czwartek, 8 lutego 2018

Mój przyjaciel Auto

   Nie wiem, jak kto, ale ja kocham auta. Właściwie to jedno auto. Moje. Bo też moje auto jest dla mnie czymś wyjątkowym. Jest nie tylko takim sobie zwykłym pojazdem pozwalającym mi się przemieszczać z miejsca na miejsce. Jest moim drugim domem. Moim miejscem do wypoczynku i relaksu. Jak mnie ktoś wnerwi do imentu, to pierwsze co robię, łapię za kluczyki, wskakuję do auta i ruszam przed siebie. Bez celu. Byle jechać. Jazda autem mnie uspokaja, kiedy jestem podenerwowana. Relaksuje, kiedy jestem zmęczona. Poprawia humor, kiedy mi go ktoś nadwyręży. Jazda autem mnie wreszcie: cieszy, bawi, pozwala mi się też wyżyć, a i pofantazjować… Słowem, auto, to mój szczególny przyjaciel. A jazda nim, to czysta przyjemność.
Auto to bodajże jedyne osobiste miejsce, gdzie można się do woli i bez skrępowania wykrzyczeć. A wiadomo, jak głośny krzyk pomaga w odreagowywaniu stresu. Nawet najcięższego. Wielu psychologów i psychiatrów zaleca właśnie tę metodę antystresową. No, może nie mówi taki jeden z drugim o wykrzyczeniu się w aucie… Sami przeprowadzają takie krzyczące sesje w swoich specjalnych decybelo-szczelnych pomieszczeniach. W aucie, to ja sama wymyśliłam… No bo co będę płacić takim za wykrzyczenie się? Ja sama sobie psychologiem. Ba, nawet psychiatrą. I sama też wiem, bez czyjegoś tam zalecania, kiedy zachodzi we mnie potrzeba wywrzeszczenia się na całe zło tego świata i ludzi po nim człapiących. No i wrzeszczę do woli. Sama. Bez świadków. Oczywiście w czasie jazdy. Nie na postoju. Bo na postoju wrzeszczeć ni jak nie uchodzi… To po pierwsze. A po drugie, mogłoby się jeszcze zdarzyć tak, że zanim bym autem ruszyła po takim jakże wspaniale odstresowującym, dobroczynnym wrzasku, a przechodnie by mnie za jakowąś wariatkę wzięli… I a nuż, któremuś by jeszcze do łba strzeliło na 112 zadzwonić? O rany, tego bym już nie zdzierżyła, gdyby mnie ktoś na siłę z mojego kochanego autka wyciągał.




HKCz
(2.09.2009)