wędrowcy!

HKCz
(15.04.2012.)