poniedziałek, 26 lutego 2018

Załapałam wirusa A/H1N1

Niestety. To pewne. Mam go w sobie. Skąd ta pewność? No bo skoro mój najmłodszy wnuczek załapał go w przedszkolu i od wczoraj jest chory, a ja przez cały czas z nim byłam, wszystko przy nim robiłam, na rękach biedulkę nosiłam — to jakżeby inaczej? Teraz tylko czekać, czy ten świński wirus, o przepraszam, A/H1N1 się we mnie rozpanoszy… i z nóg powali. Wcześniej go lekceważyłam, a teraz stanęłam z nim oko w oko... A to ci dopiero! Zaraza jedna!
Wczoraj wieczorem, kiedy od mojego wnuczka wróciłam do domu, nafaszerowałam się czosnkiem. Tak na wszelki wypadek. Może przepędzi tego skubańca z mojego organizmu. Zaś dzisiaj z samego rana pognałam do lasu, aby się porządnie wypocić. Zasuwałam świńskim truchcikiem po leśnych ścieżynkach ponad godzinę i rzeczywiście spociłam się jak prosiak. Mam nadzieję, że wypociłam tego świntucha. Zobaczymy… Najbliższy czas pokaże.
Przed chwilą rozmawiałam telefonicznie z moją córką. Mówiła, że mój wnusio chorutki jest jeszcze bardzo, ale trzyma się dzielnie. Po chwili i sam wnusio zadzwonił do mnie.
Babciu, ale ty nie możesz być chora — powiedział między jednym kichnięciem a drugim. — Bo jak ja wyzdrowieję, to kto mnie z przedszkola odbierze? Mama musi pracować. Tata też.
No nie mam wyjścia. Muszę być zdrowa. Dla mojego wnuczka. Dla pozostałych wnuków także. Najstarszy wnuk (z kolei syn mojego syna) jest już po chorobie. Jakieś dwa tygodnie temu chorował. Ale ja wtedy nie miałam z nim bezpośredniego kontaktu i z jego świńską… o pardon… grypą A/H1N1. Tym razem kontakt miałam, i z wnuczkiem, i z… e tam, będę się przejmować! Co ma wisieć, nie utonie.

Gdybym w najbliższych dniach zamilkła, oznaczać będzie niezbicie, że ten skubany wirus się we mnie jednak rozbisurmanił. No dobra, nie będę już przynudzać tym świńskim tematem, bo z pewnością każdy ma go już dość. Pożyjemy to i zobaczymy jak będzie. Ale tak na wszelki wypadek, każdemu mocnego układu immunologicznego życzę. Sobie również.



Z dzisiejszego duktu leśnego pozdrawiam ja i mój cień… Ha, jak widać, nogi 
mam długie… Może temu świńskiemu wirusowi nie uda się mnie z nich powalić?


A to przy okazji wkleję jeszcze kilka innych zdjęć z dzisiejszego spotkania z Naturą.


Dąb nad urwiskiem. Dzisiaj wygląda jak jeleń na rykowisku. A tam w
dole, widać część mojego miasta.


Też ten sam dąb na tle przepięknego błękitu dzisiejszego nieba.



Zdrowo spocona, wracam autem do domu. Na wprost widać krzyż, czyli 
szczyt góry. (fotka trochę niewyraźna, bo robiłam ją w czasie jazdy
 przez szybę).


HKCz
28.11.2009