piątek, 9 lutego 2018

Jogging z przygodą

   Kilka razy w tygodniu, biegam po pobliskim lesie… Ale zawsze wczesnym rankiem. Skoro świt. Nie wiem, czemu? Już tak mam. Tylko taką porę do biegania uznaję. Może dlatego, że uwielbiam budzący się ze snu las? Pewnie tak, bo te cudowne, wesołe ptasie trele zewsząd dochodzące, napawają mnie jakąś taką wewnętrzną radością. A zapach zroszonego lasu, przyprawia o rozkoszny błogostan. Od dziecka bardzo wrażliwa jestem na zapachy. Zwłaszcza naturalne. Każdego ranka, kiedy z mojego wyrka wyskakuję, pierwsze co robię, to staję w otwartym na oścież oknie, i z przymkniętymi powiekami, wdycham poranne, świeżutkie powietrze. Taka dawka zapachu daje mi tzw. pozytywnego kopa. Pozwala mi się przestroić ze spańska do działania. Ba, pozwala mi się radośnie nastroić, i to na calusieńki dzień. Jak się niekiedy tak zdarzy, że jakiś niefrasobliwy człek mnie telefonem z łóżeczka wcześniej wyciągnie, to po rozmowie z nim, muszę na powrót do niego wskoczyć, by spełnić rytuał mojego porannego wstawania. Bez niego, chodzę straszliwie przymulona cały dzień.
   Zaraz, ja nie o tym przecież chciałam. No przecież nie będę do końca zdradzać tajemnic swojej alkowy. To o czym to ja… Aha, o tym moim porannym pobycie w lesie. A więc, mój pobyt w lesie przebiega w czterech etapach. Kiedy włażę do lasu, najpierw maszeruję szybkim krokiem, potem biegnę, jak na jogging przystało, a potem, dobrze już zmęczona i spocona, robię krótką gimnastykę. A na sam koniec, to już idę sobie bocznymi ścieżynkami spacerowym krokiem. Uwielbiam ten mój czwarty etap, bo wtedy właśnie mogę się w pełni rozkoszować urokiem leśnej natury. No i dzisiaj, kiedy byłam już przy czwartym etapie, poczułam nagle mój ulubiony zapach z dzieciństwa. Zapach białego kwiecia czarnego bzu, zwanego inaczej holundrem.


   Wiem, wiem, mało komu ten zapach się podoba… Ale mi i owszem. Dlaczego? Ano dlatego, iż przypomina mi moje wspaniałe wakacje u cioci na wsi. Najpiękniejsze wakacje mojego życia. No i idąc za tym zapachem, w niewielkim oddaleniu od ścieżynki, spostrzegłam dwa ogromne krzewy pełne białego kwiecia. Stanęłam przy nich, i z przymkniętym powiekami, zaczęłam wciągać w nozdrza ten cudowny zapach dzieciństwa… Aż tu nagle, słyszę za plecami złowrogie warczenie. Odwróciłam się natychmiast i na ścieżynce zobaczyłam ogromnego psa rasy Rottweiler.


   Wiem, wiem, mało komu ten zapach się podoba… Ale mi i owszem. Dlaczego? Ano dlatego, iż przypomina mi moje wspaniałe wakacje u cioci na wsi. Najpiękniejsze wakacje mojego życia. No i idąc za tym zapachem, w niewielkim oddaleniu od ścieżynki, spostrzegłam dwa ogromne krzewy pełne białego kwiecia. Stanęłam przy nich, i z przymkniętym powiekami, zaczęłam wciągać w nozdrza ten cudowny zapach dzieciństwa… Aż tu nagle, słyszę za plecami złowrogie warczenie. Odwróciłam się natychmiast i na ścieżynce zobaczyłam ogromnego psa rasy Rottweiler.


   Wtedy ja, nie czekając dalszej jego reakcji, z duszą na ramieniu, ale dość szybkim krokiem zaczęłam kierować się w stronę przeciwną.
   Kiedy wychodziłam już z lasu, ciągle jeszcze czułam się niekomfortowo. Co rusz oglądałam się za siebie. Wtedy nagle zauważyłam dwóch mężczyzn. Jeden był po cywilnemu, a drugi w mundurze leśnika. Obaj szybkim krokiem, z wystraszonymi minami, podeszli do mnie, i jeden z nich zapytał:
   - Nie widziała pani gdzieś takiego dużego psa rasy Rottweiler? Uciekł dzisiaj w nocy ze schroniska. A jest… - zająknął się. - Dość niebezpieczny.
   - Widziałam - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Poszedł w głąb lasu. - Wskazałam ręką w którym kierunku. Nie przyznałam się jednak, iż go poczęstowałam porcyjką zbawiennego (dla mnie) gazu.
   Mężczyźni popatrzyli na mnie dziwnym wzrokiem (nie wiem, czemu, może moje lica miały nienaturalną barwę?), i w mig ruszyli, i to prawie biegiem, we wskazanym przeze mnie kierunku.
   Od wielu już lat, dla wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa, nie ruszam się do lasu bez czegokolwiek do samoobrony. Wcześniej biegałam z finką harcerską mojego syna. Czułam się wtedy jak harcerka… No, może emerytowana już, ale zawsze jak harcerka. Odważna. Ale kiedy sama się nią w końcu poraniłam, syn zaopatrzył mnie w gaz. Dziś go po raz pierwszy użyłam… I mam nadzieję, że po raz ostatni.

HKCz
(7.09.2009.)