W
poprzednim wpisie wspominałam na temat serotoniny, zwanej hormonem
szczęścia. Wspominałam tylko, a tak po prawdzie… mojej prawdzie,
to ja bym mogła na jej temat dużo „nawspominać”. (śmiech).
Mam ku temu powody. Potwierdzone. Medycznie. Przez mojego lekarza
domowego.
Bodajże
2 lata temu, robiłam sobie kompleksowe badania, i wtedy, mój lekarz
zbadał mi również stężenie serotoniny w mojej osobistej
surowicy. Kiedy po kilku dniach przyszłam do niego, aby dowiedzieć
się jak wyglądają moje wyniki, on na mój widok, już od drzwi
wołał:
- No,
pani Halszko, teraz to ja się już nie dziwię, skąd u pani ten
nieustający uśmiech na twarzy.
- O
rany, coś ze mną nie tak? - wystraszyłam się, bo zaraz
przeleciała mi po głowie taka myśl, że może doktor jakiejś
czubkowatej choroby się we mnie doszukał.
- Ależ
tak, tak… nawet bardziej niż tak, rzekłbym… - zaśmiał się
doktor. - Badanie wykazało, że ma pani tak wysoki poziom
serotoniny, że tylko pozazdrościć. Mogłaby pani nią obdarować
nawet kilka osób.
Do
domu wróciłam bardzo zadowolona, gdyż okazało się, że wszystkie
inne wyniki też miałam dobre. I pewnie szybko bym zapomniała o
wszystkich tych badaniach (no bo skoro wyniki są dobre, to po co o
nich dłużej myśleć?), ale ta serotonina nie dawała mi spokoju.
To znaczy, cieszyłam się oczywiście, że mam jej dużo, bo coś
tam trochę wiedziałam, że ma ona dobry wpływ na zdrowie, na
psychikę człowieka. Bo chyba nie na darmo nazwana jest też
hormonem szczęścia. Chciałem się jednak czegoś więcej o niej
dowiedzieć, więc kiedy tylko przekroczyłam próg mojego domku,
momentalnie poczłapałam do komputera i zaczęłam buszować po
Internecie w poszukiwaniu bliższych informacji na jej temat. To,
czego się o niej dowiedziałam, zainteresowało mnie bardzo. Toż to
istna skarbnica zdrowia. Od jej poziomu zależy stan zdrowia
fizycznego i psychicznego. Zwłaszcza psychicznego. Człekowi, który
ma jej odpowiedni poziom, żadna depresja nie grozi. Nie będę się
rozpisywać o jej roli w organizmie, bo też informacji o tym, każdy
może sobie sam w Internecie poszukać. W każdym bądź razie, od
tej pory, postanowiłam szczególnie o nią zadbać i nie dopuścić
do obniżenia jej poziomu. No bo skoro mam już jej na tak fajniutkim
poziomie, to szkoda by było nieopatrznie poziom jej obniżyć i w
jakowąś depresję wpaść… Albo w cóś podobnego.
(śmiech). Jak się doczytałam w
Internecie, to papusiam na co dzień w większości takie jedzonko,
które podnosi jej poziom. Wspominałam już, jestem roślinożerna.
Chociaż żadna tam ze mnie wegetarianka… A broń Panie Boże!
Czasami i kiełbachę potrafię spałaszować ze smakiem. Mięsiwa
jednak rzadko jem. A jak już, to przeważnie drób i ryby. Natomiast
informacja o tym, że ruch ma pierwszorzędny wpływ na poziom
serotoniny, bardzo mnie ucieszyła. Bo też ruchliwa, to ja od
urodzenia jestem. Całe życie uprawiałam sporty. Różne. W
ostatnich latach najchętniej biegam, maszeruję, wędruję, pływam,
pedałuję. Ale zanim się dowiedziałam o tej jakże ogromnej roli
serotoniny, też mi się zdarzało popadać w lenistwo, i z wiekiem,
niezbyt się do sportu przykładać. Pamiętam, że często miałam
wtedy momenty, iż nie czułam się najlepiej. Od kiedy mam
świadomość roli serotoniny, staram się dbać o nią. Szczerze
przyznać jednak muszę, iż mimo tej mojej świadomości, czasami i
teraz leń mnie ogarnia, i nie chce mi się za bardzo w jakiś
większy ruch wprawiać. No to wtedy się zmuszam, żeby choć po
lesie pobiegać. Bo też znam już siebie i wiem, że za każdym
razem, kiedy się zmuszę, i do lasu dotrę, to taka jestem
szczęśliwa, że mi się z kolei do domu wracać nie chce. A kiedy
już wracam, bo w końcu wrócić kiedyś trzeba, to zawsze z
uśmiechem na twarzy. Czuję się jak nowo narodzona. Energia mnie
wręcz rozpiera.
Zdaję
sobie sprawę, że wielu osobom to, o czym piszę, może wydać się
dziwne, albo nawet wręcz śmieszne. Ale to są moje własne metody
na życie, na zdrowie. Każdy może mieć inne. Najważniejsze, aby
je w ogóle mieć… A nie tylko padać na kolana i błagać Boga o
wszystko. To żadna metoda. Bo też na litość boską, czy Pan Bóg
ma czas zajmować się każdym człekiem, a zwłaszcza zdrowym, tylko
leniwcem? Póki mamy zdrowie, sami powinniśmy o nie dbać… i swoją
osobą, nie zawracać Bogu głowy.
Mam
jeszcze jedną metodę na zdrowie. Dendroterapia. Wszyscy wiemy o
leczniczych właściwościach ziół. Niewielu jednak wie, że
podobne działanie lecznicze i kojące mają drzewa. Uzdrawiającą
mocą drzew zajmuje się właśnie dendroterapia. Od zawsze kochałam
drzewa. Jako dziecko ciągle na drzewach przesiadywałam, zupełnie
się nie zastanawiając, czy one mają jakiś zdrowotny wpływ na
zdrowie człowieka, czy też nie. Zaś od kilku lat, od kiedy jestem
już świadoma ich wpływowi, kiedy tylko jestem w lesie, przytulam
się do drzew. Zwłaszcza do dębów.
Dzisiaj,
kiedy skończyłam „bieg po zdrowie” po leśnych dróżkach,
potuptałam jeszcze do mojego dębu rosnącego nad stromym urwiskiem,
do którego często się przytulam.
To
zdjątko zrobiła mi moja Wnusia tego lata. Z prawej strony widać w
dole kawalątek mojego miasta. (już je wcześniej zamieściłam w
mojej galerii).
Lubię to
miejsce. Lubię ten mój dziwnie rozgałęziony, niemalże wiszący
dąb. Jest taki inny niż te, co pamiętam z Polski. Tutaj, gdzie
mieszkam, to w ogóle rzadko można spotkać dęby. A ja już w
Polsce, ze wszystkich drzew, najbardziej właśnie dęby lubiłam.
Czemu? A pojęcia nie mam. Tak mam. Pewnie jakaś chemia. A może
magia, albo cóś? (śmiech).
W tym
ogromnym lesie, gdzie najczęściej biegam, znalazłam jedynie dwa
dęby. Poniżej, to jest właśnie ten drugi dąb, do którego się
przytulam. Dziwne, ale i ten dąb rośnie nad bardzo stromym
urwiskiem.
To
zdjątko zrobiłam właśnie z pozycji przytulańska. Prawda, że
cudownie wygląda?
Bieg po zdrowie
Biegam
po lesie, po leśnych dróżkach kołuję…
Coraz
szybciej i szybciej, choć tchu mi brakuje.
Uparcie
i wytrwale własne pokonuję słabości,
I
nagle czuję - jak wiosna w mym sercu się mości.
Dziwne
to uczucie, wszak daleko do wiosny,
Jednak
jej ślad w sercu odczuwam radosny…
Poprawia
się mój nastrój i samopoczucie,
Pogoda
ducha powraca, a nawet i… chucie.
Z
wiosenką w sercu powracam do domu…
Czuję
zmęczenie, nie skarżę się jednak nikomu,
Wszak
warto było się tak zdrowo pomęczyć,
By
spostrzec jak Natura do człeka się wdzięczy.
Dość
kontakt mieć z jej łonem, kiedy tylko się da,
A ono
już sprawi, iż przestaje być ważna pogoda…
Czy
wiosna, czy zima, czy słońce, czy plucha,
Radośni
będziemy, a i uśmiechnięci - od ucha do ucha.
PS
(z 28 listopada)
Pozwoliłam
sobie skopiować z poniższych komentarzy dzisiejszy wierszyk
Belferka-Krzykota w temacie mojej serotoninki oraz zacytować w tym
miejscu. Oczywiście za Jego zgodą... Udzieloną mi na piśmie
raz na zawsze. Z serducha dzięki Belferku za fajowy wierszyk!
Wśród
codziennej bieganiny,
mając
obok wielu mruków.
Ważny
jest poziom serotoniny
pomimo
zawiści pomruków.
Bajkopisarska Serotonino,
Ty
nad poziomy wzlatuj.
Uśmiechniętą zawsze miną,
zasmucony świat poratuj.
Uśmiechniętą zawsze miną,
zasmucony świat poratuj.
HKCz
(22.11.2009)