Melduję
posłusznie, że mój wnuczek jest już całkiem zdrowy i dzisiaj
poszedł pierwszy raz po chorobie do przedszkola. A ja? Ja nadal
jestem zdrowa. Świński wirus A/H1N1 się mnie nie ima. Chociaż
przez cały czas choroby mojego wnuczka byłam przy nim. Wygląda na
to, że maszyneria w moim układzie odpornościowym pracuje jak się
patrzy. Pewnie też i moja codzienna profilaktyka dobrze się mu
przysłużyła. No ale że nieszczęścia muszą jednak chodzić
parami, żeby nie wiem co, to zamiast mnie, wirus zaatakował mój
komputer... i szlag go z kretesem trafił. Rozkraczył się na
amen. A może obraził się na mnie za to, że go w poniższym wpisie wszem wobec nagiego pokazałam? No cóż
może i dlatego. Ponoć maszyny też mają dusze i czują. Jakkolwiek
by nie było, fakt faktem, że od tygodnia nie mam komputera a
jedynie laptopa. Córka mi pożyczyła. Ale cóż to za dziwne
ustrojstwo? Malutkie to to... i ni jak do moich niezgrabnych, wręcz
bokserskich rąk nie pasuje. Ciągle coś nieopatrznie paluchami
zahaczam i cuda niewidy mi z mojego pisania wychodzą. Tym bardziej,
że moje paluchy ciągle pamiętają zwykłą maszynę do pisania i
silą rzeczy mają w sobie zakodowaną siłę uderzenia. A jeszcze do
tego wszystkiego, laptopek ten ma klawiaturę niemiecką. No niby też
na zasadzie "Qwerty", ale jednak nie całkiem, bo chociażby
właśnie literka "y" jest tam gdzie w polskiej klawiaturze
"z"... i na odwrót. Dlatego też ciągle się mylę i moje
pisanie wygląda jak wygląda. A takich różnic w klawiaturze jest
więcej. A już zwłaszcza brak jest na niej naszych polskich
ogonków. I jak mi pisać bez nich? Ja kocham nasze polskie ogonki i
moje pisanie bez nich wcale mi się nie podoba. Ale jeszcze parę dni
i na nowo rozszaleję się z pisaniem... A co?! Przecież pisanie
jest esencją mojego życia.
Huuurrraaa!!!
Przed chwilą dzwonił mój kochany syn z cudowną wiadomością.
Otóż mój komputer, przez niego zamówiony, przed chwilą
dostarczono. Jakże się cieszę! Teraz tylko mój syneczek wszystkie
moje programy w nim zainstaluje, no i najważniejsze... zajmie się
odzyskiwaniem danych z twardego dysku mojego rozkraczonego komputera.
Kurczę pieczone...! aż mi ciary po plecach przelatują na samą
myśl, że mógłby mieć problemy z ich odzyskaniem. Toż to na tym
szanownym twardziutkim dysku moja kilkuletnia krwawica jest zapisana.
I nie tylko, bo wiele jeszcze albumów ze zdjęciami i innych
ciekawych, potrzebnych rzeczy. No nic, najbliższy czas pokaże jak
będę wyglądać w nowym kompie. Mam nadzieję,
że nie jak... przez okno.
No nic, najbliższy czas pokaże jak będę wyglądać w nowym kompie... Mam nadzieję, że nie jak przez okno?! :D
Grzecznie informuję, iż następny mój meldunek puszczę w świat już z mojego nowiusieńkiego i zapewne tak samo bardzo kochanego kompa. Tymczasem Wszystkich bardzo serdecznie pozdrawiam oraz nieustającego zdrówka życzę! Halszka
PS
Tekst
poprawiłam już na nowym komputerze, bo bez naszych polskich ogonków i
kreseczek nijak mi się nie podobał.
HKCz
4.12.2009