poniedziałek, 26 lutego 2018

Hej, na narty!

Piękna pogoda jest dziś na dworze,
Trudno więc nie być w dobrym humorze.
Śniegiem prószyło calutką noc...
Białego puchu na dworze moc.

Hej, na narty... hejże-ha!
Póki piękna aura trwa!


Kto kocha zimę, ten już wie,
Co będzie dziś robił i gdzie...
Ja też uwielbiam zimy uroki,
Zwłaszcza bielutkie narciarskie stoki.

Szus na nartach... hejże-ha!
Póki piękna aura trwa!



Nic a nic nie przesadziłam z tą dzisiejszą, piękną pogodą. Od rana było błękitne niebo i słoneczko świeciło aż miło. Było mroźno, to fakt, ale to i dobrze, bo śnieg kupy się przynajmniej trzymał. A jak jest taka właśnie pogoda, moje dzieci z dzieciaczkami wiedzą, co robić będą... i gdzie. Dziś już z samego rana ruszyły na najbliższy w naszym mieście stok narciarski. A ja po chwili za nimi.
W nocy tyle śniegu napadało, że stok narciarski w ogóle nie trzeba było armatkami śnieżnymi naśnieżać. I chociaż słoneczka na nim jeszcze nie było, bo góry zasłaniały, to i tak czuło się jego dobroczynne działanie. Och, jak pięknie było na stoku!
Pojechałam za dziećmi niestety nie po to, żeby sobie poszusować na nartach, a jedynie po to, aby podziwiać moją szusującą rodzinkę. Bo ja, przykra sprawa, ale tego akurat sportu „nie liznęłam”. Tak jakoś wyszło. No cóż, jam człowiek z polskich nizin, i jedyne co, to w Polsce na biegowych nartach trochę jeździłam. Na nartach zjazdowych, niestety nie miałam okazji... Chociaż nie, pardon, raz miałam okazję... hihihi...! ale jaką?! Było to jakieś 25 lat temu, jeszcze w Polsce. Pamiętam, że byłam wtedy z moimi małymi dziećmi na odwiedzinach u mojej starszej siostrzyczki, która mieszka koło Cieszyna. W tym dniu wrócił jej 13-letni syn z narciarskiego obozu z Wisły. Bardzo mi się podobał jego sprzęt narciarski. Wyraziłam swój żal, że tak bardzo mi się szusowanie na nartach podoba, a niestety nigdy nie miałam ku temu okazji. A mój siostrzeniec na to:
- To jaki problem okazję stworzyć? U nas za domem jest wysoka skarpa. Może ciocia tam właśnie spróbować. Ja sam na niej zaczynałem swoją przygodę z nartami.
- No wiesz synu, chcesz by ciocia się zabiła?! - moja siostra na to.
- E tam... zaraz zabiła - na to ja ze śmiechem. - W razie czego, w razie jakiegoś zagrożenia, wyhamuję pupą. Stary sportowiec ze mnie, nie? Technikę jazdy znam, wprawdzie tylko teoretycznie, ale to zawsze coś... a praktycznie, się okaże.
Po czym pokazałam siostrzeńcowi co z techniki wiem, a on mi dał jeszcze kilka wskazówek od siebie... i wcisnął mi na nogi swoje buty narciarskie. No i wszyscy, jak jeden mąż, poszliśmy na skarpę. Dobrze, że nie było daleko, bo w tych buciorach śmiesznie mi się szło. Na szczycie skarpy siostrzeniec przypiął mi narty... i ruszyłam w dół. Bez lęku. A co?! O stchórzeniu mowy i tak być nie mogło. Jakżebym przed dziećmi wyglądała? Ze zjazdu na nartach pamiętam tylko głośny śmiech. Wszyscy się śmiali, i ja też. Ze śmiechem zjechałam w dół i zatrzymałam się dopiero pod nogami grupki dzieci ciągnących sanki. A zatrzymałam się oczywiście po ostrym hamowaniu swoją szanowną pupiną. Trochę bolało, ale co tam, ważne że radości mieliśmy wszyscy co niemiara. No i to właśnie była cała moja przygoda z nartami zjazdowymi. Szkoda!


Moje dzieci za to szybko się nauczyły sztuki narciarskiej (Syn zaczął od snowboardu), już tutaj, w Niemczech. Tu mieszkamy w górach. Teraz i wszystkie moje wnuczki szusują. I to jak. Aż się dzisiaj popłakałam, widząc mojego najmłodszego 5-cio letniego Wnuczka, który po 2 dniach kursu narciarskiego zasuwał po stoku jak stary, bez żadnego lęku. Oto on:

Prawda, że ma idealną postawę narciarza?


A jaki przy tym szczęśliwy! Kiedy zjeżdżając, zobaczył mnie u podnóża stoku, z daleka już wołał do mnie: - Babciu, ja jeżdżę na nartach, widzisz?!!!

Tu Wnuczek jeszcze w grupie „kursantów” z panem Instruktorem narciarstwa.


Chwila teorii... i w międzyczasie, pan Instruktor poczęstował dzieciaczki czekoladkami. Mój Wnuczek jest najmłodszy w grupie, ale swoimi umiejętnościami jazdy nic a nic nie odstaje od grupy. Wręcz przeciwnie.

Wnuczek zasuwa pod górę wyciągiem linowym...



Ale potem, po skończonym 2 godz. kursie, już prywatnie, na górę jechał wyciągiem orczykowym, który znajduje się po prawej stronie stoku. Zdjątka mu tam nie zrobiłam, bo postronnym, bez karty, nie można było się tam dostać.

Moja Córka akurat szusuje...


To ta pierwsza, w niebieskich spodniach.

  Jest już na dole... i woła: 


 - Halo, Mama, chcesz spróbować?!
- Wolne żarty! - odpowiedziałam, parskając śmiechem,
i po chwili dodałam: - Już ja lepiej zostanę na dole, w roli rodzinnego fotoreportera.

Moja 8-letnia Wnuczka zjechała zaraz za swoją Mamą.


Ta to szusuje już... jak stara narciarka.

A to fotki sprzed 4 lat. Widać na nich jak się moje Wnuczki w sztuce narciarskiej zaprawiały.



Mój Zięć i 4-letnia wtedy Wnuczka oraz moja Synowa i 3-letnia wtedy Wnuczka.

Mój Zięć i Synowa na nartach jeżdżą przepięknie. Nic dziwnego, oboje się w górach urodzili i jeżdżą na nartach od najmłodszych lat.

 Mój najstarszy Wnuczek, wtedy 6-letni, szusował już wówczas jak wytrawny narciarz.



Właśnie chwycił orczyk, umieścił go gdzie trzeba, czyli pod pupą.. i jazda wyciągiem na szczyt stoku.

 A oto i mój Syn – snowboardzista.



Dla mojego Syna nasze okoliczne stoki narciarskie to „pikuś”. Jeździ więc, albo w Alpy Francuskie, albo Austriackie.
Piękne widoki, nieprawdaż?


HKCz
(29.01.2011)