niedziela, 11 lutego 2018

Co by było gdyby...

   Nie lubię chodzić po mieście w godzinach przedpołudniowych. Wtedy jest największy ruch. Nawet auto ciężko zaparkować. Trzeba się dobrze naszukać by jakieś miejsce znaleźć. No ale czasami nie da się inaczej i trzeba w tych godzinach w mieście być. No i dziś właśnie byłam. Po dwóch okrążeniach rynku, udało mi się znaleźć miejsca parkingowe koło sądu. Byłam zadowolona, bo z tego miejsca miałam wszędzie blisko. Kiedy wyszłam z auta, zadowolona być przestałam. I to szybko. Dlaczego? Otóż dlatego, że zauważyłam moją znajomą, wychodzącą z gmachu sądu. No nie było mi to w nos, bo wiedziałam, co mnie czeka… Że znów będę musiała wysłuchać opowieści o jej perypetiach małżeńskich z jednej strony, i miłosnych, z drugiej. Wspominałam o nich w moim poniższym artykule. A widząc ją z sądu wychodzącą, podejrzewałam, co się u niej święci. No i jak się po chwili okazało, nie myliłam się.
    - A witam panią, pani Halszko! - głośno zawołała moja znajoma na mój widok. - Jak to dobrze, że panią widzę! No bo widzi pani skąd wychodzę. Ten mój wredny, ohydny mąż, podał o rozwód. Jestem załamana.
  - Przykro mi bardzo, ale mogła się pani tego spodziewać, skoro nie chciała pani zrezygnować z miłosnych przeżyć na boku - wywaliłam prosto z mostu… Bo co będę w bawełnę owijać, skoro takie jest moje zdanie.
  Moja znajoma jednak puściła moje zdanie mimo uszu, gdyż widocznie potrzeba wygadania się była u niej silniejsza, niż jakieś tam zastanawianie się nad moimi słowami. No i się zaczęło! Nabrała powietrza… i jak z ckm-u zaczęła zapinkalać ze swoimi żalami na jej „wrednego” męża… Zaczęła, ale nie skończyła, gdyż tym razem jej nie pozwoliłam na zbyt długie zapinkalanie. Po prostu jej przerwałam, mówiąc raz jeszcze, że jest mi bardzo przykro, ale… ale nie mam czasu, bo się śpieszę na umówiony termin do Rathaus`u. Znajoma była bardzo zawiedziona. Ja wcale. Bo też nie cierpię wysłuchiwać o czyichś problemach, które ten ktoś sam sobie z własnej głupoty i na własne życzenie narobił. A z drugiej strony, dlaczego niby miałabym tracić swój cenny czas na takie znajomości, które nic do mojego życia nie wnoszą? W imię czego, się pytam?
   No dobrze, zostawmy tę moją znajomą, bo ja to właściwie o czymś innym chciałam. A chciałam powiedzieć o moich odczuciach, jakich doznałam, stojąc tam pod gmachem Sądu Rejonowego. Otóż kiedy jestem w pobliżu sądu, jakiegokolwiek, to zawsze mi się przypomina, jak to kiedyś bardzo chciałam zostać prawnikiem, i jakoś tak poważnie się wtedy czuję… Hihihi! Mówię serio! Choć to już daleka przeszłość, to pewnie ciągle mi się jeszcze ckni za tym zawodem. Z pewnością już bardziej podświadomie, niż świadomie, ale jednak. A muszę Wam powiedzieć, że zaraz po maturze to nawet miałam na prawo zdawać. Tak byłam na punkcie prawa zakręcona. Często latałam też na rozprawy sądowe, by móc się napawać tę jakże poważną sądową atmosferą. Nie wiem skąd u mnie takie upodobania. Może stąd, że jestem straszną pedantką? Chyba tak, bo jakoś już tak mam, iż zawsze preferuję rzeczy konkretne. I tam, gdzie powinny być one czarne, muszą być czarne, a gdzie białe, to białe… Ha, ale zaś tam, gdzie mogą być kolorowe, noooo! to już ja, ze swoją bujną wyobraźnią, chcę widzieć tam rzeczy w kolorach tęczy. Ba, nawet w większej gamie kolorów niż ma tęcza, bo też moja fantazja nie zna granic. Natomiast jeśli chodzi o prawo, rzecz wiadoma, konkretnie… czarno na białym. I takie właśnie w tamtym czasie prawo mi się wydawało. Och, wyraźnie widziałam siebie w roli prawnika… W roli mądrej i sprawiedliwej Temidy.
  Nieraz się zastanawiam, jakby się moje życie potoczyło, gdybym rzeczywiście prawnikiem została. A nie zostałam nim, ponieważ w ogóle do egzaminu nie przystąpiłam, chociaż na blachę byłam obkuta. Nie, nie stchórzyłam! Ani nic mi się nie odwidziało… Smutna sprawa, trzy tygodnie przed egzaminem, zmarł mój Ojciec. Potem to już moje życie potoczyło się zupełnie inaczej…
   Sentyment do prawa najwyraźniej pozostał mi jednak do dziś. Ale chyba już tylko do mojego wyobrażenia o nim. Bo to, co zewsząd o jego funkcjonowaniu i przestrzeganiu słyszę, nieraz powala mnie z nóg… Chyba jednak dobrze, że nie zostałam prawnikiem.
Najlepiej by było, gdybym mogła zostać złotą rybką... Hihihi!

Gdybym była złotą rybką...

Gdybym była złotą rybką,
gdybym złotą rybką była,
to bym wszystkich dobrych ludzi
życzenia spełniła...

Dałabym im dużo zdrowia
i moc wiernej miłości...
Dobrzy ludzie więcej nie pragną,
z natury są uczciwi, szczerzy, prości.

Gdybym była złotą rybką,
gdybym złotą rybką była,
nikomu ze złych ludzi
życzeń bym nie spełniła.

Źli ludzie mają złe życzenia...
myślą o swoim tylko szczęściu,
gardzą nawet bliskimi,
nie pomogą nikomu w nieszczęściu.

Gdybym była złotą rybką,
gdybym złotą rybką była,
wszystkich złych ludzi
na dobrych bym zamieniła.

Wtedy by na świecie zapanował pokój.
Ludzie staliby się szczęśliwi...
i dbając o dobro całego świata,
dla każdego byliby mili.
HKCz
10.09.2009