W drugi dzień Świąt Wielkanocnych wyruszyliśmy na rodzinną wędrówkę po Jurze Szwabskiej
(Schwäbische Alb), a konkretnie po naszych okolicach -
Zollernalbkreis. Nasze
miasto leży w bardzo długiej kotlinie, dookoła piękne góry i
lasy, jest więc gdzie wędrować i co zwiedzać.
Zaraz po obfitym świątecznym śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Auto zostawiliśmy
na parkingu pod wschodnią częścią kotliny i piechotą ruszyliśmy w górę.
Zimnica tego dnia była okropna, ale co tam, po paru minutach wdrapywania się
po górzystych ścieżkach każdemu z nas było już ciepło. Dotarliśmy na szczyt, a tu
takie wspaniałe widoki. Oglądamy je z zapartym tchem, tak jakby z lotu ptaka.
Nasze miasto wygląda niesamowicie.
Pozachwycaliśmy się
pięknymi widokami ile wlezie i ruszyliśmy w dalszą drogę
po szczycie.
Wędrowało nam się
bardzo fajnie i wesoło. Opowiadaliśmy sobie różne historyjki,
rozmawialiśmy na temat
geografii, także i kosmosu. Starszyzna chwilami zahaczała
nawet o tematy
polityczne, ale tylko na krótko, by nie psuć sobie nastroju.
Kiedy dotarliśmy do
chatki widowiskowej (Schleicherhütteleży na wysokości
899 m.p.p.m.)
chcieliśmy już tylko podziwiać… i podziwiać.
A tutaj LINK do zdjęć tej chatki w różnej odsłonie - o różnej porze roku.
Chatka
ta (Schleicherhütte), jak informuje tabliczka przytwierdzona do
jej dachu,
w 1990 r. uległa
całkowitemu zniszczeniu przez potężny huragan, zaś w 1992
wybudowana
została od nowa.
No, tu już są widoki
nieziemskie… aż dech zapiera! A to tylko mała część
naszego miasta.
Zatrzymaliśmy się tutaj na dłuższą chwilę i z wielką przyjemnością podziwialiśmy nasze
miasto z chatki i z miejsca u jej podnóża. Musieliśmy bardzo uważać by nie stracić
równowagi, zbocze było bardzo wysokie i spadziste.
miasto z chatki i z miejsca u jej podnóża. Musieliśmy bardzo uważać by nie stracić
równowagi, zbocze było bardzo wysokie i spadziste.
Po chwili ruszyliśmy
dalej, i kiedy dotarliśmy do najwyższego punktu na trasie naszej
wędrówki zobaczyliśmy
pięknie powiewające tybetańskie flagi modlitewne. Flagi te
nie są u nas niczym
nadzwyczajnym. Tutaj żyją ludzie różnych wyznań i religii.
Zgodnie z tradycją
tybetańską flagi wznosi się w słoneczny poranek w najwyższym
punkcie przestrzeni.
Czyni się to dla dobra wszystkich istot żywych, nie tylko
własnego.
W ten sposób
uwolnienia się z więzienia własnego ego. Z czasem flagi te
ulegają
wystrzępieniu,
płowieją, wtedy zawieszane są nowe. Zastępują one - symbolicznie
- starą formę,
która musi odejść. Koło życia toczy się przecież nieustannie.
Po drodze podziwiamy
także naszą miejska oczyszczalnię ścieków. Trzeba przyznać,
że z góry
wygląda bardzo okazale, i jakoś tak - jak z innej planety.
Kiedy po 3 godzinnej
wędrówce schodziliśmy drugą stroną góry by dotrzeć do
parkingu
do naszego auta, po
drodze oglądaliśmy piękne konie z pobliskiej stadniny.
Trawki tyle co kot
napłakał, ale koniki już tam coś skubią.
Podobnie
owce na hali, czują wiosnę i się pasą… A co!
Natura rządzi
się swoimi prawami. Człowiek nie inaczej. Kiedy czuje zmęczenie -
ciągnie
go do domu. Nas też,
po niemalże 4-ro godzinnej wędrówce, zaczęło też ciągnąć.
Naszego pieska chyba
mniej, bo ciągle miał coś do obwąchania.
Do
następnej wędrówki, Wędrowcy!
HKCz
(15.04.2012.)