Nie
lubię chodzić po mieście w godzinach przedpołudniowych. Wtedy
jest największy ruch. Nawet auto ciężko zaparkować. Trzeba się
dobrze naszukać by jakieś miejsce znaleźć. No ale czasami nie da
się inaczej i trzeba w tych godzinach w mieście być. No i dziś
właśnie byłam. Po dwóch okrążeniach rynku, udało mi się
znaleźć miejsca parkingowe koło sądu. Byłam zadowolona, bo z
tego miejsca miałam wszędzie blisko. Kiedy wyszłam z auta,
zadowolona być przestałam. I to szybko. Dlaczego? Otóż dlatego,
że zauważyłam moją znajomą, wychodzącą z gmachu sądu. No nie
było mi to w nos, bo wiedziałam, co mnie czeka… Że znów będę
musiała wysłuchać opowieści o jej perypetiach małżeńskich z
jednej strony, i miłosnych, z drugiej. Wspominałam o nich w moim
poniższym artykule. A widząc ją z sądu wychodzącą,
podejrzewałam, co się u niej święci. No i jak się po chwili
okazało, nie myliłam się.
- A
witam panią, pani Halszko! - głośno zawołała moja znajoma na mój
widok. - Jak to dobrze, że panią widzę! No bo widzi pani skąd
wychodzę. Ten mój wredny, ohydny mąż, podał o rozwód. Jestem
załamana.
-
Przykro mi bardzo, ale mogła się pani tego spodziewać, skoro nie
chciała pani zrezygnować z miłosnych przeżyć na boku - wywaliłam
prosto z mostu… Bo co będę w bawełnę owijać, skoro takie jest
moje zdanie.
Moja
znajoma jednak puściła moje zdanie mimo uszu, gdyż widocznie
potrzeba wygadania się była u niej silniejsza, niż jakieś tam
zastanawianie się nad moimi słowami. No i się zaczęło! Nabrała
powietrza… i jak z ckm-u zaczęła zapinkalać ze swoimi żalami na
jej „wrednego” męża… Zaczęła, ale nie skończyła, gdyż
tym razem jej nie pozwoliłam na zbyt długie zapinkalanie. Po prostu
jej przerwałam, mówiąc raz jeszcze, że jest mi bardzo przykro,
ale… ale nie mam czasu, bo się śpieszę na umówiony termin do
Rathaus`u. Znajoma była bardzo zawiedziona. Ja wcale. Bo też nie
cierpię wysłuchiwać o czyichś problemach, które ten ktoś sam
sobie z własnej głupoty i na własne życzenie narobił. A z
drugiej strony, dlaczego niby miałabym tracić swój cenny czas na
takie znajomości, które nic do mojego życia nie wnoszą? W imię
czego, się pytam?
No
dobrze, zostawmy tę moją znajomą, bo ja to właściwie o czymś
innym chciałam. A chciałam powiedzieć o moich odczuciach, jakich
doznałam, stojąc tam pod gmachem Sądu Rejonowego. Otóż kiedy
jestem w pobliżu sądu, jakiegokolwiek, to zawsze mi się
przypomina, jak to kiedyś bardzo chciałam zostać prawnikiem, i
jakoś tak poważnie się wtedy czuję… Hihihi! Mówię serio! Choć
to już daleka przeszłość, to pewnie ciągle mi się jeszcze ckni
za tym zawodem. Z pewnością już bardziej podświadomie, niż
świadomie, ale jednak. A muszę Wam powiedzieć, że zaraz po
maturze to nawet miałam na prawo zdawać. Tak byłam na punkcie
prawa zakręcona. Często latałam też na rozprawy sądowe, by móc
się napawać tę jakże poważną sądową atmosferą. Nie wiem skąd
u mnie takie upodobania. Może stąd, że jestem straszną pedantką?
Chyba tak, bo jakoś już tak mam, iż zawsze preferuję rzeczy
konkretne. I tam, gdzie powinny być one czarne, muszą być czarne,
a gdzie białe, to białe… Ha, ale zaś tam, gdzie mogą być
kolorowe, noooo! to już ja, ze swoją bujną wyobraźnią, chcę
widzieć tam rzeczy w kolorach tęczy. Ba, nawet w większej gamie
kolorów niż ma tęcza, bo też moja fantazja nie zna granic.
Natomiast jeśli chodzi o prawo, rzecz wiadoma, konkretnie… czarno
na białym. I takie właśnie w tamtym czasie prawo mi się wydawało.
Och, wyraźnie widziałam siebie w roli prawnika… W roli mądrej i
sprawiedliwej Temidy.
Nieraz
się zastanawiam, jakby się moje życie potoczyło, gdybym
rzeczywiście prawnikiem została. A nie zostałam nim, ponieważ w
ogóle do egzaminu nie przystąpiłam, chociaż na blachę byłam
obkuta. Nie, nie stchórzyłam! Ani nic mi się nie odwidziało…
Smutna sprawa, trzy tygodnie przed egzaminem, zmarł mój Ojciec.
Potem to już moje życie potoczyło się zupełnie inaczej…
Sentyment do prawa najwyraźniej pozostał mi
jednak do dziś. Ale chyba już tylko do mojego wyobrażenia o nim.
Bo to, co zewsząd o jego funkcjonowaniu i przestrzeganiu słyszę,
nieraz powala mnie z nóg… Chyba jednak dobrze, że nie zostałam
prawnikiem.
Najlepiej by
było, gdybym mogła zostać złotą
rybką...
Hihihi!
Gdybym
była złotą rybką...
Gdybym była złotą
rybką,
gdybym złotą rybką
była,
to bym wszystkich dobrych
ludzi
życzenia spełniła...
Dałabym im dużo zdrowia
i moc wiernej miłości...
Dobrzy ludzie więcej nie
pragną,
z natury są uczciwi,
szczerzy, prości.
Gdybym była złotą
rybką,
gdybym złotą rybką
była,
nikomu ze złych ludzi
życzeń bym nie spełniła.
Źli ludzie mają złe
życzenia...
myślą o swoim tylko
szczęściu,
gardzą nawet bliskimi,
nie pomogą nikomu w
nieszczęściu.
Gdybym była złotą
rybką,
gdybym złotą rybką
była,
wszystkich złych ludzi
na dobrych bym zamieniła.
Wtedy by na świecie
zapanował pokój.
Ludzie staliby się
szczęśliwi...
i dbając o dobro całego
świata,
dla każdego byliby mili.
HKCz
10.09.2009