środa, 21 lutego 2018

Zatruto nam Dzień Zmarłych

Ktoś albo coś, nas, obywateli naszego miasta i okolic zdrowo urządził albo urządziło we wczorajszym doniosłym dniu… A i bardzo pięknym przecież. Doniosłym, bo dzień ten Świętem Zmarłych przecież był. A pięknym, bo pogoda była cudowna, niebo tonęło w błękicie i było bardzo cieplutko. Nikt z nas nie mógł jednak nawet nosa wyścibić na dwór.

W sobotę spały u mnie moje wnuczki. Rano, w niedzielę, kiedy powyskakiwaliśmy z łóżek, swoim zwyczajem otworzyłam na oścież okno w sypialni… i aż mnie zatkało. Wystraszyłam się nie na żarty. Wyraźnie poczułam zapach spalenizny. Zaczęłam się rozglądać dookoła, potem wyleciałam do ogrodu i zaglądałam na pobliskie domy, by sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu się nie pali, i czy nie trzeba nam uciekać z domu. Nagle powietrze rozdarł huk lecących helikopterów. Powiało grozą. Byłam już pewna, że coś poważnego się stało. Smród wdarł się do mieszkania. Latałam od okna do okna i szczelnie je zamykałam. Mój trzyipółletni wnuczek, widząc mnie tak biegającą, zawołał:

Babciu, nie martw się, to tylko ktoś grilla robi.

Fajny mi grill… taki cuchnący! — krzyknęłam i wte pędy pognałam włączyć radio.

No i z radia natychmiast się dowiedziałam, co się stało. Nakazywano też, pod groźbą zatrucia związkami chemicznymi unoszącymi się w powietrzu, pozamykać wszystkie drzwi i okna i nie wychodzić z domu. Powód? Ogromny pożar.

Okazało się, że na peryferiach miasta o trzeciej godzinie w nocy zapaliła się firma recyklingowa. Notabene firma ta była najnowocześniejszą firmą tego typu w całych Niemczech. W zeszłym roku wybudowana za dwanaście milionów euro. Dwustu dwudziestu strażaków gasiło ogień. Do późnych godzin wieczornych nie udało im się do końca opanować pożaru. Ciągle pojawiały się nowe zarzewia ognia. Na składzie było akurat pięćset tysięcy ton śmieci do przeróbki. Miało się więc co palić. A smród z palących się śmieci jest nie do zniesienia. Okropność! I taki właśnie okropny smród cały dzień rozchodził się po całym mieście i okolicach. Utworzył się gęsty smog wiszący nad domami. Nic dziwnego, nasze miasto leży w kotlinie. Nasze góry, piękne skądinąd, w tym przypadku okazały się zdradliwe, gdyż nie pozwalały na szybki Lüftung, czyli przewietrzenie. No i powietrze było tak zatrute, że nie można było oddychać.

Nie było wyjścia, trzeba nam było w tak piękną pogodę (oczywiście już tylko wizualnie) siedzieć w domu. A my mieliśmy tyle planów związanych właśnie z dworem. Mieliśmy przede wszystkim zrobić w ogródku jakiś ładny ołtarzyk i palić na nim znicze dla tych, co siedzą sobie na obłoczkach i machają radośnie nóżkami, jak to mówiła moja siedmioletnia wnuczka. I co? I nici wyszły z naszych planów. Na szczęście w domu też znaleźliśmy zajęcie. Różne zajęcia. A w pokojach cały dzień paliły się świece i znicze dla tych… co na obłoczkach.




 
HKCz
2.11.2009