środa, 7 lutego 2018

Niewiele do szczęścia potrzeba

Dzisiaj z samego rana pojechałam na zakupy. Takie tam, niewielkie. Trochę spożywczych, trochę drogeryjnych rzeczy kupić. Zaparkowałam autko na pustym prawie parkingu i kiedy wygramoliłam się z jego wnętrza, nagle wyrósł przede mną jakiś człek płci męskiej… i bardzo potarganej. Nie, nie płci, powierzchowności. Wytrzeszczyłam oczy i dopiero wtedy przyuważyłam, że jest to najnormalniejszy w świecie pener. Zwany inaczej menelem, biboszem, moczygębą, ochlajtusem, opojem, pijaczyną, albo tak bardziej naukowo, po łacinie: homo ebriosus`em. Przez chwilę milcząco patrzyliśmy sobie w oczy. Wreszcie, człek nazw wielorakich, zagaił pierwszy:
Poratowałaby pani biednego jakimś groszem na bułeczkę... albo cóś?
Ano poratuję. Czemu nie? — odpowiedziałam i sięgnęłam po portmonetkę. Po czym wysypałam całą garść drobniaków na jego rękę (bardzo brudną rękę).
Och, jakim pięknym, szczerbatym uśmiechem odwdzięczył mi się ów „biedny”. Szybko się jednak na pięcie odwrócił i pobiegł do spożywczaka. A ja za nim. Z tym, że nie pobiegłam a poszłam. Kiedy zrobiłam zakupy i ze sklepu wyszłam, przypomniało mi się, że brakuje mi jeszcze parę drogeryjnych drobiazgów. Załadowałam koszyk z zakupami do bagażnika i poszłam do drogerii, która mieści się vis-à-vis spożywczego sklepu. Kupiłam tam co mi potrzeba było i wyszłam. Idąc do auta, jeszcze coś mi się przypomniało. Otóż przypomniało mi się, że powinnam sobie wydrukować wyciągi z konta. Zapakowałam artykuły drogeryjne do bagażnika i pomaszerowałam do pobliskiego banku. Bank był jeszcze nieczynny, ale kartą EC można sobie samemu jego podwoje otworzyć. Co też uczyniłam. Weszłam. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w kąciku na podłodze zobaczyłam mojego niedawno co poznanego „biednego”. Siedział sobie rozkraczony i sączył z puszki browarek. Na mój widok spłoszył się nieco. Nie wiem, czemu. Może chodziło mu o tę bułeczkę… albo cóś? Uśmiechnęłam się do niego, aby dodać mu otuchy. No bo co, zła przecież na niego nie będę, iż nie bułeczkę w jego ręce widzę. Ważne, że wspomogłam „biednego”. On już sam najlepiej wie, co mu było na już potrzeba.
Lubię pomagać potrzebującym. Czym tylko mogę. Pijanym bezdomnym również. Nie krytykuję ich. Zdaję sobie sprawę, że w danym momencie mają taką a nie inną potrzebę. Po prostu muszą się napić. Inaczej cierpią. No to im pomagam. Doraźnie.
Po chwili, żeby „biedny” się już całkiem dobrze poczuł, odezwałam się do niego:
Piękny dzień się zapowiada.
O tak, dla mnie szczególnie, dobra kobitko — odpowiedział, darząc mnie znów szczerbatym uśmiechem. — Piję za pani zdrowie!
Podziękowałam. Bo to miłe. A kiedy byłam już gotowa z wydrukiem wyciągów, podeszłam do niego i do jego leżącego na podłodze kapelusza włożyłam dwie bułki i kostkę masła. Po czym wrzuciłam mu jeszcze trochę drobniaków, mówiąc:
Proszę też zadbać o swoje zdrowie... Bo warto.
Szkoda, że nikt więcej nie mógł zobaczyć jego miny. Przekonałby się jak wygląda szczęśliwy człowiek.
Może chociaż kamerki monitoringu bankowego utrwaliły tego biednego, ale jakże (chwilowo) szczęśliwego człowieka.

Wychodząc z banku, zastanawiałam się, dlaczego ludzie w ogóle piją alkohol? Pewnie ilu pijących, tyle powodów. I jak jedni, pijąc, obwiniają wszystkich dookoła za swoje picie, bo chcą się w ten sposób rozgrzeszyć przed samym sobą, to inni bardzo dobrze się przy piciu bawią. Picie traktują jako przyjemną rozrywkę i wszystko im jedno, co inni o nich myślą. A jeszcze inni, jak ten „mój biedny”, piją, bo taki jest ich styl życia. I takim, w większości, pomóc jest najgorzej. Owszem, przyjmą jedzenie, ubranie, raz od czasu przenocują w jakiejś noclegowni, ale nie chcą nawet słyszeć, by ktoś próbował zmieniać im życie. Takie życie — to ich wybór. Myślę, że jakkolwiek by nie dzielić pijących, to i tak wszyscy oni mają wspólny mianownik: słaba psychika. Są słabi psychicznie. Pod wpływem alkoholu łatwiej im żyć. Dlatego tak ciężko jest im pomóc. Dopóki sami nie będą chcieli przestać pić, pomoc jest daremna. Co nie znaczy, że w ogóle nie powinniśmy im pomagać. Powinniśmy... doraźnie.




Nieborak 

Był taki dzień w moim życiu,
Który w mym sercu zostawił ślad…
To po tym dniu, znalazłem się w kiciu,
Pomimo mych niewielu wad.

A i te kaliber mają niewielki…
Bo tak ogólnie zuch ze mnie i chwat!
No, może czasem zaglądnę do butelki,
Lecz wtedy wszystkich mam za pan brat.

Więc czy to wada, czy zaleta?
Osądźcie sami, kto się na tym zna…
Wtedy ogarnia mnie taka podnieta,
Że chce mi się całować - kogo się tylko da.

W tym dniu jednego cmoknąć się nie dało,
Bo się zaperzył jak zimny drab,
Więc dałem mu w mordę… Było mu mało,
To dołożyłem… i buźka jego straciła powab.

I jak, cóż o tym sądzicie?
Czy to coś złego, że buzi chciałem dać?
Że co… że to molestowanie - mówicie…?
Aha, to dlatego kumple kazali mi wiać.

Ale ja nie zwiałem, moi mili,
Bo ze mnie przecież zuch i chwat!
Nie pozwalam, by mnie w mordę bili,
I bez mojej zgody - brali za pan brat.

Cóż było robić jednak mi…
Kiedy mundurów wpadło sześć,
A ja sam jeden… kumple zniknęli w mig…
Do suki dałem się zwinąć… No i cześć!!!



HKCz
31.08.2009