Już
w szkole umówiłam się z chłopakami (<kliknij) z mojej klasy i z kilkoma ze starszej klasy, że pod wieczór bawimy
się w podchody. Tym razem mieliśmy się bawić koło starej
parowozowni. Nieraz tam już urządzaliśmy sobie różne zabawy, i
zawsze było fajowo. Znaliśmy na pamięć rozkład jazdy wszystkich
pociągów osobowych, a o towarowe się nie martwiliśmy, bo niewiele
ich przyjeżdżało do naszego miasteczka. A jak już, to rano.
Wieczorem zazwyczaj stały unieruchomione na bocznicy i czekały tak
do następnego dnia. Zebraliśmy się o umówionej porze i w
umówionym miejscu... Na dworcu kolejowym. Potem, kłócąc się
miedzy sobą, kto z kim w jakiej drużynie będzie, czy w
uciekającej, czy w pościgowej, przez dobrą chwilę skakaliśmy
sobie do oczu. W końcu jakoś się podzieliliśmy. Łatwo nie było.
Dopiero ciągnięcie zapałek pomogło. Dzięki temu, dostałam się
z trzema chłopakami do drużyny uciekającej, a pozostałych
czterech chłopców do drużyny pościgowej. Moja drużyna
natychmiast przystąpiła do akcji. Ganialiśmy po torach jak
szaleni, rysując strzałki na szynach i wagonach towarowych.
Chowaliśmy również listy, i to w najbardziej wymyślnych
miejscach, pod wagonami i nawet w wagonach. Zabawa zapowiadała się
na wyśmienitą. Jak zwykle. Niestety, tym razem długo nie trwała.
Wszystko przeze mnie. A właściwie przez to moje gwizdanie. Bo też
żaden z chłopaków nie umiał tak głośno gwizdać jak ja, i
zawsze mnie wysyłali na zwiady... No dobrze, przyznam bez bicia, że
sama lubiłam być zwiadowcą. Nawet bardzo. No i właśnie kiedy
drużyna pościgowa ruszyła już za nami, ja, jako zwiadowca,
chyłkiem przemykałam po torach, dając jednocześnie chłopakom z
mojej drużyny znaki, aby powoli podchodzili we wskazanym przeze mnie
kierunku. Te lebiody jednak w ogóle na mnie nie patrzyły. Stały
tylko sobie w najlepsze ukryte za długim murkiem okalającym
parowozownię, i nic. Owszem, głowy im chodziły, i to jak peryskopy
- we wszystkich kierunkach, tylko nie w moim. Wkurzyłam się nie na
żarty, i nagle jak nie huknę na nich przytłumionym głosem:
- A wy popaprańce jedne! A wy gdzie zaglądacie? Ruszcie wreszcie swoje tyłki!
Żadnej jednak reakcji z ich strony nie zauważyłam. No to wtedy aż mną potelepało ze złości, i niewiele myśląc, głośnym i przeciągłym gwizdem na czterech palcach ruszyłam ich z miejsca. Za moment się jednak okazało, że nie tylko ich, ale również i maszynistę pociągu towarowego, stojącego na bocznicy. O rany, ale zaczęliśmy wszyscy uciekać, kiedy pociąg nagle ruszył. Na łeb na szyję. Mało nóg nie pogubili. I to obydwie drużyny. Moja, jako uciekająca, i tamta, jako pościgowa. Wystraszeni schowaliśmy się wszyscy w kanale parowozowni, i szczękając zębami ze strachu, czekaliśmy kiedy pociąg się wykolei. Żadnego zgrzytu, pisku, ani łoskotu jednak nie było słychać. Po chwili usłyszeliśmy za to potworną kłótnię pomiędzy maszynistą a przetokowym.
- A ty idioto! - wrzeszczał maszynista.
- A ty imbecylu! - wrzeszczał równie głośno przetokowy.
- Kto imbecyl, ja?! - Maszyniście aż struny głosowe piskliwie skrzypiały z nadwyrężenia. - To ty nim jesteś... Gwiżdżesz jak pofyrtaniec jeden, choć zwrotnicy żeś jeszcze nie przestawił!
- Ja gwiżdżę, to chyba tobie w tej twojej pustej mózgownicy wiatr hula i gwiżdże! - Przetokowy aż się zapowietrzył z wściekłości.
I takie tam różne rzeczy sobie przerzucali, wrzeszcząc coraz wścieklej. W końcu do gardeł sobie skoczyli w tej zacietrzewionej kłótni. No a my z przerażeniem spoglądaliśmy tylko po sobie - w tym brudnym i śmierdzącym kanale - i nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Wreszcie nie wytrzymaliśmy napięcia, i kiedy ta dwójka kolejarzy szamotała się ze sobą już na dobre, wyrwaliśmy z kanału jak z katapulty... i czym prędzej opuściliśmy ten niebezpieczny „plac zabaw”.
- A wy popaprańce jedne! A wy gdzie zaglądacie? Ruszcie wreszcie swoje tyłki!
Żadnej jednak reakcji z ich strony nie zauważyłam. No to wtedy aż mną potelepało ze złości, i niewiele myśląc, głośnym i przeciągłym gwizdem na czterech palcach ruszyłam ich z miejsca. Za moment się jednak okazało, że nie tylko ich, ale również i maszynistę pociągu towarowego, stojącego na bocznicy. O rany, ale zaczęliśmy wszyscy uciekać, kiedy pociąg nagle ruszył. Na łeb na szyję. Mało nóg nie pogubili. I to obydwie drużyny. Moja, jako uciekająca, i tamta, jako pościgowa. Wystraszeni schowaliśmy się wszyscy w kanale parowozowni, i szczękając zębami ze strachu, czekaliśmy kiedy pociąg się wykolei. Żadnego zgrzytu, pisku, ani łoskotu jednak nie było słychać. Po chwili usłyszeliśmy za to potworną kłótnię pomiędzy maszynistą a przetokowym.
- A ty idioto! - wrzeszczał maszynista.
- A ty imbecylu! - wrzeszczał równie głośno przetokowy.
- Kto imbecyl, ja?! - Maszyniście aż struny głosowe piskliwie skrzypiały z nadwyrężenia. - To ty nim jesteś... Gwiżdżesz jak pofyrtaniec jeden, choć zwrotnicy żeś jeszcze nie przestawił!
- Ja gwiżdżę, to chyba tobie w tej twojej pustej mózgownicy wiatr hula i gwiżdże! - Przetokowy aż się zapowietrzył z wściekłości.
I takie tam różne rzeczy sobie przerzucali, wrzeszcząc coraz wścieklej. W końcu do gardeł sobie skoczyli w tej zacietrzewionej kłótni. No a my z przerażeniem spoglądaliśmy tylko po sobie - w tym brudnym i śmierdzącym kanale - i nie wiedzieliśmy co mamy zrobić. Wreszcie nie wytrzymaliśmy napięcia, i kiedy ta dwójka kolejarzy szamotała się ze sobą już na dobre, wyrwaliśmy z kanału jak z katapulty... i czym prędzej opuściliśmy ten niebezpieczny „plac zabaw”.
HKCz
(12.08.2009)