sobota, 24 lutego 2018

Bieg po zdrowie... nieważne jaki

W poprzednim wpisie wspominałam na temat serotoniny, zwanej hormonem szczęścia. Wspominałam tylko, a tak po prawdzie… mojej prawdzie, to ja bym mogła na jej temat dużo „nawspominać”. (śmiech). Mam ku temu powody. Potwierdzone. Medycznie. Przez mojego lekarza domowego.
Bodajże 2 lata temu, robiłam sobie kompleksowe badania, i wtedy, mój lekarz zbadał mi również stężenie serotoniny w mojej osobistej surowicy. Kiedy po kilku dniach przyszłam do niego, aby dowiedzieć się jak wyglądają moje wyniki, on na mój widok, już od drzwi wołał:
- No, pani Halszko, teraz to ja się już nie dziwię, skąd u pani ten nieustający uśmiech na twarzy.
- O rany, coś ze mną nie tak? - wystraszyłam się, bo zaraz przeleciała mi po głowie taka myśl, że może doktor jakiejś czubkowatej choroby się we mnie doszukał.
- Ależ tak, tak… nawet bardziej niż tak, rzekłbym… - zaśmiał się doktor. - Badanie wykazało, że ma pani tak wysoki poziom serotoniny, że tylko pozazdrościć. Mogłaby pani nią obdarować nawet kilka osób.
Do domu wróciłam bardzo zadowolona, gdyż okazało się, że wszystkie inne wyniki też miałam dobre. I pewnie szybko bym zapomniała o wszystkich tych badaniach (no bo skoro wyniki są dobre, to po co o nich dłużej myśleć?), ale ta serotonina nie dawała mi spokoju. To znaczy, cieszyłam się oczywiście, że mam jej dużo, bo coś tam trochę wiedziałam, że ma ona dobry wpływ na zdrowie, na psychikę człowieka. Bo chyba nie na darmo nazwana jest też hormonem szczęścia. Chciałem się jednak czegoś więcej o niej dowiedzieć, więc kiedy tylko przekroczyłam próg mojego domku, momentalnie poczłapałam do komputera i zaczęłam buszować po Internecie w poszukiwaniu bliższych informacji na jej temat. To, czego się o niej dowiedziałam, zainteresowało mnie bardzo. Toż to istna skarbnica zdrowia. Od jej poziomu zależy stan zdrowia fizycznego i psychicznego. Zwłaszcza psychicznego. Człekowi, który ma jej odpowiedni poziom, żadna depresja nie grozi. Nie będę się rozpisywać o jej roli w organizmie, bo też informacji o tym, każdy może sobie sam w Internecie poszukać. W każdym bądź razie, od tej pory, postanowiłam szczególnie o nią zadbać i nie dopuścić do obniżenia jej poziomu. No bo skoro mam już jej na tak fajniutkim poziomie, to szkoda by było nieopatrznie poziom jej obniżyć i w jakowąś depresję wpaść… Albo w cóś podobnego. (śmiech). Jak się doczytałam w Internecie, to papusiam na co dzień w większości takie jedzonko, które podnosi jej poziom. Wspominałam już, jestem roślinożerna. Chociaż żadna tam ze mnie wegetarianka… A broń Panie Boże! Czasami i kiełbachę potrafię spałaszować ze smakiem. Mięsiwa jednak rzadko jem. A jak już, to przeważnie drób i ryby. Natomiast informacja o tym, że ruch ma pierwszorzędny wpływ na poziom serotoniny, bardzo mnie ucieszyła. Bo też ruchliwa, to ja od urodzenia jestem. Całe życie uprawiałam sporty. Różne. W ostatnich latach najchętniej biegam, maszeruję, wędruję, pływam, pedałuję. Ale zanim się dowiedziałam o tej jakże ogromnej roli serotoniny, też mi się zdarzało popadać w lenistwo, i z wiekiem, niezbyt się do sportu przykładać. Pamiętam, że często miałam wtedy momenty, iż nie czułam się najlepiej. Od kiedy mam świadomość roli serotoniny, staram się dbać o nią. Szczerze przyznać jednak muszę, iż mimo tej mojej świadomości, czasami i teraz leń mnie ogarnia, i nie chce mi się za bardzo w jakiś większy ruch wprawiać. No to wtedy się zmuszam, żeby choć po lesie pobiegać. Bo też znam już siebie i wiem, że za każdym razem, kiedy się zmuszę, i do lasu dotrę, to taka jestem szczęśliwa, że mi się z kolei do domu wracać nie chce. A kiedy już wracam, bo w końcu wrócić kiedyś trzeba, to zawsze z uśmiechem na twarzy. Czuję się jak nowo narodzona. Energia mnie wręcz rozpiera.
Zdaję sobie sprawę, że wielu osobom to, o czym piszę, może wydać się dziwne, albo nawet wręcz śmieszne. Ale to są moje własne metody na życie, na zdrowie. Każdy może mieć inne. Najważniejsze, aby je w ogóle mieć… A nie tylko padać na kolana i błagać Boga o wszystko. To żadna metoda. Bo też na litość boską, czy Pan Bóg ma czas zajmować się każdym człekiem, a zwłaszcza zdrowym, tylko leniwcem? Póki mamy zdrowie, sami powinniśmy o nie dbać… i swoją osobą, nie zawracać Bogu głowy.
Mam jeszcze jedną metodę na zdrowie. Dendroterapia. Wszyscy wiemy o leczniczych właściwościach ziół. Niewielu jednak wie, że podobne działanie lecznicze i kojące mają drzewa. Uzdrawiającą mocą drzew zajmuje się właśnie dendroterapia. Od zawsze kochałam drzewa. Jako dziecko ciągle na drzewach przesiadywałam, zupełnie się nie zastanawiając, czy one mają jakiś zdrowotny wpływ na zdrowie człowieka, czy też nie. Zaś od kilku lat, od kiedy jestem już świadoma ich wpływowi, kiedy tylko jestem w lesie, przytulam się do drzew. Zwłaszcza do dębów.
Dzisiaj, kiedy skończyłam „bieg po zdrowie” po leśnych dróżkach, potuptałam jeszcze do mojego dębu rosnącego nad stromym urwiskiem, do którego często się przytulam.


To zdjątko zrobiła mi moja Wnusia tego lata. Z prawej strony widać w dole kawalątek mojego miasta. (już je wcześniej zamieściłam w mojej galerii).

Lubię to miejsce. Lubię ten mój dziwnie rozgałęziony, niemalże wiszący dąb. Jest taki inny niż te, co pamiętam z Polski. Tutaj, gdzie mieszkam, to w ogóle rzadko można spotkać dęby. A ja już w Polsce, ze wszystkich drzew, najbardziej właśnie dęby lubiłam. Czemu? A pojęcia nie mam. Tak mam. Pewnie jakaś chemia. A może magia, albo cóś? (śmiech).
W tym ogromnym lesie, gdzie najczęściej biegam, znalazłam jedynie dwa dęby. Poniżej, to jest właśnie ten drugi dąb, do którego się przytulam. Dziwne, ale i ten dąb rośnie nad bardzo stromym urwiskiem.


To zdjątko zrobiłam właśnie z pozycji przytulańska. Prawda, że cudownie wygląda? 


Bieg po zdrowie

Biegam po lesie, po leśnych dróżkach kołuję…
Coraz szybciej i szybciej, choć tchu mi brakuje.
Uparcie i wytrwale własne pokonuję słabości,
I nagle czuję - jak wiosna w mym sercu się mości.

Dziwne to uczucie, wszak daleko do wiosny,
Jednak jej ślad w sercu odczuwam radosny…
Poprawia się mój nastrój i samopoczucie,
Pogoda ducha powraca, a nawet i… chucie.

Z wiosenką w sercu powracam do domu…
Czuję zmęczenie, nie skarżę się jednak nikomu,
Wszak warto było się tak zdrowo pomęczyć,
By spostrzec jak Natura do człeka się wdzięczy.

Dość kontakt mieć z jej łonem, kiedy tylko się da,
A ono już sprawi, iż przestaje być ważna pogoda…
Czy wiosna, czy zima, czy słońce, czy plucha,
Radośni będziemy, a i uśmiechnięci - od ucha do ucha.

PS
(z 28 listopada)

Pozwoliłam sobie skopiować z poniższych komentarzy dzisiejszy wierszyk Belferka-Krzykota w temacie mojej serotoninki oraz zacytować w tym miejscu.  Oczywiście za Jego zgodą... Udzieloną mi na piśmie raz na zawsze. Z serducha dzięki Belferku za fajowy wierszyk!

Wśród codziennej bieganiny,
mając obok wielu mruków.
Ważny jest poziom serotoniny
pomimo zawiści pomruków.

Bajkopisarska Serotonino,
Ty nad poziomy wzlatuj.
Uśmiechniętą zawsze miną,
zasmucony świat poratuj.


HKCz
(22.11.2009)