Piękna pogoda jest dziś na dworze,
Trudno więc nie być w dobrym humorze.
Śniegiem prószyło calutką noc...
Białego puchu na dworze moc.
Hej, na narty... hejże-ha!
Póki piękna aura trwa!
Kto kocha zimę, ten już wie,
Co będzie dziś robił i gdzie...
Ja też uwielbiam zimy uroki,
Zwłaszcza bielutkie narciarskie stoki.
Szus na nartach... hejże-ha!
Póki piękna aura trwa!
Nic
a nic nie przesadziłam z tą dzisiejszą, piękną pogodą. Od rana
było błękitne niebo i słoneczko świeciło aż miło. Było
mroźno, to fakt, ale to i dobrze, bo śnieg kupy się przynajmniej
trzymał. A jak jest taka właśnie pogoda, moje dzieci z
dzieciaczkami wiedzą, co robić będą... i gdzie. Dziś już z
samego rana ruszyły na najbliższy w naszym mieście stok
narciarski. A ja po chwili za nimi.
W nocy tyle śniegu napadało,
że stok narciarski w ogóle nie trzeba było armatkami śnieżnymi
naśnieżać. I chociaż słoneczka na nim jeszcze nie było, bo góry
zasłaniały, to i tak czuło się jego dobroczynne działanie. Och,
jak pięknie było na stoku!
Pojechałam za dziećmi niestety nie po to, żeby sobie
poszusować na nartach, a jedynie po to, aby podziwiać moją
szusującą rodzinkę. Bo ja, przykra sprawa, ale tego akurat sportu
„nie liznęłam”. Tak jakoś wyszło. No cóż, jam człowiek z
polskich nizin, i jedyne co, to w Polsce na biegowych nartach trochę
jeździłam. Na nartach zjazdowych, niestety nie miałam okazji...
Chociaż nie, pardon, raz miałam okazję... hihihi...! ale jaką?!
Było to jakieś 25 lat temu, jeszcze w Polsce. Pamiętam, że byłam
wtedy z moimi małymi dziećmi na odwiedzinach u mojej starszej
siostrzyczki, która mieszka koło Cieszyna. W tym dniu wrócił jej
13-letni syn z narciarskiego obozu z Wisły. Bardzo mi się podobał
jego sprzęt narciarski. Wyraziłam swój żal, że tak bardzo mi się
szusowanie na nartach podoba, a niestety nigdy nie miałam ku temu
okazji. A mój siostrzeniec na to:
-
To jaki problem okazję stworzyć? U nas za domem jest wysoka skarpa.
Może ciocia tam właśnie spróbować. Ja sam na niej zaczynałem
swoją przygodę z nartami.
-
No wiesz synu, chcesz by ciocia się zabiła?! - moja siostra na to.
-
E tam... zaraz zabiła - na to ja ze śmiechem. - W razie czego, w
razie jakiegoś zagrożenia, wyhamuję pupą. Stary sportowiec ze
mnie, nie? Technikę jazdy znam, wprawdzie tylko teoretycznie, ale to
zawsze coś... a praktycznie, się okaże.
Po
czym pokazałam siostrzeńcowi co z techniki wiem, a on mi dał
jeszcze kilka wskazówek od siebie... i wcisnął mi na nogi swoje
buty narciarskie.
No i wszyscy, jak jeden mąż, poszliśmy na skarpę. Dobrze, że nie
było daleko, bo w tych buciorach śmiesznie mi się szło. Na
szczycie skarpy siostrzeniec przypiął mi narty... i ruszyłam w
dół. Bez lęku. A co?! O stchórzeniu mowy i tak być nie mogło.
Jakżebym przed dziećmi wyglądała? Ze zjazdu na nartach pamiętam
tylko głośny śmiech. Wszyscy się śmiali, i ja też. Ze śmiechem
zjechałam w dół i zatrzymałam się dopiero pod nogami grupki
dzieci ciągnących sanki. A zatrzymałam się oczywiście po ostrym
hamowaniu swoją szanowną pupiną. Trochę bolało, ale co tam,
ważne że radości mieliśmy wszyscy co niemiara. No i to właśnie
była cała moja przygoda z nartami zjazdowymi. Szkoda!
Moje
dzieci za to szybko się nauczyły sztuki narciarskiej (Syn zaczął
od snowboardu),
już tutaj, w Niemczech. Tu mieszkamy w górach. Teraz i wszystkie
moje wnuczki szusują. I to jak. Aż się dzisiaj popłakałam,
widząc mojego najmłodszego 5-cio letniego Wnuczka, który po 2
dniach kursu narciarskiego zasuwał po stoku jak stary, bez żadnego
lęku. Oto on:
Prawda,
że ma idealną postawę narciarza?
A jaki przy tym szczęśliwy! Kiedy zjeżdżając, zobaczył mnie u podnóża stoku, z daleka już wołał do mnie: - Babciu, ja jeżdżę na nartach, widzisz?!!!
Tu Wnuczek jeszcze w grupie „kursantów” z panem Instruktorem narciarstwa.
Chwila
teorii... i w międzyczasie, pan Instruktor poczęstował dzieciaczki
czekoladkami. Mój Wnuczek jest najmłodszy w grupie, ale swoimi
umiejętnościami jazdy nic a nic nie odstaje od grupy. Wręcz
przeciwnie.
Wnuczek
zasuwa pod górę wyciągiem linowym...
Ale
potem, po skończonym 2 godz. kursie, już prywatnie, na górę
jechał wyciągiem orczykowym, który znajduje się po prawej stronie
stoku. Zdjątka mu tam nie zrobiłam, bo postronnym, bez karty, nie
można było się tam dostać.
Moja
Córka akurat szusuje...
To
ta pierwsza, w niebieskich spodniach.
Jest już na dole... i woła:
- Halo, Mama, chcesz spróbować?!
-
Wolne żarty! - odpowiedziałam, parskając śmiechem,
i
po chwili dodałam: - Już ja lepiej zostanę na dole, w roli
rodzinnego fotoreportera.
Moja
8-letnia Wnuczka zjechała zaraz za swoją Mamą.
Ta
to szusuje już... jak stara narciarka.
A
to fotki sprzed 4 lat. Widać na nich jak się moje Wnuczki w sztuce
narciarskiej zaprawiały.
Mój
Zięć i 4-letnia wtedy Wnuczka oraz moja Synowa i 3-letnia wtedy
Wnuczka.
Mój
Zięć i Synowa na nartach jeżdżą przepięknie. Nic dziwnego,
oboje się w górach urodzili i jeżdżą na nartach od najmłodszych
lat.
Mój
najstarszy Wnuczek, wtedy 6-letni, szusował już wówczas jak
wytrawny narciarz.
Właśnie
chwycił orczyk, umieścił go gdzie trzeba, czyli pod pupą.. i
jazda wyciągiem na szczyt stoku.
A
oto i mój Syn – snowboardzista.
Dla
mojego Syna nasze okoliczne stoki narciarskie to „pikuś”. Jeździ
więc, albo w Alpy Francuskie, albo Austriackie.
Piękne
widoki, nieprawdaż?
HKCz
(29.01.2011)