Moja kochana Nastulko,
no i jak,
wyszło Ci coś z tego Twojego medytowania pod jabłonią? Czy
jabłuszkiem w czerep dostałaś... i nici wyszły? Hihihi...!
Wiesz,
myślałam, że dopiero z domu do Ciebie napiszę, ale tak mi tu
dobrze na wsi, że jeszcze z tego miejsca muszę się z Tobą
podzielić moją radością...
Aha, żebym
nie zapomniała. Bardzo Ci dziękuję za przypomnienie mi o tym
grysiczku z polewą malinową. Też w dzieciństwie często takie
jedzonko pałaszowałam... Se nie myśl! I też do dziś lubię.
Poprosiłam nawet moją Mamę, żeby mi jak za dawnych lat taki
ugotowała. No i wyobraź sobie, że teraz każdego ranka mam na
śniadanie grysiczek z sokiem malinowym. Bo też soku Mama ma kilka
dużych butli. Zanim przyjechałam, sama nazbierała w pobliskim
lesie. Masz rację, takie jedzonko, to raj... to znaczy... mód w
gębie, chciałam powiedzieć.
No dobrze,
bo ja jeszcze o tym raju chciałam. Chociaż nie... Nie o raju,
bo raj to ja mam tutaj na wsi. To Ty już wiesz. Chciałam Ci
opowiedzieć o tym, co mi się w tym raju przytrafiło. Otóż siedzę
ja sobie pod drzewem, tym razem pod śliwą, tak mi milutko,
cieplutko, błogo, no to siedzę i siedzę, i nagle zmorzył mnie
sen, to i się zdrzemnęłam. Jak długo drzemkę uskuteczniałam,
nie wiem, lecz nagle się budzę, i popatrz, co nad głową
zobaczyłam.
Specjalnie
ten widoczek uwieczniłam, tak mnie zafascynował. Jak tylko oczęta
me otworzyłam, przez moment nie wiedziałam co jest grane i
gdzie jestem. Już nie wspomnę o raju... no, tym prawdziwym. Bo co
ja bym miała w raju robić ze swą czortowską naturą? Hihihi!
Pomyślałam, że to jakieś UFO, albo cosik w tym rodzaju, i że
mnie cichaczem napromieniowuje. Tym bardziej, że akurat śniło mi
się, że fruwam niczym ptak w obłokach, i nagle, ni stąd, ni
zowąd, widzę złocistą łunę świetlną. Nie wiedziałam już,
czy to jeszcze sen, czy już jawa. Mówię Ci, zanim się z drzemki
całkowicie ocknęłam, dobrą chwilę trwałam w takim stanie
zdezorientowania. Wreszcie przetarłam swoje paczajki, i aż śmiechem
buchnęłam ze swojej fantazji. Widzisz, Nastuleńko droga, co to
spokój i beztroska robi z człowieka? Fantazjowanie go ogarnia.
Nieziemskie w dodatku... Hihihi! A ja myślałam, że niezdolna już
jestem do takiego tam sennego fantazjowania. A na jawie, dopiero. Że
mój umysł, to taki raczej ścisły, i skłania się li tylko do
realistycznego sposobu myślenia, i że zdolności do fantazjowania
od dawna mam ograniczone... A tu masz! Promienie z samych niebios
zobaczyłam... Ty, Nastka, a może ze mną coś nie tak? Ale co tam!
Ja się nawet cieszę, bo doszłam do wniosku, że fantazjowanie, to
cudowna rzecz. Zresztą, Ty sama najlepiej wiesz, bo na co dzień
fantazjujesz ile wlezie. Czego wyrazem są Twoje bajeczki, baśnie,
opowiadania i cała masa tekstów, które wymyślasz na poczekaniu. A
może ja teraz też zacznę pisać? Hihihi! Kto wie?
Ślę fantazyjne
pozdrowienia! Maryna
Ha, Maryńka,
Góra nie bez powodu tak
Cię napromieniowała... Jesteś Wybranką! Jak nic! Teraz tylko
czekać na jakieś konkretne efekty tego napromieniowania. Oj,
przydałby mi się taki snop promieni. Wszak na zdjęciu widzę
wyraźnie, że żaden to promyk a snop. I to dużego kalibru.
Najwyraźniej już tam pod tą śliwą odgórnie na Ciebie czekał.
Zazdrościć Ci nie będę, bom Ci życzliwa. A bądź sobie
Wybranką. Pewnie Góra wie co robi. No ale może byś mi tak choć
jeden mikropromyczek z tego snopa podarowała? Może on już coś
zadziała i rozjaśni mój ostatnimi czasy przymulony umysł?
Tak że nic a nic się nie
przejmuj, wszystko jest z Tobą okey. A może nawet i lepiej. Z
pewnością w najbliższej przyszłości się to ujawni... że
lepiej... Już Ty coś nowego wymyślisz, by świat zadziwić.
Zresztą, po takiej dawce odgórnego napromieniowania nie masz już
wyjścia. Po prostu musisz. Hihihi!
Sama więc widzisz, że
nic a nic żałować nie powinnaś, iż Twój umysł nie jest zaś
taki ścisły. Toż to katorga żyć z tak umysłem. Lepiej sobie z
luźnym rozumowaniem pobujać w obłokach. Wiem coś o tym. Bujaj
więc Maryńka ile wlezie, ku chwale swojej i naszej... Wszak Góra
najwyraźniej tak chce.
Świetlana przyszłość
przed Tobą Maryńka. Mówię Ci!
Ślę czołobitne
ukłony! Nastka
P.S.
A Ty się ze mnie nie
nabijaj. Widzę, że Twoja fantazja już zaczęła pracować na
wysokich obrotach. No dobra, dostałam zgniłym jabłuszkiem w mój
osobisty czajniczek, zagwizdałam z wrażenia... i poszłam medytować
do pokoju. Zadowolona?
HKCz
24.08.2009
Pewnie, Nastuś,
bierz ile
tylko dusza zapragnie. Przecie promyczków żałować Ci nie będę.
Starczy dla nas obu. A wiesz, muszę Ci się pochwalić, że
pewnikiem to napromieniowanie odgórne, jak to określiłaś, zaczyna
już coś działać, bom jakoś mądrzejsza i zaradniejsza się
stała.... Hihihi! Serio! Ja mam wręcz wrażenie, że to muza
jakowaś mnie tam pod tą śliwą natchnęła. Mówię Ci! A mówię
Ci o tym nie bez powodu... No, że się chwalę to inna rzecz, ale
jest też i namacalny powód tegoż. Otóż wyobraź sobie, że kiedy
tylko ze wsi wróciłam do domu, napadła na mnie moja upierdliwa
sąsiadka. Wiesz, ta co mi zawsze swojego kota podrzuca pod opiekę,
kiedy wybywa gdzieś z domu. A upierdliwa jest nie tylko ze względu
na kota, ale ze wszystkim. Zwłaszcza z jej nagminnym wpadaniem do
mnie bez względu na porę. Bo kota jej, to ja nawet lubię, ale ją
samą, ciężko mi nieraz strawić. Przede wszystko za to jej ohydne
plotkarstwo. No więc kiedy ona na mnie już napadła, to musiałam
wszystkiego wysłuchać, co miała mi do zameldowania. A meldowała
mi już w biegu, że mam szczęście, iż dopiero dzisiaj wróciłam,
gdyż dnia poprzedniego cała nasza ulica tak śmierdziała, że
wytrzymać nie było można. No to żem się wystraszyła i pytam co
się stało, a ona mi na to, że sąsiadka z przeciwka piekła indyka
na wieczorne przyjęcie urodzinowe swojego męża i w międzyczasie
pojechała autem do sklepu po jakieś brakujące produkty, i tam tak
się zagadała z jakąś swoją znajomą, że o wsadzie piekarnika
zapomniała. Kiedy wróciła do domu już straż pożarna stała pod
jej domem, a dym i smród niemożebny, wydobywający się z okien jej
kuchni, hulał z wiatrem po całej ulicy. Że przyjęcie urodzinowe
odwołać musiała, bo dom nie nadawał się na przyjęcie gości.
Opowiadając mi to wszystko jednym tchem, nachichrała się też co
niemiara, a już najbardziej kiedy opowiadała o awanturze jaką
zrobił mąż rzeczonej sąsiadki po powrocie z pracy, bo nie dość,
że indyka szlag trafił, to jeszcze i wszystkie inne potrawy oraz
ciasta wcześniej przez nią upieczone. Szybko zmieniła jednak minę
na oburzoną, kiedy zaczęła mówić o tym, jak owa sąsiadka
przyszła prosić ją o pomoc w ugotowaniu bigosu na przyjęcie
urodzinowe jej męża, które siłą rzeczy przesunąć musiała na
dzień następny. Mówię Ci, nasłuchałam się tej upierdliwej i
nieużytej sąsiadki aż mi uszy spuchły. A jej trzaskania dziobem
puentować Ci chyba nie muszę. Dość powiedzieć, że pomocy
oczywiście odmówiła. Ba, nawtykała jeszcze tej biedulce, że
powinna pilnować domu, a nie plotkować na mieście. Że teraz sama
musi sobie poradzić, bo to jest kara za jej brak
odpowiedzialności... I takie tam różne niemiłe słowa, niewarte
powtórzenia. Po wysłuchania tego wszystkiego, no myślałam, że
mnie coś trafi... i wtedy, z nagła, poczułam jakieś natchnienie.
Pewnie to ta muza spod śliwy akurat dała znać o sobie... Bo
wyobraź sobie, że ni stąd, ni zowąd, postanowiłam, że sama
ugotuję bigos dla mojej sąsiadki z przeciwka. A przecież wiesz jak
ja nie znoszę gotowania. I co tu dużo gadać, nawet nie umiem
dobrze gotować. Więc co to mogło na mnie tak nagle wpłynąć, jak
nie muza? Muza jak nic! Ha, Nastulko, i bigosik wyszedł mi, że ho,
ho! Palce lizać. Po prostu poezja smaku. A musisz wiedzieć, że
ugotowałam go z samych świeżutkich produktów, które od Mamuśki
przywiozłam. Moja sąsiadka z przeciwka była zachwycona, kiedy jej
ogromny garnek tego bigosiku przytachałam.
Nie znałyśmy
się do tej pory zbytnio, gdyż ona od paru miesięcy dopiero mieszka
na mojej ulicy. Odniosłam jednak wrażenie, że to bardzo miła
osóbka. Posiedziałyśmy na tarasie, i przy kawce oraz jej
świeżutkim makowcu, pogadałyśmy chwileczkę. Pewnie nieraz
będziemy się spotykać. I to mnie bardzo cieszy. No bo wiesz, od
kiedy mój mąż wybył z domu, smętnie mi nieraz samej w domu.
Zwłaszcza wieczorami po pracy. Aż żałuję, że ze wsi nie
przywiozłam sobie jakiegoś kotka. Przynajmniej by mi trochę kolana
ogrzał i pomruczał do uszka.
Aha, jeszcze
jedno... Tak bardzo mi się na wsi bujanie w obłokach spodobało, że
postanowiłam jak najczęściej takowemu bujaniu się oddawać. Bo
przecież też mam gdzie. Balkonik ci u mnie nie od parady. Jest duży
i przestronny. Siedzę więc sobie wieczorkami, i wpatrując się w
niebo, marzę sobie... i marzę. Ależ to dobrze robi. A rankiem,
zanim otworzę swój gabinet, z filiżanką kawy w ręce spacerują
sobie dookoła domu. Natura jest cudowna. Szkoda, że nie mam
ogrodu... Ale ten mój skwerek też mi dużo daje. I pomyśleć, że
nigdy dotąd nie odczuwałam potrzeby bycia bliżej natury. To ta
muza. Mówię Ci Nastulko!
Jutro
pobiegnę do sklepu by sobie na chłodniejsze dni kupić jeszcze coś,
na czym będę mogła swoje rozmarzone wieczorne spojrzenie
zawiesić... A może i życzenia nawet wypowiadać. Bo też mam ci
ich ostatnio... ojojoj... bardzo dużo.
Pozdrawiam i ślę
buziaczki! Maryna
Dobrotliwa jesteś
Maryniu moja!
Bóg zapłać
za Twoje dobre serducho. Uszczknęłam sobie ździebeczko tego
promyczka... Tyle, żeby mnie nieco opromieniował a nie
napromieniował. Wszak napromieniowanie szkodliwe. Do choroby
popromiennej doprowadza. A ja po Czarnobylu w kwestii promieniowania
uważająca bardzo jestem.... Hihihi! Zaraziłam się od tubylców.
Oni aż do przesady są... No, to uważanie mam na myśli.
A jeśli
chodzi o tę muzę, która Cię pod śliwą dopadła, to bardzo
dobrze, że kulinarna ona, a nie pismacza na ten przykład...
Kulinarna przeżyć pozwala. Z pismaczą tak dobrze nie jest. Z
pismaczenia niewielu udaje się przeżyć. A bigosik rzeczywiście
pierwszy sort stworzyłaś. Istne dzieło sztuki. Nie dziwota, ta
Twoja nieużyta sąsiadka taki bigos z mózgu Ci zrobiła, że albo
się wściec... albo stworzyć konkretny. A tak swoją drogą, co za
okropiczny babsztyl z tej Twojej sąsiadki z boku. A wypnij się
Maryniuś na nią. Tak odpowiednio, żeby Ci spokój dała.
Co do
bujania w obłokach, to cieszę się, że podzielasz moje zdanie. No
bo jakby nie patrzeć, bujanie jest przyjemniejsze niż ślęczenie
nad rozwiązywaniem ścisłości przyziemnej. Z naturą ja także
mocno związana. Codziennie biegam po lesie, aby do żadnych
poluzowań nie dopuścić... Tych w przywiązaniu do natury. Niech
natura na co dzień wie, żem jej oddaną wielbicielką. Zaś
zwierzaków w domu teraz nie mam żadnych. A wiedzieć musisz, że ja
to taka bardziej pieska osobowość. Stawiam psy ponad koty, bo też
mierzi mnie egoizm, a koty to takie egoistyczne stworzenia bardziej.
W sąsiedztwie u mnie kotów od groma i ciut ciut... I wyobraź Ty
sobie, włażą mi przez ogród do domu. Raz, kiedy w kuchni jedzonko
sobie robiłam, wlazło mi takie czarne kocisko do domu i na
moim osobistym łóżeczku strzeliło sobie drzemkę. Ależ mnie to
ruszyło jak go na tym niecnym uczynku przyłapałam. Do żywego! No
bo jak to tak, obcy, nieproszony, i akurat na mojej oazie spokoju,
moich marzeń sennych? Bezczelny! Nie, nie, kot nie dla mnie. Pies,
to mądre stworzenie, dla człowieka żyje, jest mu oddany... Ale
takiego konkretnego psa mam na myśli, żadnego tam mopsika. Mój
ostatni piesio, to był Dog Arlekin. Biedulka umarł na zawał serca.
Był moim najukochańszym psem, moim osobistym bodyguard'em. Po
takiej stracie innego nie chcę. Jeszcze nie. No popatrzże sama, czy
nie kochany... był? Sam nie lubił wody, ale kiedy
ja byłam w wodzie, wytrwale stał na brzegu i
oka ze mnie nie spuszczał. A kiedy tylko bez materaca, a wpław
sobie pływałam po jeziorze, to ujadał na brzegu jak szalony.
I to tak długo, aż wróciłam i zabrałam ze sobą materac. No czy
nie wspaniały bodyguard z niego... był?
Nie piszesz
co też takiego na chłodniejsze dni kupić zamierzasz, ale ja metodą
dedukcji doszłam do tego, co. Dobra jestem w tej materii. Się wie!
No i wydedukowałam, iż zapewne o złotą rybkę Ci się
rozchodziło. A wiesz, że to chyba niegłupi pomysł. Może i ja
sobie taką kupię? Wszak też mam takie jedno życzonko. Ale opowiem
Ci o nim kiedy indziej, bo go muszę najpierw sama dokładnie
przetrawić.
No to bywaj Maryńka!
Pozdrawiam Cię promiennie! Nastka
HKCz
29.08.2009
No, no, moja kochana
Nastusiu,
dobra jesteś
w tych dedukcyjnych klockach. Tak, kupiłam sobie złotą rybkę, a
nawet trzy. I urządziłam sobie... tzn. im, piękne akwarium... A
nie, jednak też i sobie, bo musisz wiedzieć Skarbulku mój kochany,
że tak bardzo jestem zachwycona tym moim akwenem domowym, że często
siadam sobie naprzeciwko i wlepiam wzrok w niego jak w ekran
telewizora. Co najmniej. Z tą tylko różnicą, że to co tam widzę
mnie uspakaja. I bardzo dobrze, bo ostatnio w pracy mam trochę
nerwówki. Jedna z moich pielęgniarek nie wróciła z urlopu i nie
wiem co się z nią dzieje. Nie dość, że się o nią martwię, to
jeszcze roboty mam o wiele więcej. No bo wiesz, jedna pielęgniarka
nie jest w stanie wszystkich pacjentów w rejestracji obsłużyć. No
nic, dam radę, moje rybeńki złociste pozwalają mi się odprężyć
i nabrać sił. A i jeszcze coś... Moja muza. A wiesz, kochana, że
też tak myślę, iż kulinarna ona, bo ciągle mnie coś na
gotowanie bierze. I to z dobrym skutkiem. Sama z siebie się śmieję,
bo gdyby mnie przy tym gotowaniu mój Bron zobaczył, to by mu oczęta
z orbit wyszły... Hihihi! Przecież chłopina wie, że w kuchni to
ja nieporadna jak słonica w składzie porcelany... A tu nagle, ni
stąd, ni zowąd, gotuję. Pewnie dla mnie samej by się nie chciało,
a gdzież tam, ale tyle pochwał zebrałam za ten bigosik od mojej
sąsiadki z przeciwka i jej gości, że ciągle mi się chce gotować.
Wyobrażasz to sobie? Ja, i gotować? A jednak! Sama zobacz co
przedwczoraj po pracy nagotowałam, a właściwie upiekłam. Czyż
nie arcydzieło kulinarne?
Porcyjka dla Ciebie... Smacznego!
Wczoraj
nakarmiłam tym moim arcydziełem... no, tymi gołąbkami, i moją
wiecznie głodną pielęgniarkę, i mojego rzemieślnika, a całą
resztę zaniosłam wieczorem dla mojej sąsiadki z przeciwka. Mąż
sąsiadki na pniu zjadł, a właściwie pochłonął, prawie
wszystkie sam. Mówił, że nic poradzić nie może, bo „wieczorem
gołąbki lecą same do gąbki". Oj, biedny ten mój Bron,
tak sobie teraz myślę, tyle lat przeżyliśmy razem, a gołąbki mu
nigdy same nie leciały do gąbki. Bo też mu nigdy ich nie zrobiłam.
Ot, taka ze mnie nieużyta żona... była. No ale teraz, pod
działaniem muzy, obiecałam sobie, że kiedy z Afganistanu wróci,
przywitam go gołąbkami. Cholewcia, że też mu się zachciało
na stare lata odgrywać rolę żołnierza w tak niebezpiecznym kraju.
Czasami wydaje mi się, że on nigdy nie wyrósł z krótkich
spodenek, kiedy to całymi dniami bawił się ołowianymi
żołnierzykami. Ha, dlatego też poszedł na Wojskową Akademię
Medyczną w Łodzi, a nie tak jak normalny człowiek, czyli ja...
hihihi! na Akademię Medyczną. Pamiętam, jak od dziecka mi
powtarzał: - „Nomen oblige! A jam Bronisław". - No i co z
takim zrobić? Nic, trzeba się pogodzić z jego zapatrywaniem na
świat i jego obligo zaakceptować... Hihihi!
Tak sobie
żartuję, ale tak po prawdzie, to bardzo się martwię o mojego
Brona. Staram się jednak jak najmniej myśleć o niebezpieczeństwie,
jakie tam mu grozi, bo boję się, że zwariuję. Ale niestety moja
sąsiadka z boku mi wczoraj w bardzo brzydki sposób o tym
przypomniała. Widząc, że między mną i sąsiadką z przeciwka,
Urszulą, nawiązuje się bliższa znajomość, z jakiś znanych jej
tylko pobudek, pobiegła do niej i naopowiadała o mnie
niestworzonych rzeczy. To jednak mnie aż tak nie zabolało, wszak
znam już ją trochę i wiem co z niej za gatunek, zabolało mnie
jedynie to, że powiedziała, iż mój mąż, nie bacząc na
niebezpieczeństwo, do Afganistanu ode mnie uciekł. Wiesz, aż się
poryczałam, tak mnie to dotknęło. I co myślisz, Nastusiu kochana,
powinnam z nią porozmawiać, by takich rzeczy nie opowiadała?
No dobra,
zmieniam szybciutko temat, bo nie lubię się smucić. Chcę Ci
podziękować za wzruszające zdjątko. Rzeczywiście ten Twój
piesio wspaniały był. Ba, piesio, to prawie cielaczek, taki
ogromniasty. A wiesz, ja też psiaki kocham. I co do piesków
solidaryzuję się z Tobą. Powiem Ci, że kiedy moja córcia Pola
poszła na swoje, to wtedy długo się nad tym zastanawiałam, czy
sobie pieska nie kupić, no ale potem wpadłam w wir pracy, bo
zakładałam akurat swoją prywatną praktykę, i jakoś myśleć
przestałam. Może teraz znów trzeba by mi było pomyśleć... Bo
chyba teraz, od kiedy jestem całkiem sama, szczególnie przydałby
mi się jakiś bodyguard.... Hihihi! Niechby mnie bronił przed złem
tego świata. Muszę znów podumać.
Tymczasem
pozdrawiam Cię cieplunio i ślę też cieplunie buziaczki! Maryna
A nie,
kochana Maryniu,
nie
zaprzątuj sobie nawet głowy taką osobą. Niewarta tego. Toż to
prostactwo pierwszej wody. Od takich osób lepiej trzymać się z
daleka, gdyż prędzej czy później, przysłowiowa słoma z
butów i tak im wylezie... Hihihi! Mówię Ci, Maryniu! Posłuchaj
mojej dobrej rady. A wiesz, niedawno też miałam niezbyt miłą
sytuację z taką jedną osobą, która najpierw sama ze mną
postąpiła bardzo nieładnie, a gdy ja się jej po czasie
(specjalnie dałam jej czas na refleksje nad swoim zachowaniem),
pięknym za nadobne odpłaciłam i wskazałam palcem jej nieładne
zachowanie w stosunku do mnie, to wyobraź sobie, że wtedy ją to
bardzo zabolało. Ale ni jak do niej jednak nie dotarło, że to ona
sama takim właśnie swoim zachowaniem zmusiła mnie, bym tak
postąpiła jak postąpiłam. A może i nawet dobrze wiedziała,
tylko nie chciała się do tego przyznać. Ja się przyznałam
dlaczego tak, a nie inaczej postąpiłam, i za to ją przeprosiłam,
i to kilkakrotnie. Wierz mi Maryniu, z bólem serca, bo i też wbrew
mojej naturze, zmuszona byłam tak postąpić wobec niej, tym
bardziej, że wcześniej ją bardzo lubiłam. No ale wiesz, choć
sama w końcu bardzo źle się z tym czułam, wiedziałam, że tak
właśnie postąpić powinnam. A chciałam się też przekonać, jak
ta osoba zachowa się po tym wszystkim. Od jej zachowania
uzależniałam naszą dalszą znajomość. Gdyby była kulturalną
osobą, podjęłaby ze mną dialog, wtedy kiedy ja usilnie o to
zabiegałam. Powiedziałybyśmy sobie szczerze co nam na sercu leży,
przeprosiły się nawzajem, i wtedy byłaby szansa naszą znajomość
budować dalej. Znasz mnie Maryniu, to wiesz, że pamiętliwa nic a
nic nie jestem, i że nikt zaufania u mnie nie traci bezpowrotnie. Że
każdy ma szansę zaufanie odzyskać, choćby nie wiem jakiego
kalibru błąd popełnił... Lecz sam musi się o to postarać. Ale
ona nie, albo milczała, albo jak już się odezwać musiała, na
każdym kroku dawała wyraz swojemu lekceważeniu mojej osoby.
Ubawiłam się tym jej lekceważeniem co niemiara, bo to takie
niskie, prymitywne, że aż śmieszne. A wiesz, co mi powiedziała,
kiedy spytałam dlaczego tak się zachowuje? Otóż powiedziała, że
tak ogólnie, to ona wybaczać może, zapomnieć jest jej trudniej,
ale o zaufaniu nie ma już nawet mowy. Wyobrażasz sobie? Ani na
moment na myśl jej nie przyszło, że to właśnie ja pierwsza
miałam powód stracić zaufanie do niej... Hihihi! Co za
zarozumialstwo! Ależ mnie tym ubawiła. A jako ciekawostkę
powiem Ci, że słowa te padły z ust psychologa. Wyobrażasz to
sobie, Maryniu? Akurat psychologa, który z racji zawodu winien
swoich podopiecznych wszystkich tych zasad w kontaktach
międzyludzkich uczyć jako podstawowe. No i jak nauczy, skoro sam
nie umie stosować ich w życiu? Powiem Ci, Maryniu, że kiedy już
całkowicie do mnie dotarło co to za osoba, to z drugiej strony mi
ulżyło, bo już zupełnie nabrałam pewności, że czas zakończyć
tę niezdrową znajomość. Wszak nie zwykłam parać się rzeczami
nic do życia nie wnoszącymi. Podobnie ze znajomościami. Tak że
wiesz, moja Droga, bierz przykład ze starszej przyjaciółki. Takie
znajomości trzeba plenić w zarodku, aby więcej nieprzyjemnych
sytuacji nie przeżywać. Bo też z czasem nieprzyjemne sytuacje
mogłyby się stać jeszcze bardziej nieprzyjemne, albo nawet
bolesne. Nawet nie próbuj z tą wredną sąsiadką rozmawiać. Z
uśmiechem na twarzy witaj ją zawsze, pozdrawiaj, i po prostu idź
dalej. Babsztyl da Ci w końcu spokój. No to tyle o niesympatycznych
rzeczach, a właściwie osobach... Bo też Maryniu szkoda naszego
czasu, by zajmować się takimi, którzy kierują się w życiu
niskimi pobudkami i kultury za grosz nie mają. Koniec, kropka,
toczka, finito, schluss... amen!
Cieszę się
Maryniu z Twojej psiej solidarności, bo też psiaki dla człowieka
są stworzone. Z kotami jest na odwrót. Pies rzeczywiście potrafi
obronić człowieka. Mój Joker, jak Ci już wspominałam, był moim
ogromnym bodyguardem. Super z nim miałam. Nikogo obcego do mnie nie
dopuścił. Zwłaszcza miał uraz na zawianych facetów. Na odległość
takiego delikwenta wyczuwał... I warczał, i szczekał, jak
wściekły, a mnie łbem odpychał jak najdalej od tych alkoholowych
wyziewów. A jak jechaliśmy do Kraju, i kiedy jeszcze były kontrole
na granicy, to dopiero miałam wspaniale. Mój Joker był postrachem
wszystkich celników i wopistów. Niechby no tylko któremuś
przyszła ochota skontrolować moje auto, ha, szybko tego pożałował.
Bo kiedy tylko jeden z drugim otworzył klapę bagażnika, na widok
mojego Joker'a, spietrały cały, jeszcze szybciej ją zamykał. No
popatrz sama, czy nie wyglądał groźnie?
Ależ miałam fajowo. Od razu ręką dawali mi znak, że mam jechać dalej, czyli granicę przekraczać. No i co, czy to nie dosadny przykład, że pies człowiekowi służy? Co za pożytek miałabyś z kota - w podobnej sytuacji? Żadnego!
A tą złotą rybką zaraziłaś mnie kochana, i to tak bardzo, że zaraz na drugi dzień pobiegłam do sklepu zoologicznego i popatrz, jaką śliczność złociutką sobie kupiłam.
Mało tego, na poczekaniu
nawet wierszyk mi się wymyślił. Dedykuję go Tobie, moja
złociutka:
Gdybym
była złotą rybką...
Gdybym była złotą
rybką,
gdybym złotą rybką
była,
to bym wszystkich dobrych
ludzi
życzenia spełniła...
Dałabym im dużo zdrowia
i moc wiernej miłości...
Dobrzy ludzie więcej nie
pragną,
z natury są uczciwi,
szczerzy, prości.
Gdybym była złotą
rybką,
gdybym złotą rybką
była,
nikomu ze złych ludzi
życzeń bym nie spełniła.
Źli ludzie mają złe
życzenia...
myślą o swoim tylko
szczęściu,
gardzą nawet bliskimi,
nie pomogą nikomu w
nieszczęściu.
Gdybym była złotą
rybką,
gdybym złotą rybką
była,
wszystkich złych ludzi
na dobrych bym zamieniła.
Wtedy by na świecie
zapanował pokój.
Ludzie staliby się
szczęśliwi...
i dbając o dobro całego
świata,
dla każdego byliby mili.
No to bywaj, Maryniu! A
Twoje złote rybki niechaj spełniają Twoje życzenia, jedno po
drugim. Pozdrowionka ślę,
buziaczki dołączam! Nastka
P.S.
Aha... z serducha dzięki
za porcyjkę gołąbków. Wyglądają pysznie. Pysznie zapewne też
smakują. Och, Maryniu, niechaj Cię ta Muza ma w swojej opiece na
zawsze. To się Bron będzie cieszył... Hihihi! A co!
Wszak personel i sąsiedzi już się cieszą. Ja także... bo mam co
oglądać.
HKCz
29.08.2009
Witaj,
moja Nastusiu!
Wielkie
dzięki za radę. Wyobraź sobie, że działa. I to jeszcze jak!
Kiedy tylko widzę tę moją sąsiadkę z boku, już z daleka głośno
ją pozdrawiam z szerokim uśmiechem na twarzy... A jakże! Och,
Nastuśka, gdybyś widziała jej minę. Wygląda jakby żabę
połykała, tak ciężko jej odpowiedzieć na to moje radosne
pozdrowienie. Zauważyłam, że coraz częściej stara się mnie
nawet unikać, byleby tylko na moje pozdrowienia nie musieć
odpowiadać. Nie wiem czemu, przecież tak milutko ją
pozdrawiam... Hihihi! Czyżby miała coś na sumieniu? Już ona sama
najlepiej wie. A ja mam przynajmniej od niej spokój... Wreszcie!
I niechaj tak zostanie. Bo tak jak piszesz, szkoda czasu, by zajmować
się takimi osobami. Koniec, kropka, toczka, finito, schluss... amen!
Hihihi! Dobrze mówię, nie?
A ten Twój
wierszyk o złotej rybce tak mi się spodobał, że go sobie
wydrukowałam na pięknie zdobionym papierze i powiesiłam w swoim
gabinecie. A co? Też mi się nieraz marzy złotą rybką zostać. Bo
te moje trzy rybeńki, choć takie śliczniutkie, złociste, to
jednak jakieś nieskore do spełniania życzeń. Wpatruję się w nie
po kilka razy dziennie, mamrocząc swoje życzenia... i nic! Nic się
nie dzieje... hihihi! No ale przynajmniej na uspokojenie działają.
A to już dużo.
Twoje
opowieści o Jockerze jeszcze bardziej mnie przekonują do kupna psa.
Będę miała nie tylko obrońcę, ale też i z kim pobiegać rano i
wieczorem. Wszak energii mam tyle, że mnie nieraz roznosi. Już
myślałam, że trzeba mi się na jakiś aerobik zapisać, albo co...
Ale gdybym psa miała, to byłoby chyba nawet lepiej, bo mogłabym
sobie na świeżutkim powietrzu pohasać. Mówiłam już o tym mojej
sąsiadce z przeciwka, wiesz, Urszulce, i ona jest moim pomysłem
zachwycona. Mówi, że z chęcią do mnie doszlusuje, no i do mojego
pieska, ma się rozumieć, i razem będziemy biegać po pobliskim
lesie. Och, Nastusiu, tak bardzo się cieszę, że po tylu latach,
mogłyśmy się odnaleźć. Tak wiele dla mnie znaczysz, moja
Kochana. Życie moje nabrało barw.
Moja
pielęgniarka, wiesz, ta druga, wreszcie dała znak życia. Owszem,
wróciła z urlopu, ale jest tak załamana, że nie ma siły przyjść
do pracy. Wyobraź Ty sobie Nastusiu, że była w Tunezji z niedawno
poznanym w Internecie facetem. Facet wyznał jej miłość i
obiecywał, że jeszcze w tym roku wezmą ślub. No to dziewczyna
była cała w kwiatkach... Ale do czasu. Na urlopie, tam w Tunezji,
spotkali się z jakimś jego znajomym, który z życzliwości wyjawił
jej całą prawdę. No i mleko się rozlało. Okazało się, że
facet jest żonaty i ma troje dzieci. Żal mi dziewczyny, bo musiał
to być dla niej potworny szok. No ale wreszcie musi spojrzeć
prawdzie w oczy. Rozmawiałam z nią już parę razy, i mówiłam
jej, że to, jak się teraz czuje, to zależy już tylko od niej
samej, że sama musi sobie wszystko przetłumaczyć z kim miała do
czynienia, zrozumieć, i pozbierać się do kupy, bo facet niewart
jej łez... Ale ta nic, tylko płacze. Właśnie zaraz wychodzę z
domu by zanieść jej trochę łakoci. Może jej co nieco pomogą? Bo
mi pomagają bardzo, kiedy w samotne wieczory ogarnia mnie smutek.
Chociaż na drugi dzień to mam kaca moralnego, że ho, ho, żem taki
słabeusz... A i coraz bardziej zaczynam się martwić, że w
bioderka mi ta moja słabizna pójdzie. No sama popatrz, czym się
ostatnio objadam.
Może jednak
powinnam się zapisać na ten aerobik? Co myślisz, Nastusiu? Wszak
tyle miesięcy jeszcze Brona nie będzie... W końcu roztyję się
naprawdę.
Pozdrawiam
Cię słodziutko! Maryna
Moja Ty
słodziutka Maryniu,
ja też
jestem bardzo szczęśliwa, że się po tylu latach odnalazłyśmy.
Chwała za to Pawłowi, twórcy portalu „nasza-klasa"! I
pomyśleć, że niektórzy psioczą na ten portal. Pewnie to tylko
ci, którzy się Bóg wie czego po nim spodziewają, albo po prostu
źle go wykorzystują. Ale to zapewne tylko takie osoby, które i w
realnym życiu same nie wiedzą czego chcą. Albo i wiedzą, i
dlatego w niewłaściwy sposób go wykorzystują... A potem,
rozczarowania, złość, a niekiedy nawet i rozpacz. Jak w przypadku
tej Twojej pielęgniarki.
A juści,
Maryniu, bardzo mądrze dziewczynie poradziłaś. Też jestem
zadania, że problemy w większości rodzą się człowiekowi pod
kopułą... w centralnym ośrodku dowodzenia jego stanem ducha i
ciała. No i myślę, że wystarczy sobie tam... no, w tym ośrodku,
wszystko poukładać, zaprogramować, zakodować, i na twardym dysku
zapisać... i już szafa gra, problemy znikają... i pruje się przez
życie zupełnie już bezproblemowo. Proste, co nie? Jak budowa
cepa... Hihihi! Chociaż w życiu, jak to w życiu, nieraz i z tak
prostą konstrukcją bywają problemy... Bo też ludzie mają
szczególny dar do komplikowania sobie życia.
Aha, miałam
Ci się jeszcze pochwalić, że dzięki „naszej-klasie"
nawiązałam kontakt z moim kuzynami z USA, Kanady i Australii, o
których istnieniu nawet pojęcia nie miałam. Tak bardzo się
cieszę. Wiele to dla mnie znaczy... A i moje drzewo genealogiczne
coraz bardziej rozgałęzione i bogatsze się staje. No i jakże tu
nie być wdzięcznym Pawłowi?
Twój pomysł
z aerobikiem jest wspaniały. Czy kupisz psa, czy nie. Wiem co mówię,
bom sama przed wyjazdem z Kraju ponad 10 lat hopsała na aerobiku.
Tak że zapisz się na aerobik i ruszaj się ile wlezie. To wszystko
dla Twojego zdrowia. Natomiast nie żałuj sobie zbytnio łechcących
podniebienie łakoci, bo w końcu apetyt na życie stracisz. A w
następstwie utraty tegoż, i energia żywiołów w Tobie osłabnie...
I jeszcze, co nie daj Bóg, kiedy u Ciebie zawitam, i w serdeczności
swej wystartuję do Ciebie z otwartymi ramionami, to może do
obalenia Twojego dojść. I co wtedy? Się połamiesz...
Albo co? Tak że brykaj na zdrowie, ale se przyjemności
podniebieniowej zbytnio nie odmawiał. Wystarczy stosować dietę ŻP
i sprawa załatwiona. Będziesz filigranowa.
A co do
pieska, to też uważam, iż pomysł bardzo dobry. Przecież warunki
w domu masz, a i las pod nosem. Samej pewnie Ci się nie chce pójść
do lasu, ale z pieskiem pójdziesz na pewno... Bo to mus, który
przeradza się wkrótce w ogromną przyjemność. No sam spójrz, jak
to cudownie jest móc być w lesie o brzasku.
Las o
brzasku
Las
to cudowna ostoja przyrody...
Zieleń,
orzeźwiająca woń, ptaszków trele,
Cichutki
szum źródlanej wody,
Spokoju
oaza... Ukojenia w nim wiele.
W lesie
najpiękniej o brzasku...
Kiedy mgłą
osnute jeszcze,
Kiedy słońce
nabiera dopiero blasku,
Kiedy na
wpół uśpione jeszcze...
Maryniuś,
przecież ja podobny typ jestem... i żywiołów ci u mnie też co
niemiara. Energia nieustająco mnie rozpiera, i ciągle za czymś
gonię... Hihihi! Tak że rozumiem Ciebie doskonale. Wiem, iż co
rusz, trzeba nam się pozbywać nadmiaru energii by nas od wewnątrz
nie rozsadziła. A wiesz, jak moje dzieci na ten przykład komentują
moją żywiołową naturę? Ano pół żartem, pół serio mówią,
że kiedy przyjdzie już mój czas, bym swą doczesną egzystencję na
tym łez padole zakończyła, to one jak nic, z trumną będą
musiały za mną ganiać, bom jeszcze gotowa Św. Piotrowi statystyki
popsuć.
I to by było
na tyle na dzień dzisiejszy.
No to bywaj,
Maryniu Aerobikowa! Ślę słodziutkie buziaczki! Nastka
PS
A te
Knusper-Minis Sommer zajadaj sobie na zdrowie! Też knusperki te
uwielbiam. I to wszelakiej maści. I choć w zasadzie pod kopułą
mam zakodowaną dietę ŻP, to mimo to, ostatnimi czasy słodkości
podjadam sobie często. Potem i tak wszystkie je spalam, bom przecie
ruchliwa jak bakterie pod mikroskopem... Hihihi! Tak że się nie
martw Maryniu i dogadzaj sobie. Wszak serotoniny nam potrzeba by
nasze umiejętności bycia szczęśliwym nie osłabły. Z Twoją
podobną ruchliwością, oponki na bioderkach Ci nie grożą. I nie
smuć się. Bron niedługo wróci. Zobaczysz.
HKCz
12.09.2009
Witaj
Nastka, moja Kochana Serotoninko!
A witają
Cię dwa bijące serduszka. Moje, to wiadomo, ale to drugie, to nawet
pojęcia mieć nie możesz, czyje to. Ha, moja Ty kochana, to
drugie serduszko to... to... to serduszko... Kazana. Hurrrraaa! Mam
pieska! Kochanego, pięknego, słodkiego, mądrego, radosnego...
wilczurka. Voila'!!!
No czyż nie
piękny? Powiedz? Och, Nastusiu moja, jakże ja jestem szczęśliwa.
Kocham to moje cudowne psisko jak najbliższą mi osobę. I on to
chyba wyczuwa, bo odwdzięcza mi się swoim dobrym psim serduszkiem
ile może. Z pewnością instynktownie wyczuwa, żem go z biedy
wyciągnęła. Otóż wyobraź sobie, że zanim zaczęłam szukać w
gazetach ogłoszeń o sprzedaży psów, postanowiłam najpierw
zaglądnąć do naszego miejskiego schroniska. Kiedy tam weszłam,
myślałam, że mi serce pęknie na widok tylu biednych piesków.
Byłam załamana ich widokiem. Najchętniej bym wszystkie z sobą
wzięła. A kiedy spostrzegłam Kazana, to od razu pewna byłam,
że przynajmniej z nim ze schroniska wyjdę. Kazan wodził za mną
takim wzrokiem, że czułam się jak zahipnotyzowana. Tyle smutku
było w tych jego ogromnych oczętach... No myślałam, że się
popłaczę. Pracownik schroniska powiedział mi, że jego właściciel
pozbył się go dlatego, że atakował kury sąsiedzkie. Wyobrażasz
sobie? Lepiej się problemu pozbyć, niż starać się go rozwiązać.
Biedny Kazan, to musiał być dla niego potworny szok, taka
drastyczna zmiana, utrata wolności. Kiedy z nim wychodziłam ze
schroniska, cały czas tulił się do moich nóg i lizał po ręce.
Moje kochane biedaczysko. Był tak szczęśliwy, że go wybawiłam z
niewoli. Nie mogę pojąć, co to za ludzie, którzy tak bestialsko
traktują te żywe istoty. Najwyraźniej bawią się tylko nimi, a
kiedy im się znudzą, albo zaczynają przeszkadzać, pozbywają się
ich. Co za podli ludzie! A ja Nastusiu jestem taka szczęśliwa.
Teraz mam z kim rozmawiać i na spacerki chodzić... E tam...
spacerki! Marszobiegi, bo Kazan też bardzo lubi zdrowo się po lesie
wybiegać. Urszulka też już raz z nami była, i też jest
zachwycona. Świetnie mi robi taki ruch na świeżym powietrzu.
Odżyłam i energii jeszcze mi przybyło. Tak że czasami i trzy razy
biegam z Kazanem po lesie... Hihihi! I już wiem, że wszystko to
prawda, co w swoim wierszyku o lesie zawarłaś. Dzięki Ci Nastulko
za niego! Na porannym wybiegu po lesie zawsze go głośno
deklamuję... Serio!
Na aerobik
pewnie się zapiszę, ale w późniejszym okresie,
aż się Kazan już całkowicie zaaklimatyzuje w
swoim nowym domu. Choć nie widać, żeby miał z tym jakieś
problemy. Zawsze jest radosny. A na mój widok, kiedy wracam z mojej
przychodni, skacze z radości, jakby się szaleju napił... Hihihi.
No dobra, przyznam szczerze, że sama chcę być z nim jak najdłużej.
Szkoda mi też go samego zostawiać w domu. A wiesz, moja Pola, jak
jej powiedziałam o Kazanie, aż piszczała z radości. W następny
weekend chce specjalnie przyjechać do domu by go poznać. Bron też
jest zachwycony. Rozmawiałam z nim na Skypa i pokazałam mu Kazana.
Ależ się cieszył. Prosił mnie też bym Kazanowi o nim dużo
opowiadała, bo jak wróci, to nie chciałby zostać pogryzionym
przez mojego osobistego bodyguard'a... Hihihi! Dobre, nie? Ale że
Kazan, to mój osobisty bodyguard, wiadomo musi być każdemu... Bo
mój ci on! I tylko mój... No!
Poza tym
wszystko u mnie dobrze. Pielęgniarka wróciła do pracy i dochodzi
do siebie. Pacjentów mam od groma, bo ludzie z urlopów różne
choróbska skórne poprzywozili. Coraz więcej też ludzi zgłasza
się do mnie ze świerzbiączką. Wiesz, to takie atopowe
zapalenie skóry, które pojawia się często wraz z uczuleniem na
pokarmy, astmą czy katarem siennym. Takie tam przewlekłe i
nawrotowe schorzenie, rozwijające się na podłożu zaburzeń w
układzie immunologicznym. A ludzie ostatnimi czasy jakoś mniej
odporni się zrobili. No nic, nie będę Cię zanudzać swoją
dermatologią. Powiem Ci jeszcze tylko, że bardzo się cieszę z tej
mojej prywatnej praktyki. Zwłaszcza teraz. Wiesz, chodzi mi o
Kazana.
Przepraszam
Cię Nastusiu, że na inne tematy pisać nie będę, ale chyba sama
rozumiesz, Kazan przysłonił mi cały świat. Nawet mój pociąg do
łakoci jakby zelżał... Hihihi!
O, muszę
już kończyć, bo widzę przez okno Urszulkę. Idzie do mnie ubrana
w dres. No to zasuwamy do lasu. Pa, Ty moja kochana Serotoninko!
Buziaczki słodziutkie ślę! Maryna
PS
Wierz mi,
nie wiele przesady jest w tym moim określeniu. Od kiedy Cię
odnalazłam, tyle radości mam w życiu... Jak nic, Serotoninką moją
jesteś.
Witam
Dwa Bijące Serduszka!
Cudownie
Maryniu, cieszę się razem z Tobą z Twojego Kazana. Bardzo się
cieszę. A wiesz, w dzieciństwie też miałam Kazana, ale był to
pies rasy husky. On jednak, na odmianę, nie w kurach gustował, a w
kurzych jajach... Hihihi! Jednak po jakim czasie oduczyliśmy go
wybierania kurom jaj z sąsiedzkich kurników. Widać, że nie
wszyscy mają ochotę zajmować się swoim psem i przy byle z nim
problemie, oddaje do schroniska. Podłe to strasznie! Na wszystkich
schroniskach dla zwierząt powinno się zainstalować transparenty z
cytatem L.B. Singera: „Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a
ich życie to wieczna Treblinka". Może słowa te co do
niektórych przemówią?
Postąpiłaś
bardzo mądrze i humanitarnie, że wzięłaś psa ze schroniska.
Mądrze, bo pies już dorosły, nie będziesz z nim więc miała
kłopotów wychowawczych, jakie się ma ze szczeniakiem.
Humanitarnie, bo wybawiłaś z niewoli jedną żywą istotę. Sama
doświadczasz, jak bardzo Kazan jest Ci oddany. Pies instynktownie
wyczuwa dobrego człowieka.
Wilczury, to
też bardzo przyjazna dla człowieka rasa. I bardzo człowiekowi
oddana. Pamiętam, że jeszcze w Polsce, kiedy po raz pierwszy moim
dzieciom chciałam kupić psa, cały czas myślałam właśnie o
wilczurze. Moja 10-letnia wtedy córeczka Małgosia zmieniła jednak
moje zamiary. Otóż zaprowadziła mnie do rodziców jej klasowego
kolegi, którzy hodowali bassety... No i tak bardzo zakochałam się
w tych psach ze smętnym spojrzeniem i uszami do ziemi, że
oczywiście kupiłam jednego. Półroczną suczkę, którą Małgosia
i mój syneczek Remi od razu nazwali Malwą. Och, Maryniu, ile ja
miałam potem z tą naszą Malwą problemów. Malwa była tak odporna
na wszelkie metody wychowawcze, że ni jak nie dała się wychować.
Po kilku miesiącach, doszły jeszcze większe problemy. Parę dni
przed naszym wyjazdem na wczasy nad Bałtyk, pojechałam wraz z
dziećmi i Malwą na wieś odwiedzić teściów mojego brata. A u
nich było akurat świniobicie. Pracujący u nich rzeźnik, tak
bardzo był zachwycony naszą Malwą, że co rusz rzucał jej kawałek
świniny na podłogę. Prosiłam, żeby tego nie robił, bo pies
jeszcze młody i może mu zaszkodzić. Przecież świeża świnina
jest toksyczna. Pamiętam to doskonale. Najpierw trzeba ją parę
godzin wietrzyć, by nie zaszkodziła na żołądek. No ale że Malwa
łasa była na mięcho, skomląc, ciągle się dopraszała. I pewnie,
kiedy nie widziałam, dostawała jakiś ochłap. Nie możesz sobie
wyobrazić nawet, jakie miałam potem z nią problemy. Czyściło ją
na wszystkie strony. Była tak odwodniona, że weterynarz nie dawał
jej większych szans przeżycia. Byłam załamana. A moje dzieci
dopiero. A za parę dni czekał nas przecież wyjazd na urlop. Nie
wiedziałam już co mam zrobić. Na szczęście po 2 dniach Malwa po
intensywnym leczeniu weterynaryjnym doszła nieco do siebie. Lekarz
widział tylko jedną radę. Zaaplikować Malwie porządną dawkę
opium i z na wpół uśpioną, wsiadać do pociągu i tak jechać na
wczasy. Wyobrażasz sobie? Z południa Polski na północ... No i tak
jechaliśmy. Całą noc. Malwa była tak przymulona, że
rozwaliła się na podłodze w przejściu między siedzeniami i
spała jak zarżnięta. Nie można było jej ruszyć. Zresztą,
gdzie, skoro tłok w pociągu był niemożebny. Kiedy rano dotarliśmy
do Międzyzdrojów, musiałam nieść swój ciężki plecak na
plecach, dwa mniejsze plecaki moich dzieci na ramionach, gdyż nie
miały siły nieść po nocnej podróży... no i oczywiście Malwę
na rękach przed sobą. Malwa ciągle była tak naćpana, że na
nogach nie umiała ustać, a co dopiero iść. Po dniu wywczasów,
jakoś to Malwinisko fizycznie do siebie doszło... Ale psychicznie?
O rany! Po tym opium Malwa najwyraźniej sfiksowała. No sama
popatrz, jak ta moja narkomanka wyglądała. Dzieci miały radochę.
Ale ja...? Szkoda gadać!
Przez całe
dwa tygodnie tak nam tam nad morzem rozrabiała, że co rusz musiałam
za nią jakieś koszty ponosić. Najgorsze było to, że stała się
okropną złodziejką. Jej miska cały dzień stała pełna, nic z
niej nie ruszała, chociaż dogadzałam jej różnymi smakołykami
ile wlezie. Smakowało jej tylko to, co sobie sama ukradła. No i
kradła na potęgę. Najgorzej było z nią na plaży, bo ani gdzie
pofyrtańca przywiązać, ani upilnować. A wiesz jak na plaży, koc
przy kocu, ludzi pełno, no to i jedzenia w brud. Dobrze, że
większość ludzi na urlopie ma podwyższony wskaźnik poczucia
humoru, to najczęściej reagowali śmiechem na tej jej złodziejskie
zapędy. A i ona sama swoim wyglądem i zachowaniem potrafiła
porządnie rozśmieszyć. Wieczorem, kiedy czas było wracać do
campingu, nigdy z plaży tej czorcicy nie mogliśmy wyciągnąć.
Ludzie, którzy już nas znali, stali zawsze przy schodkach na
promenadę i czekali na cowieczorny spektakl w wykonaniu Malwy. A
Malwa wyrywała się, uciekała, szczekała, ujadała, skomlała,
prychała... Kiedy udało mi się w końcu chwycić ją na ręce,
specjalnie robiła się bezwładna, że nie mogłam jej unieść. Po
prostu wysypywała mi się z rąk. Jedyne sposób, to na smyczy
ciągnąć ją po piasku. Oczywiście na brzuchu, bo małpica
zbuntowana rozkładała łapy na boki i jak sanie po śniegu ją
ciągnęłam, a dzieci ją za zad popychały. Ludzie pękali ze
śmiechu, a my za każdym razem spoceni jak szczury wracaliśmy z
plaży. Raz jej złodziejski wybryk kosztował mnie o wiele więcej,
i grosza, i nerwów. Wyobraź Ty sobie, Maryniu, że szliśmy
wieczorem do pobliskiej kawiarenki na naleśniki. Idziemy sobie
spokojnie, Malwa ze świeżo umytymi zębami, bo znów się „czegoś",
już nie powiem czego, na wydmach nażarła... idziemy i idziemy,
wesoło sobie rozmawiając, aż tu nagle, Malwa z ogromnym impetem
wyrwała mi się ze smyczy i jak szalona pognała przed siebie. Aż
jej uszy furkotały w powietrzu. Zdębiałam, bo jeszcze nigdy nie
udało jej się ze smyczy zerwać. Wystraszona też byłam, bo nie
mogłam pokapować o co jej tym razem chodzi. Za moment już
wiedziałam. Niestety. Zobaczyłam wraz z moimi dziećmi jak ona
dogania dwoje małych dzieci, wyskakuje w powietrze, i jednemu z
nich, coś wyrywa z rączki. No myślałam, że mnie trafi. Potworne
zamieszanie zrobiło się dookoła. Napadnięte dzieci w pisk, moje
dzieci w krzyk, przechodzący ludzie w wrzask... A wiesz, co się
okazało, otóż okazało się, iż jedno z tych dzieci trzymało w
rącze zwinięty w rulonik banknot 100 zł, wiesz, ten stary jeszcze,
czerwony, z Waryńskim, no i nie wiem, czy ta szurnięta Malwa wzięła
go za jakiś kawałek ciastka, czy co, w każdym bądź razie z
wyskoku w locie chapnęła dziecku za tę stówkę i uciekła w
krzaki. No a ja później i 100 zł oddać musiałam i za straty
moralne zapłacić również. Oczywiście rodzicom dziecka, nie
dziecku.
Mówię Ci
Maryniu, o Malwie to ja mogę książkę napisać, tyle przeróżnych
przygód z nią przeżyłam. Po latach to one wszystkie wydają się
być bardzo śmieszne, ale wtedy, co z nią przeżyłam, to
przeżyłam. Tak szurniętego psa, jeszcze nigdy nie miałam.
Hihihi! Ale
mamy temat... Listy nasze są całe pieskie. To nic, wszak pieski, to
wdzięczny temat. Co nie?
Będę już
kończyć, moja kochana pani Kazanowo...
No to bywaj
i zażywaj świeżego powietrza z Kazanem u boku. Całuski Tobie ślę,
a Kazanowi łapę podaję. Nastka
HKCz
21.09.2009
Witają
Cię Kazaniowie, Nastusiu!
I ciągle
szczęśliwi, że razem... i tak nam już zostanie. A to dzięki
Tobie, moja Kochana. Gdyby nie Ty, nawet na myśl by mi nie przyszło
zmieniać swojego życia. Dzięki Tobie zmieniłam, i stało się ono
dla mnie takie cudowne, pełne ciepła i radości. Ogromnie Ci
Nastusiu dziękuję, żeś mnie pchnęła na właściwe tory.
Teraz już
potrafię cieszyć się każdym dniem, każdą najdrobniejszą nawet
rzeczą, a uśmiech niemal bez przerwy gości na mej twarzy. Do pełni
szczęścia brakuje mi jedynie Brona. Martwię się o niego. Że też
mu się zachciało na stare lata walczyć o polską rację stanu! No,
niby nie do końca walczyć, bo on lekarz, ale jednak. Lekarz
wojskowy, to też żołnierz, i też narażony jest na
niebezpieczeństwo. A swoją drogą, co ma polska racja stanu do
takich Talibów w Afganistanie? Nie znam się na tej wielkiej
polityce, ale czasami wydaje mi się, że dzisiejszy świat
zwariował, a wszystkim politykom oczy makiawelistycznym bielmem
zaszły. Politycy gonią za władzą za wszelką cenę, zupełnie nie
bacząc na naród, na swoich wyborców. Baczą jedynie na możnych
tego świata. Na co dzień aż nadto wyraźnie widać, iż nie
przebierają w środkach, dążąc do celu, czyli do zaspokojenia
swojego narkotycznego głodu władzy. Wierz mi, Nastusiu, brzydzę
się politykami... Brrr!!! Toż to hieny. W większości. Tylu
naszych biednych żołnierzy już zginęło na nie naszej wojnie, w
Iraku, teraz w Afganistanie... I w imię czego, się pytam? W imię
polskiej racji stanu? Toż to czyste pieprzenie w bambus, że się
już tak brzydko wyrażę. Racji władzy tych, co u władzy, to tak,
ale nie narodu. Niechaj więc nie pieprzą górnolotnie... Kurka
wodna! Ależ się wnerwiłam! A niechby tym szurniętym fanatykom
talibskim udało się wtargnąć do naszego obozu? Chryste, nawet nie
chcę o tym myśleć.
Nastusiu,
wybacz mi, że pozwoliłam sobie na takie wywnętrznienie się, ale
przed kim mam się wywnętrzać, jak nie przed Tobą, moją dobra
duszką? Od razu mi lżej! Zrozum mnie Nastusiu, ni jak nie mogę się
pogodzić ze stanem słomianej wdowy. Przez tyle lat naszego pożycia
po prosu przywykłam, że Bron jest zawsze w domu. To jego pierwsza
taka eskapada wojskowa. Ale z pewnością ostatnia. Nigdy, przenigdy
się już na to nie zgodzę, żeby jeszcze gdzieś wybył na tak
długo, a zwłaszcza na jakąś głupią, przez polityków wymyśloną
wojnę. A oprócz tego, teraz w domu wszystko na mojej głowie.
Akurat wczoraj przybyła do mnie brygada remontowa i teraz będzie
kończyć remont naszego domu. No bo wiesz, dwa lata temu, kiedy
zakładałam swoją prywatną praktykę, tylko parter remontowaliśmy.
A teraz, zgodnie z wcześniejszym terminem, będzie u mnie na
rusztowaniach wisieć czterech chłopów. A jak długo będą wisieć,
tylko Bóg raczy wiedzieć, bo chłopy nie wiedzą. A ja wiem
jedynie, że Brona jeszcze przez 10 m-cy w domu nie będzie.
No nic,
dobrze że mam Kazana, to i pewniej się przy tych chłopach czuję...
Hihihi!
A wiesz,
moja Pola przez cały weekend była w domu. Jest Kazanem zachwycona,
a Kazan najwyraźniej nią, bo ciągle się do niej łasił. Widać,
że bidulce bardzo brakowało miłości. Natomiast moja sąsiadka
Urszulka, tak bardzo zapragnęła mieć psa, że sobie tak samo ze
schroniska wzięła. No popatrz Nastusiu, jaki słodziutki.
Wabi się
Filut. Urszulka chciała dużego psa, ale jej mąż się nie zgodził.
Wzięła więc White Terier'a. Mąż jej jest zadowolony, bo jak
mówił: - „Psy tej rasy nie byle kto hodował... Ha, sam Karol
Darwin, a też i Alfred Hitchcock, a nawet Pablo Picasso. A więc ja,
Karol Pikasek, też mogę... Ba, nawet powinienem." - Uśmiałyśmy
się z Urszulką z tego Karola ogromnie. A i z Filuta nie mniej.
Śmieszny jest ten Filut. A ruchliwe to to, niemożebnie.
Ciągle by się tylko bawił. Nie na darmo wabi się Filut... Hihihi!
Nomen omen. A za Kazanem to Filucisko wręcz przepada. Skacze mu po
głowie, podgryza uszy, ciągnie za ogon... Kazan jednak wszystkie te
jego zabawne zaczepki cierpliwie znosi. Czuje się jego opiekunem.
Uśmiałam
się do łez, czytając o Twojej Malwie. No, to rzeczywiście miałaś
z nią urwanie głowy. Choć teraz, po latach, wesolutko wspominasz
to Malwinisko... Hihihi! No nie wiem, czy dałabym sobie radę z
takim dziwacznym, upartym, a do tego ze złodziejska naturą, psem.
Będę
kończyć Nastuś moja kochana, bo muszę pędzić ze swoją
kulinarną Muzą do kuchni. Powinnam coś tym moim czterem, wiszącym
na rusztowaniu, chłopom, coś do jedzenia przygotować. Pozdrawiam
Cię Nastaniu bardzo cieplutko... i już mnie nie ma. Buziaczki w
biegu posyłam... cmok, cmok, cmok! Maryna
Witaj, Ty
moja Słomiana Wdowo!
A nie smuć
się już tak, 10 m-cy minie jak z bicza trzasnął... i Twój
Małżonek stanie w progu... wytęskniony, stęskniony, odmieniony,
serdeczny, rozpromieniony. A wyda Ci się z pewnością młodszy,
przystojniejszy, elegantszy... słowem, wspaniały i... jeszcze
bardziej kochany. Bo też taka rozłąka paradoksalnie bardzo dobrze
wpływa na zaobrączkowanych... Oczywiście tych odpowiednio
zaobrączkowanych. A Wy, jak mniemam, do takich należycie. Rozłąka
działa jak cudowne spoiwo. Spaja mocno i trwale. Zobaczysz, ani się
obejrzysz, a Twoje szczęście ślubne powróci na łono... i
rodzinki, i Waszej podmiejskiej przyrody. Rób swoje od rana do nocy
na wszystkich frontach... i naraz, i z osobna. A to dobrze wpłynie
na Ciebie. Stężejesz, staniesz się twarda, zaradna, niepokonana...
Wszak POLKA potrafi.... Wszystko potrafi. A nagrodą za ten trud
codziennego życia będzie ogromna satysfakcja, że podołałaś ze
wszystkim. No! Myślę, że choć ździebeczko Cię wspomogłam w
stanie słomianej wdowy.
A polityków,
to i ja nie lubię. Masz rację, niestety, politycy w większości są
makiawelistycznymi i cynicznymi graczami. Nie przebierają w środkach
w dążeniu do celu. Podstępem, przebiegłością i bezwzględnością
prą do władzy w myśl maksymy Machiavellego: „cel uświęca
środki", nie zastanawiając się nawet, że tak po prawdzie, to
Machiavelli, używając tych słów w swoim traktacie o sprawowaniu
władzy pt. „Książę", w wielu miejscach wyraźnie
stwierdza, w jakich sytuacjach można tę zasadę stosować -
wyraźnie ją ograniczając... Hihihi! Pewnie Machiavelli w grobie
się przewraca, że jego nazwisko jest używane do określania aż
tak dwuznacznych moralnie i nacechowanych hipokryzją działań
ówczesnych polityków. Bo jak twierdzą badacze, sam Machiavelli w
ogóle nie był makiaweliczny. Nasi kochani politycy udają tylko
takich wielce praworządnych i pobożnych, a diabła mają za
skórą... Ba, nie jednego. I mydlą nam oczy, omamiają, byleby
tylko władzuchnę zachować jak najdłużej i zdążyć sobie
kieszenie po brzegi ponapełniać. O proszę, dla przykładu masz tu
kilku zagranicznych polityków, którzy wielką rolę odegrali
swojego czasu nie tylko w swoim kraju, ale i na świecie.
Rączka...
Niedźwiedź... Buzia
I jak jednym
udało się coś dobrego zrobić dla narodu i świata, i odeszli w
chwale (no, przynajmniej w tymczasowej, bo licho wie, co za szydło z
worka za jakiś czas wylezie), to innym tylko się wydawało, że coś
dobrego zrobili (choć my wiemy, że jedynie samo zło), i odeszli w
wielkiej niesławie.
A to, że
współczesna polityka i politycy liczą się głównie z interesami
możnych tego świata jest aż nazbyt pewne i widoczne. Sprawujący
władzę jakoś uważniej słuchają rad i sugestii światowych
potentatów przemysłowych, niż zwykłych obywateli. Mają
świadomość, że rządzić skutecznie, to znaczy współpracować z
odpowiednimi ludźmi. A najcenniejszymi współpracownikami są ci,
którzy dysponują odpowiednimi wpływami, możliwościami, a przede
wszystkim kapitałem. I niewiele ich to obchodzi, że te kapitały
bogaczy bardzo często pochodzą z przestępstw. O obywatelach, jako
o swoim elektoracie, przypominają sobie tak naprawdę dopiero przed
wyborami. I znów zaczynają obiecywać, mamić, oszukiwać... byleby
choć jeszcze trochę móc pobyć na szczycie władzy.
Kiedyś
więcej interesowałam się polityką, ale że coraz bardziej mnie
irytowała, przestałam się w nią wgłębiać. Toż to bagno bez
dna. Teraz interesuje mnie tylko na tyle, by wiedzieć, co się na
świecie dzieje. Zawsze oglądam Wiadomości TV i to mi wystarczy. A
i tak nieraz potrafię się wkurzać na polityków jak jasna cholera.
Zwłaszcza na naszych, rodzimych. Swojego czasu pisywałam nawet
satyry polityczne. Dzisiaj już mi się nie chce na ten denny temat
pisać. Uważam, że jest to zwykłe marnotrawienie czasu. Nienawidzę
hucpiarstwa, a już hucpiarstwa politycznego, dopiero. No ale jeden z
moich wierszy satyrycznych Ci podsyłam. Ostatni. Napisałam go ponad
2 lata temu, tak że i ośmieszane w nim wydarzenia, dotyczą tamtego
okresu. Proszę bardzo, oto i on:
Trzeba
nam poczucia humoru
Oglądam
co wieczór TV Wiadomości,
I to co
widzę, wcale mnie nie złości.
A wręcz
przeciwnie, ubaw mam po pachy,
Bo krach za
krachem goni nowe krachy.
Krach na
giełdzie, kryzys w rządzie,
Tajne teczki
ustawione w rzędzie...
Szafa
Lesiaka na oścież otwarta -
To polska
rzeczywistość... Ech, do czarta!
Strach nerwy
przędzie jak pająk pajęczynę,
Każdy
spietrany chowa łeb pod pierzynę...
Ale zbyt
długo chować go nie może,
Nadchodzą
nowe news'y - pożal się Boże:
Ukryta
kamera posłanki Beger.
W stolicy
pobity jakiś „Neger".
Młodzież
Wszechpolska swastykę nosi.
Lepper
Kaczora o litość prosi.
Kurski PO
nową świnię podłożył.
Jakiś debil
nową partię założył.
Giertych w
mundurki dzieci ubiera.
A gdzieś na
świecie panuje cholera...
Lecz to nie
wszystko, bo za chwilę:
Kanclerzyca
Andzia wygłasza swe Wille.
A w
międzyczasie pobito Rabina...
Po co?
Dlaczego? Czyja to wina?
Podumać nad
tym długo nam nie dano,
Bo już na
ekranie głoszą co rano,
Że Begerowa
kurwikami strzela
I z owsem do
Sejmu się wybiera.
Kaczora po
kartoflu Durchfall rozłożył
I Trójkąt
Weimarski na później przełożył.
Tusk z
Rokitą, choć przyjaciele z klubu,
Epatują
spektakularnym: łubu-dubu!
Uwaga,
uwaga, znów news'a podali!
Ciężki
kaliber... z nóg może zwalić...
W rządzie
wybuchła seksafera!!!
Zachód
zbaraniał i oczy przeciera.
„Sława"
Polski nie zna granic,
Bo przy
korycie niesławę mają za nic.
Pękają ze
śmiechu narody całe,
Nawet na
Jamajce poruszenie niemałe.
A my
przecież z duchem czasu idziemy,
I
wszystkiego co amerykańskie chcemy...
A chcemy na
lunch wychodzić z pracy,
Po pracy w
weekend odpoczywać na cacy.
Żadnych
życiorysów pisać już nie chcemy,
Bo CV brzmi
piękniej, i my o tym wiemy.
Jakże
amerykańskie jest też „Sex-affair".
A jak super
brzmi, choć jest nie fair.
Już na
przykładzie Clintona Billa,
W TV
pokazano jak przaśna to chwila.
Każdego
dnia natłok wiadomości
Przytłacza,
przenika do szpiku kości.
Zewsząd z
nas chcą wyciskać soki...
Czyż to za
mało, by zrywać boki?
Jednak my,
jako naród - kompleksy mamy...
Nie
potrafimy się śmiać z siebie samych.
I choć to
zaleta - poczucie humoru,
Dla niej
rodakom brakuje wigoru...
No dobrze,
Maryniu, kończmy z tym politykowaniem. Zamknijmy tę stroniczkę
czym prędzej, wszak temat nudny i denny. Przecież wpływu na
politykę i tak mieć nie możemy. To po cóż się nią zajmować?
Phiii... a niechaj wszyscy politycy sobie nawet łby publicznie
poukręcają w walce o władzę... A co to nam? My zajmijmy się
naszym życiem. Przecież nie będziemy się wkurzać, ani też
smucić. Nam, kochającym życie, nawet nie wypada. Dobrze mówię,
co nie?
Tymczasem
pozdrawiam Cię moja Kochana bardzo cieplutko i czekać będę na
nowe wieści z poletka życiem Twem uprawianego. Buziaczki gorące
naturalnie też ślę! Nastka
HKCz
Witam
Nastusiu złotojesienną porą!
Och, jakże
piękny dzień był u nas dzisiaj. Polska Złota Jesień. Taka
prawdziwa. Cudowny to czas. Zewsząd roznosi się wspaniały zapach
palonych liści. Uwielbiam ten zapach. Sama u siebie pod domem
zrobiłam małe ognisko z liści. Jeszcze teraz w całym domu czuję
ten przyjemny zapach.
Na
rusztowaniach wyraźne postępy. Czterech chłopów uwija się jak w
ukropie. Nie to, że chcą mi zrobić przyjemność i jak najszybciej
zakończyć remont mojego domu, ale ponoć dostali jakieś bardzo
intratne zlecenie i śpieszno im przejść do nowego zleceniodawcy.
To i dobrze. Przynajmniej szybciej będę miała ich z głowy. A i
Kazan zazna wreszcie spokoju, bo też nieco nerwowy stał się
biedaczek przez te ich całodzienne hałasy na rusztowaniach.
Z
politykowaniem koniec, ale muszę Ci jeszcze podziękować za Twój
świetny wiersz satyryczny. Uśmiałam się zdrowo. Jestem pod
wrażeniem, że tak trafnie ujęłaś w nim wszystkie ówczesne
wydarzenia polityczne. Hihihi...! Dobra jesteś. Tyle lat żyjesz
poza granicami kraju, a więcej wiesz co się u nas dzieje niż
niejeden obywatel w kraju.
Za
pocieszenie, z serca Ci Nastusiu dziękuję. Pomogło! Od razu jest
mi lżej znosić stan słomianej wdowy. Mówię serio! Jak Bron
wróci, to ja się już za niego wezmę, żeby żadne takie fanaberie
do głowy mu nie przychodziły. Bo jakżeby inaczej nazwać tę jego
wyprawę na wojnę nikomu, oprócz polityków, niepotrzebną. Choć
tak po prawdzie, przyznać Ci się muszę Nastusiu, iż uważam, że
to w pewnym sensie wielka odwaga pchać się na wojnę. Nieważne już
na jaką. Każda wojna jest okropna i wymaga ogromnej odwagi ludzi
biorących w niej udział. Ale żeby moje Bronisko za wiele sobie nie
pomyślało, to mu nawet o tym nie wspomnę... A nuż rolę
bohatera będzie chciał częściej odgrywać? Chłopa trzeba umieć
sobie utemperować. Krótko za mordziuchnę trzymać, broń Boże za
wiele nie chwalić. Ty, Nastuśka, a tak w ogóle, to skąd Ty tyle
wiesz o facetach, skoro od lat żadne portki Ci się po domu nie
pałętają? Hihihi! A mojego Brona przecież nie znasz. Czyżbyś
studiowała Instrukcję obsługi Facetów? Jak opowiedziałam mojej
sąsiadce Urszulce, co mi napisałaś w kwestii mojego stanu
słomianej wdowy, była zachwycona. Bo musisz wiedzieć, że ją też
czeka za niedługo taki sam stan, ponieważ jej mąż wyjeżdża ze
swojej firmy na półroczny kontrakt do Belgii.
Poza tym, na
poletku życiem mym uprawianym (och, jak pięknie nazwałaś moje
życie!), wszystko jak najlepiej rośnie i dojrzewa. Zdrówko
dopisuje. Praca wre... i w przychodni, i na rusztowaniach. I zawsze
znajduję też czas by choć wieczorem z dwie godzinki przynajmniej
pobiegać z Kazanem po lesie. Z rana nie zawsze mam czas na dłuższe
uganianie się po lesie... Ale wczoraj, czas sobie znalazłam (w
poniedziałek praktykę otwieram dopiero o 14-tej). Specjalnie
wstałam o 6 rano i powędrowałam z koszem i z Kazanem w głąb
lasu. Zamarzyło mi się grzybobranie. Chciałam nasuszyć sobie
trochę grzybków, a i trochę zamarynować. Wiesz, moją twórczość
kulinarną nadal rozwijam... Hihihi! Specjalnie dla Brona. Na jego
przywitanie pragnę go zaskoczyć moimi (nieznanymi mu do tej pory)
zdolnościami kulinarnymi. A przecież takie leśne grzybki wielu
potrawom nadają szczególny smak. No i wyobraź sobie, że choć w
porannym lesie unosił się dookoła zapach grzybni, moje marzenie
spaliło na panewce. Kompletnie żadnych grzybów nie znalazłam.
Jedynie takie.
No ale
takimi przecież Brona nie przywitam... Hihihi! Dobre ci one na
pożegnanie, nie na przywitanie. Ale że nie ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło, przynajmniej nawdychałam się porządnej dawki
świeżutkiego powietrza i wróciłam do domu, wprawdzie z pustym
koszem (chociaż nie, trochę pięknych szyszek przyniosłam), ale za
to jak nowo narodzona. Lekka, zwiewna... i miła w dotyku. Cholewcia,
gdzie ten Bron?
Cały dzień
minął mi bardzo miło. Lekko, zwiewnie. Jest już późny wieczór,
leżę w łóżeczku, i dalej jestem lekka, zwiewna i... ach, nie
będę nawet kończyć, bo się jeszcze rozkleję. Albo co? Ech,
lepiej zapomnę, żem dorosła kobitka i pożegnam się z Tobą jako
malunia dziewczynka:
Aaaa... śpij
Nastulko... aaaa
Zamruczały
kotki dwa,
Szarobure
obydwa...
Cicho,
cicho, cicho sza!
Śpij
spokojnie każdej nocki, każdego dnia.
Dobranoc
Nastuś! Maryna
Witam
Maryniu, i też złotojesiennie!
A w górach
już jesień, królestwo niczyje... A w górach już jesień i kruche
motyle.... A ja w górach mieszkam, góralką Hanką ci ja niemalże,
więc dobrze wiem jak cudownie wygląda jesień. Łażę sobie po
górach i co rusz deklamuję słowa tej piosenki. Nie śpiewam. Nie
mogę. Nie chcę mieć zwierzyny na sumieniu. Hihihi! W wieku
dziecięcym jakowąś mutację głosu przeszłam i od tej pory mój
śpiew do skrzeku jest podobny. Żałuję, bo bardzo lubię
śpiewać... No cóż, pozostało mi jedynie śpiewanie w myślach.
Co za pech! I pomyśleć, że jako dziecko byłam pierwszą solistką
na wszystkich akademiach w mieście. Sama nie wiem, czemu Ci o tym
piszę. Pewnie ta cudowna aura złotojesienna tak mnie do śpiewu
nastroiła... Hihihi! No to sobie przynajmniej podeklamuję
troszeczkę. A co?! Ciągle mam w pamięci słowa wielu polskich
piosenek z tamtych lat.
No bo też
nie sposób oprzeć się temu jesiennemu pięknu w górach. To
zdjątko zrobiłam specjalnie dla Ciebie na szczycie najwyższej u
nas góry.
Tak,
Maryniu, pamiętam doskonale te cudowne, pachnące ogniska w Polsce.
Uwielbiałam je. A wyobraź sobie, że tu palić ni jak nie można.
Niechbym tylko spróbowała, a piękną złotą jesień przez kraty
Gefaengnis będę oglądała. Tu ni jak nie wolno nic palić, bez
względu na porę roku, czy tradycje. Niemcy naród bezwzględny,
trzymający się prawa jak rzep psiego ogona, i jakiekolwiek jego
naruszenie, grozi karą... I nie ma zmiłuj się!... tak jak w
Polsce, gdzie ciągle jeszcze różne przepisy można pięknym łukiem
obejść.
A nie,
Maryniu, doświadczonam ci ja, że ho, ho! A może nawet więcej.
Zdążyłam przecie doświadczyć tego szczęścia w porciętach. I
wiem też, co w Instrukcji Obsługi Faceta napisane stoi. Z
wrodzonej ciekawości i żądzy wiedzy (wszelakiej), nieraz do niej
zaglądałam. Dlatego też, kierując się swoim różnorako nabytym
doświadczeniem, obcych facetów chwalę jeno. Zwłaszcza szefów,
jak mi się już jakiś, gdzieś napatoczy. Bo tak po prawdzie, to ja
sama sobie szefem od lat. Jak u Ciebie zawitam, Twojemu Bronowi
również komplementów szczędzić nie będę, a niech się chłopina
cieszy. Będę kimś w jego oczach. A co? Lubię być lubiana. A Ty
później temperuj go sobie na swój własny użytek wg wspomnianej
instrukcji... Hihihi! Będziesz miała rozrywkę. Dobra jestem, nie?
Co do
grzybków, to też je bardzo lubię. Ale od kiedy wyszłam z domu
rodzinnego, grzybobraniem się nie param. Z prostej przyczyny. Za
czorta nie znam się na grzybach. Jako małolata zawsze tuptałam na
grzybki do lasu z moją Mamuśką. Moja Mama doskonale zna się na
grzybach, i dzięki jej wiedzy, żadnych trujaków do domu nie
przynosiłyśmy. Na to wygląda, skoro żyjemy. A ja znam się
jedynie na takich grzybkach:
Fajniutkie,
nieprawdaż? Jedną hubulkę nawet sobie finką wycięłam i
przytargałam do domu. Z sentymentu. W dzieciństwie zawsze ich
miałam pełno w swoim pokoju. Robiłam z nich różne ozdoby.
To tyle na
dzień dzisiejszy, moja kochana Maryniu. Trzymaj się zdrowiutko, a i
wesolutko, no i pisz, pisz, bo z utęsknieniem czekam na każdy Twój
liścik. Ściskam Cię mocno bardzo i buziaczkuję z obydwu stron...
cmok! cmok! Nastka
PS
Aha... a Ty
Maryńka, co do mnie z kotkami wyskakujesz? Przecie wiesz, że za
kotkami-leniwcami akurat nie przepadam. Kotki są dobre dla
ludzi-kanapowców... Jam człowiek-energia. Do mnie jak już, to z
pieskami trzeba. I to lepiej budzić niż usypiać, bo też spanie
akurat, za zło konieczne uważam.
A budzić
mnie, na ten przykład, można tak:
Już nie
aaaaaaaaa...! -
Zaszczekały
pieski dwa. -
Na jogging
po lesie już pora,
Fauna Nastko
czeka... i pachnąca flora.
Kochana
moja Nastusiu,
wybacz mi
tak długie milczenie. Tak bardzo byłam ostatnio zajęta, że nawet
nie wiem, kiedy tyle czasu minęło od ostatniego mojego listu do
Ciebie. Wybaczysz Nastusiu, co? Proszę!
Już Ci
wyjaśniam, czym aż tak bardzo zajęta byłam. Że praca, że dom,
to normalne, zajęć ogrom, ale ja nie o tym. Otóż zajęta byłam
czymś innym, czymś, o czym już dawno zapomniałam, a co dopiero
niedawno, samo mi się jakoś z nagła przypomniało... Malowanie!
Nastusiu moja kochana, wróciłam do malowania! Wyobrażasz to sobie?
Ostatni mój obraz popełniłam grubo przed maturą, a teraz ni stąd,
ni zowąd, ochota do malowania wróciła. Żadna tam ze mnie malarka
już nie będzie, to pewne, ale najważniejsze, że w malowaniu, czy
rysowaniu, znajduję ogromną przyjemność. Ta czynność mnie
bardzo wycisza, uspokaja, odpręża, przywraca równowagę, a w
rezultacie - dodaje energii. Po każdym takim moim „malnięciu"
czegoś tam, czuję się taka rześka, taka silna, że... hihihi!...
góry mogłabym przenosić. Nawet Kazan ma korzyść z mojej odnowy,
bo jeszcze dłużej brykam z nim po lesie. Podsyłam Ci moje pierwsze
dzieło, tylko się ze mnie nie śmiej. Chcę, abyś zerknęła swym
wrażliwym okiem i oceniła moje umiejętności, a przy okazji,
poznała moją sąsiadkę Urszulkę, bo to ona służyła mi za
model. Urszulka w każdym bądź razie jest zachwycona sobą na tym
rysunku, bo jak twierdzi, ujęłam jej sporo lat.
Aż sama
zaskoczona jestem, że ostatnio tyle różnych muz mnie dopada.
Hihihi...! A może to jeszcze nie ostatnia?
A z tym
komplementowaniem mojego Brona, to Ty Nastusiu nie przesadzaj. Chcesz
mi chłopa rozbisurmanić? Się nie zgadzam! Słyszysz?! Chłopa
trzeba króciutko za mordziuchnę trzymać. Za wiele nie chwalić.
No! Opowiedziałam też Urszulce o tym, co mi pisałaś w tej
kwestii, i o tym, żeś od lat sama sobie szefem, bo szefów nie
trawisz, a już zwłaszcza w spódnicy. Uśmiała się co
niemiara. Ale i też, zaczęła się nagle zastanawiać nad swoją
sytuacją w pracy. No i doszła do wniosku, że w niedalekiej
przeszłości popełniła wielki błąd, bo kiedy jej
proponowano stanowisko szefa oddziału, zrezygnowała, i teraz ma nad
sobą koleżankę jako szefa. Nielubianą koleżankę, która się
ciągle nad nią pastwi. Rozmyśla już, jakby tu pozbyć się tego
babsztyla i samej zostać szefową. Mówi, że choć to trudna i
długa droga, spróbuje. A gdyby to próbowanie szło jej jak po
grudzie, to najwyżej wszystkie frustracje nagromadzone w tym czasie,
odbijać będzie w domu na mężu, jak wróci z Belgii. Albo,
zostanie w domu i zajmie się nicnierobieniem. Oj, narobiłaś tej
mojej Urszulce bałaganu w głowie... oj, narobiłaś. Mi, na
szczęście, nie, no bo też sama sobie jestem szefem już od ponad 2
lat.
Też żałuję,
że muza śpiewacza opuściła Cię w wieku dojrzewania. Z chęcią
bym Twojego śpiewu posłuchała, jak u mnie zawitasz. Ale nie martw
się Nastuś, przecież masz tyle innych talentów. Zaraz, teraz tak
sobie myślę... A może Twoja śpiewacza muza jeszcze do Ciebie
powróci? Tak jak moja malarska do mnie powróciła.
Nie będę
Cię już kotkami usypać, skoro za kotkami nie przepadasz. Ale
żałuj, kotki są przecież milutkie. Uspakajają swoim mruczeniem,
ogrzewają, ba, leczą nawet z reumatyzmu... Słyszysz, Nastuś?
Lekarz Ci to mówi, choć to bardzo nieprofesjonalne z lekarza
strony... Mówi jednak! No ale skoro nie chcesz, to dzisiejszej
nocki, niechaj księżyc Ciebie uśpi:
„Ach śpij,
kochanie, jeśli gwiazdkę z nieba chcesz - dostaniesz.
Czego
pragniesz daj mi znać, ja Ci wszystko mogę dać.
Więc
dlaczego nie chcesz spać?
Ach śpij,
bo właśnie księżyc ziewa i za chwilę zaśnie.
A gdy rano
przyjdzie świt, księżycowi będzie wstyd, że on zasnął a nie
Ty!"
Ziewające
buziaczki! Maryna Usypiająca
A witam,
witam, kochana Maryniu!
No dobrze,
po dogłębnym przeanalizowaniu Twojej prośby, postanowiłam
usprawiedliwić Cię przed samą sobą. Tak że możesz się już
czuć usprawiedliwioną... Tylko tym razem, ma się rozumieć!
No, Maryńka,
jestem pod wielkim wrażeniem Twojej nowej (choć starej) muzy
malarskiej. Fajnie Ci to wychodzi, sądząc po Twojej sąsiadce
Urszulce. Piękna z niej kobieta, i pięknie przez Ciebie
uwieczniona. Masz talent, Maryniu. Maluj więc, rysuj, twórz. No
popatrz, a ja sobie nawet nie przypominam, że Ty kiedykolwiek
malowałaś. Nigdy wcześniej się nie chwaliłaś. A szkoda, bo jest
się czym chwalić. Czekam niecierpliwie na następne Twoje dzieła.
Dobrze, że
Twojego dictum w sprawie wychowywania chłopów, Twój osobisty chłop
nie słyszy. Przykro by mu było istotnie... I może byś nawet po
uszach od niego oberwała! A co do rozpieszczania go przeze mnie, to
wcale się na to zgadzać nie musisz... Ale, że tak powiem, moja
Droga, niewiele też masz w tej materii do gadania. Przykro mi. Bo
też, nie wiedzieć czemu, chwalenie cudzych mężów to mi jakoś
tak od samości przychodzi. Oczywiście żadne to lebiegi być nie
mogą, muszą coś sobą prezentować, by na moje chwalenie zasłużyć.
Wprawdzie Twojego Męża jeszcze nie znam, ale już pewna jestem, że
na komplementowanie moje, a jakże, zasługuje. Skąd ta pewność?
Ano stąd, że Ciebie znam troszeneczkę, i wiem, że żadnego
melepety za męża byś sobie nie wzięła. No ale cóż, przyjdzie
mi poczekać na jego powrót byś naocznie mogła na nim stwierdzić,
jakie są efekty mojego komplementowania. Bo tak chwalić w pustkę,
to też mi się nie chce, moja Droga Słomiana Wdowo. A tak swoją
drogą, skoro piszesz, że chłopa trzeba króciutko za mordziuchnę
trzymać, to zaczynam się już zastanawiać, czy ta Twoja sąsiadka
z boku nie miała przypadkiem racji, mówiąc, że on... (no, ten
Twój Bron), to tak sam się na tę niebezpieczną wojenkę nie
wybrał. Hihihi...! No ale nic, nie chcę wyjść na wścibską,
tłumaczyć się więc przede mną nie musisz.
Natomiast
tym bałaganem w głowie Twojej sąsiadki Urszulki trochę mnie
zmartwiłaś. Moim osobistym podejściem, do kwestii szefa w
spódnicy, nie zamierzałam nikomu w głowie bałaganić... A tym
bardziej, do rewolucji takowej w czyimkolwiek życiu doprowadzać.
Powiedz Urszulce, że musi ze spokojem i rozsądkiem do sprawy
podejść, żeby się w efekcie nie okazało, że nie tylko szefa
płacącego się pozbędzie, ale i płacenia. I z jej nicnierobienia,
też w końcu nici mogą wyjść, bo kiedy zbyt mocno będzie
odreagowywać swoje frustracje na mężu, walizki jej przed drzwi
wystawi, i będzie musiała puszki zbierać, albo może nawet i jakąś
trakcję elektryczną ukraść, by jako taki godziwy poziom życia
sobie zapewnić. Tak że niech rozważy kwestię bardzo spokojnie, bo
żeby nie wyszło na to, że kiedy Ty będziesz chciała wybrać się
z nią na spacer, to już jej w domu nie zastaniesz. No i zamiast
spacerów po pobliskim lesie, będziesz musiała od mostu do mostu
spacerować w poszukiwaniu za nią. No, tak że wiesz, niech
spokojnie i z rozmysłem podejdzie do tej sprawy, a dojdzie do
satysfakcjonującego ją celu. Amen!
A do kotów,
to Ty mnie Maryniu i tak nie przekonasz. Kanapowcem nie jestem i
kocie mruczenie wyprowadza mnie z równowagi. Reumatyzmu nie mam.
Miałam, w dzieciństwie, to sobie sauną wyleczyłam. A wiesz, przed
laty miałam takiego staruszka sąsiada (Niemca), któremu czasem z
serca dobrego pomagałam. (Jego dzieci czasu dla niego nie miały). I
kiedyś, kiedy przebierałam mu pościel, doznałam szoku dogłębnego.
A wiesz dlaczego? Otóż dlatego, że jego kołdra była cała z
kocich skórek. Ty byś musiała mnie wtedy widzieć, w jakim tempie
mu tę pościel przebrałam. W kosmicznym. Na bezdechu i ze
ściśniętym gardłem. Nie to, że mi było aż tak bardzo tych
biednych kociąt żal, na pewno trochę tak, ale przede wszystkim
dlatego, żeby pawia nie puścić i mu świeżo przebranej pościeli
jakowymś szlaczkiem nie przyozdobić. Brrr... jeszcze i teraz, na
samą myśl, gardziołko mi się ściska.
No, to na
razie tyle wieści z niemieckiej ziemi do polskiej. Bywaj Maryniu!
Trzymaj się cieplutko... i twórz!
Buziam, moja
kochana Artystko! Nastka
PS
Co się zaś
tyczy usypiania mnie, to dobrze żeś od szaroburych odstąpiła. A
co do księżyca, to pewna jestem, że z mojego powodu, nigdy mu
wstyd nie jest. Bo ja, moja Maryniu, usypiam grzecznie, i to od
razu... tylko w mym osobistym wyrku członki ciała wygodnie ułożę.
No dobra, może nie tak od razu, bo najpierw rachunek sumienia z dnia
minionego robię, potem plan na dzień następny. Ale jakby nie było,
usypiać mnie nie trzeba. No ale jak Ty potrzebujesz usypiania, to Ci
zaśpiewam króciutką kołysankę. Chociaż nie, zadeklamuję, bo
muza śpiewacza jeszcze do mnie nie powróciła, i zamiast Cię uśpić
moją kołysanką, odwrotny skutek mogłabym osiągnąć... hihihi!
No dobra, już deklamuję:
Śpij, śpij,
Maryniu kochana...
Niewiele
godzin zostało do rana.
Śpij, śpij,
oczka wreszcie zmruż...
Wszystko
wokół już śpi, nawet Twój Anioł Stróż.
15.11.2009
Witaj,
Nastusiu Kochana!
Już Cię
nawet przepraszać nie będę za moje długie milczenie, bo znając
Ciebie, wiem, że mnie zrozumiesz, i że mi i tak wybaczysz.
Straszliwie ostatnio zajęta jestem. A dni takie krótkie się
zrobiły, że nawet nie wiem, kiedy kończy się jeden dzień, a
zaczyna drugi. Nie lubię tego szaroburego, jesiennego okresu. Zima
już jest lepsza, bo przynajmniej biało dookoła. Przez co i
przyjemniej.
No i święta
już za pasem. Wybieram się na cały okres świąt na wieś do mojej
mamy. Wcześniej myślałam, że spędzę je w domu z Polą, i mamę
do siebie ściągnę, ale okazało się, że Pola ze swoimi
przyjaciółmi wyjeżdża na 2 tygodnie do Tajlandii. Wróci po Nowym
Roku. Postanowiłam więc spędzić święta na wsi, w domu
rodzinnym. Śladami dzieciństwa. Mama jest zachwycona, bo też woli
swoją wieś, niż moje miasto. Kazan pewnie będzie też zachwycony.
Wylata się po maminym ogromnym podwórzu, co niemiara.
Aha, Nastka,
a za mojego Brona, to ja Ci uszy ponaciągam. Poczekaj tylko! Jak się
u mnie wreszcie kiedyś zjawisz, będziesz latać po moim królestwie
jak kłapciouch nr 7. Hihihi... Zobaczysz! Gadałam z Bronem na skypa
i opowiadałam mu o Tobie, i o tym Twoim rozpuszczaniu cudzych mężów.
Uśmiał się zdrowo i powiedział, że jak tylko wróci do Kraju,
musisz do nas przyjechać. On osobiście wyśle Ci zaproszenie.
Widzisz, jakie te chłopiska puste? Jak bardzo lubią być
rozpieszczane? Będziesz miała pole do popisu. Przynajmniej w oczach
Brona... No bo ja, obiecanego kłapcioucha nr 7, i tak z Ciebie
zrobię.
Melduję, że
maluję nadal. I to z coraz to większa pasją. Tym razem podsyłam
Ci portret mojego Brona z lat młodzieńczych. Odrysowałam go ze
starego zdjęcia, które mi podarował wraz dedykacją w maturalnej
klasie.
No jak?
Fajniutki był, co nie? Nawet ten jego orli nos dodawał mu uroku.
Ależ moje ślubne szczęście będzie miało niespodziankę, kiedy
wróci. Jego ślubna, z nagła, zaskoczy go aż dwoma muzami naraz.
Nastusiu
kochana, będę kończyć, ale chciałabym jeszcze złożyć Ci
życzenia świąteczne i noworoczne.
Ykhm...!
Ykhm...! No to więc tak:
Oby Święta
były dla Ciebie tak radosne,
jak radosne
są ptaszki na wiosnę...
Oby
prezentów pod choinką multum było,
co by Twoją
radość, bardziej wzbogaciło.
A Nowy
Roczek Twe marzenia niechaj spełni,
co byś się
mogła czuć szczęśliwa... i spełniona w pełni.
Ha, ale mi
wierszyk wyszedł! Tylko się nie śmiej ze mnie, bom antytalent
poetycki... Ba, w całej pismaczej ogólności antytalent ze mnie.
Ale życzenia moje dla Ciebie, z serducha mojego wypływają, w
którym Ty, zajmujesz dużo miejsca. Boś moją ukochaną psiapsiółką
przecie.
Do życzeń
moich dołącza się również Urszulka. Prosiła mnie o to. Ciągle
się o Ciebie dopytuje. Mówi, że bardzo chciałaby Ciebie poznać i
osobiście podziękować za lekcję życia, jakiej jej udzieliłaś w
ostatnim Twoim liście. Do dziś o tym wspomina... i za każdym razem
ryczy ze śmiechu, jakby jej kto pijawki do pięt przystawiał.
Pa, Kochana!
Pędzę do zajęć, bo dzień wnet będzie się kończyć, a ja tyle
mam jeszcze do zrobienia... Ależ zajęta jestem... Ależ ja to
lubię! No to, że bardzo zajęta jestem. Bo, przyznam Ci się
szczerze Nastusiu, ja się ogromnie cieszę, kiedy mam dużo zajęć.
Wtedy chce mi się żyć. Nie znam słowa „nuda". O rany,
chyba bym się rozchorowała, gdyby mi, co nie daj Bóg, przyszło
się nudzić.
Buziam
cieplunio i pozdrowionka ślę dla Ciebie i Twoich kochanych
Dzieciaczków z Dzieciaczkami! Wesołych Świąt i samych
wspaniałości w Nowym Roku! Przyjemnie Zajęta Maryna
Witam
Zapracowaną Psiapsiółkę!
A pewnie, że
Cię rozumiem, bom sama zapracowana. I też przyznam, że być
zapracowaną, bardzo lubię. Nawet ostatnio wcześniej wyskakuję z
łóżeczka, aby tylko zdążyć wszystko zrobić, co sobie w nocy,
przed uśnięciem, zaplanuję. To moje wcześniejsze wstawanie też
polubiłam. Dzień wydaje się o wiele dłuższy, i taki jakiś
radośniejszy. Nie na darmo stare polskie przysłowie mówi: „Kto
rano wstaje, temu Pan Bóg daje". Kiedy dawno temu, miałam taki
zły okres w swoim życiu, że rankami z łóżka wyczołgać mi się
nie chciało, czułam się potwornie. Nie miałam siły ani chęci na
nic. Myślę, że takie ranne, niepotrzebne gnicie w łóżku, to
pierwszy krok do popadnięcia w depresję, gdyż powstaje wtedy taki
łańcuszek powiązań, a właściwie uzależnień. Długie spanie
uzależnia i powoduje osłabienie organizmu, więc się śpi jeszcze
dłużej. A im dłużej się śpi, tym bardziej się jest osłabionym.
A jak się jest bardziej osłabionym, tym dłużej się śpi. No i
błędne koło jak nic... I ani się człek obejrzy, a deprecha już
na poważnie spoziera mu w oczy. Tak że powinnyśmy być Maryniu
szczęśliwe, że łóżka nasze traktujemy jedynie jako miejsce
nocnego wypoczynku, a nie, długogodzinnego wylegiwania się. A tak w
ogóle, to myślę, że ludziom czynu, ludziom z pasją, takie
nadmierne korzystanie z łóżka, rzadko się zdarza. Takim ludziom,
też i depresja nie grozi. Co Ty na to, Pani Doktor? Mam rację?
No pięknie
Ci wychodzi to portretowanie. Dzięki za portrecik Brona!
Przystojniaczek z niego był... tzn. jest... że ho, ho! Bo mniemam,
iż tak mu zostało. Ty, Marynia, teraz mi przyszło na myśl... a
może Ty byś tak zaczęła sobie tymi zdolnościami
portretowania na jarmarkach dorabiać, co? Hihihi!... No dobra,
dobra, żartuję, ale przyznam, że bardzo ładnie Ci to wychodzi. A
może kiedyś byś i mnie sportretowała dla moich
potomnych? Hę? Ależ byłabym Ci wdzięczna!
Miło mi, że
Bron chce mnie zaprosić. Kto wie, może uda mi się z Jego
zaproszenia skorzystać. Bo też marzy mi się, aby w przyszłym roku
wybrać się do Polski. Jak tylko moje marzenie się ziści, zawitam
u Was z pewnością. No a wtedy... ha, kłapcioucha nr 7, to ja z
Ciebie zrobię.
Podziękuj,
proszę, Twojej sąsiadce Urszulce za życzenia. Mówisz, że
moja lekcja się Jej spodobała? Hihihi...! A wcale się Jej nie
dziwię, że marzy o wykopaniu szefowej. Dobrze, że choć umie
śmiechem reagować na tak podłą sytuację. Bo nie ma nic gorszego,
jak mieć szefa w spódnicy... Brrrr! Aż mnie potelepało, na samą
myśl. Całe życie jak diabeł święconej wody unikałam takiej
sytuacji. No i na szczęście, udało mi się. Nigdy nie miałam
szefa w spódnicy... Phiii, teraz nawet w spodniach nie mam.
Aha,
zapomniałabym Ci się zwierzyć, że od jakiegoś czasu mam
adoratora. Super nowinka, co?! Sama nie wiem, kto to jest. Wiem tylko
tyle, iż jest znajomym mojej znajomej z Polski, z którą się
poznałam dwa lata temu na Spotkaniu Polonusów w Berlinie, i czasami
do siebie pisujemy. I wyobraź Ty sobie, że ten jej znajomy, wielki
biznesmen, gdzieś u niej wypatrzył moje zdjęcie, wypytał kto
zacz, i teraz morduje ją, aby nas z sobą poznała. No i Basiurka,
bo tak ma na imię ta moja znajoma, wystosowała do mnie liścik, w
którym wyłuszczyła mi sprawę mojego wirtualnego adoratora.
Uśmiałam się, bo dla mnie to komiczna sytuacja. Odpisałam więc
Basiurce, pół żartem, pół serio, że i owszem, możemy się
poznać, bo w styczniu wybieram się do Berlina. Poznać się
przecież zawsze można. Ale żeby jej znajomy nie robił sobie zbyt
dużych nadziei, to od razu zaznaczyłam, że mam tylko jeden wymóg:
- musi zadziałać chemia. Bo bez chemii, ani rusz. Biznesmen musi
coś sobą prezentować (prócz interesu, ma się rozumieć), bym
miała ochotę z nim spędzić choć chwilkę z mojego drogocennego
czasu. Hihihi! Zobaczymy, jaki będzie ciąg dalszy, i co z niego
wyniknie. Zamelduję Ci z pewnością.
Wielgachne
dzięki również i Tobie Maryniu za piękne życzenia! No co chcesz?
Fajne życzonka Ci wyszły. Aż się wzruszyłam. W drodze rewanżu,
powinnam Ci malowane życzenia przesłać. Niestety, takowych nie
prześlę, bo do malowania za czorta talentu nie mam. Moje Wnuczki
lepiej ode mnie malują. O, spójrz! Podsyłam Ci szopkę
własnoręcznie namalowaną i sklejaną przez moją 6-cio letnią
Wnuczkę.
Prawda, że
ma talent? Ale to z pewnością nie po mnie, a po swojej Mamie, a
mojej Córci.
A teraz moje
dla Ciebie życzonka. Ślę Ci je wraz ze stroikiem mojego stołu
wigilijnego:
Życzę Ci
Maryniu wiele miłości...
Niechaj w
Twym sercu nieustannie gości.
I to nie
tylko z okazji Świąt i Nowego Roku,
Ale zawsze i
wszędzie, na każdym kroku.
Bądź
szczęśliwa Przyjaciółko kochana!
Tryskaj
energią od samego rana...
Promieniuj
radością na wszystkich dookoła,
Zadziwiaj
talentami i... pisz epistoła.
Z
utęsknieniem czekam na każdy Twój liścik. Pozdrawiam cieplunio!
Zaniedbana Epistolarnie Nastka