piątek, 9 lutego 2018

Efekt szumiących drzew

Nie wiem, o czym szumią drzewa gdy wiatr im na liściach gra… Ale wiem, że mi dzisiaj tak naszumiały, że aż mnie uszy bolą od tego ich szumienia. Naprawdę. Bo też dzisiaj akurat na dworze wiało jak… w kieleckim, a mi się zachciało piechotą iść z wizytą do znajomych. Ubrana na letniaka, a jakże, wszak lato kalendarzowe. Ażeby do tych moich znajomych dojść na skróty, trzeba wędrować przez długi park. A w parku wichura, że mało czerepu nie urwie. Rzadko to robię, tzn. rzadko zasuwam piechotą, bo od czego ma się auto? Nogami zasuwać to ja lubię konkretnie. O, chociażby joggen, i jak już, to w specjalnym miejscu i o specjalnej porze. W specjalnym miejscu, to wiadomo gdzie. Tam gdzie się świeżego powietrza nawdychać można. Na ulicach to tylko spalinami się człowiek zaciąga. Aż płuca furkoczą. No niby w parku tych spalin mniej się w powietrzu unosi, ale i tak w końcu z parku trzeba wyjść, żeby gdziekolwiek dojść. No a jak się gdzieś dochodzi, to ni jak inaczej się nie da, jak przez ulice. A na ulicach, wiadomo, czyha na człowieka porządna dawka z toksycznymi chemikaliami takimi jak: CO (tlenek węgla), HC (węglowodory), NOx (tlenek azotu), i czort jeden wie, z jakimi jeszcze. I ta cała mieszanina, bez pardonu, ciśnie się człowiekowi w nozdrza, a co niektórym także i w usta. Zwłaszcza tym zakatarzonym nieborakom. Aha, wspomniałam też, że i o odpowiedniej, a nie o byle jakiej porze lubię sobie tymi swoimi nóżętami w plenerze poprzebierać. A więc ta odpowiednia dla mnie pora, to tylko z samego rana. A to już chyba całkiem zrozumiałe dlaczego. No właśnie, kiedy to świeże powietrze jest jeszcze bardziej świeże… tak świeże, że aż pachnie świeżością… O rany, ależ się roz… świeżyłam, aż mi język świerzbieć zaczął. No nie, coś i bredzić już zaczynam. To na pewno przez te drzewa w parku. Ojejej, w głowie szum, w uszach ból, w oczach pulsary… I jak tu nie bredzić? Muszę szybciutko poszukać mojego starego kajeciku, mam w nim zapisane różne porady mojej babuni Łucji. Na pewno i na tę dolegliwość coś znajdę. Wszak ona na wszystko miała radę.
O, mam! Co też tu babcia mi radzi? Aha, wziąć ząbek czosnku, wycisnąć z niego sok na wacik i włożyć do ucha. Uwalniające się z soku olejki eteryczne działają antyzapalnie. O rany, babciu, czosnek? Toż będę śmierdzieć jak chłop małorolny. A przecież makler z ubezpieczalni zapowiedział się na wieczór. No i co on sobie o mnie pomyśli?... Zaraz, zaraz, coś jeszcze babcia radzi. Ano, to już lepiej wygląda. A więc tak: podobny efekt możemy uzyskać, zakrapiając do ucha parę kropel soku cytrynowego. Można uczynić to bezpośrednio, można wsunąć w ucho zwilżony sokiem wacik. No, babciu, jesteś wielka! Tak właśnie zrobię. Już pędzę do lodówki po cytrynę… O niech to dunder świśnie… nie ma cytryny!


HKCz 
 (7.09.2009)