Ten
felieton napisałam w 2010 roku do gazety „Samo życie”.
Opublikowałam go też na blogu „Szczęśliwa kobieta” w
Wirtualnej Polsce. Wirtualna Polska wszystkie blogi usunęła. To
zamieszczam go tutaj, gdyż uważam, że treść jego jest ciągle
aktualna. Niestety.
Ratunku,
na
pomoc ginącej normalności!
No
dobrze, ale co to takiego, ta - „normalność”? Przez słowo:
normalność, każdy rozumie przecież coś innego. Jeżeli
skonkretyzuję nieco to określenie, i powiem: normalne życie;
normalny świat; normalne uczucia; normalne dzieciństwo… O, to już
pomału każdemu się zapali światełko w tunelu. I już będzie
wiedział, co powiedzieć na ten temat. A jestem pewna, że w
większości będziemy mieli podobne zdania.
Że
dzieci są przyszłością świata, to każdy na pewno wie dokładnie.
No to idźmy dalej tym tokiem myślenia: Normalne dzieci - przyszłość
świata bezpieczna; Nienormalne dzieci - przyszłość świata w
niebezpieczeństwie.
A
dlaczego nienormalne dzieci? A dlatego, że wszechobecna jest
przemoc, brutalność, wulgarność, nienawiść, zawiść… brak
uczuć rodzicielskich. Chyba każdy się zgodzi ze mną, w tym
miejscu, że to negatywne i destruktywne uczucia. A tymi właśnie
negatywnymi uczuciami są dziś zewsząd otoczone nasze dzieci. A to,
moi drodzy, to już nasza działka. Nas dorosłych. To my dorośli,
naszpikowaliśmy świat tymi niechlubnymi realiami.
To my
dorośli jesteśmy odpowiedzialni za przyszłość naszych dzieci. To
my dorośli kreujemy ich psychikę, ich podejście do życia. To my
dorośli odpowiadamy za to, czy one będą umiały być szczęśliwe
na co dzień. Czy posiądą w ogóle tę umiejętność bycia
szczęśliwym. To my dorośli piszemy dla nich książki, robimy
filmy, wymyślamy gry i zabawy.
I to
właśnie - mnie bulwersuje, bo w każdym dniu spotykam się z
wieloma przykładami spuścizny: dorośli - dzieciom. I co to za
spuścizna? Nieraz włos jeży mi się na głowie.
A już
naprawdę do żywego ruszyła mnie wypowiedź pewnego psychologa (nie
wymienię go z nazwiska, bo i tak nie poczuje wstydu), w jednych z
wrześniowych Wiadomościach TV Polonia, w których reż. Roman
Polański wypowiadał się na temat swojego nowego filmu „Oliver
Twist” (na podstawie powieści Karola Dickensa). Podzielam zdanie
reż. Polańskiego, i również uważam, że to nieprawda, iż
dzisiejsze dzieci idą na łatwiznę i chcą oglądać tylko filmy
rozrywkowe, i czytać tego samego typu książki. Uważam też, że
tak rozreklamowana (naturalnie - przez dorosłych ludzi z branży)
era Harry Potter`a w końcu minie i nie zostawi głębszych doznań u
dzieci. Owszem, rozrywka dzieciom jest potrzebna, nawet bardzo, ale
nie jako podstawa wychowawcza, lecz obok niej.
Uważam,
że dzieci potrzebują więcej realnych przeżyć i uczuć. One w
swoim dzieciństwie - błądząc po omacku - szukają takich właśnie
uczuć. Chociaż najczęściej są tego nieświadome. Ale to my,
dorośli, podrzucamy im swoje,
wyrafinowane
tematy. Świat oszalał. Nastawił się na konsumpcję. I w pogoni za
pieniądzem - jedynym środkiem zapewnienia jej sobie - my, dorośli,
potraciliśmy prawdziwe wartości.
Wrócę
jednak do wypowiedzi wspomnianego wyżej psychologa. Otóż, on
uważa, że dzieci odrzucają wszystko to, co ich nie bawi, a już
zwłaszcza to, co ma podtekst dydaktyczny. To brednie! Nie zgadzam
się z tym.
To pan,
jako psycholog dziecięcy, jest odpowiedzialny m.in. za to, że tak
mogą uważać - co niektórzy. Nie wolno panu, ogólnie dzieciom -
przyklejać takiej etykiety. To pan, jako psycholog, jest też
odpowiedzialny za wychowanie naszych dzieci. Ale o czym tu mowa?
Skoro pana własny syn wyśpiewuje (czytaj: wykrzykuje), ohydne
wulgaryzmy na estradzie…
Od paru
lat piszę bajki i opowiadania dla dzieci i młodzieży. Wszystkie
one są pogodne, chociaż w niektórych momentach są też treści
dramatyczne, ale przeważnie mają dobre zakończenie. Zakończenie,
które daje dziecku do myślenia, wartościowego myślenia,
budującego, a nie destruktywnego. Destrukcji nasze dzieci mają aż
nadto: w kinie, telewizji, Internecie.
Może mi
ktoś zarzuci (naturalnie - dorosły), że zbyt moralizuję w swoich
historyjkach dla dzieci. To ja mu odpowiem: - morał - jako
pouczający, prawidłowy wniosek końcowy - nikomu nie zaszkodzi. W
odróżnieniu od wszechobecnej przemocy, brutalności, wulgaryzmów…
a nawet, ogłupiającej fantazji, rozbudzającej niewłaściwe emocje
u dzieci. Jak mawiał nasz drogi Melchior Wańkowicz: „Smrodek
dydaktyczny nikomu nie szkodzi”. Tym bardziej, w dzisiejszych
czasach, potrzebny jest ten tzw. smrodek dydaktyczny, jak również
pedagogiczny i psychologiczny. Zaryzykowałabym nawet stwierdzeniem:
- potrzebny nam potężny smród, tegoż właśnie, gdyż ludzie
zrobili się jeszcze bardziej pazerni i zachłanni na pieniądze.
Mieć, posiadać… znaczyć wiele - rozpychając się po chamsku
łokciami - za wszelką cenę, depcząc wszystko, co dobre i
wartościowe dla człowieka.
Najgorsze
w tym wszystkim jest to, że wszyscy o tym doskonale wiemy, ale
tak naprawdę nie przeciwstawiamy się temu. Jedni - bo ciągną
profity z zepsucia psychiki i moralności naszych pociech. Inni - bo
uważają, że nie są w stanie nic zmienić, w tym bagnie przemocy
i pieniądza. A jeszcze inni, (a tych jest niewielu) - choć się
starają i mówią o tym wszem i wobec, to jest to, tak naprawdę -
głos wołającego na puszczy.
Uważam,
że ogólna prawidłowość i normy wychowawcze, względem naszych
dzieci, wymknęły się nam spod kontroli.
A co będzie,
jak nasze dzieci, dojrzewające na brutalnych filmach i grach
komputerowych - dorosną… i dorwą się do rządzenia? Strach
pomyśleć!
A może
by tak, my wszyscy - obecnie - dorośli, skrzyknęlibyśmy się
jakimś sposobem, i globalnie, odmienilibyśmy przyszłość naszych
dzieci… a tym samym i świata…? Bo co jak co, ale to - na pewno
warto!