Dzisiaj z
samego rana pojechałam na zakupy. Takie tam, niewielkie. Trochę
spożywczych, trochę drogeryjnych rzeczy kupić. Zaparkowałam
autko na pustym prawie parkingu i kiedy wygramoliłam się z jego
wnętrza, nagle wyrósł przede mną jakiś człek płci męskiej…
i bardzo potarganej. Nie, nie płci, powierzchowności.
Wytrzeszczyłam oczy i dopiero wtedy przyuważyłam, że jest to
najnormalniejszy w świecie pener. Zwany inaczej menelem, biboszem,
moczygębą, ochlajtusem, opojem, pijaczyną, albo tak bardziej
naukowo, po łacinie: homo ebriosus`em. Przez chwilę milcząco
patrzyliśmy sobie w oczy. Wreszcie, człek nazw wielorakich, zagaił
pierwszy:
— Poratowałaby
pani biednego jakimś groszem na bułeczkę... albo cóś?
— Ano
poratuję. Czemu nie? — odpowiedziałam i sięgnęłam po
portmonetkę. Po czym wysypałam całą garść drobniaków na jego
rękę (bardzo brudną rękę).
Och,
jakim pięknym, szczerbatym uśmiechem odwdzięczył mi się ów
„biedny”. Szybko się jednak na pięcie odwrócił i pobiegł do
spożywczaka. A ja za nim. Z tym, że nie pobiegłam a poszłam.
Kiedy zrobiłam zakupy i ze sklepu wyszłam, przypomniało mi się,
że brakuje mi jeszcze parę drogeryjnych drobiazgów. Załadowałam
koszyk z zakupami do bagażnika i poszłam do drogerii, która mieści
się vis-à-vis spożywczego
sklepu. Kupiłam tam co mi potrzeba było i wyszłam. Idąc do auta,
jeszcze coś mi się przypomniało. Otóż przypomniało mi się, że
powinnam sobie wydrukować wyciągi z konta. Zapakowałam artykuły
drogeryjne do bagażnika i pomaszerowałam do pobliskiego banku. Bank
był jeszcze nieczynny, ale kartą EC można sobie samemu jego
podwoje otworzyć. Co też uczyniłam. Weszłam. Jakie było moje
zdziwienie, kiedy w kąciku na podłodze zobaczyłam mojego niedawno
co poznanego „biednego”. Siedział sobie rozkraczony i sączył z
puszki browarek. Na mój widok spłoszył się nieco. Nie wiem,
czemu. Może chodziło mu o tę bułeczkę… albo cóś?
Uśmiechnęłam się do niego, aby dodać mu otuchy. No bo co, zła
przecież na niego nie będę, iż nie bułeczkę w jego ręce widzę.
Ważne, że wspomogłam „biednego”. On już sam najlepiej wie, co
mu było na już potrzeba.
Lubię
pomagać potrzebującym. Czym tylko mogę. Pijanym bezdomnym również.
Nie krytykuję ich. Zdaję sobie sprawę, że w danym momencie mają
taką a nie inną potrzebę. Po prostu muszą się napić. Inaczej
cierpią. No to im pomagam. Doraźnie.
Po
chwili, żeby „biedny” się już całkiem dobrze poczuł,
odezwałam się do niego:
— Piękny
dzień się zapowiada.
— O
tak, dla mnie szczególnie, dobra kobitko — odpowiedział, darząc
mnie znów szczerbatym uśmiechem. — Piję za pani zdrowie!
Podziękowałam.
Bo to miłe. A kiedy byłam już gotowa z wydrukiem wyciągów,
podeszłam do niego i do jego leżącego na podłodze kapelusza
włożyłam dwie bułki i kostkę masła. Po czym wrzuciłam mu
jeszcze trochę drobniaków, mówiąc:
— Proszę
też zadbać o swoje zdrowie... Bo warto.
Szkoda,
że nikt więcej nie mógł zobaczyć jego miny. Przekonałby się
jak wygląda szczęśliwy człowiek.
Może
chociaż kamerki monitoringu bankowego utrwaliły tego biednego, ale
jakże (chwilowo) szczęśliwego człowieka.
Wychodząc z banku, zastanawiałam się, dlaczego ludzie
w ogóle piją alkohol? Pewnie ilu pijących, tyle powodów. I jak
jedni, pijąc, obwiniają wszystkich dookoła za swoje picie, bo chcą
się w ten sposób rozgrzeszyć przed samym sobą, to inni bardzo
dobrze się przy piciu bawią. Picie traktują jako przyjemną
rozrywkę i wszystko im jedno, co inni o nich myślą. A jeszcze
inni, jak ten „mój biedny”, piją, bo taki jest ich styl życia.
I takim, w większości, pomóc jest najgorzej. Owszem, przyjmą
jedzenie, ubranie, raz od czasu przenocują w jakiejś noclegowni,
ale nie chcą nawet słyszeć, by ktoś próbował zmieniać im
życie. Takie życie — to ich wybór. Myślę, że jakkolwiek by
nie dzielić pijących, to i tak wszyscy oni mają wspólny
mianownik: słaba psychika. Są słabi psychicznie. Pod wpływem
alkoholu łatwiej im żyć. Dlatego tak ciężko jest im pomóc.
Dopóki sami nie będą chcieli przestać pić, pomoc jest daremna.
Co nie znaczy, że w ogóle nie powinniśmy im pomagać.
Powinniśmy... doraźnie.
Nieborak
Był taki
dzień w moim życiu,
Który w mym
sercu zostawił ślad…
To po tym
dniu, znalazłem się w kiciu,
Pomimo mych
niewielu wad.
A i te
kaliber mają niewielki…
Bo tak
ogólnie zuch ze mnie i chwat!
No, może
czasem zaglądnę do butelki,
Lecz wtedy
wszystkich mam za pan brat.
Więc czy to
wada, czy zaleta?
Osądźcie
sami, kto się na tym zna…
Wtedy ogarnia
mnie taka podnieta,
Że chce mi
się całować - kogo się tylko da.
W tym dniu
jednego cmoknąć się nie dało,
Bo się
zaperzył jak zimny drab,
Więc dałem
mu w mordę… Było mu mało,
To dołożyłem…
i buźka jego straciła powab.
I jak, cóż
o tym sądzicie?
Czy to coś
złego, że buzi chciałem dać?
Że co… że
to molestowanie - mówicie…?
Aha, to
dlatego kumple kazali mi wiać.
Ale ja nie
zwiałem, moi mili,
Bo ze mnie
przecież zuch i chwat!
Nie pozwalam,
by mnie w mordę bili,
I bez mojej
zgody - brali za pan brat.
Cóż było
robić jednak mi…
Kiedy
mundurów wpadło sześć,
A ja sam
jeden… kumple zniknęli w mig…
Do suki dałem
się zwinąć… No i cześć!!!
HKCz
31.08.2009