czwartek, 1 lutego 2018

Tragikomiczna przygoda na torach

  Już w szkole umówiłam się z chłopakami (<kliknij) z mojej klasy i z kilkoma ze starszej klasy, że pod wieczór bawimy się w podchody. Tym razem mieliśmy się bawić koło starej parowozowni. Nieraz tam już urządzaliśmy sobie różne zabawy, i zawsze było fajowo. Znaliśmy na pamięć rozkład jazdy wszystkich pociągów osobowych, a o towarowe się nie martwiliśmy, bo niewiele ich przyjeżdżało do naszego miasteczka. A jak już, to rano. Wieczorem zazwyczaj stały unieruchomione na bocznicy i czekały tak do następnego dnia. Zebraliśmy się o umówionej porze i w umówionym miejscu... Na dworcu kolejowym. Potem, kłócąc się miedzy sobą, kto z kim w jakiej drużynie będzie, czy w uciekającej, czy w pościgowej, przez dobrą chwilę skakaliśmy sobie do oczu. W końcu jakoś się podzieliliśmy. Łatwo nie było. Dopiero ciągnięcie zapałek pomogło. Dzięki temu, dostałam się z trzema chłopakami do drużyny uciekającej, a pozostałych czterech chłopców do drużyny pościgowej. Moja drużyna natychmiast przystąpiła do akcji. Ganialiśmy po torach jak szaleni, rysując strzałki na szynach i wagonach towarowych. Chowaliśmy również listy, i to w najbardziej wymyślnych miejscach, pod wagonami i nawet w wagonach. Zabawa zapowiadała się na wyśmienitą. Jak zwykle. Niestety, tym razem długo nie trwała. Wszystko przeze mnie. A właściwie przez to moje gwizdanie. Bo też żaden z chłopaków nie umiał tak głośno gwizdać jak ja, i zawsze mnie wysyłali na zwiady... No dobrze, przyznam bez bicia, że sama lubiłam być zwiadowcą. Nawet bardzo. No i właśnie kiedy drużyna pościgowa ruszyła już za nami, ja, jako zwiadowca, chyłkiem przemykałam po torach, dając jednocześnie chłopakom z mojej drużyny znaki, aby powoli podchodzili we wskazanym przeze mnie kierunku. Te lebiody jednak w ogóle na mnie nie patrzyły. Stały tylko sobie w najlepsze ukryte za długim murkiem okalającym parowozownię, i nic. Owszem, głowy im chodziły, i to jak peryskopy - we wszystkich kierunkach, tylko nie w moim. Wkurzyłam się nie na żarty, i nagle jak nie huknę na nich przytłumionym głosem:
 - A wy popaprańce jedne! A wy gdzie zaglądacie? Ruszcie wreszcie swoje tyłki!
Żadnej jednak reakcji z ich strony nie zauważyłam. No to wtedy aż mną potelepało ze złości, i niewiele myśląc, głośnym i przeciągłym gwizdem na czterech palcach ruszyłam ich z miejsca. Za moment się jednak okazało, że nie tylko ich, ale również i maszynistę pociągu towarowego, stojącego na bocznicy. O rany, ale zaczęliśmy wszyscy uciekać, kiedy pociąg nagle ruszył. Na łeb na szyję. Mało nóg nie pogubili. I to obydwie drużyny. Moja, jako uciekająca, i tamta, jako pościgowa. Wystraszeni schowaliśmy się wszyscy w kanale parowozowni, i szczękając zębami ze strachu, czekaliśmy kiedy pociąg się wykolei. Żadnego zgrzytu, pisku, ani łoskotu jednak nie było słychać. Po chwili usłyszeliśmy za to potworną kłótnię pomiędzy maszynistą a przetokowym.
- A ty idioto! - wrzeszczał maszynista.
- A ty imbecylu! - wrzeszczał równie głośno przetokowy.    
- Kto imbecyl, ja?! - Maszyniście aż struny głosowe piskliwie skrzypiały z nadwyrężenia. - To ty nim jesteś... Gwiżdżesz jak pofyrtaniec jeden, choć zwrotnicy żeś jeszcze nie przestawił!
 - Ja gwiżdżę, to chyba tobie w tej twojej pustej mózgownicy wiatr hula i gwiżdże! - Przetokowy aż się zapowietrzył z wściekłości.
I takie tam różne rzeczy sobie przerzucali, wrzeszcząc coraz wścieklej. W końcu do gardeł sobie skoczyli w tej zacietrzewionej kłótni. No a my z przerażeniem spoglądaliśmy tylko po sobie - w tym brudnym i śmierdzącym kanale - i nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Wreszcie nie wytrzymaliśmy napięcia, i kiedy ta dwójka kolejarzy szamotała się ze sobą już na dobre, wyrwaliśmy z kanału jak z katapulty... i czym prędzej opuściliśmy ten niebezpieczny „plac zabaw”. 

HKCz
(12.08.2009)