niedziela, 26 sierpnia 2018

Rodzinna wycieczka rowerowa


W zeszłą niedzielę Córka zwołała zbiórkę i zebrała chętnych na popołudniową wycieczkę rowerową. Zebrała nas wprawdzie tylko niewielki skład, bo 1/3 część Rodzinki, ale i tak wycieczka była fajna.
Ja oczywiście dałam się namówić od razu. Mimo to, że od jakiegoś czasu (po zeszłorocznym wypadku, o którym pisałam > tutaj), z zasady w niedzielę nie wybieram się na wycieczki rowerowe. Pozostał uraz. Bo też ten wypadek miał miejsce właśnie w niedzielę. A wiadomo, to właśnie w niedzielę najwięcej ludzi spaceruje i jeździ na rowerach po lasach. I że wśród nich znajdzie się jakiś idiota pewnie nietrudno.

Ale co tam, sama nie muszę jeździć w niedzielę, a że wespół w zespół zawsze raźniej, to nie było co się zastanawiać. Z Córką najczęściej jeździmy właśnie w niedzielę. Bo w niedzielę ona ma najwięcej czasu.
Ruszyliśmy po południu 3 rowerami. Córka z najmłodszą Wnuczką w przyczepce, mój najmłodszy Wnuk i ja. Pogoda była wspaniała. Przejechaliśmy po lasach prawie 40 km. Wrażeń było moc.



Najpierw zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki...


Później, krótką przerwę na mały owocowy posiłek...


...I dalej w drogę!

***

Jest kolejna niedziela. Kończę pisać, bo przed chwilą Córka znów zrobiła zbiórkę. Jedziemy w tym samym składzie plus Zięć. Wczoraj wrócił z USA i też jest chętny... No to w drogę! :D




Wnuczka ma się dobrze w swojej przyczepce... Jak zwykle.


Krótka przerwa na posilenie się owocami i rozmowę.


Na leśny plac zabaw też trzeba było koniecznie zajechać. Wnuczka miała tu
 wiele do "zrobienia".

Nieubłagany czas, jak rzeka płynie...


A czas jak rzeka, jak rzeka płynie,
Nieubłaganie… Z szybkości słynie.
Nikt go zatrzymać nigdy nie zdoła,
Ni bogacz z mamoną, ni zwykła pierdoła.

Jedyna to sprawiedliwość na tym świecie,
I ja o tym wiem, i wy o tym wiecie…
Cieszmy się zatem dzisiejszym dniem,
Porzućmy smuteczki i… carpe diem!




Wierszyk ten napisałam wiele lat temu. Od wtedy, wiele wody w rzece upłynęło. A ja wcale tego nie czuję. Serio! Zwłaszcza od kiedy zaczęłam na poważnie śmigać na rowerze... Ba, teraz czuję się jeszcze lepiej.

piątek, 24 sierpnia 2018

Jazda na rowerze bywa kontuzyjna


Ale tylko bywa. Ja mogę powiedzieć, że jeżdżę raczej bezkontuzyjnie. Raczej, bo wywrotki miałam nieraz, ale na szczęście nigdy nic poważnego mi się nie stało. Oczywiście oprócz paru stłuczeń, zadrapań i siniaków. Pewnie dlatego, że na wszystkie te wywrotki poniekąd miałam jakiś tam wpływ. Byłam tylko ja na rowerze i naturalny powód wywrotki. A skoro naturalny, to w ułamkach sekund mogłam jakoś zareagować.

Raz tylko, w zeszłym roku w lutym, kiedy powodem mojej wywrotki był akurat człowiek, potłukłam się poważnie. Nie zdążyłam zareagować, bo też nie mogłam się spodziewać, że jakiś idiota idący z przeciwka po leśnej dróżce złapie za kierownicę mojego roweru. A muszę przyznać, że w tym momencie jechałam nawet dość szybko. Bo też nie czułam żadnego zagrożenia. Prawą stronę drogi miałam wolną. Widoczność dobra. A tu nagle coś takiego!... Wystrzeliłam w powietrze jak z katapulty. Wylądowałam na poboczu drogi. Na moment straciłam przytomność. Próbowałam się podnieść, ale chwilę to trwało. Kręciło mi się w głowie. W końcu pomogła mi młoda para, którą wcześniej wyprzedziłam na drodze. Zaś ten facet, główny winowajca i sprawca wypadku, szybko zwiał. Tchórz jeden. Zdawał sobie sprawę, co zrobił. A pewnie też czuł i ból. Palce lewej ręki musiał mieć zdrowo obite.

Mimo grubego ubrania, jakie miałam na sobie, zharatałam sobie cały prawy bok do krwi, łącznie z twarzą. Przede wszystkim uszkodziłam sobie żebra. Bałam się o wątrobę. Lądując, spadłam brzuchem na kierownicę. Nie wiem, co stałoby się z moją głową, gdybym kasku na niej nie miała. Rower też był uszkodzony. Kierownica krzywa. Przednie koło scentrowane. Przekładki zaklejone błotem. Łańcuch spadł na ziemię. Młodzi ludzie chcieli dzwonić na pogotowie, ale ja, kiedy już doszłam w miarę do siebie, uparłam się, żeby tego nie robili. Przekonywałam, że ja dam radę sama do domu wrócić. Poprosiłam tylko, żeby mi rower doprowadzili do jako takiego porządku. Trochę się z tym pomęczyli, ale się udało.

Z bólem, bo z bólem, ale powoli ruszyłam w kierunku domu. Miałam do pokonania jeszcze ok.15 km. Ciągle mi się w głowie kręciło. Ale już tylko trochę. Nie było aż tak źle. Dawałam radę. Dopiero kiedy znalazłam się w domu, kiedy adrenalina przestała działać, poczułam paraliżujący ból całego brzucha. Nie mogłam swobodnie oddychać.

Zadzwoniła moja córka. Pewnie intuicyjnie wyczuła, że matka znalazła się tarapatach. Natychmiast do mnie przyjechała wraz z wnukiem i zawieźli mnie do Kliniki Ortopedycznej. Badania trwały ponad 2 godziny. Na szczęście okazało się, że żebra są całe, tylko poważnie potłuczone. Wątroba też cała. Rany mi opatrzono, zaordynowano silne tabletki przeciwbólowe i na szczęście pozwolono wracać do domu. Jedyne czego mi zabroniono, a co było oczywiste, to jazdy rowerem, i to przez 6 tygodni.

Był luty, wyjątkowo ciepły miesiąc. Nie mogłam przeżałować, że nie mogę jeździć. Wytrzymałam w domu 3 tygodnie. Potem, cichaczem przed dziećmi, wyciągnęłam rower i ruszyłam w las. Żebra bolały jeszcze jak cholera, ale co tam, byłam szczęśliwa, że jadę. Bałam się jedynie nagłej wywrotki, bo to byłby ból, a było trochę ślisko. Na szczęście nic się nie stało. Od tamtej pory jeździłam już jakby nigdy nic. Ból żeber z dnia na dzień zanikał.


Dzisiaj na żwirowej leśnej dróżce znów się wywaliłam. Akurat weszłam w zakręt i wpadłam w głębokie koleiny. Rower miałam lekko przechylony, jak to na zakręcie, a że koleiny wypełnione były błotem i luźnymi kamyczkami, to i pod kołami się obsunęły. Nie było rady, wyrżnąć musiałam. I wyrżnęłam. Jak długa. Siła uderzenia wykręciła kierownicę do tyłu tak że aż błotnik spadł z przedniego koła. Siodełko zaś przyjęło pozycją – na bakier. Mnie na szczęście nic się nie stało. No, za wyjątkiem lekko zadrapanego lewego łokcia. Ale co tam! Szybko pozbierałam się do kupy, rower też, i pognałam dalej. 

No cóż, jestem skazana na rower. Pisałam o tym na blogu literackim we wspomnieniu Bicycle czar” i w poście „Mój rower i jego stan licznika km”. Tak, rower to moja pasja. Była, jest i będzie... jak najdłużej się da. 

A tu trochę zdjęć z tej ogromnej przyjemności rowerowania: LINK


wtorek, 21 sierpnia 2018

Mój rower i jego stan licznika km



Uwaga, będę się chwalić: Moim obecnym rowerem jeżdżę 3 sezon i do tej pory wypedałowałam na nim ponad 3,7 tys. km. Tyle wskazał mi (j.w.) licznik kilometrów po dzisiejszej wycieczce. Nie wiem czy to dużo, ale ja osobiście jestem zadowolona. Codziennie rowerem nie jeżdżę. Jeżdżę tylko wtedy, kiedy mam wolny czas, i... kiedy z nieba „żabami nie ciepie”. A jeżdżę tylko po lasach, leśnymi dróżkami. Chyba że po, albo przed wycieczką rowerową, chcę odwiedzić moją Córkę lub Syna. Wtedy parę kilometrów jadę po ulicach, asfaltem.

O swoim wieku wspominać nie będę, bo ten akurat mało ważny. Jeżdżę, bo uwielbiam jeździć. Od dziecka. Pisałam o tym na blogu literackim we wspomnieniu „Bicycle czar”. Jeżdżę, i mam zamiar jeździć do końca. Jakiego końca? Nie wiem. Każdy ma swój koniec. A ja o swoim rzadko kiedy myślę.

Moje Dzieci żartują, że kiedy przyjdzie mój czas, będą musiały za mną z trumną ganiać, bo ze swoją ruchliwą naturą, mogę go przegapić. :D Tak że wszystko jest OK. Póki co. Po co na zapas martwić się rzeczami, na które i tak nie ma się wpływu? Trzeba żyć tu i teraz. Pełnią życia. Dla siebie i dla innych... Ot i morał wymsknął mi się w końcu spod paluszków. ;)


Póki życie trwa...

sobota, 18 sierpnia 2018

Dramat pasikonika



Zobaczyłam tego biednego pasikonika tylko kątem oka, pędząc na rowerze po leśnej dróżce. Na początku to właściwie nie byłam pewna, co zobaczyłam. Weszłam akurat w ostry zakręt i wydawało mi się, że coś tam zielonego leżało między koleinami. Najpierw zobaczyłam jednak dużego jastrzębia, który na mój widok poderwał się z tego miejsca i szybko odleciał. Przejechałam kilkadziesiąt metrów dalej, ale coś mi kazało się wrócić i sprawdzić, czy to przypadkiem nie jakieś stworzonko leży tam poszkodowane przez to ptaszysko i czy nie potrzebuje pomocy. Podejrzewałam już, że to może być pasikonik. Nie myliłam się. To był pasikonik. Był już obdziobany przez jastrzębia, ale dawał jeszcze znaki życia. Ruszał się. Widząc jego rany, obawiałam się, że biedulka jednak nie przeżyje.




Z chusteczki higienicznej zrobiłam małe nosze i delikatnie przeniosłam go z drogi na trawę. Wybrałam wysoką trawę, po to, żeby go to ptaszysko znów nie namierzyło... i nie zżarło.
Zostawiając go, miałam jednak iskierkę nadziei, że może natura pozwoli mu się jakoś z tych ran wylizać i się uratuje. Albo, że jego pobratymcy mu pomogą. Jednak kiedy ujechałam kilkadziesiąt metrów, zatrzymałam się i z ukrycia dobrą chwilę obserwowałam, czy jastrząb nie wróci. Tak na wszelki wypadek.


Nie wiem skąd u mnie taka wrażliwość. Ale wiem, że mam tak od dziecka. Zawsze reaguję na czyjąś krzywdę. Zarówno człowieka, jak i zwierzęcia. I zawsze pomagam. Na przykład kiedyś podobnie ratowałam ranną w kolizji z samochodem jaskółkę. Ją na szczęście udało mi się uratować.


środa, 8 sierpnia 2018

Joylii Design - fotografie

Uwielbiam oglądać fotografie wykonane przez moją Córkę. Mają w sobie tyle piękna. Tyle tajemniczości. Tyle wrażliwości. Często oglądam je mokrymi oczami. Tak mam. Piękno i oryginalność bardzo mnie wzruszają. A że mam bogatą wyobraźnię i w Jej fotografiach widzę dużo, dużo więcej, to też o wzruszenie u mnie nie trudno.

W ogóle kocham fotografie. Sama już od dziecka zrobiłam ich mnóstwo. Fotografowanie jest moją drugą pasją. Po pisaniu oczywiście. Moim pierwszym aparatem była radziecka maszyna Фэд-2. Nigdy się jednak żadnych technik fotografowania nie uczyłam. Może to i głupie, ale nie chcę by technika miała wpływ na moją wrażliwość i wyobraźnię. Wolę by pozostały dziewicze ;) Uwieczniam tylko takie obrazki, które zachwycą moje oko i serce wzruszą. Z pewnością dla wielu osób moje zdjęcia, to zwykła amatorszczyzna. Jestem jednak pewna, że osoby o podobnej wrażliwości znajdą w nich coś, co przypadnie im do serca, nacieszy oko i pobudzi wyobraźnię. 

OK, kończę już. Nad fotografiami nie ma co się rozwodzić. Fotografie trzeba po prostu oglądać.

A oto jedne z tych fotografii mojej Córki, przy oglądaniu których, 
łezek mi pociekło całkiem sporo.






Więcej fotografii Córki, także z Jej biżuterią, 
Zapraszam!

wtorek, 7 sierpnia 2018

Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej...


Ważne byś wierzył w siebie,
a nie spuszczał się jeno na tych - co w niebie.

Miej serce dla zwierząt…


One się odwzajemnią. 

Leśne śniadanko...



Miej kontakt z naturą, a głodu nie zaznasz. 


Mama kazała się dzielić...


Jeśli Matka swoje dziecko nauczy się dzielić,
łatwo mu będzie jej naukę w dorosłości powielić.

Ziarno dobrego czynu i słowa...


Tylko ziarno dobrego czynu i słowa
wydaje piękny owoc.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Ufff, jak gorąco! Jak żyć?

Europę zalewa rekordowa fala upałów. Ludzie radzą sobie na różne sposoby, aby je jakoś przeżyć. Szczęśliwi ci, którzy mogą je przeżyć przyjemnie. Na przykład będąc nad wodą i zażywając kąpieli. Albo... o, chociażby zwiedzając jaskinie.

Są też i inne sposoby na przyjemne wypięcie się na upały. Trzeba tylko pogłówkować i na swoją miarę je znaleźć. Szybkość, wiatr we włosach, też jest dobrym sposobem. Kogo stać i umie, a przede wszystkim ma prawo jazdy, może ruszyć przed siebie kabrioletem, motocyklem, albo i quadem.
 

Nawet po drutach na słupach elektrycznych widać wyraźnie, jak wielkie
upały nas nawiedziły. 
 

Jest też i tańszy sposób na szybkość i wiatr we włosach. Rower. Tyle że pedałując, człowiek się bardziej poci. Ale zaręczam, jako doświadczona rowerzystka, że w krótkich spodenkach, T-shircie, nawet w kasku, gorąca się nie czuje. Jedyne co, to w stopy może być gorąco. Jeśli oczywiście mamy je odziane w typowe buty sportowe. A ja w takich właśnie jeździłam. Ale do czasu. Przypomniałam sobie, że w zeszłym roku u swojego lekarza homeopaty kupiłam wspaniałe obuwie, które jest przeznaczone nie tylko do spacerowania i biegania, ale także na rower. Teraz tylko w nich jeżdżę. Stopy w nich się ani nie przegrzewają, ani nie pocą.


Luz blues... W takich butkach człowiek czuje się jak na bosaka.
Mają one jednak specjalną podeszwę, która doskonale 
zabezpiecza przed urazami.
 

No tak, rozpędziłam się z tą szybkością i wiatrem we włosach, a tak na poważnie, to wiadomo, że w taki sposób mogą sobie radzić jednak tylko młode osoby, albo w pełni sił. A co ze starszymi? A co z niepełnosprawnymi? Tym osobom zaleca się, aby, jak nie muszą opuszczać domu, lepiej w nim pozostały. Najlepiej przy zamkniętych i zasłoniętych oknach. I tak aż do nocy, kiedy powietrze rześkości nieco nabierze. Wtedy wszystkie okna powinno się pootwierać i przewietrzyć całe mieszkanie. Zaś rano, kiedy temperatura powietrza znów zacznie się podnosić, wszystkie okna na powrót pozamykać i pozasłaniać.

Jedno jest jednak wspólne dla wszystkich. I najważniejsze. W czasie tak wielkich upałów wszyscy powinniśmy pić dużo wody, i to koniecznie niegazowanej.

środa, 1 sierpnia 2018

Ludzie kochający naturę są szczęśliwi


Z doświadczenia wiem, że to szczera prawda. Znam takich ludzi. Sama też do nich należę. Moje dzieci ze swoimi dziećmi również. I to mnie cieszy podwójnie.
Mam to szczęście w życiu, że mogę mieć bliski kontakt z naturą. Zawsze do tego dążyłam, aby tak właśnie było. W mieście się dusiłam. Brakowało mi powietrza, przestrzeni, zieleni, śpiewu ptaków.
Kiedy przez naście lat przyszło mi mieszkać w bloku, czułam się tak, jakby mi ktoś skrzydła podcinał. Nie poddawałam się jednak. Nieustannie szukałam możliwości wybycia za miasto, na łono natury. Do pobliskich lasów. Na łąki, pola. Nad wodę. 
Zawsze wiedziałam, że muszę swoim życiem tak pokierować, aby bliski kontakt z naturą mieć na co dzień. Udało się. Mam. Teraz już mogę być w pełni szczęśliwą. 

Nasza ostatnia niedziela minęła nam bardzo miło i rodzinnie. Oczywiście na łonie natury. Całe popołudnie spędziliśmy nad pobliskim jeziorem. Wieczorem, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, ruszyliśmy w kierunku domu. Po drodze zatrzymaliśmy się jednak, aby podziwiać zachód słońca. Zobaczyć, jak chowa się za szczytami gór.  

Wrażenie niesamowite. Człowiek jakiś taki jakby uwznioślony wracał do domu... Serio! Co widać na poniższych fotkach. :) 





A teraz pędem do auta. Słońce pożegnane... Czas na kolacje. 

74. Rocznica Powstania Warszawskiego

Dziś 74 rocznica tragicznych wydarzeń Powstania Warszawskiego. W dniu tym, jak co roku, każdego 1 sierpnia, odżywają wspomnienia świadków tamtych tragicznych wydarzeń. Niestety, rokrocznie jest ich coraz mniej. Wiele ich relacji i wspomnień zostało jednak zapamiętanych przez rodziny, wiele spisanych.

I ja spisałam wspomnienia mojego Wujka, który ostrzelany przez Niemców, ciężko ranny, leżał 22 dni pod przęsłem zbombardowanego Mostu Poniatowskiego, czekając na pomoc. Dla tych osób, które odwiedzają mój blog i nie znają tej dramatycznej historii, a poznać by chcieli, podaję link: „22 dni nadziei i beznadziei pod Mostem Poniatowskiego”.




Chwała Powstańcom!
Chwała Polskim Żołnierzom!