czwartek, 1 lutego 2018

Stał się cud...!

   Ja tam w żadne cuda nie wierzę. Jestem zbyt wielką realistką by w nie wierzyć. Jak już, to w cuda natury. Jedynie. Zresztą, jak tu nie wierzyć, skoro widać je gołym okiem. O, chociażby ten na zdjęciu w poniższym moim artykule pt. "Ja, szczęśliwa kobieta"W cudach natury nie trzeba się doszukiwać jakiejś głębszego sensu… Bo i po co? Zdarzają się, są, i tak je trzeba przyjmować… I cieszyć się nimi. Wszak działają na wszystkie nasze zmysły.
   Za czorta nie wierzę natomiast w jakieś tam cuda związane z religią. A właśnie z wieścią o takim cudzie wpadła do mnie dziś moja sąsiadka. Rozentuzjazmowana, już od drzwi meldowała, że u jej siostry w Polsce w pewnej wsi (nazwy nie wymienię) piorun wyrżnął w drzewo, w wyniku czego, jeden z konarów oderwał się od pnia i utkwił poziomo, mniej więcej w połowie drzewa, podtrzymywany przez inne gałęzie. A to nic innego, jak tylko znak od Boga, próbowała mnie przekonać, bo z połamanego drzewa utworzył się krzyż i mieszkańcy tej wsi modlą się przy nim już od kilku dni.
   - O rany! - zaśmiałam się. - Może i cała ta kompozycja od biedy przypomina krzyż, ale żeby to był zaraz cud?
   - No co też pani?! - obruszyła się sąsiadka. - Jak można nie wierzyć w tak jawne znaki z Niebios?!
  Sąsiadka opuściła mój dom wielce zdegustowana moją niewiarą. Pewnie pobiegła ze swoją wieścią o cudzie do bardziej wierzących. A niech biega. Co mi tam!

Szczerze mnie śmieszą ludzie, tzw. „łowcy cudów”, którzy gdzieś coś zobaczą na jakimkolwiek obiekcie, drzewie, polu, łące, niebie, ba, nawet na ścianie domu, czy szybie… coś, co przypomina im taką czy inną postać z chrześcijańskiego panteonu z namalowanego obrazka gdzieś wcześniej widzianego, i natychmiast wrzeszczą: „cud, cud, stał się cud!”… A potem pielgrzymki naiwniaków ciągną w te miejsca i modlą się do jakieś tam plamy, zacieku na ścianie, czy drzewa, jak do świętego, w przekonaniu, że to jakiejś znak od Boga. A takich naiwniaków jest od groma i ciut, ciut. Starcza na wiele, wiele pielgrzymek. Przykład? No chociażby w Warszawie, bodajże 2 lata temu, na tyłach ulicy Lechickiej na warszawskim Okęciu, na podwórku szkolnym, pewna kobieta dostrzegła na pniu drzewa zaciek przypominający wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, no i wszem i wobec ogłoszono cud. Tysiące ludzi z modlitwą na ustach ciągnęło później w to miejsce, jak do sanktuarium jakiegoś co najmniej. Jeszcze jeden przykład: Dużo wcześniej, kiedy jeszcze w Polsce mieszkałam, w Przasnyszu, na szybie jednego z domów ukazało się coś, co przypominało ludzką figurę. Przyjeżdżały pod dom tysięczne tłumy. Ludzie siedzieli, śpiewali nabożne pieśni i wpatrywali się w plamę na ścianie. Jedni widzieli na szybie Matkę Boską z dzieciątkiem Jezus, inni Matkę Boską bez dzieciątka, jeszcze inni zaś samo dzieciątko. Ktoś inny Jezusa, ale już nie jako dzieciątko... I jeszcze inni - św. Antoniego. Palili świece, składali kwiaty. Cała sprawa skończyła się tak, że szybę z okna wyjęto i w procesji zaniesiono do lokalnego kościoła.

Takie przykłady można by mnożyć. Co jakiś czas polskie miejscowości ogarnia zbiorowa histeria tego właśnie typu. Kościół oficjalnie odcina się od takich objawień. Boi się kompromitacji. Czasem jednak i księży ponosi fantazja, nawet tych wysoko postawionych. Świadczy o tym chociażby historia z ogniskiem na wzgórzu Matyska w Beskidach, zorganizowanym z okazji drugiej rocznicy śmierci papieża Jana Pawła II. Przy ognisku jeden z uczestników tego spotkania, robił zdjęcia swoim nowiusieńkim aparatem cyfrowym, i kiedy potem przeglądał zrobione zdjęcia na podglądzie, na jednym z nich, dopatrzył się, że płomienie ułożyły się w kształt przypominający sylwetkę papieża. Och, jaką karierę zrobiło później to zdjęcie. Ha, sam kardynał Dziwisz pojechał z nim do Rzymu. A tam całą sprawę nagłośnił dziennik "Corierre della Sera". Podchwyciły to też i zagraniczne media. No i znów cały świat miał ubaw po pachy. A w Polsce znalazło się oczywiście wielu takich, co uznali to za afront i godzenie w wiarę chrześcijańską, ba, nawet w polskość.
  Uważam, że wszystkie tego typu rzeczy, określane mianem cudu, to najzwyklejsza profanacja wiary. Bo dlaczegóż by którykolwiek ze świętych miałby się w tak prymitywny, kiczowaty sposób objawiać? Czy nie wybrałby godniejszej siebie, swojej świętości możliwości?

   Nie ukrywam, ja też jako dziecko, uwielbiałam doszukiwać się w czymś jakiś skojarzeń, podobieństw do różnych rzeczy. Na ten przykład z lubością obserwowałam niebo, zwłaszcza zachmurzone. Och, jakżeż moja wyobraźnia wtedy pracowała. Na wysokich obrotach. Cóż za postacie na niebie widziałam… A jakież wspaniałe sceny rozgrywające się między nimi. Istna pantomima. W płomieniach ognia też wiele widziałam. Zaś dźwięki strzelających w niebo iskierek moje wizje dodatkowo wzbogacały. Wiele widziałam również w promieniach słonecznych, wodzie, cieniu, rozlanym mleku, fusach po kawie, w czymkolwiek, nawet w kozich bobkach, jak tylko miałam na to ochotę, albo takową potrzebę by coś zobaczyć. Ale wszystko to na użytek li tylko mojej własnej wyobraźni... Zaraz, a lanie wosku w andrzejkowy wieczór chociażby jeszcze. O, to też była frajda i zabawa dla mojej wyobraźni. Tak, frajda i zabawa. Nic poza tym. Tylko naiwniak może uwierzyć w coś więcej.

  Życie pokazuje jednak, że jest wiele ludzi, którzy, i dla ducha, i dla ciała, bardzo potrzebują różnych cudów. Wierząc w nie, łatwiej im jest żyć. No to niech mają te swoje cuda, skoro tak… Ale niech nie wciskają ich "prawdziwości" innym.
  Bo tak po prawdzie, uważam, że wiara winna być osobistą sprawą każdego człowieka… I każdy powinien ją w sercu nosić, a nie jak paw się nią obnosić. Śmiem wątpić, czy ci, co tak postępują, wierzą prawdziwie.

HKCz
8.08.2009