niedziela, 11 lutego 2018

Moje niedzielne dolce far niente

   Konieczne chciałam dzisiaj odpocząć po całotygodniowym zabawianiu się z życiem w berka. Przede wszystkim marzyło mi się by móc w zaciszu domowym oddać się zaległemu czytaniu. Kiedy tylko zwlekłam swe członki ciała z ciepluniej pościeli, wskoczyłam prosto pod prysznic, by jak najszybciej otrząsnąć się ze snu i zacząć spełniać swoje chęci i marzenia. Udało się. Zimny prysznic postawił mnie na nogi. Wbiłam się w wygodniutkie, mięciutkie domowe ubranko, i rześka jak skowronek, przystąpiłam do realizacji jednego i drugiego. Na szybko przygotowałam sobie śniadanko, z zamiarem zjedzenia go w odpowiedniej porze, czyli gdzieś tak około południa. Bo też wcześniej, oprócz owoców, nic nie jadam. Tylko piję. Tak już mam. Jakoś nigdy wcześniej głodu nie czuję. Szczęśliwa, że już wszystko przygotowane, kawka też, złapałam najpierw za nieprzeczytane jeszcze czasopisma i… fruuu… jak na skowronka przystało, do mojego ogródka pod parasol. Filiżanka z kawą na stolik, a ja z „Focusem” w ręce rozkokosiłam się w fotelu. I już miałam zabrać się za czytanie, rozkoszując się swoim niedzielnym dolce far niente, kiedy nagle zadzwonił telefon. Niepocieszona wstałam z fotela i poczłapałam do pokoju po słuchawkę. Po czym razem z nią, wróciłam na fotel. Wtedy dopiero odebrałam.
   - Halo, Halszka, ratuj! - usłyszałam w słuchawce piskliwy głos koleżanki Kasi.
  - O rany, co zaś? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, wkurzona, że będę musiała teraz całą litanię problemów Kaśki wysłuchiwać, a moje czytanie leży.
  No i się zaczęło. Kaśka się żaliła, że tak bardzo pragnęła wybyć z domu na niedzielną wędrówkę po okolicznych lasach, a jej Kazek, jak ta d..a wołowa (nie przepraszam, bo to jej słowa), za nic nie chce się dać z domu wyciągnąć. No i prosiła mnie, bym ja, jako ta, której on się najbardziej słucha, wpłynęła na niego… za jej dozgonną wdzięczność. No i co miałam zrobić? Obiecałam Kaśce, że za chwilę do jej Kazka zadzwonię… i będę na niego wpływać. Och, byłam zła jak osa, bo też nagle zdałam sobie sprawę, iż mój osobisty spokój na dłuższą metę będzie zakłócony. No nic, już się zaczęłam zbierać w sobie, by do tego leniwca upartego, Kazka, zadzwonić, a tu nagle… dzyń, dzyń!... telefon rozdzwonił się ponownie. No to odebrałam.
   - Cześć, Halszka! Poratuj człeka w potrzebie! - usłyszałam głęboki tembr głosu Kazka. - Nie mogłabyś dzisiaj Kaśkę na przechowanie wziąć? Bo wiesz, ona już od świtu morduje mnie jakimś bezsensownym łażeniem po lasach, kiedy dzisiaj akurat chciałem oglądnąć w telewizorze przegląd sportowy z całego tygodnia… A i kumple ze zgrzewką browarku się zapowiedzieli… A ta nic, tylko jazgoli mi nad uchem jak ta pofyrtana o jakiś tam lataniu po lesie… Co, Halszka, da się zrobić?
   - Co ja się z wami mam - wysapałam w słuchawkę. - Kaśka przed chwilą właśnie…
   - Wiem, wiem, słyszałem, że dzwoniła do ciebie - przerwał mi Kazek. - Domyślam, się czego chciała od ciebie, dlatego chciałem cię uprzedzić, byś się nie fatygowała. No jak, Halszka, załatwione? No nie bądź taka! Pławisz się całymi dniami w luksusie samotności, nikt ci nad uszami nie nadaje, to choć w niedzielę pomyśl o bliźnich…
  - No nie, ten mi jeszcze będzie przerzucał mój luksus samotności - pomyślałam zdegustowana Kazka słowami. - A co on w ogóle może na ten temat wiedzieć? Na taki luksus trzeba sobie odpowiednio zapracować… A przede wszystkim, luksusu tego trzeba pragnąć.
   - No weź tę moją Kaśkę niewyżytą gdzieś do lasu i daj jej w kość na sportowo - dalej ciągnął Kazik. - Tak, żeby przez cały tydzień miała dość latania. Co to dla ciebie. Przecież sport, to twój żywioł.
  - Ale ja zażywam sportu zawsze w tygodniu… W niedzielę, to rzadko kiedy - próbowałam się ratować. - W niedzielę, to ja odpoczywam we własnych pieleszach…
   - A ja ci za to obiecuję wpaść w tygodniu i ten cieknący kran naprawić - mówił dalej Kazik jak nakręcony. Najwyraźniej w ogóle mnie nie słuchał. - Słyszałem wczoraj, że narzekałaś do Kaśki, że Twoi mężczyźni ciągle tacy zajęci i nie ma ci go kto naprawić. Halszka, no bądź mądra, przecież nieraz będzie ci potrzeba chłopa by ci coś zreperował w domu… Wtedy zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. No co, Halszka, zgadzasz się? No bądź mężczyzną! Błagam!
  Chcąc nie chcąc, musiałam stać się „mężczyzną” i Kaśkę do lasu wyprowadzić. Zapominając o moich planach i marzeniach na dzień dzisiejszy. No bo co jak co, ale w tym jednym Kazek miał rację: Kobiecie czasami potrzeba chłopa w domu… by co trzeba, ponaprawiał.

HKCz
(13.09.2009.)