W
naszych mediach i w dzisiejszym dniu nakazują zamykać drzwi i okna…
Rany, ja się duszę już we własnym domu. Mój osobisty miech
płucny potrzebuje powietrza… dużo powietrza. Koniecznie świeżego.
U mnie w domu przynajmniej jedno okno jest zawsze otwarte. Bez
względu na pogodę. Biegać po lesie też jeszcze zabraniają.
Powietrze ciągle jest zatrute. No to gdzie ja biedna mam się
nałykać świeżego powietrza? O kurcze, jak długo to jeszcze
potrwa?
Minęło
już 36 godzin od momentu wybuchu pożaru, i choć od nocy
nieustannie pada deszcz, jednak do tej pory strażakom nie udało się
opanować sytuacji na pogorzelisku. Co pewien czas
powstają
nowe zarzewia ognia. No tak, nie
dziwota, przecież to była firma recyklingowa, zajmująca się
sortowaniem śmieci i ich przetwarzaniem. A śmieci ze względu na
ich różnorodność, wiadomo, jak długo się palą… i jak
śmierdzą niemożebnie. Fuj, aż na wymioty bierze!
Po
południu, po wysłuchaniu następnego komunikatu w radiu, nie
wytrzymałam i pojechałam autem na miejsce pogorzeliska. To jakiś
kilometr od mojego domu. Chciałam sprawdzić naocznie co i jak. No i
dowiedzieć się, czy przynajmniej jutro będę mogła wybyć do
lasu. Niestety policja zastawiła drogę z obydwu stron i tylko z
daleka mogłam zobaczyć, że na pogorzelisku rzeczywiście kopci się
nadal.
Nie byłabym
jednak sobą, gdybym nie spróbowała przemycić się nieco bliżej
pogorzeliska. Taki widok, to przecież rzadkość. A skoro już tu
jestem… trzeba mi było zobaczyć. To taki wewnętrzny mus.
Przy
pstrykaniu tego zdjątka, dorwał mnie jeden policjant. I nawet mi
palcem pogroził… Miał jednak uśmiech na twarzy. Odwzajemniłam
mu się jeszcze szerszym uśmiechem, i wzięłam nogi za pas.
Tak
wyglądały oddalone jakieś 200 m od pogorzeliska krzewy. Liście
całe w czarnych piegach. Nie zniosły wszechobecnej chemii.
HKCz
(2.11.2009.)