piątek, 2 lutego 2018

Teksty epistolarne. Listy przyjaciółek pół żartem, pół serio



Witam Cię, moja Droga Nastusiu!

Tak jak Ci wspominałam, przez całe dziesięć dni przebywam na wsi u mojej Mamy. Jest cudownie. Pogoda wspaniała. Całymi wieczorami przesiaduję na ganku lub w ogrodzie. Uwielbiam ten beztroski czas. Czuję się jak za dawnych lat. Jak mała dziewczynka, która nie ma żadnych trosk. Spokojna i bezpieczna, bo pod skrzydłami ukochanej Mamy. Obie nagadać się nie możemy. Wspominamy dawne czasy. Opowiadamy o obecnych. Przy wszystkich naszych całodziennych zajęciach gadamy i gadamy. A zajęć w ciągu dnia mamy ogrom. Bo wiesz, robimy przetwory na zimę. Mama w ogrodzie ma wszystkie możliwe warzywa. Całą masę weków już zagotowałyśmy. Najbardziej się cieszę z buraczków, bo to moje ulubione warzywo. Zrobiłyśmy nawet ćwikłę z chrzanem. Pychota, mówię Ci.

Teraz jest wieczór, piszę do Ciebie, siedząc w ogrodzie pod piękną, dorodną jabłonią. Tak bardzo mi się ona podoba, że pstryknęłam jej fotkę, aby Ci przesłać.



Prawda, że piękna? Wypisz, wymaluj rajska jabłoń. Ciągle zadzieram głowę do góry i zaglądam na jej dojrzałe już prawie jabłuszka. I wiesz, co mi przyszło na myśl? Nie wiesz, bo i skąd mogłabyś wiedzieć. Ano zastanawiam się, czy to pod jej przodkinią doszło do grzechu pierworodnego. Niemądre myśli, co nie? No ale tak cudownego, pachnącego wieczoru i na niemądre myśli można sobie pozwolić. A co! Wszak to radość życia móc tak sobie posiedzieć w cudownej bliskości dwóch mamusiek, bo i rodzicielki, i natury, i napawać się dobrocią, jaką obie dają. Oj, nie będzie mi się chciało wracać do domu. Oj, nie! Brrr… do tego zgiełku miejskiego, do pracy i do codziennych prozaicznych zajęć. Na wsi to nawet najcięższe prace w domu i przy domu mają swój niezapomniany urok. Ech, marzy mi się powrót na wieś. Poważnie!

Pozdrawiam Cię sielsko, bo wiejsko! Maryna

PS

A odpisz mi wreszcie, bo chciałabym wiedzieć, jak Ci poszło w tym roku ze zbieraniem malin. Soczek do herbatki już się robi?

***


Ależ odpisuję, odpisuję, Maryniu!

Wielkie dzięki za zdjęcie. Istotnie, piękna ta jabłoń. Ale wątpię, żeby ona była rajska. Raz, że rajskie jabłonie to krzewy a nie drzewa, a drugi raz, że rajskie jabłuszka są drobniutkie. Tak że siedź Ty sobie Maryniu spokojnie pod tą jabłonią i nie zaprzątaj sobie głowy myślami, czy to pod jej przodkinią doszło do grzechu pierworodnego. Bo choć drzewko piękne, a jabłuszka pewnie będą pyszne, jak w raju, to jednak trudno rozgrzeszyć naszych prarodziców za taką niebywałą lekkomyślność. No bo jakże to tak? Żeby z powodu jabłka dać się wygnać z raju i taki los nam zgotować? Nerwy mnie biorą, kiedy tylko o tym pomyślę... Że można w to wierzyć.

W moim ogrodzie też mam kilka jabłoni, ale jabłka z nich dopiero pod koniec października będę zrywać. U nas później dojrzewają. Ale może to i dobrze. Dojrzewanie mam na myśli. Bo i dłużej będę mogła sobie pod drzewami posiedzieć. Teraz też właśnie, tak jak Ty, piszę do Ciebie spod jabłoni. Z tą tylko różnicą, że żadne skojarzenia z nią związane mnie nie męczą… Hihihi! I spokojnie mogę się rozkoszować cudownym wieczorem. A może uda mi się nawet pod nią pomedytować? No dobrze, to może za chwilę, bo teraz muszę Ci jeszcze o moim malinobraniu napisać. Otóż malinobranie było tym razem bardzo obfite. Bez porównania obfitsze niż w zeszłym roku. Tym bardziej, że ludzie tutaj malin w ogóle nie zbierają. No, może tylko starsze osoby. Bo wiesz, tutejsi tubylcy bardzo na zdrowie uważają, ciągle boją się choroby popromiennej. Po Czarnobylu. A niskopiennych owoców to już w ogóle nie zrywają, bo a nuż były przez wściekłe lisy posiusiane? Ty popatrz, Maryniu, a ja tyle lat objadam się poziomkami i borówkami i jeszcze się jakoś nie wściekłam… Hihihi! Ale być może to jeszcze przede mną.

Specjalnie dla Ciebie uwieczniłam te pyszne słodkości. Sama popatrz, ile ich było na jednym krzaczku.


Było, bo już nie ma. Wszystkie puszczają już sok w słojach na parapecie okna kuchennego… No okey, nie będę ukrywać, że dużą ich część zdążyłam już też przetrawić. Zrywając je z krzaczków, nie mogłam się oprzeć, by nimi buzi nie załadować. Na szczęście starczyło i na sok. I to nie tylko do herbaty, bo również… ha, do deserów na gęsto, jako polewa. Zwłaszcza do grysiku. To mój niezapomniany podwieczorek z lat dzieciństwa. Mówię Ci, Maryniu, mód w gębie. Kiedy pałaszuję ten mój ulubiony — w barwach narodowych — deser, czuję się jak w kraju i w raju zarazem. ;)

Pozdrawiam Cię rajsko, Nastka

PS

Pardon, muszę przyznać, że jednak się myliłam. Rajskie jabłonie rosną także w postaci drzew. Sprawdziłam u wujka Google.


HKCz
22.08.2009


Moja kochana Nastulko,

no i jak, wyszło Ci coś z tego Twojego medytowania pod jabłonią? Czy jabłuszkiem w czerep dostałaś... i nici wyszły? Hihihi...!
Wiesz, myślałam, że dopiero z domu do Ciebie napiszę, ale tak mi tu dobrze na wsi, że jeszcze z tego miejsca muszę się z Tobą podzielić moją radością...
Aha, żebym nie zapomniała. Bardzo Ci dziękuję za przypomnienie mi o tym grysiczku z polewą malinową. Też w dzieciństwie często takie jedzonko pałaszowałam... Se nie myśl! I też do dziś lubię. Poprosiłam nawet moją Mamę, żeby mi jak za dawnych lat taki ugotowała. No i wyobraź sobie, że teraz każdego ranka mam na śniadanie grysiczek z sokiem malinowym. Bo też soku Mama ma kilka dużych butli. Zanim przyjechałam, sama nazbierała w pobliskim lesie. Masz rację, takie jedzonko, to raj... to znaczy... mód w gębie, chciałam powiedzieć.

No dobrze, bo ja jeszcze o tym raju chciałam. Chociaż nie... Nie o  raju, bo raj to ja mam tutaj na wsi. To Ty już wiesz. Chciałam Ci opowiedzieć o tym, co mi się w tym raju przytrafiło. Otóż siedzę ja sobie pod drzewem, tym razem pod śliwą, tak mi milutko, cieplutko, błogo, no to siedzę i siedzę, i nagle zmorzył mnie sen, to i się zdrzemnęłam. Jak długo drzemkę uskuteczniałam, nie wiem, lecz nagle się budzę, i popatrz, co nad głową zobaczyłam.


Specjalnie ten widoczek uwieczniłam, tak mnie zafascynował. Jak tylko oczęta me otworzyłam, przez moment nie wiedziałam co jest  grane i gdzie jestem. Już nie wspomnę o raju... no, tym prawdziwym. Bo co ja bym miała w raju robić ze swą czortowską naturą? Hihihi! Pomyślałam, że to jakieś UFO, albo cosik w tym rodzaju, i że mnie cichaczem napromieniowuje. Tym bardziej, że akurat śniło mi się, że fruwam niczym ptak w obłokach, i nagle, ni stąd, ni zowąd, widzę złocistą łunę świetlną. Nie wiedziałam już, czy to jeszcze sen, czy już jawa. Mówię Ci, zanim się z drzemki całkowicie ocknęłam, dobrą chwilę trwałam w takim stanie zdezorientowania. Wreszcie przetarłam swoje paczajki, i aż śmiechem buchnęłam ze swojej fantazji. Widzisz, Nastuleńko droga, co to spokój i beztroska robi z człowieka? Fantazjowanie go ogarnia. Nieziemskie w dodatku... Hihihi! A ja myślałam, że niezdolna już jestem do takiego tam sennego fantazjowania. A na jawie, dopiero. Że mój umysł, to taki raczej ścisły, i skłania się li tylko do realistycznego sposobu myślenia, i że zdolności do fantazjowania od dawna mam ograniczone... A tu masz! Promienie z samych niebios zobaczyłam... Ty, Nastka, a może ze mną coś nie tak? Ale co tam! Ja się nawet cieszę, bo doszłam do wniosku, że fantazjowanie, to cudowna rzecz. Zresztą, Ty sama najlepiej wiesz, bo na co dzień fantazjujesz ile wlezie. Czego wyrazem są Twoje bajeczki, baśnie, opowiadania i cała masa tekstów, które wymyślasz na poczekaniu. A może ja teraz też zacznę pisać? Hihihi! Kto wie?

Ślę fantazyjne pozdrowienia! Maryna


Ha, Maryńka,

Góra nie bez powodu tak Cię napromieniowała... Jesteś Wybranką! Jak nic! Teraz tylko czekać na jakieś konkretne efekty tego napromieniowania. Oj, przydałby mi się taki snop promieni. Wszak na zdjęciu widzę wyraźnie, że żaden to promyk a snop. I to dużego kalibru. Najwyraźniej już tam pod tą śliwą odgórnie na Ciebie czekał. Zazdrościć Ci nie będę, bom Ci życzliwa. A bądź sobie Wybranką. Pewnie Góra wie co robi. No ale może byś mi tak choć jeden mikropromyczek z tego snopa podarowała? Może on już coś zadziała i rozjaśni mój ostatnimi czasy przymulony umysł?
Tak że nic a nic się nie przejmuj, wszystko jest z Tobą okey. A może nawet i lepiej. Z pewnością w najbliższej przyszłości się to ujawni... że lepiej... Już Ty coś nowego wymyślisz, by świat zadziwić. Zresztą, po takiej dawce odgórnego napromieniowania nie masz już wyjścia. Po prostu musisz. Hihihi!
Sama więc widzisz, że nic a nic żałować nie powinnaś, iż Twój umysł nie jest zaś taki ścisły. Toż to katorga żyć z tak umysłem. Lepiej sobie z luźnym rozumowaniem pobujać w obłokach. Wiem coś o tym. Bujaj więc Maryńka ile wlezie, ku chwale swojej i naszej... Wszak Góra najwyraźniej tak chce.

Świetlana przyszłość przed Tobą Maryńka. Mówię Ci!
Ślę czołobitne ukłony! Nastka

P.S.
A Ty się ze mnie nie nabijaj. Widzę, że Twoja fantazja już zaczęła pracować na wysokich obrotach. No dobra, dostałam zgniłym jabłuszkiem w mój osobisty czajniczek, zagwizdałam z wrażenia... i poszłam medytować do pokoju. Zadowolona?

HKCz
24.08.2009


Pewnie, Nastuś,

bierz ile tylko dusza zapragnie. Przecie promyczków żałować Ci nie będę. Starczy dla nas obu. A wiesz, muszę Ci się pochwalić, że pewnikiem to napromieniowanie odgórne, jak to określiłaś, zaczyna już coś działać, bom jakoś mądrzejsza i zaradniejsza się stała.... Hihihi! Serio! Ja mam wręcz wrażenie, że to muza jakowaś mnie tam pod tą śliwą natchnęła. Mówię Ci! A mówię Ci o tym nie bez powodu... No, że się chwalę to inna rzecz, ale jest też i namacalny powód tegoż. Otóż wyobraź sobie, że kiedy tylko ze wsi wróciłam do domu, napadła na mnie moja upierdliwa sąsiadka. Wiesz, ta co mi zawsze swojego kota podrzuca pod opiekę, kiedy wybywa gdzieś z domu. A upierdliwa jest nie tylko ze względu na kota, ale ze wszystkim. Zwłaszcza z jej nagminnym wpadaniem do mnie bez względu na porę. Bo kota jej, to ja nawet lubię, ale ją samą, ciężko mi nieraz strawić. Przede wszystko za to jej ohydne plotkarstwo. No więc kiedy ona na mnie już napadła, to musiałam wszystkiego wysłuchać, co miała mi do zameldowania. A meldowała mi już w biegu, że mam szczęście, iż dopiero dzisiaj wróciłam, gdyż dnia poprzedniego cała nasza ulica tak śmierdziała, że wytrzymać nie było można. No to żem się wystraszyła i pytam co się stało, a ona mi na to, że sąsiadka z przeciwka piekła indyka na wieczorne przyjęcie urodzinowe swojego męża i w międzyczasie pojechała autem do sklepu po jakieś brakujące produkty, i tam tak się zagadała z jakąś swoją znajomą, że o wsadzie piekarnika zapomniała. Kiedy wróciła do domu już straż pożarna stała pod jej domem, a dym i smród niemożebny, wydobywający się z okien jej kuchni, hulał z wiatrem po całej ulicy. Że przyjęcie urodzinowe odwołać musiała, bo dom nie nadawał się na przyjęcie gości. Opowiadając mi to wszystko jednym tchem, nachichrała się też co niemiara, a już najbardziej kiedy opowiadała o awanturze jaką zrobił mąż rzeczonej sąsiadki po powrocie z pracy, bo nie dość, że indyka szlag trafił, to jeszcze i wszystkie inne potrawy oraz ciasta wcześniej przez nią upieczone. Szybko zmieniła jednak minę na oburzoną, kiedy zaczęła mówić o tym, jak owa sąsiadka przyszła prosić ją o pomoc w ugotowaniu bigosu na przyjęcie urodzinowe jej męża, które siłą rzeczy przesunąć musiała na dzień następny. Mówię Ci, nasłuchałam się tej upierdliwej i nieużytej sąsiadki aż mi uszy spuchły. A jej trzaskania dziobem puentować Ci chyba nie muszę. Dość powiedzieć, że pomocy oczywiście odmówiła. Ba, nawtykała jeszcze tej biedulce, że powinna pilnować domu, a nie plotkować na mieście. Że teraz sama musi sobie poradzić, bo to jest kara za jej brak odpowiedzialności... I takie tam różne niemiłe słowa, niewarte powtórzenia. Po wysłuchania tego wszystkiego, no myślałam, że mnie coś trafi... i wtedy, z nagła, poczułam jakieś natchnienie. Pewnie to ta muza spod śliwy akurat dała znać o sobie... Bo wyobraź sobie, że ni stąd, ni zowąd, postanowiłam, że sama ugotuję bigos dla mojej sąsiadki z przeciwka. A przecież wiesz jak ja nie znoszę gotowania. I co tu dużo gadać, nawet nie umiem dobrze gotować. Więc co to mogło na mnie tak nagle wpłynąć, jak nie muza? Muza jak nic! Ha, Nastulko, i bigosik wyszedł mi, że ho, ho! Palce lizać. Po prostu poezja smaku. A musisz wiedzieć, że ugotowałam go z samych świeżutkich produktów, które od Mamuśki przywiozłam. Moja sąsiadka z przeciwka była zachwycona, kiedy jej ogromny garnek tego bigosiku przytachałam.


Nie znałyśmy się do tej pory zbytnio, gdyż ona od paru miesięcy dopiero mieszka na mojej ulicy. Odniosłam jednak wrażenie, że to bardzo miła osóbka. Posiedziałyśmy na tarasie, i przy kawce oraz jej świeżutkim makowcu, pogadałyśmy chwileczkę. Pewnie nieraz będziemy się spotykać. I to mnie bardzo cieszy. No bo wiesz, od kiedy mój mąż wybył z domu, smętnie mi nieraz samej w domu. Zwłaszcza wieczorami po pracy. Aż żałuję, że ze wsi nie przywiozłam sobie jakiegoś kotka. Przynajmniej by mi trochę kolana ogrzał i pomruczał do uszka.
Aha, jeszcze jedno... Tak bardzo mi się na wsi bujanie w obłokach spodobało, że postanowiłam jak najczęściej takowemu bujaniu się oddawać. Bo przecież też mam gdzie. Balkonik ci u mnie nie od parady. Jest duży i przestronny. Siedzę więc sobie wieczorkami, i wpatrując się w niebo, marzę sobie... i marzę. Ależ to dobrze robi. A rankiem, zanim otworzę swój gabinet, z filiżanką kawy w ręce spacerują sobie dookoła domu. Natura jest cudowna. Szkoda, że nie mam ogrodu... Ale ten mój skwerek też mi dużo daje. I pomyśleć, że nigdy dotąd nie odczuwałam potrzeby bycia bliżej natury. To ta muza. Mówię Ci Nastulko!
Jutro pobiegnę do sklepu by sobie na chłodniejsze dni kupić jeszcze coś, na czym będę mogła swoje rozmarzone wieczorne spojrzenie zawiesić... A może i życzenia nawet wypowiadać. Bo też mam ci ich ostatnio... ojojoj... bardzo dużo.

Pozdrawiam i ślę buziaczki! Maryna


Dobrotliwa jesteś Maryniu moja!

Bóg zapłać za Twoje dobre serducho. Uszczknęłam sobie ździebeczko tego promyczka... Tyle, żeby mnie nieco opromieniował a nie napromieniował. Wszak napromieniowanie szkodliwe. Do choroby popromiennej doprowadza. A ja po Czarnobylu w kwestii promieniowania uważająca bardzo jestem.... Hihihi! Zaraziłam się od tubylców. Oni aż do przesady są... No, to uważanie mam na myśli.
A jeśli chodzi o tę muzę, która Cię pod śliwą dopadła, to bardzo dobrze, że kulinarna ona, a nie pismacza na ten przykład... Kulinarna przeżyć pozwala. Z pismaczą tak dobrze nie jest. Z pismaczenia niewielu udaje się przeżyć. A bigosik rzeczywiście pierwszy sort stworzyłaś. Istne dzieło sztuki. Nie dziwota, ta Twoja nieużyta sąsiadka taki bigos z mózgu Ci zrobiła, że albo się wściec... albo stworzyć konkretny. A tak swoją drogą, co za okropiczny babsztyl z tej Twojej sąsiadki z boku. A wypnij się Maryniuś na nią. Tak odpowiednio, żeby Ci spokój dała.
Co do bujania w obłokach, to cieszę się, że podzielasz moje zdanie. No bo jakby nie patrzeć, bujanie jest przyjemniejsze niż ślęczenie nad rozwiązywaniem ścisłości przyziemnej. Z naturą ja także mocno związana. Codziennie biegam po lesie, aby do żadnych poluzowań nie dopuścić... Tych w przywiązaniu do natury. Niech natura na co dzień wie, żem jej oddaną wielbicielką. Zaś zwierzaków w domu teraz nie mam żadnych. A wiedzieć musisz, że ja to taka bardziej pieska osobowość. Stawiam psy ponad koty, bo też mierzi mnie egoizm, a koty to takie egoistyczne stworzenia bardziej. W sąsiedztwie u mnie kotów od groma i ciut ciut... I wyobraź Ty sobie, włażą mi przez ogród do domu. Raz, kiedy w kuchni jedzonko sobie robiłam, wlazło mi takie  czarne kocisko do domu i na moim osobistym łóżeczku strzeliło sobie drzemkę. Ależ mnie to ruszyło jak go na tym niecnym uczynku przyłapałam. Do żywego! No bo jak to tak, obcy, nieproszony, i akurat na mojej oazie spokoju, moich marzeń sennych? Bezczelny! Nie, nie, kot nie dla mnie. Pies, to mądre stworzenie, dla człowieka żyje, jest mu oddany... Ale takiego konkretnego psa mam na myśli, żadnego tam mopsika. Mój ostatni piesio, to był Dog Arlekin. Biedulka umarł na zawał serca. Był moim najukochańszym psem, moim osobistym bodyguard'em. Po takiej stracie innego nie chcę. Jeszcze nie. No popatrzże sama, czy nie kochany... był? Sam nie lubił wody, ale kiedy ja byłam w  wodzie, wytrwale stał na brzegu i oka ze mnie nie spuszczał.  A kiedy tylko bez materaca, a wpław sobie pływałam po jeziorze, to ujadał na brzegu jak szalony.  I to tak długo, aż wróciłam i zabrałam ze sobą materac. No czy nie wspaniały bodyguard z niego... był?


Nie piszesz co też takiego na chłodniejsze dni kupić zamierzasz, ale ja metodą dedukcji doszłam do tego, co. Dobra jestem w tej materii. Się wie! No i wydedukowałam, iż zapewne o złotą rybkę Ci się rozchodziło. A wiesz, że to chyba niegłupi pomysł. Może i ja sobie taką kupię? Wszak też mam takie jedno życzonko. Ale opowiem Ci o nim kiedy indziej, bo go muszę najpierw sama dokładnie przetrawić.

No to bywaj Maryńka! Pozdrawiam Cię promiennie! Nastka

HKCz
29.08.2009


No, no, moja kochana Nastusiu,

dobra jesteś w tych dedukcyjnych klockach. Tak, kupiłam sobie złotą rybkę, a nawet trzy. I urządziłam sobie... tzn. im, piękne akwarium... A nie, jednak też i sobie, bo musisz wiedzieć Skarbulku mój kochany, że tak bardzo jestem zachwycona tym moim akwenem domowym, że często siadam sobie naprzeciwko i wlepiam wzrok w niego jak w ekran telewizora. Co najmniej. Z tą tylko różnicą, że to co tam widzę mnie uspakaja. I bardzo dobrze, bo ostatnio w pracy mam trochę nerwówki. Jedna z moich pielęgniarek nie wróciła z urlopu i nie wiem co się z nią dzieje. Nie dość, że się o nią martwię, to jeszcze roboty mam o wiele więcej. No bo wiesz, jedna pielęgniarka nie jest w stanie wszystkich pacjentów w rejestracji obsłużyć. No nic, dam radę, moje rybeńki złociste pozwalają mi się odprężyć i nabrać sił. A i jeszcze coś... Moja muza. A wiesz, kochana, że też tak myślę, iż kulinarna ona, bo ciągle mnie coś na gotowanie bierze. I to z dobrym skutkiem. Sama z siebie się śmieję, bo gdyby mnie przy tym gotowaniu mój Bron zobaczył, to by mu oczęta z orbit wyszły... Hihihi! Przecież chłopina wie, że w kuchni to ja nieporadna jak słonica w składzie porcelany... A tu nagle, ni stąd, ni zowąd, gotuję. Pewnie dla mnie samej by się nie chciało, a gdzież tam, ale tyle pochwał zebrałam za ten bigosik od mojej sąsiadki z przeciwka i jej gości, że ciągle mi się chce gotować. Wyobrażasz to sobie? Ja, i gotować? A jednak! Sama zobacz co przedwczoraj po pracy nagotowałam, a właściwie upiekłam. Czyż nie arcydzieło kulinarne?



Porcyjka dla Ciebie... Smacznego!

Wczoraj nakarmiłam tym moim arcydziełem... no, tymi gołąbkami, i moją wiecznie głodną pielęgniarkę, i mojego rzemieślnika, a całą resztę zaniosłam wieczorem dla mojej sąsiadki z przeciwka. Mąż sąsiadki na pniu zjadł, a właściwie pochłonął, prawie wszystkie sam. Mówił, że nic poradzić nie może, bo „wieczorem gołąbki lecą same do gąbki". Oj, biedny ten  mój Bron, tak sobie teraz myślę, tyle lat przeżyliśmy razem, a gołąbki mu nigdy same nie leciały do gąbki. Bo też mu nigdy ich nie zrobiłam. Ot, taka ze mnie nieużyta żona... była. No ale teraz, pod działaniem muzy, obiecałam sobie, że kiedy z Afganistanu wróci,  przywitam go gołąbkami. Cholewcia, że też mu się zachciało na stare lata odgrywać rolę żołnierza w tak niebezpiecznym kraju. Czasami wydaje mi się, że on nigdy nie wyrósł z krótkich spodenek, kiedy to całymi dniami bawił się ołowianymi żołnierzykami. Ha, dlatego też poszedł na Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi, a nie tak jak normalny człowiek, czyli ja... hihihi! na Akademię Medyczną. Pamiętam, jak od dziecka mi powtarzał: - „Nomen oblige! A jam Bronisław". - No i co z takim zrobić? Nic, trzeba się pogodzić z jego zapatrywaniem na świat i jego obligo zaakceptować... Hihihi!

Tak sobie żartuję, ale tak po prawdzie, to bardzo się martwię o mojego Brona. Staram się jednak jak najmniej myśleć o niebezpieczeństwie, jakie tam mu grozi, bo boję się, że zwariuję. Ale niestety moja sąsiadka z boku mi wczoraj w bardzo brzydki sposób o tym przypomniała. Widząc, że między mną i sąsiadką z przeciwka, Urszulą, nawiązuje się bliższa znajomość, z jakiś znanych jej tylko pobudek, pobiegła do niej i naopowiadała o mnie niestworzonych rzeczy. To jednak mnie aż tak nie zabolało, wszak znam już ją trochę i wiem co z niej za gatunek, zabolało mnie jedynie to, że powiedziała, iż mój mąż, nie bacząc na niebezpieczeństwo, do Afganistanu ode mnie uciekł. Wiesz, aż się poryczałam, tak mnie to dotknęło. I co myślisz, Nastusiu kochana, powinnam z nią porozmawiać, by takich rzeczy nie opowiadała?

No dobra, zmieniam szybciutko temat, bo nie lubię się smucić. Chcę Ci podziękować za wzruszające zdjątko. Rzeczywiście ten Twój piesio wspaniały był. Ba, piesio, to prawie cielaczek, taki ogromniasty. A wiesz, ja też psiaki kocham. I co do piesków solidaryzuję się z Tobą. Powiem Ci, że kiedy moja córcia Pola poszła na swoje, to wtedy długo się nad tym zastanawiałam, czy sobie pieska nie kupić, no ale potem wpadłam w wir pracy, bo zakładałam akurat swoją prywatną praktykę, i jakoś myśleć przestałam. Może teraz znów trzeba by mi było pomyśleć... Bo chyba teraz, od kiedy jestem całkiem sama, szczególnie przydałby mi się jakiś bodyguard.... Hihihi! Niechby mnie bronił przed złem tego świata. Muszę znów podumać.
Tymczasem pozdrawiam Cię cieplunio i ślę też cieplunie buziaczki! Maryna


A nie, kochana Maryniu,

nie zaprzątuj sobie nawet głowy taką osobą. Niewarta tego. Toż to prostactwo pierwszej wody. Od takich osób lepiej trzymać się z daleka, gdyż prędzej czy później,  przysłowiowa słoma z butów i tak im wylezie... Hihihi! Mówię Ci, Maryniu! Posłuchaj mojej dobrej rady. A wiesz, niedawno też miałam niezbyt miłą sytuację z taką jedną osobą, która najpierw sama ze mną postąpiła bardzo nieładnie, a gdy ja się jej po czasie (specjalnie dałam jej czas na refleksje nad swoim zachowaniem), pięknym za nadobne odpłaciłam i wskazałam palcem jej nieładne zachowanie w stosunku do mnie, to wyobraź sobie, że wtedy ją to bardzo zabolało. Ale ni jak do niej jednak nie dotarło, że to ona sama takim właśnie swoim zachowaniem zmusiła mnie, bym tak postąpiła jak postąpiłam. A może i nawet  dobrze wiedziała, tylko nie chciała się do tego przyznać. Ja się przyznałam dlaczego tak, a nie inaczej postąpiłam, i za to ją przeprosiłam, i to kilkakrotnie. Wierz mi Maryniu, z bólem serca, bo i też wbrew mojej naturze, zmuszona byłam tak postąpić wobec niej, tym bardziej, że wcześniej ją bardzo lubiłam. No ale wiesz, choć sama w końcu bardzo źle się z tym czułam, wiedziałam, że tak właśnie postąpić powinnam. A chciałam się też przekonać, jak ta osoba zachowa się po tym wszystkim. Od jej zachowania uzależniałam naszą dalszą znajomość. Gdyby była kulturalną osobą, podjęłaby ze mną dialog, wtedy kiedy ja usilnie o to zabiegałam. Powiedziałybyśmy sobie szczerze co nam na sercu leży, przeprosiły się nawzajem, i wtedy byłaby szansa naszą znajomość budować dalej. Znasz mnie Maryniu, to wiesz, że pamiętliwa nic a nic nie jestem, i że nikt zaufania u mnie nie traci bezpowrotnie. Że każdy ma szansę zaufanie odzyskać, choćby nie wiem jakiego kalibru błąd popełnił... Lecz sam musi się o to postarać. Ale ona nie, albo milczała, albo jak już się odezwać musiała, na każdym kroku dawała wyraz swojemu lekceważeniu mojej osoby. Ubawiłam się tym jej lekceważeniem co niemiara, bo to takie niskie, prymitywne, że aż śmieszne. A wiesz, co mi powiedziała, kiedy spytałam dlaczego tak się zachowuje? Otóż powiedziała, że tak ogólnie, to ona wybaczać może, zapomnieć jest jej trudniej, ale o zaufaniu nie ma już nawet mowy. Wyobrażasz sobie? Ani na moment na myśl jej nie przyszło, że to właśnie ja pierwsza miałam powód stracić zaufanie do niej... Hihihi! Co za zarozumialstwo! Ależ mnie tym ubawiła. A jako ciekawostkę powiem Ci, że słowa te padły z ust psychologa. Wyobrażasz to sobie, Maryniu? Akurat psychologa, który z racji zawodu winien swoich podopiecznych wszystkich tych zasad w kontaktach międzyludzkich uczyć jako podstawowe. No i jak nauczy, skoro sam nie umie stosować ich w życiu? Powiem Ci, Maryniu, że kiedy już całkowicie do mnie dotarło co to za osoba, to z drugiej strony mi ulżyło, bo już zupełnie nabrałam pewności, że czas zakończyć tę niezdrową znajomość. Wszak nie zwykłam parać się rzeczami nic do życia nie wnoszącymi. Podobnie ze znajomościami. Tak że wiesz, moja Droga, bierz przykład ze starszej przyjaciółki. Takie znajomości trzeba plenić w zarodku, aby więcej nieprzyjemnych sytuacji nie przeżywać. Bo też z czasem nieprzyjemne sytuacje mogłyby się stać jeszcze bardziej nieprzyjemne, albo nawet bolesne. Nawet nie próbuj z tą wredną sąsiadką rozmawiać. Z uśmiechem na twarzy witaj ją zawsze, pozdrawiaj, i po prostu idź dalej. Babsztyl da Ci w końcu spokój. No to tyle o niesympatycznych rzeczach, a właściwie osobach... Bo też Maryniu szkoda naszego czasu, by zajmować się takimi, którzy kierują się w życiu niskimi pobudkami i kultury za grosz nie mają.  Koniec, kropka, toczka, finito, schluss... amen!

Cieszę się Maryniu z Twojej psiej solidarności, bo też psiaki dla człowieka są stworzone. Z kotami jest na odwrót. Pies rzeczywiście potrafi obronić człowieka. Mój Joker, jak Ci już wspominałam, był moim ogromnym bodyguardem. Super z nim miałam. Nikogo obcego do mnie nie dopuścił. Zwłaszcza miał uraz na zawianych facetów. Na odległość takiego delikwenta wyczuwał... I warczał, i szczekał, jak wściekły, a mnie łbem odpychał jak najdalej od tych alkoholowych wyziewów. A jak jechaliśmy do Kraju, i kiedy jeszcze były kontrole na granicy, to dopiero miałam wspaniale. Mój Joker był postrachem wszystkich celników i wopistów. Niechby no tylko któremuś przyszła ochota skontrolować moje auto, ha, szybko tego pożałował. Bo kiedy tylko jeden z drugim otworzył klapę bagażnika, na widok mojego Joker'a, spietrały cały, jeszcze szybciej ją zamykał. No popatrz sama, czy nie wyglądał groźnie?


Ależ miałam fajowo. Od razu ręką dawali mi znak, że mam jechać dalej, czyli granicę przekraczać. No i co, czy to nie dosadny przykład, że pies człowiekowi służy? Co za pożytek miałabyś z kota - w podobnej sytuacji? Żadnego!

A tą złotą rybką zaraziłaś mnie kochana, i to tak bardzo, że zaraz na drugi dzień pobiegłam do sklepu zoologicznego i popatrz, jaką śliczność złociutką sobie kupiłam.


Mało tego, na poczekaniu nawet wierszyk mi się wymyślił. Dedykuję go Tobie, moja złociutka:

Gdybym była złotą rybką...

Gdybym była złotą rybką,
gdybym złotą rybką była,
to bym wszystkich dobrych ludzi
życzenia spełniła...

Dałabym im dużo zdrowia
i moc wiernej miłości...
Dobrzy ludzie więcej nie pragną,
z natury są uczciwi, szczerzy, prości.

Gdybym była złotą rybką,
gdybym złotą rybką była,
nikomu ze złych ludzi
życzeń bym nie spełniła.

Źli ludzie mają złe życzenia...
myślą o swoim tylko szczęściu,
gardzą nawet bliskimi,
nie pomogą nikomu w nieszczęściu.

Gdybym była złotą rybką,
gdybym złotą rybką była,
wszystkich złych ludzi
na dobrych bym zamieniła.

Wtedy by na świecie zapanował pokój.
Ludzie staliby się szczęśliwi...
i dbając o dobro całego świata,
dla każdego byliby mili.


No to bywaj, Maryniu! A Twoje złote rybki niechaj spełniają Twoje życzenia, jedno po drugim. Pozdrowionka ślę, buziaczki dołączam! Nastka

P.S.
Aha... z serducha dzięki za porcyjkę gołąbków. Wyglądają pysznie. Pysznie zapewne też smakują. Och, Maryniu, niechaj Cię ta Muza ma w swojej opiece na zawsze. To się Bron będzie cieszył... Hihihi! A co! Wszak personel i sąsiedzi już się cieszą. Ja także... bo mam co oglądać.

HKCz
29.08.2009


Witaj, moja Nastusiu! 

Wielkie dzięki za radę. Wyobraź sobie, że działa. I to jeszcze jak! Kiedy tylko widzę tę moją sąsiadkę z boku, już z daleka głośno ją pozdrawiam z szerokim uśmiechem na twarzy... A jakże! Och, Nastuśka, gdybyś widziała jej minę. Wygląda jakby żabę połykała, tak ciężko jej odpowiedzieć na to moje radosne pozdrowienie. Zauważyłam, że coraz częściej stara się mnie nawet unikać, byleby tylko na moje pozdrowienia nie musieć odpowiadać. Nie wiem czemu, przecież tak  milutko ją pozdrawiam... Hihihi! Czyżby miała coś na sumieniu? Już ona sama najlepiej wie. A ja mam przynajmniej od niej spokój...  Wreszcie! I niechaj tak zostanie. Bo tak jak piszesz, szkoda czasu, by zajmować się takimi osobami. Koniec, kropka, toczka, finito, schluss... amen! Hihihi! Dobrze mówię, nie?

A ten Twój wierszyk o złotej rybce tak mi się spodobał, że go sobie wydrukowałam na pięknie zdobionym papierze i powiesiłam w swoim gabinecie. A co? Też mi się nieraz marzy złotą rybką zostać. Bo te moje trzy rybeńki, choć takie śliczniutkie, złociste, to jednak jakieś nieskore do spełniania życzeń. Wpatruję się w nie po kilka razy dziennie, mamrocząc swoje życzenia... i nic! Nic się nie dzieje... hihihi! No ale przynajmniej na uspokojenie działają. A to już dużo.

Twoje opowieści o Jockerze jeszcze bardziej mnie przekonują do kupna psa. Będę miała nie tylko obrońcę, ale też i z kim pobiegać rano  i wieczorem. Wszak energii mam tyle, że mnie nieraz roznosi. Już myślałam, że trzeba mi się na jakiś aerobik zapisać, albo co... Ale gdybym psa miała, to byłoby chyba nawet lepiej, bo mogłabym sobie na świeżutkim powietrzu pohasać. Mówiłam już o tym mojej sąsiadce z przeciwka, wiesz, Urszulce, i ona jest moim pomysłem zachwycona. Mówi, że z chęcią do mnie doszlusuje, no i do mojego pieska, ma się rozumieć, i razem będziemy biegać po pobliskim lesie. Och, Nastusiu, tak bardzo się cieszę, że po tylu latach, mogłyśmy się odnaleźć. Tak wiele dla mnie znaczysz, moja Kochana. Życie moje nabrało barw.


Moja pielęgniarka, wiesz, ta druga, wreszcie dała znak życia.  Owszem, wróciła z urlopu, ale jest tak załamana, że nie ma siły przyjść do pracy. Wyobraź Ty sobie Nastusiu, że była w Tunezji z niedawno poznanym w Internecie facetem. Facet wyznał jej miłość i obiecywał, że jeszcze w tym roku wezmą ślub. No to dziewczyna była cała w kwiatkach... Ale do czasu. Na urlopie, tam w Tunezji, spotkali się z jakimś jego znajomym, który z życzliwości wyjawił jej całą prawdę. No i mleko się rozlało. Okazało się, że facet jest żonaty i ma troje dzieci. Żal mi dziewczyny, bo musiał to być dla niej potworny szok. No ale wreszcie musi spojrzeć prawdzie w oczy. Rozmawiałam z nią już parę razy, i mówiłam jej, że to, jak się teraz czuje, to zależy już tylko od niej samej, że sama musi sobie wszystko przetłumaczyć z kim miała do czynienia, zrozumieć, i pozbierać się do kupy, bo facet niewart jej łez... Ale ta nic, tylko płacze. Właśnie zaraz wychodzę z domu by zanieść jej trochę łakoci. Może jej co nieco pomogą? Bo mi pomagają bardzo, kiedy w samotne wieczory ogarnia mnie smutek. Chociaż na drugi dzień to mam kaca moralnego, że ho, ho, żem taki słabeusz... A i coraz bardziej zaczynam się martwić, że w bioderka mi ta moja słabizna pójdzie. No sama popatrz, czym się ostatnio objadam.


Może jednak powinnam się zapisać na ten aerobik? Co myślisz, Nastusiu? Wszak tyle miesięcy jeszcze Brona nie będzie... W końcu roztyję się naprawdę.
Pozdrawiam Cię słodziutko! Maryna


Moja Ty słodziutka Maryniu,

ja też jestem bardzo szczęśliwa, że się po tylu latach odnalazłyśmy. Chwała za to Pawłowi, twórcy portalu „nasza-klasa"! I pomyśleć, że niektórzy psioczą na ten portal. Pewnie to tylko ci, którzy się Bóg wie czego po nim spodziewają, albo po prostu źle go wykorzystują. Ale to zapewne tylko takie osoby, które i w realnym życiu same nie wiedzą czego chcą. Albo i wiedzą, i dlatego w niewłaściwy sposób go wykorzystują... A potem, rozczarowania, złość, a niekiedy nawet i rozpacz. Jak w przypadku tej Twojej pielęgniarki.

A juści, Maryniu, bardzo mądrze dziewczynie poradziłaś. Też jestem zadania, że problemy w większości rodzą się człowiekowi pod kopułą... w centralnym ośrodku dowodzenia jego stanem ducha i ciała. No i myślę, że wystarczy sobie tam... no, w tym ośrodku, wszystko poukładać, zaprogramować, zakodować, i na twardym dysku zapisać... i już szafa gra, problemy znikają... i pruje się przez życie zupełnie już bezproblemowo. Proste, co nie? Jak budowa cepa... Hihihi! Chociaż w życiu, jak to w życiu, nieraz i z tak prostą konstrukcją bywają problemy... Bo też ludzie mają szczególny dar do komplikowania sobie życia.

Aha, miałam Ci się jeszcze pochwalić, że dzięki „naszej-klasie" nawiązałam kontakt z moim kuzynami z USA, Kanady i Australii, o których istnieniu nawet pojęcia nie miałam. Tak bardzo się cieszę. Wiele to dla mnie znaczy... A i moje drzewo genealogiczne coraz bardziej rozgałęzione i bogatsze się staje. No i jakże tu nie być wdzięcznym Pawłowi?

Twój pomysł z aerobikiem jest wspaniały. Czy kupisz psa, czy nie. Wiem co mówię, bom sama przed wyjazdem z Kraju ponad 10 lat hopsała na aerobiku. Tak że zapisz się na aerobik i ruszaj się ile wlezie. To wszystko dla Twojego zdrowia. Natomiast nie żałuj sobie zbytnio łechcących podniebienie łakoci, bo w końcu apetyt na życie stracisz. A w następstwie utraty tegoż, i energia żywiołów w Tobie osłabnie... I jeszcze, co nie daj Bóg, kiedy u Ciebie zawitam, i w serdeczności swej wystartuję do Ciebie z otwartymi ramionami, to może do obalenia Twojego dojść. I co wtedy? Się połamiesz... Albo co? Tak że brykaj na zdrowie, ale se przyjemności podniebieniowej zbytnio nie odmawiał. Wystarczy stosować dietę ŻP i sprawa załatwiona. Będziesz filigranowa.

A co do pieska, to też uważam, iż pomysł bardzo dobry. Przecież warunki w domu masz, a i las pod nosem. Samej pewnie Ci się nie chce pójść do lasu, ale z pieskiem pójdziesz na pewno... Bo to mus, który przeradza się wkrótce w ogromną przyjemność. No sam spójrz, jak to cudownie jest móc być w lesie o brzasku.


Las o brzasku

Las to cudowna ostoja przyrody...
Zieleń, orzeźwiająca woń, ptaszków trele,
Cichutki szum źródlanej wody,
Spokoju oaza... Ukojenia w nim wiele.

W lesie najpiękniej o brzasku...
Kiedy mgłą osnute jeszcze,
Kiedy słońce nabiera dopiero blasku,
Kiedy na wpół uśpione jeszcze...


Maryniuś, przecież ja podobny typ jestem... i żywiołów ci u mnie też co niemiara. Energia nieustająco mnie rozpiera, i ciągle za czymś gonię... Hihihi! Tak że rozumiem Ciebie doskonale. Wiem, iż co rusz, trzeba nam się pozbywać nadmiaru energii by nas od wewnątrz nie rozsadziła. A wiesz, jak moje dzieci na ten przykład komentują moją żywiołową naturę? Ano pół żartem, pół serio mówią, że kiedy przyjdzie już mój czas, bym swą doczesną egzystencję na tym łez padole zakończyła, to one jak nic, z trumną będą musiały za mną ganiać, bom jeszcze gotowa Św. Piotrowi statystyki popsuć.
I to by było na tyle na dzień dzisiejszy.
No to bywaj, Maryniu Aerobikowa! Ślę słodziutkie buziaczki! Nastka

PS
A te Knusper-Minis Sommer zajadaj sobie na zdrowie! Też knusperki te uwielbiam. I to wszelakiej maści. I choć w zasadzie pod kopułą mam zakodowaną dietę ŻP, to mimo to, ostatnimi czasy słodkości podjadam sobie często. Potem i tak wszystkie je spalam, bom przecie ruchliwa jak bakterie pod mikroskopem... Hihihi! Tak że się nie martw Maryniu i dogadzaj sobie. Wszak serotoniny nam potrzeba by nasze umiejętności bycia szczęśliwym nie osłabły. Z Twoją podobną ruchliwością, oponki na bioderkach Ci nie grożą. I nie smuć się. Bron niedługo wróci. Zobaczysz.

HKCz
12.09.2009


Witaj Nastka, moja Kochana Serotoninko!


A witają Cię dwa bijące serduszka. Moje, to wiadomo, ale to drugie, to nawet pojęcia  mieć nie możesz, czyje to. Ha, moja Ty kochana, to drugie serduszko to... to... to serduszko... Kazana. Hurrrraaa! Mam pieska! Kochanego, pięknego, słodkiego, mądrego, radosnego... wilczurka. Voila'!!!


No czyż nie piękny? Powiedz? Och, Nastusiu moja, jakże ja jestem szczęśliwa. Kocham to moje cudowne psisko jak najbliższą mi osobę. I on to chyba wyczuwa, bo odwdzięcza mi się swoim dobrym psim serduszkiem ile może. Z pewnością instynktownie wyczuwa, żem go z biedy wyciągnęła. Otóż wyobraź sobie, że zanim zaczęłam szukać w gazetach ogłoszeń o sprzedaży psów, postanowiłam najpierw zaglądnąć do naszego miejskiego schroniska. Kiedy tam weszłam, myślałam, że mi serce pęknie na widok tylu biednych piesków. Byłam załamana ich widokiem. Najchętniej bym wszystkie z sobą wzięła. A  kiedy spostrzegłam Kazana, to od razu pewna byłam, że przynajmniej z nim ze schroniska wyjdę. Kazan wodził za mną takim wzrokiem, że czułam się jak zahipnotyzowana. Tyle smutku było w tych jego ogromnych oczętach... No myślałam, że się popłaczę. Pracownik schroniska powiedział mi, że jego właściciel pozbył się go dlatego, że atakował kury sąsiedzkie. Wyobrażasz sobie? Lepiej się problemu pozbyć, niż starać się go rozwiązać. Biedny Kazan, to musiał być dla niego potworny szok, taka drastyczna zmiana, utrata wolności. Kiedy z nim wychodziłam ze schroniska, cały czas tulił się do moich nóg i lizał po ręce. Moje kochane biedaczysko. Był tak szczęśliwy, że go wybawiłam z niewoli. Nie mogę pojąć, co to za ludzie, którzy tak bestialsko traktują te żywe istoty. Najwyraźniej bawią się tylko nimi, a kiedy im się znudzą, albo zaczynają przeszkadzać, pozbywają się ich. Co za podli ludzie! A ja Nastusiu jestem taka szczęśliwa. Teraz mam z kim rozmawiać i na spacerki chodzić... E tam... spacerki! Marszobiegi, bo Kazan też bardzo lubi zdrowo się po lesie wybiegać. Urszulka też już raz z nami była, i też jest zachwycona. Świetnie mi robi taki ruch na świeżym powietrzu. Odżyłam i energii jeszcze mi przybyło. Tak że czasami i trzy razy biegam z Kazanem po lesie... Hihihi! I już wiem, że wszystko to prawda, co w swoim wierszyku o lesie zawarłaś. Dzięki Ci Nastulko za niego! Na porannym wybiegu po lesie zawsze  go głośno deklamuję... Serio!
Na aerobik pewnie się zapiszę, ale w późniejszym okresie, aż się Kazan już całkowicie zaaklimatyzuje w swoim nowym domu. Choć nie widać, żeby miał z tym jakieś problemy. Zawsze jest radosny. A na mój widok, kiedy wracam z mojej przychodni, skacze z radości, jakby się szaleju napił... Hihihi. No dobra, przyznam szczerze, że sama chcę być z nim jak najdłużej. Szkoda mi też go samego zostawiać w domu. A wiesz, moja Pola, jak jej powiedziałam o Kazanie, aż piszczała z radości. W następny weekend chce specjalnie przyjechać do domu by go poznać. Bron też jest zachwycony. Rozmawiałam z nim na Skypa i pokazałam mu Kazana. Ależ się cieszył. Prosił mnie też bym Kazanowi o nim dużo opowiadała, bo jak wróci, to nie chciałby zostać pogryzionym przez mojego osobistego bodyguard'a... Hihihi! Dobre, nie? Ale że Kazan, to mój osobisty bodyguard, wiadomo musi być każdemu... Bo mój ci on! I tylko mój... No!
Poza tym wszystko u mnie dobrze. Pielęgniarka wróciła do pracy i dochodzi do siebie. Pacjentów mam od groma, bo ludzie z urlopów różne choróbska skórne poprzywozili. Coraz więcej też ludzi zgłasza się do mnie ze świerzbiączką.  Wiesz, to takie atopowe zapalenie skóry, które pojawia się często wraz z uczuleniem na pokarmy, astmą czy katarem siennym. Takie tam przewlekłe i nawrotowe schorzenie, rozwijające się na podłożu zaburzeń w układzie immunologicznym. A ludzie ostatnimi czasy jakoś mniej odporni się zrobili. No nic, nie będę Cię zanudzać swoją dermatologią. Powiem Ci jeszcze tylko, że bardzo się cieszę z tej mojej prywatnej praktyki. Zwłaszcza teraz. Wiesz, chodzi mi o Kazana.
Przepraszam Cię Nastusiu, że na inne tematy pisać nie będę, ale chyba sama rozumiesz, Kazan przysłonił mi cały świat. Nawet mój pociąg do łakoci jakby zelżał... Hihihi!
O, muszę już kończyć, bo widzę przez okno Urszulkę. Idzie do mnie ubrana w dres. No to zasuwamy do lasu. Pa, Ty moja kochana Serotoninko! Buziaczki słodziutkie ślę! Maryna

PS
Wierz mi, nie wiele przesady jest w tym moim określeniu. Od kiedy Cię odnalazłam, tyle radości mam w życiu... Jak nic, Serotoninką moją jesteś.


Witam Dwa Bijące Serduszka!

Cudownie Maryniu, cieszę się razem z Tobą z Twojego Kazana. Bardzo się cieszę. A wiesz, w dzieciństwie też miałam Kazana, ale był to pies rasy husky. On jednak, na odmianę, nie w kurach gustował, a w kurzych jajach... Hihihi! Jednak po jakim czasie oduczyliśmy go wybierania kurom jaj z sąsiedzkich kurników. Widać, że nie wszyscy mają ochotę zajmować się swoim psem i przy byle z nim problemie, oddaje do schroniska. Podłe to strasznie! Na wszystkich schroniskach dla zwierząt powinno się zainstalować transparenty z cytatem L.B. Singera: „Dla zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka". Może słowa te co do niektórych przemówią?
Postąpiłaś bardzo mądrze i humanitarnie, że wzięłaś psa ze schroniska. Mądrze, bo pies już dorosły, nie będziesz z nim więc miała kłopotów wychowawczych, jakie się ma ze szczeniakiem.  Humanitarnie, bo wybawiłaś z niewoli jedną żywą istotę. Sama doświadczasz, jak bardzo Kazan jest Ci oddany. Pies instynktownie wyczuwa dobrego człowieka.
Wilczury, to też bardzo przyjazna dla człowieka rasa. I bardzo człowiekowi oddana. Pamiętam, że jeszcze w Polsce, kiedy po raz pierwszy moim dzieciom chciałam kupić psa, cały czas myślałam właśnie o wilczurze. Moja 10-letnia wtedy córeczka Małgosia zmieniła jednak moje zamiary. Otóż zaprowadziła mnie do rodziców jej klasowego kolegi, którzy hodowali bassety... No i tak bardzo zakochałam się w tych psach ze smętnym spojrzeniem i uszami do ziemi, że oczywiście kupiłam jednego. Półroczną suczkę, którą Małgosia i mój syneczek Remi od razu nazwali Malwą. Och, Maryniu, ile ja miałam potem z tą naszą Malwą problemów. Malwa była tak odporna na wszelkie metody wychowawcze, że ni jak nie dała się wychować. Po kilku miesiącach, doszły jeszcze większe problemy. Parę dni przed naszym wyjazdem na wczasy nad Bałtyk, pojechałam wraz z dziećmi i Malwą na wieś odwiedzić teściów mojego brata. A u nich było akurat świniobicie. Pracujący u nich rzeźnik, tak bardzo był zachwycony naszą Malwą, że co rusz rzucał jej kawałek świniny na podłogę. Prosiłam, żeby tego nie robił, bo pies jeszcze młody i może mu zaszkodzić. Przecież świeża świnina jest toksyczna. Pamiętam to doskonale. Najpierw trzeba ją parę godzin wietrzyć, by nie zaszkodziła na żołądek. No ale że Malwa łasa była na mięcho, skomląc, ciągle się dopraszała. I pewnie, kiedy nie widziałam, dostawała jakiś ochłap. Nie możesz sobie wyobrazić nawet, jakie miałam potem z nią problemy. Czyściło ją na wszystkie strony. Była tak odwodniona, że weterynarz nie dawał jej większych szans przeżycia. Byłam załamana. A moje dzieci dopiero. A za parę dni czekał nas przecież wyjazd na urlop. Nie wiedziałam już co mam zrobić. Na szczęście po 2 dniach Malwa po intensywnym leczeniu weterynaryjnym doszła nieco do siebie. Lekarz widział tylko jedną radę. Zaaplikować Malwie porządną dawkę opium i z na wpół uśpioną, wsiadać do pociągu i tak jechać na wczasy. Wyobrażasz sobie? Z południa Polski na północ... No i tak jechaliśmy. Całą noc. Malwa była tak przymulona, że rozwaliła się na podłodze w przejściu  między siedzeniami i spała jak zarżnięta. Nie można było jej ruszyć. Zresztą, gdzie, skoro tłok w pociągu był niemożebny. Kiedy rano dotarliśmy do Międzyzdrojów, musiałam nieść swój ciężki plecak na plecach, dwa mniejsze plecaki moich dzieci na ramionach, gdyż nie miały siły nieść po nocnej podróży... no i oczywiście Malwę na rękach przed sobą. Malwa ciągle była tak naćpana, że na nogach nie umiała ustać, a co dopiero iść. Po dniu wywczasów, jakoś to Malwinisko fizycznie do siebie doszło... Ale psychicznie? O rany! Po tym opium Malwa najwyraźniej sfiksowała. No sama popatrz, jak ta moja narkomanka wyglądała. Dzieci miały radochę. Ale ja...? Szkoda gadać!



Przez całe dwa tygodnie tak nam tam nad morzem rozrabiała, że co rusz musiałam za nią jakieś koszty ponosić. Najgorsze było to, że stała się okropną złodziejką. Jej miska cały dzień stała pełna, nic z niej nie ruszała, chociaż dogadzałam jej różnymi smakołykami ile wlezie. Smakowało jej tylko to, co sobie sama ukradła. No i kradła na potęgę. Najgorzej było z nią na plaży, bo ani gdzie pofyrtańca przywiązać, ani upilnować. A wiesz jak na plaży, koc przy kocu, ludzi pełno, no to i jedzenia w brud. Dobrze, że większość ludzi na urlopie ma podwyższony wskaźnik poczucia humoru, to najczęściej reagowali śmiechem na tej jej złodziejskie zapędy. A i ona sama swoim wyglądem i zachowaniem potrafiła porządnie rozśmieszyć. Wieczorem, kiedy czas było wracać do campingu, nigdy z plaży tej czorcicy nie mogliśmy wyciągnąć. Ludzie, którzy już nas znali, stali zawsze przy schodkach na promenadę i czekali na cowieczorny spektakl w wykonaniu Malwy. A Malwa wyrywała się, uciekała, szczekała, ujadała, skomlała, prychała... Kiedy udało mi się w końcu chwycić ją na ręce, specjalnie robiła się bezwładna, że nie mogłam jej unieść. Po prostu wysypywała mi  się z rąk. Jedyne sposób, to na smyczy ciągnąć ją po piasku. Oczywiście na brzuchu, bo małpica zbuntowana rozkładała łapy na boki i jak sanie po śniegu ją ciągnęłam, a dzieci ją za zad popychały. Ludzie pękali ze śmiechu, a my za każdym razem spoceni jak szczury wracaliśmy z plaży. Raz jej złodziejski wybryk kosztował mnie o wiele więcej, i grosza, i nerwów. Wyobraź Ty sobie, Maryniu, że szliśmy wieczorem do pobliskiej kawiarenki na naleśniki. Idziemy sobie spokojnie, Malwa ze świeżo umytymi zębami, bo znów się „czegoś", już nie powiem czego, na wydmach nażarła... idziemy i idziemy, wesoło sobie rozmawiając, aż tu nagle, Malwa z ogromnym impetem wyrwała mi się ze smyczy i jak szalona pognała przed siebie. Aż jej uszy furkotały w powietrzu. Zdębiałam, bo jeszcze nigdy nie udało jej się ze smyczy zerwać. Wystraszona też byłam, bo nie mogłam pokapować o co jej tym razem chodzi. Za moment już wiedziałam. Niestety. Zobaczyłam wraz z moimi dziećmi jak ona dogania dwoje małych dzieci, wyskakuje w powietrze, i jednemu z nich, coś wyrywa z rączki. No myślałam, że mnie trafi. Potworne zamieszanie zrobiło się dookoła. Napadnięte dzieci w pisk, moje dzieci w krzyk, przechodzący ludzie w wrzask... A wiesz, co się okazało, otóż okazało się, iż jedno z tych dzieci trzymało w rącze zwinięty w rulonik banknot 100 zł, wiesz, ten stary jeszcze, czerwony, z Waryńskim, no i nie wiem, czy ta szurnięta Malwa wzięła go za jakiś kawałek ciastka, czy co, w każdym bądź razie z wyskoku w locie chapnęła dziecku za tę stówkę i uciekła w krzaki. No a ja później i 100 zł oddać musiałam i za straty moralne zapłacić również. Oczywiście rodzicom dziecka, nie dziecku.
Mówię Ci Maryniu, o Malwie to ja mogę książkę napisać, tyle przeróżnych przygód z nią przeżyłam. Po latach to one wszystkie wydają się być bardzo śmieszne, ale wtedy, co z nią przeżyłam, to przeżyłam. Tak szurniętego psa, jeszcze nigdy nie miałam.
Hihihi! Ale mamy temat... Listy nasze są całe pieskie. To nic, wszak pieski, to wdzięczny temat. Co nie?
Będę już kończyć, moja kochana pani Kazanowo...
No to bywaj i zażywaj świeżego powietrza z Kazanem u boku. Całuski Tobie ślę, a Kazanowi łapę podaję. Nastka

HKCz
21.09.2009


Witają Cię Kazaniowie, Nastusiu!

I ciągle szczęśliwi, że razem... i tak nam już zostanie. A to dzięki Tobie, moja Kochana. Gdyby nie Ty, nawet na myśl by mi nie przyszło zmieniać swojego życia. Dzięki Tobie zmieniłam, i stało się ono dla mnie takie cudowne, pełne ciepła i radości. Ogromnie Ci Nastusiu dziękuję, żeś mnie pchnęła na właściwe tory.

Teraz już potrafię cieszyć się każdym dniem, każdą najdrobniejszą nawet rzeczą, a uśmiech niemal bez przerwy gości na mej twarzy. Do pełni szczęścia brakuje mi jedynie Brona. Martwię się o niego. Że też mu się zachciało na stare lata walczyć o polską rację stanu! No, niby nie do końca walczyć, bo on lekarz, ale jednak. Lekarz wojskowy, to też żołnierz, i też narażony jest na niebezpieczeństwo. A swoją drogą, co ma polska racja stanu do takich Talibów w Afganistanie? Nie znam się na tej wielkiej polityce, ale czasami wydaje mi się, że dzisiejszy świat zwariował, a wszystkim politykom oczy makiawelistycznym bielmem zaszły. Politycy gonią za władzą za wszelką cenę, zupełnie nie bacząc na naród, na swoich wyborców. Baczą jedynie na możnych tego świata. Na co dzień aż nadto wyraźnie widać, iż nie przebierają w środkach, dążąc do celu, czyli do zaspokojenia swojego narkotycznego głodu władzy. Wierz mi, Nastusiu, brzydzę się politykami... Brrr!!! Toż to hieny. W większości. Tylu naszych biednych żołnierzy już zginęło na nie naszej wojnie, w Iraku, teraz w Afganistanie... I w imię czego, się pytam? W imię polskiej racji stanu? Toż to czyste pieprzenie w bambus, że się już tak brzydko wyrażę. Racji władzy tych, co u władzy, to tak, ale nie narodu. Niechaj więc nie pieprzą górnolotnie... Kurka wodna! Ależ się wnerwiłam! A niechby tym szurniętym fanatykom talibskim udało się wtargnąć do naszego obozu? Chryste, nawet nie chcę o tym myśleć.

Nastusiu, wybacz mi, że pozwoliłam sobie na takie wywnętrznienie się, ale przed kim mam się wywnętrzać, jak nie przed Tobą, moją dobra duszką? Od razu mi lżej! Zrozum mnie Nastusiu, ni jak nie mogę się pogodzić ze stanem słomianej wdowy. Przez tyle lat naszego pożycia po prosu przywykłam, że Bron jest zawsze w domu. To jego pierwsza taka eskapada wojskowa. Ale z pewnością ostatnia. Nigdy, przenigdy się już na to nie zgodzę, żeby jeszcze gdzieś wybył na tak długo, a zwłaszcza na jakąś głupią, przez polityków wymyśloną wojnę. A oprócz tego, teraz w domu wszystko na mojej głowie. Akurat wczoraj przybyła do mnie brygada remontowa i teraz będzie kończyć remont naszego domu. No bo wiesz, dwa lata temu, kiedy zakładałam swoją prywatną praktykę, tylko parter remontowaliśmy. A teraz, zgodnie z wcześniejszym terminem, będzie u mnie na rusztowaniach wisieć czterech chłopów. A jak długo będą wisieć, tylko Bóg raczy wiedzieć, bo chłopy nie wiedzą. A ja wiem jedynie, że Brona jeszcze przez 10 m-cy w domu nie będzie.
No nic, dobrze że mam Kazana, to i pewniej się przy tych chłopach czuję... Hihihi!

A wiesz, moja Pola przez cały weekend była w domu. Jest Kazanem zachwycona, a Kazan najwyraźniej nią, bo ciągle się do niej łasił. Widać, że bidulce bardzo brakowało miłości. Natomiast moja sąsiadka Urszulka, tak bardzo zapragnęła mieć psa, że sobie tak samo ze schroniska wzięła. No popatrz Nastusiu, jaki słodziutki.


Wabi się Filut. Urszulka chciała dużego psa, ale jej mąż się nie zgodził. Wzięła więc White Terier'a. Mąż jej jest zadowolony, bo jak mówił: - „Psy tej rasy nie byle kto hodował... Ha, sam Karol Darwin, a też i Alfred Hitchcock, a nawet Pablo Picasso. A więc ja, Karol Pikasek, też mogę... Ba, nawet powinienem." - Uśmiałyśmy się z Urszulką z tego Karola ogromnie. A i z Filuta nie mniej. Śmieszny jest ten Filut. A  ruchliwe to to, niemożebnie. Ciągle by się tylko bawił. Nie na darmo wabi się Filut... Hihihi! Nomen omen. A za Kazanem to Filucisko wręcz przepada. Skacze mu po głowie, podgryza uszy, ciągnie za ogon... Kazan jednak wszystkie te jego zabawne zaczepki cierpliwie znosi. Czuje się jego opiekunem.

Uśmiałam się do łez, czytając o Twojej Malwie. No, to rzeczywiście miałaś z nią urwanie głowy. Choć teraz, po latach, wesolutko wspominasz to Malwinisko... Hihihi! No nie wiem, czy dałabym sobie radę z takim dziwacznym, upartym, a do tego ze złodziejska naturą, psem.

Będę kończyć Nastuś moja kochana, bo muszę pędzić ze swoją kulinarną Muzą do kuchni. Powinnam coś tym moim czterem, wiszącym na rusztowaniu, chłopom, coś do jedzenia przygotować. Pozdrawiam Cię Nastaniu bardzo cieplutko... i już mnie nie ma. Buziaczki w biegu posyłam... cmok, cmok, cmok! Maryna


Witaj, Ty moja Słomiana Wdowo!

A nie smuć się już tak, 10 m-cy minie jak z bicza trzasnął... i Twój Małżonek stanie w progu... wytęskniony, stęskniony, odmieniony, serdeczny, rozpromieniony. A wyda Ci się z pewnością młodszy, przystojniejszy, elegantszy... słowem, wspaniały i... jeszcze bardziej kochany. Bo też taka rozłąka paradoksalnie bardzo dobrze wpływa na zaobrączkowanych... Oczywiście tych odpowiednio zaobrączkowanych. A Wy, jak mniemam, do takich należycie. Rozłąka działa jak cudowne spoiwo. Spaja mocno i trwale. Zobaczysz, ani się obejrzysz, a Twoje szczęście ślubne powróci na łono... i rodzinki, i Waszej podmiejskiej przyrody. Rób swoje od rana do nocy na wszystkich frontach... i naraz, i z osobna. A to dobrze wpłynie na Ciebie. Stężejesz, staniesz się twarda, zaradna, niepokonana... Wszak POLKA potrafi.... Wszystko potrafi. A nagrodą za ten trud codziennego życia będzie ogromna satysfakcja, że podołałaś ze wszystkim. No! Myślę, że choć ździebeczko Cię wspomogłam w stanie słomianej wdowy.
A polityków, to i ja nie lubię. Masz rację, niestety, politycy w większości są makiawelistycznymi i cynicznymi graczami. Nie przebierają w środkach w dążeniu do celu. Podstępem, przebiegłością i bezwzględnością prą do władzy w myśl maksymy Machiavellego: „cel uświęca środki", nie zastanawiając się nawet, że tak po prawdzie, to Machiavelli, używając tych słów w swoim traktacie o sprawowaniu władzy pt. „Książę", w wielu miejscach wyraźnie stwierdza, w jakich sytuacjach można tę zasadę stosować - wyraźnie ją ograniczając... Hihihi! Pewnie Machiavelli w grobie się przewraca, że jego nazwisko jest używane do określania aż tak dwuznacznych moralnie i nacechowanych hipokryzją działań ówczesnych polityków. Bo jak twierdzą badacze, sam Machiavelli w ogóle nie był makiaweliczny. Nasi kochani politycy udają tylko takich wielce praworządnych i pobożnych, a diabła mają za skórą... Ba, nie jednego. I mydlą nam oczy, omamiają, byleby tylko władzuchnę zachować jak najdłużej i zdążyć sobie kieszenie po brzegi ponapełniać. O proszę, dla przykładu masz tu kilku zagranicznych polityków, którzy wielką rolę odegrali swojego czasu nie tylko w swoim kraju, ale i na świecie.





Rączka... Niedźwiedź... Buzia
I jak jednym udało się coś dobrego zrobić dla narodu i świata, i odeszli w chwale (no, przynajmniej w tymczasowej, bo licho wie, co za szydło z worka za jakiś czas wylezie), to innym tylko się wydawało, że coś dobrego zrobili (choć my wiemy, że jedynie samo zło), i odeszli w wielkiej niesławie.
A to, że współczesna polityka i politycy liczą się głównie z interesami możnych tego świata jest aż nazbyt pewne i widoczne. Sprawujący władzę jakoś uważniej słuchają rad i sugestii światowych potentatów przemysłowych, niż zwykłych obywateli. Mają świadomość, że rządzić skutecznie, to znaczy współpracować z odpowiednimi ludźmi. A najcenniejszymi współpracownikami są ci, którzy dysponują odpowiednimi wpływami, możliwościami, a przede wszystkim kapitałem. I niewiele ich to obchodzi, że te kapitały bogaczy bardzo często pochodzą z przestępstw. O obywatelach, jako o swoim elektoracie, przypominają sobie tak naprawdę dopiero przed wyborami. I znów zaczynają obiecywać, mamić, oszukiwać... byleby choć jeszcze trochę móc pobyć na szczycie władzy.
Kiedyś więcej interesowałam się polityką, ale że coraz bardziej mnie irytowała, przestałam się w nią wgłębiać. Toż to bagno bez dna. Teraz interesuje mnie tylko na tyle, by wiedzieć, co się na świecie dzieje. Zawsze oglądam Wiadomości TV i to mi wystarczy. A i tak nieraz potrafię się wkurzać na polityków jak jasna cholera. Zwłaszcza na naszych, rodzimych. Swojego czasu pisywałam nawet satyry polityczne. Dzisiaj już mi się nie chce na ten denny temat pisać. Uważam, że jest to zwykłe marnotrawienie czasu. Nienawidzę hucpiarstwa, a już hucpiarstwa politycznego, dopiero. No ale jeden z moich wierszy satyrycznych Ci podsyłam. Ostatni. Napisałam go ponad 2 lata temu, tak że i ośmieszane w nim wydarzenia, dotyczą tamtego okresu. Proszę bardzo, oto i on:  


Trzeba nam poczucia humoru

Oglądam co wieczór TV Wiadomości,
I to co widzę, wcale mnie nie złości.
A wręcz przeciwnie, ubaw mam po pachy,
Bo krach za krachem goni nowe krachy.

Krach na giełdzie, kryzys w rządzie,
Tajne teczki ustawione w rzędzie...
Szafa Lesiaka na oścież otwarta -
To polska rzeczywistość... Ech, do czarta!

Strach nerwy przędzie jak pająk pajęczynę,
Każdy spietrany chowa łeb pod pierzynę...
Ale zbyt długo chować go nie może,
Nadchodzą nowe news'y - pożal się Boże:

Ukryta kamera posłanki Beger.
W stolicy pobity jakiś „Neger".
Młodzież Wszechpolska swastykę nosi.
Lepper Kaczora o litość prosi.
Kurski PO nową świnię podłożył.
Jakiś debil nową partię założył.
Giertych w mundurki dzieci ubiera.
A gdzieś na świecie panuje cholera...
Lecz to nie wszystko, bo za chwilę:
Kanclerzyca Andzia wygłasza swe Wille.
A w międzyczasie pobito Rabina...
Po co? Dlaczego? Czyja to wina?
Podumać nad tym długo nam nie dano,
Bo już na ekranie głoszą co rano,
Że Begerowa kurwikami strzela
I z owsem do Sejmu się wybiera.
Kaczora po kartoflu Durchfall rozłożył
I Trójkąt Weimarski na później przełożył.
Tusk z Rokitą, choć przyjaciele z klubu,
Epatują spektakularnym: łubu-dubu!
Uwaga, uwaga, znów news'a podali!
Ciężki kaliber... z nóg może zwalić...
W rządzie wybuchła seksafera!!!
Zachód zbaraniał i oczy przeciera.
Sława" Polski nie zna granic,
Bo przy korycie niesławę mają za nic.
Pękają ze śmiechu narody całe,
Nawet na Jamajce poruszenie niemałe.

A my przecież z duchem czasu idziemy,
I wszystkiego co amerykańskie chcemy...
A chcemy na lunch wychodzić z pracy,
Po pracy w weekend odpoczywać na cacy.
Żadnych życiorysów pisać już nie chcemy,
Bo CV brzmi piękniej, i my o tym wiemy.
Jakże amerykańskie jest też „Sex-affair".
A jak super brzmi, choć jest nie fair.
Już na przykładzie Clintona Billa,
W TV pokazano jak przaśna to chwila.

Każdego dnia natłok wiadomości
Przytłacza, przenika do szpiku kości.
Zewsząd z nas chcą wyciskać soki...
Czyż to za mało, by zrywać boki?

Jednak my, jako naród - kompleksy mamy...
Nie potrafimy się śmiać z siebie samych.
I choć to zaleta - poczucie humoru,
Dla niej rodakom brakuje wigoru...


No dobrze, Maryniu, kończmy z tym politykowaniem. Zamknijmy tę stroniczkę czym prędzej, wszak temat nudny i denny. Przecież wpływu na politykę i tak mieć nie możemy. To po cóż się nią zajmować? Phiii... a niechaj wszyscy politycy sobie nawet łby publicznie poukręcają w walce o władzę... A co to nam? My zajmijmy się naszym życiem. Przecież nie będziemy się wkurzać, ani też smucić. Nam, kochającym życie, nawet nie wypada. Dobrze mówię, co nie?  
Tymczasem pozdrawiam Cię moja Kochana bardzo cieplutko i czekać będę na nowe wieści z poletka życiem Twem uprawianego. Buziaczki gorące naturalnie też ślę! Nastka

HKCz
1.10.2009


Witam Nastusiu złotojesienną porą!

Och, jakże piękny dzień był u nas dzisiaj. Polska Złota Jesień. Taka prawdziwa. Cudowny to czas. Zewsząd roznosi się wspaniały zapach palonych liści. Uwielbiam ten zapach. Sama u siebie pod domem zrobiłam małe ognisko z liści. Jeszcze teraz w całym domu czuję ten przyjemny zapach.

Na rusztowaniach wyraźne postępy. Czterech chłopów uwija się jak w ukropie. Nie to, że chcą mi zrobić przyjemność i jak najszybciej zakończyć remont mojego domu, ale ponoć dostali jakieś bardzo intratne zlecenie i śpieszno im przejść do nowego zleceniodawcy. To i dobrze. Przynajmniej szybciej będę miała ich z głowy. A i Kazan zazna wreszcie spokoju, bo też nieco nerwowy stał się biedaczek przez te ich całodzienne hałasy na rusztowaniach.

Z politykowaniem koniec, ale muszę Ci jeszcze podziękować za Twój świetny wiersz satyryczny. Uśmiałam się zdrowo. Jestem pod wrażeniem, że tak trafnie ujęłaś w nim wszystkie ówczesne wydarzenia polityczne. Hihihi...! Dobra jesteś. Tyle lat żyjesz poza granicami kraju, a więcej wiesz co się u nas dzieje niż niejeden obywatel w kraju.

Za pocieszenie, z serca Ci Nastusiu dziękuję. Pomogło! Od razu jest mi lżej znosić stan słomianej wdowy. Mówię serio! Jak Bron wróci, to ja się już za niego wezmę, żeby żadne takie fanaberie do głowy mu nie przychodziły. Bo jakżeby inaczej nazwać tę jego wyprawę na wojnę nikomu, oprócz polityków, niepotrzebną. Choć tak po prawdzie, przyznać Ci się muszę Nastusiu, iż uważam, że to w pewnym sensie wielka odwaga pchać się na wojnę. Nieważne już na jaką. Każda wojna jest okropna i wymaga ogromnej odwagi ludzi biorących w niej udział. Ale żeby moje Bronisko za wiele sobie nie pomyślało, to mu nawet o tym  nie wspomnę... A nuż rolę bohatera będzie chciał częściej odgrywać? Chłopa trzeba umieć sobie utemperować. Krótko za mordziuchnę trzymać, broń Boże za wiele nie chwalić. Ty, Nastuśka, a tak w ogóle, to skąd Ty tyle wiesz o facetach, skoro od lat żadne portki Ci się po domu nie pałętają? Hihihi! A mojego Brona przecież nie znasz. Czyżbyś studiowała Instrukcję obsługi Facetów? Jak opowiedziałam mojej sąsiadce Urszulce, co mi napisałaś w kwestii mojego stanu słomianej wdowy, była zachwycona. Bo musisz wiedzieć, że ją też czeka za niedługo taki sam stan, ponieważ jej mąż wyjeżdża ze swojej firmy na półroczny kontrakt do Belgii.


Poza tym, na poletku życiem mym uprawianym (och, jak pięknie nazwałaś moje życie!), wszystko jak najlepiej rośnie i dojrzewa. Zdrówko dopisuje. Praca wre... i w przychodni, i na rusztowaniach. I zawsze znajduję też czas by choć wieczorem z dwie godzinki przynajmniej pobiegać z Kazanem po lesie. Z rana nie zawsze mam czas na dłuższe uganianie się po lesie... Ale wczoraj, czas sobie znalazłam (w poniedziałek praktykę otwieram dopiero o 14-tej). Specjalnie wstałam o 6 rano i powędrowałam z koszem i z Kazanem w głąb lasu. Zamarzyło mi się grzybobranie. Chciałam nasuszyć sobie trochę grzybków, a i trochę zamarynować. Wiesz, moją twórczość kulinarną nadal rozwijam... Hihihi! Specjalnie dla Brona. Na jego przywitanie pragnę go zaskoczyć moimi (nieznanymi mu do tej pory) zdolnościami kulinarnymi. A przecież takie leśne grzybki wielu potrawom nadają szczególny smak. No i wyobraź sobie, że choć w porannym lesie unosił się dookoła zapach grzybni, moje marzenie spaliło na panewce. Kompletnie żadnych grzybów nie znalazłam. Jedynie takie.


No ale takimi przecież Brona nie przywitam... Hihihi! Dobre ci one na pożegnanie, nie na przywitanie. Ale że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przynajmniej nawdychałam się porządnej dawki świeżutkiego powietrza i wróciłam do domu, wprawdzie z pustym koszem (chociaż nie, trochę pięknych szyszek przyniosłam), ale za to jak nowo narodzona. Lekka, zwiewna... i miła w dotyku. Cholewcia, gdzie ten Bron?

Cały dzień minął mi bardzo miło. Lekko, zwiewnie. Jest już późny wieczór, leżę w łóżeczku, i dalej jestem lekka, zwiewna i... ach, nie będę nawet kończyć, bo się jeszcze rozkleję. Albo co? Ech, lepiej zapomnę, żem dorosła kobitka i pożegnam się z Tobą jako malunia dziewczynka:

Aaaa... śpij Nastulko... aaaa
Zamruczały kotki dwa,
Szarobure obydwa...
Cicho, cicho, cicho sza!
Śpij spokojnie każdej nocki, każdego dnia.

Dobranoc Nastuś! Maryna


Witam Maryniu, i też złotojesiennie!

A w górach już jesień, królestwo niczyje... A w górach już jesień i kruche motyle.... A ja w górach mieszkam, góralką Hanką ci ja niemalże, więc dobrze wiem jak cudownie wygląda jesień. Łażę sobie po górach i co rusz deklamuję słowa tej piosenki. Nie śpiewam. Nie mogę. Nie chcę mieć zwierzyny na sumieniu. Hihihi! W wieku dziecięcym jakowąś mutację głosu przeszłam i od tej pory mój śpiew do skrzeku jest podobny. Żałuję, bo bardzo lubię śpiewać... No cóż, pozostało mi jedynie śpiewanie w myślach. Co za pech! I pomyśleć, że jako dziecko byłam pierwszą solistką na wszystkich akademiach w mieście. Sama nie wiem, czemu Ci o tym piszę. Pewnie ta cudowna aura złotojesienna tak mnie do śpiewu nastroiła... Hihihi! No to sobie przynajmniej podeklamuję troszeczkę. A co?! Ciągle mam w pamięci słowa wielu polskich piosenek z tamtych lat.


No bo też nie sposób oprzeć się temu jesiennemu pięknu w górach. To zdjątko zrobiłam specjalnie dla Ciebie na szczycie najwyższej u nas góry.

Tak, Maryniu, pamiętam doskonale te cudowne, pachnące ogniska w Polsce. Uwielbiałam je. A wyobraź sobie, że tu palić ni jak nie można. Niechbym tylko spróbowała, a piękną złotą jesień przez kraty Gefaengnis będę oglądała. Tu ni jak nie wolno nic palić, bez względu na porę roku, czy tradycje. Niemcy naród bezwzględny, trzymający się prawa jak rzep psiego ogona, i jakiekolwiek jego naruszenie, grozi karą... I nie ma zmiłuj się!... tak jak w Polsce, gdzie ciągle jeszcze różne przepisy można pięknym łukiem obejść.

A nie, Maryniu, doświadczonam ci ja, że ho, ho! A może nawet więcej. Zdążyłam przecie doświadczyć tego szczęścia w porciętach. I  wiem też, co w Instrukcji Obsługi Faceta napisane stoi. Z wrodzonej ciekawości i żądzy wiedzy (wszelakiej), nieraz do niej zaglądałam. Dlatego też, kierując się swoim różnorako nabytym doświadczeniem, obcych facetów chwalę jeno. Zwłaszcza szefów, jak mi się już jakiś, gdzieś napatoczy. Bo tak po prawdzie, to ja sama sobie szefem od lat. Jak u Ciebie zawitam, Twojemu Bronowi również komplementów szczędzić nie będę, a niech się chłopina cieszy. Będę kimś w jego oczach. A co? Lubię być lubiana. A Ty później temperuj go sobie na swój własny użytek wg wspomnianej instrukcji... Hihihi! Będziesz miała rozrywkę. Dobra jestem, nie?

Co do grzybków, to też je bardzo lubię. Ale od kiedy wyszłam z domu rodzinnego, grzybobraniem się nie param. Z prostej przyczyny. Za czorta nie znam się na grzybach. Jako małolata zawsze tuptałam na grzybki do lasu z moją Mamuśką. Moja Mama doskonale zna się na grzybach, i dzięki jej wiedzy, żadnych trujaków do domu nie przynosiłyśmy. Na to wygląda, skoro żyjemy. A ja znam się jedynie na takich grzybkach: 


Fajniutkie, nieprawdaż? Jedną hubulkę nawet sobie finką wycięłam i przytargałam do domu. Z sentymentu. W dzieciństwie zawsze ich miałam pełno w swoim pokoju. Robiłam z nich różne ozdoby.

To tyle na dzień dzisiejszy, moja kochana Maryniu. Trzymaj się zdrowiutko, a i wesolutko, no i pisz, pisz, bo z utęsknieniem czekam na każdy Twój liścik. Ściskam Cię mocno bardzo i buziaczkuję z obydwu stron... cmok! cmok! Nastka

PS
Aha... a Ty Maryńka, co do mnie z kotkami wyskakujesz? Przecie wiesz, że za kotkami-leniwcami akurat nie przepadam. Kotki są dobre dla ludzi-kanapowców... Jam człowiek-energia. Do mnie jak już, to z pieskami trzeba. I to lepiej budzić niż usypiać, bo też spanie akurat, za zło konieczne uważam.

A budzić mnie, na ten przykład, można tak:

Już nie aaaaaaaaa...! -
Zaszczekały pieski dwa. -
Na jogging po lesie już pora,
Fauna Nastko czeka... i pachnąca flora.  

HKCz
20.10.200


Kochana moja Nastusiu,

wybacz mi tak długie milczenie. Tak bardzo byłam ostatnio zajęta, że nawet nie wiem, kiedy tyle czasu minęło od ostatniego mojego listu do Ciebie. Wybaczysz Nastusiu, co? Proszę!
Już Ci wyjaśniam, czym aż tak bardzo zajęta byłam. Że praca, że dom, to normalne, zajęć ogrom, ale ja nie o tym. Otóż zajęta byłam czymś innym, czymś, o czym już dawno zapomniałam, a co dopiero niedawno, samo mi się jakoś z nagła przypomniało... Malowanie! Nastusiu moja kochana, wróciłam do malowania! Wyobrażasz to sobie? Ostatni mój obraz popełniłam grubo przed maturą, a teraz ni stąd, ni zowąd, ochota do malowania wróciła. Żadna tam ze mnie malarka już nie będzie, to pewne, ale najważniejsze, że w malowaniu, czy rysowaniu, znajduję ogromną przyjemność. Ta czynność mnie bardzo wycisza, uspokaja, odpręża, przywraca równowagę, a w rezultacie - dodaje energii. Po każdym takim moim „malnięciu" czegoś tam, czuję się taka rześka, taka silna, że... hihihi!... góry mogłabym przenosić. Nawet Kazan ma korzyść z mojej odnowy, bo jeszcze dłużej brykam z nim po lesie. Podsyłam Ci moje pierwsze dzieło, tylko się ze mnie nie śmiej. Chcę, abyś zerknęła swym wrażliwym okiem i oceniła moje umiejętności, a przy okazji, poznała moją sąsiadkę Urszulkę, bo to ona służyła mi za model. Urszulka w każdym bądź razie jest zachwycona sobą na tym rysunku, bo jak twierdzi, ujęłam jej sporo lat.



Aż sama zaskoczona jestem, że ostatnio tyle różnych muz mnie dopada. Hihihi...! A może to jeszcze nie ostatnia?

A z tym komplementowaniem mojego Brona, to Ty Nastusiu nie przesadzaj. Chcesz mi chłopa rozbisurmanić? Się nie zgadzam! Słyszysz?! Chłopa trzeba króciutko za mordziuchnę trzymać. Za wiele nie chwalić. No! Opowiedziałam też Urszulce o tym, co mi pisałaś w tej kwestii, i o tym, żeś od lat sama sobie szefem,  bo szefów nie trawisz,  a już zwłaszcza w spódnicy. Uśmiała się co niemiara. Ale i też, zaczęła się nagle zastanawiać nad swoją sytuacją w pracy. No i doszła do wniosku, że w niedalekiej przeszłości  popełniła wielki błąd, bo kiedy jej proponowano stanowisko szefa oddziału, zrezygnowała, i teraz ma nad sobą koleżankę jako szefa. Nielubianą koleżankę, która się ciągle nad nią pastwi. Rozmyśla już, jakby tu pozbyć się tego babsztyla i samej zostać szefową. Mówi, że choć to trudna i długa droga, spróbuje. A gdyby to próbowanie szło jej jak po grudzie, to najwyżej wszystkie frustracje nagromadzone w tym czasie, odbijać będzie w domu na mężu, jak wróci z Belgii. Albo, zostanie w domu i zajmie się nicnierobieniem. Oj, narobiłaś tej mojej Urszulce bałaganu w głowie... oj, narobiłaś. Mi, na szczęście, nie, no bo też sama sobie jestem szefem już od ponad 2 lat.

Też żałuję, że muza śpiewacza opuściła Cię w wieku dojrzewania. Z chęcią bym Twojego śpiewu posłuchała, jak u mnie zawitasz. Ale nie martw się Nastuś, przecież masz tyle innych talentów. Zaraz, teraz tak sobie myślę... A może Twoja śpiewacza muza jeszcze do Ciebie powróci? Tak jak moja malarska do mnie powróciła.

Nie będę Cię już kotkami usypać, skoro za kotkami nie przepadasz. Ale żałuj, kotki są przecież milutkie. Uspakajają swoim mruczeniem, ogrzewają, ba, leczą nawet z reumatyzmu... Słyszysz, Nastuś? Lekarz Ci to mówi, choć to  bardzo nieprofesjonalne z lekarza strony... Mówi jednak! No ale skoro nie chcesz, to dzisiejszej nocki, niechaj księżyc Ciebie uśpi:

Ach śpij, kochanie, jeśli gwiazdkę z nieba chcesz - dostaniesz.
Czego pragniesz daj mi znać, ja Ci wszystko mogę dać.
Więc dlaczego nie chcesz spać?
Ach śpij, bo właśnie księżyc ziewa i za chwilę zaśnie.
A gdy rano przyjdzie świt, księżycowi będzie wstyd, że on zasnął a nie Ty!"

Ziewające buziaczki! Maryna Usypiająca


A witam, witam, kochana Maryniu!

No dobrze, po dogłębnym przeanalizowaniu Twojej prośby, postanowiłam usprawiedliwić Cię przed samą sobą. Tak że możesz się już czuć usprawiedliwioną... Tylko tym razem, ma się rozumieć!

No, Maryńka, jestem pod wielkim wrażeniem Twojej nowej (choć starej) muzy malarskiej. Fajnie Ci to wychodzi, sądząc po Twojej sąsiadce Urszulce. Piękna z niej kobieta, i pięknie przez Ciebie uwieczniona. Masz talent, Maryniu. Maluj więc, rysuj, twórz. No popatrz, a ja sobie nawet nie przypominam, że Ty kiedykolwiek malowałaś. Nigdy wcześniej się nie chwaliłaś. A szkoda, bo jest się czym chwalić. Czekam niecierpliwie na następne Twoje dzieła.

Dobrze, że Twojego dictum w sprawie wychowywania chłopów, Twój osobisty chłop nie słyszy. Przykro by mu było istotnie... I może byś nawet po uszach od niego oberwała! A co do rozpieszczania go przeze mnie, to wcale się na to zgadzać nie musisz... Ale, że tak powiem, moja Droga, niewiele też masz w tej materii do gadania. Przykro mi. Bo też, nie wiedzieć czemu, chwalenie cudzych mężów to mi jakoś tak od samości przychodzi. Oczywiście żadne to lebiegi być nie mogą, muszą coś sobą prezentować, by na moje chwalenie zasłużyć. Wprawdzie Twojego Męża jeszcze nie znam, ale już pewna jestem, że na komplementowanie moje, a jakże, zasługuje. Skąd ta pewność? Ano stąd, że Ciebie znam troszeneczkę, i wiem, że żadnego melepety za męża byś sobie nie wzięła. No ale cóż, przyjdzie mi poczekać na jego powrót byś naocznie mogła na nim stwierdzić, jakie są efekty mojego komplementowania. Bo tak chwalić w pustkę, to też mi się nie chce, moja Droga Słomiana Wdowo. A tak swoją drogą, skoro piszesz, że chłopa trzeba króciutko za mordziuchnę trzymać, to zaczynam się już zastanawiać, czy ta Twoja sąsiadka z boku nie miała przypadkiem racji, mówiąc, że on... (no, ten Twój Bron), to tak sam się na tę niebezpieczną wojenkę nie wybrał. Hihihi...! No ale nic, nie chcę wyjść na wścibską, tłumaczyć się więc przede mną nie musisz.

Natomiast tym bałaganem w głowie Twojej sąsiadki Urszulki trochę mnie zmartwiłaś. Moim osobistym podejściem, do kwestii szefa w spódnicy, nie zamierzałam nikomu w głowie bałaganić... A tym bardziej, do rewolucji takowej w czyimkolwiek życiu doprowadzać. Powiedz Urszulce, że musi ze spokojem i rozsądkiem do sprawy podejść, żeby się w efekcie nie okazało, że nie tylko szefa płacącego się pozbędzie, ale i płacenia. I z jej nicnierobienia, też w końcu nici mogą wyjść, bo kiedy zbyt mocno będzie odreagowywać swoje frustracje na mężu, walizki jej przed drzwi wystawi, i będzie musiała puszki zbierać, albo może nawet i jakąś trakcję elektryczną ukraść, by jako taki godziwy poziom życia sobie zapewnić. Tak że niech rozważy kwestię bardzo spokojnie, bo żeby nie wyszło na to, że kiedy Ty będziesz chciała wybrać się z nią na spacer, to już jej w domu nie zastaniesz. No i zamiast spacerów po pobliskim lesie, będziesz musiała od mostu do mostu spacerować w poszukiwaniu za nią. No, tak że wiesz, niech spokojnie i z rozmysłem podejdzie do tej sprawy, a dojdzie do satysfakcjonującego ją celu. Amen!

A do kotów, to Ty mnie Maryniu i tak nie przekonasz. Kanapowcem nie jestem i kocie mruczenie wyprowadza mnie z równowagi. Reumatyzmu nie mam. Miałam, w dzieciństwie, to sobie sauną wyleczyłam. A wiesz, przed laty miałam takiego staruszka sąsiada (Niemca), któremu czasem z serca dobrego pomagałam. (Jego dzieci czasu dla niego nie miały). I kiedyś, kiedy przebierałam mu pościel, doznałam szoku dogłębnego. A wiesz dlaczego? Otóż dlatego, że jego kołdra była cała z kocich skórek. Ty byś musiała mnie wtedy widzieć, w jakim tempie mu tę pościel przebrałam. W kosmicznym. Na bezdechu i ze ściśniętym gardłem. Nie to, że mi było aż tak bardzo tych biednych kociąt żal, na pewno trochę tak, ale przede wszystkim dlatego, żeby pawia nie puścić i mu świeżo przebranej pościeli jakowymś szlaczkiem nie przyozdobić. Brrr... jeszcze i teraz, na samą myśl, gardziołko mi się ściska.

No, to na razie tyle wieści z niemieckiej ziemi do polskiej. Bywaj Maryniu! Trzymaj się cieplutko... i twórz!
Buziam, moja kochana Artystko! Nastka

PS
Co się zaś tyczy usypiania mnie, to dobrze żeś od szaroburych odstąpiła. A co do księżyca, to pewna jestem, że z mojego powodu, nigdy mu wstyd nie jest. Bo ja, moja Maryniu, usypiam grzecznie, i to od razu... tylko w mym osobistym wyrku członki ciała wygodnie ułożę. No dobra, może nie tak od razu, bo najpierw rachunek sumienia z dnia minionego robię, potem plan na dzień następny. Ale jakby nie było, usypiać mnie nie trzeba. No ale jak Ty potrzebujesz usypiania, to Ci zaśpiewam króciutką kołysankę. Chociaż nie, zadeklamuję, bo muza śpiewacza jeszcze do mnie nie powróciła, i zamiast Cię uśpić moją kołysanką, odwrotny skutek mogłabym osiągnąć... hihihi! No dobra, już deklamuję:

Śpij, śpij, Maryniu kochana...
Niewiele godzin zostało do rana.
Śpij, śpij, oczka wreszcie zmruż...
Wszystko wokół już śpi, nawet Twój Anioł Stróż.

HKCz
15.11.2009


Witaj, Nastusiu Kochana!

Już Cię nawet przepraszać nie będę za moje długie milczenie, bo znając Ciebie, wiem, że mnie zrozumiesz, i że mi i tak wybaczysz. Straszliwie ostatnio zajęta jestem. A dni takie krótkie się zrobiły, że nawet nie wiem, kiedy kończy się jeden dzień, a zaczyna drugi. Nie lubię tego szaroburego, jesiennego okresu. Zima już jest lepsza, bo przynajmniej biało dookoła. Przez co i przyjemniej.

No i święta już za pasem. Wybieram się na cały okres świąt na wieś do mojej mamy. Wcześniej myślałam, że spędzę je w domu z Polą, i mamę do siebie ściągnę, ale okazało się, że Pola ze swoimi przyjaciółmi wyjeżdża na 2 tygodnie do Tajlandii. Wróci po Nowym Roku. Postanowiłam więc spędzić święta na wsi, w domu rodzinnym. Śladami dzieciństwa. Mama jest zachwycona, bo też woli swoją wieś, niż moje miasto. Kazan pewnie będzie też zachwycony. Wylata się po maminym ogromnym podwórzu, co niemiara.

Aha, Nastka, a za mojego Brona, to ja Ci uszy ponaciągam. Poczekaj tylko! Jak się u mnie wreszcie kiedyś zjawisz, będziesz latać po moim królestwie jak kłapciouch nr 7. Hihihi... Zobaczysz! Gadałam z Bronem na skypa i opowiadałam mu o Tobie, i o tym Twoim rozpuszczaniu cudzych mężów. Uśmiał się zdrowo i powiedział, że jak tylko wróci do Kraju, musisz do nas przyjechać. On osobiście wyśle Ci zaproszenie. Widzisz, jakie te chłopiska puste? Jak bardzo lubią być rozpieszczane? Będziesz miała pole do popisu. Przynajmniej w oczach Brona... No bo ja, obiecanego kłapcioucha nr 7, i tak z Ciebie zrobię.

Melduję, że maluję nadal. I to z coraz to większa pasją. Tym razem podsyłam Ci portret mojego Brona z lat młodzieńczych. Odrysowałam go ze starego zdjęcia, które mi podarował wraz dedykacją w maturalnej klasie.



No jak? Fajniutki był, co nie? Nawet ten jego orli nos dodawał mu uroku. Ależ moje ślubne szczęście będzie miało niespodziankę, kiedy wróci. Jego ślubna, z nagła, zaskoczy go aż dwoma muzami naraz.
Nastusiu kochana, będę kończyć, ale chciałabym jeszcze złożyć Ci życzenia świąteczne i noworoczne.

Ykhm...! Ykhm...! No to więc tak:

Oby Święta były dla Ciebie tak radosne,
jak radosne są ptaszki na wiosnę...
Oby prezentów pod choinką multum było,
co by Twoją radość, bardziej wzbogaciło.
A Nowy Roczek Twe marzenia niechaj spełni,
co byś się mogła czuć szczęśliwa... i spełniona w pełni.

Ha, ale mi wierszyk wyszedł! Tylko się nie śmiej ze mnie, bom antytalent poetycki... Ba, w całej pismaczej ogólności antytalent ze mnie. Ale życzenia moje dla Ciebie, z serducha mojego wypływają, w którym Ty, zajmujesz dużo miejsca. Boś moją ukochaną psiapsiółką przecie.
Do życzeń moich dołącza się również Urszulka. Prosiła mnie o to. Ciągle się o Ciebie dopytuje. Mówi, że bardzo chciałaby Ciebie poznać i osobiście podziękować za lekcję życia, jakiej jej udzieliłaś w ostatnim Twoim liście. Do dziś o tym wspomina... i za każdym razem ryczy ze śmiechu, jakby jej kto pijawki do pięt przystawiał.

Pa, Kochana! Pędzę do zajęć, bo dzień wnet będzie się kończyć, a ja tyle mam jeszcze do zrobienia... Ależ zajęta jestem... Ależ ja to lubię! No to, że bardzo zajęta jestem. Bo, przyznam Ci się szczerze Nastusiu, ja się ogromnie cieszę, kiedy mam dużo zajęć. Wtedy chce mi się żyć. Nie znam słowa „nuda". O rany, chyba bym się rozchorowała, gdyby mi, co nie daj Bóg, przyszło się nudzić.

Buziam cieplunio i pozdrowionka ślę dla Ciebie i Twoich kochanych Dzieciaczków z Dzieciaczkami! Wesołych Świąt i samych wspaniałości w Nowym Roku! Przyjemnie Zajęta Maryna


Witam Zapracowaną Psiapsiółkę!

A pewnie, że Cię rozumiem, bom sama zapracowana. I też przyznam, że być zapracowaną, bardzo lubię. Nawet ostatnio wcześniej wyskakuję z łóżeczka, aby tylko zdążyć wszystko zrobić, co sobie w nocy, przed uśnięciem, zaplanuję. To moje wcześniejsze wstawanie też polubiłam. Dzień wydaje się o wiele dłuższy, i taki jakiś radośniejszy. Nie na darmo stare polskie przysłowie mówi: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje". Kiedy dawno temu, miałam taki zły okres w swoim życiu, że rankami z łóżka wyczołgać mi się nie chciało, czułam się potwornie. Nie miałam siły ani chęci na nic. Myślę, że takie ranne, niepotrzebne gnicie w łóżku, to pierwszy krok do popadnięcia w depresję, gdyż powstaje wtedy taki łańcuszek powiązań, a właściwie uzależnień. Długie spanie uzależnia i powoduje osłabienie organizmu, więc się śpi jeszcze dłużej. A im dłużej się śpi, tym bardziej się jest osłabionym. A jak się jest bardziej osłabionym, tym dłużej się śpi. No i błędne koło jak nic... I ani się człek obejrzy, a deprecha już na poważnie spoziera mu w oczy. Tak że powinnyśmy być Maryniu szczęśliwe, że łóżka nasze traktujemy jedynie jako miejsce nocnego wypoczynku, a nie, długogodzinnego wylegiwania się. A tak w ogóle, to myślę, że ludziom czynu, ludziom z pasją, takie nadmierne korzystanie z łóżka, rzadko się zdarza. Takim ludziom, też i depresja nie grozi. Co Ty na to, Pani Doktor? Mam rację?

No pięknie Ci wychodzi to portretowanie. Dzięki za portrecik Brona! Przystojniaczek z niego był... tzn. jest... że ho, ho! Bo mniemam, iż tak mu zostało. Ty, Marynia, teraz mi przyszło na myśl... a może Ty byś tak zaczęła sobie tymi zdolnościami portretowania na jarmarkach dorabiać, co? Hihihi!... No dobra, dobra, żartuję, ale przyznam, że bardzo ładnie Ci to wychodzi. A może kiedyś byś i mnie sportretowała dla moich potomnych? Hę? Ależ byłabym Ci wdzięczna!

Miło mi, że Bron chce mnie zaprosić. Kto wie, może uda mi się z Jego zaproszenia skorzystać. Bo też marzy mi się, aby w przyszłym roku wybrać się do Polski. Jak tylko moje marzenie się ziści, zawitam u Was z pewnością. No a wtedy... ha, kłapcioucha nr 7, to ja z Ciebie zrobię.

Podziękuj, proszę, Twojej sąsiadce Urszulce za życzenia.  Mówisz, że moja lekcja się Jej spodobała? Hihihi...! A wcale się Jej nie dziwię, że marzy o wykopaniu szefowej. Dobrze, że choć umie śmiechem reagować na tak podłą sytuację. Bo nie ma nic gorszego, jak mieć szefa w spódnicy... Brrrr! Aż mnie potelepało, na samą myśl. Całe życie jak diabeł święconej wody unikałam takiej sytuacji. No i na szczęście, udało mi się. Nigdy nie miałam szefa w spódnicy... Phiii, teraz nawet w spodniach nie mam.

Aha, zapomniałabym Ci się zwierzyć, że od jakiegoś czasu mam adoratora. Super nowinka, co?! Sama nie wiem, kto to jest. Wiem tylko tyle, iż jest znajomym mojej znajomej z Polski, z którą się poznałam dwa lata temu na Spotkaniu Polonusów w Berlinie, i czasami do siebie pisujemy. I wyobraź Ty sobie, że ten jej znajomy, wielki biznesmen, gdzieś u niej wypatrzył moje zdjęcie, wypytał kto zacz, i teraz morduje ją, aby nas z sobą poznała. No i Basiurka, bo tak ma na imię ta moja znajoma, wystosowała do mnie liścik, w którym wyłuszczyła mi sprawę mojego wirtualnego adoratora. Uśmiałam się, bo dla mnie to komiczna sytuacja. Odpisałam więc Basiurce, pół żartem, pół serio, że i owszem, możemy się poznać, bo w styczniu wybieram się do Berlina. Poznać się przecież zawsze można. Ale żeby jej znajomy nie robił sobie zbyt dużych nadziei, to od razu zaznaczyłam, że mam tylko jeden wymóg: - musi zadziałać chemia. Bo bez chemii, ani rusz. Biznesmen musi coś sobą prezentować (prócz interesu, ma się rozumieć), bym miała ochotę z nim spędzić choć chwilkę z mojego drogocennego czasu. Hihihi! Zobaczymy, jaki będzie ciąg dalszy, i co z niego wyniknie. Zamelduję Ci z pewnością.

Wielgachne dzięki również i Tobie Maryniu za piękne życzenia! No co chcesz? Fajne życzonka Ci wyszły. Aż się wzruszyłam. W drodze rewanżu, powinnam Ci malowane życzenia przesłać. Niestety, takowych nie prześlę, bo do malowania za czorta talentu nie mam. Moje Wnuczki lepiej ode mnie malują. O, spójrz! Podsyłam Ci szopkę własnoręcznie namalowaną i sklejaną przez moją 6-cio letnią Wnuczkę.


Prawda, że ma talent? Ale to z pewnością nie po mnie, a po swojej Mamie, a mojej Córci.

A teraz moje dla Ciebie życzonka. Ślę Ci je wraz ze stroikiem mojego stołu wigilijnego:


Życzę Ci Maryniu wiele miłości...
Niechaj w Twym sercu nieustannie gości.
I to nie tylko z okazji Świąt i Nowego Roku,
Ale zawsze i wszędzie, na każdym kroku.

Bądź szczęśliwa Przyjaciółko kochana!
Tryskaj energią od samego rana...
Promieniuj radością na wszystkich dookoła,
Zadziwiaj talentami i... pisz epistoła.


Z utęsknieniem czekam na każdy Twój liścik. Pozdrawiam cieplunio! Zaniedbana Epistolarnie Nastka


HKCz
9.06.2009 — 23.12.2009