poniedziałek, 12 lutego 2018

Z samotnością bywa różnie…

  Dzisiaj z rana byłam w lesie. Na joggingu. Wyjątkowo dzisiaj w niedzielę, gdyż swoim zwyczajem robię to po kilka razy w tygodniu. W niedzielę to ja najbardziej lubię posiedzieć sobie w domu i rozkoszować się dolce far niente. No chyba, że jest już jakiś mus, iż wyleźć jednak muszę… Czy chcę, czy nie chcę… Kurka wodna, nie lubię tego! Albo… albo kiedy w tygodniu coś mi przyblokuje mój wybieg do lasu. Jakiś obowiązkowy poranny termin. Albo coś w tym rodzaju. No to wtedy zasuwam w niedzielę z raniusieńka, by zaległości w bieganiu i w bezpośrednim kontakcie z przyrodą nadrobić… A to lubię.
  Kiedy już miałam kończyć swój jogging, zatrzymałam się na chwilę przy polance, aby się przyglądnąć jeszcze ostatniemu etapowi ostatnich tego lata sianokosów.

Bardzo lubię ten niemiecki porządek. 
 

   Zaśmiałam się w duchu, bo przypomniało mi się jak to parę dni temu na tej polanie wraz z moimi Wnusiami „suszyliśmy” skoszoną trawę… hihihi! Obrzucaliśmy się trawą z każdej strony. Długo i zawzięcie. Nikogo to jednak nie bolało. A zabawa była fajowa! Starszy pan Bauer, który siedział w traktorze z kosiarką, widząc naszą kotłowaninę w trawie i z trawą, zatrzymał się na chwilę i śmiał się do rozpuku. Pewnie nasza zabawa też się mu podobała. A może był zadowolony z przyśpieszonego procesu suszenia trawy?

Skoszona trawa fruwała w powietrzu i suszyła się jak się patrzy.
 

   Och, szkoda, że lato się kończy… No ale nic, każda pora roku może być dobra, jak się do niej odpowiednio nastroi. Podumałam jeszcze przez chwilę i ruszyłam dalej. Do końca lasu pozostało mi jeszcze jakieś 300m. Będąc już prawie na jego skraju, spotkałam moją znajomą, Niemkę, którą właśnie w lesie poznałam parę lat temu, a która podobnie jak ja, często po lesie biega. Tyle że jej już od przeszło roku nie widziałam.
   - A witam panią! - zawołałam wesoło. - A gdzież to się pani ostatnio podziewała? Tak długo pani nie widziałam.
   - Witam, witam! - odpowiedziała zasapana znajoma. - No bo ja teraz tu rzadko biegam. Przeprowadziłam się i teraz mam inny las do biegania. Tam gdzie mieszkam. Tutaj tylko czasami w niedzielę z sentymentu biegam. W końcu przeszło 20 lat po tym lesie biegałam.
   - No to miło mi, że dzięki pani sentymentowi mogłyśmy się znów spotkać - rzekłam. - A co u pani? Lepiej się pani mieszka na tym nowym miejscu? - spytałam.
   - Gdzież tam! Ale co zrobić, takie życie - odpowiedziała znajoma smętnym nieco głosem, ale zaraz się uśmiechnęła i jakoś tak niepewnie spytała: - A pani ciągle samotna?
   - Tak… i nadal bardzo szczęśliwa! - odpowiedziałam z uśmiechem.
   - To bardzo się cieszę. Bo u mnie to się dużo zmieniło, choć przez tyle lat cieszyłam się ze swojej samotności… Ech, szkoda gadać… - zająknęła się, po czym szybko nabrała powietrza, i dodała: - A wie pani, ja ciągle pamiętam, co mi pani kiedyś mówiła na temat samotności… Że to od nas samych zależy, jaka ta nasza samotność jest. Że samotność przeraża jedynie te osoby, które są puste wewnętrznie, albo te, które w swoim życiu są zdane na innych, gdyż nie stać ich na samodzielność. Ale dla tych osób, które mają jakieś życie wewnętrzne, które potrafią zorganizować sobie czas, mają pasje, dla tych samotność jest przyjemna... I to, że sama wcale nie znaczy samotna, tym bardziej, jak się ma dużą rodzinę i przyjaciół.
  Znajoma skończyła i jakoś tak dziwnie wyczekująco na mnie popatrzyła. Byłam zaskoczona, że tak dokładnie zapamiętała to co jej kiedyś mówiłam. Zaśmiałam się, i powiedziałam:
   - I nadal tak uważam… Ale dlaczego mi to pani mówi?
   - Bo już nie jestem samotna - odpowiedziała smutnym głosem.
   - To chyba dobrze, co? - powiedziałam i popatrzyłam na nią.
  Wydała mi się bardzo zmęczona i bardzo smutna. Przyszło mi na myśl, że może jednak z lęku przed samotnością na starość, postanowiła z kimś się związać, dlatego zaraz dodałam:
   - Uważam także, że człowiek mimo wszystko jest zwierzęciem stadnym i powinien żyć z ludźmi. Cudownie jest mieć kogoś bliskiego, kochanego. Nie każdy ma takie szczęście w życiu. Zawsze podziwiam takich ludzi, ba, nawet im zazdroszczę. Żyć z kimś z miłości, w przyjaźni, szacunku, zrozumieniu, tolerancji… to przecież marzenie każdego człowieka. Mimo wszystko…
   - Tak, to też pamiętam, że mi pani mówiła, ale… - znów się zająknęła i zamilkła.
 No to pomyślałam, że może się nieszczęśliwie zakochała? Że źle trafiła ze swoimi uczuciami i teraz cierpi? Znajoma ciągle milczała. Patrzyła tylko raz na mnie, raz na korony drzew na skraju lasu.


   - O właśnie, widzi pani te dwa drzewa? - przerwałam milczenie, wskazując ręką na dwie strzeliste sosny po prawej stronie dróżki. - Przez życie najlepiej jest iść w parze, ale kiedy się okaże, że mimo jednakich wiatrów życia, coraz bardziej się od siebie oddala, to lepiej odejść. Wszak z pewnością lepiej jest żyć w samotności samemu, niż we dwoje. Takie jest moje zdanie. Wiem, że są ludzie, którzy poświęcają swoje życie i nadal żyją w chorym związku… I to z różnych względów… O, chociażby ze względów religijnych…
   - Ale ja nie z religijnych względów… To syn mnie namówił. - Znajoma weszła mi w słowo, wpatrując się już tylko w korony odchylających się od siebie sosen. - Bo wie pani, ja wróciłam do męża. Po dwudziestu latach.
   No to mnie przytkało, gdy to usłyszałam. Pamiętam, że bardzo złe zdanie miała o swoim mężu. Wiele krzywdy jej w życiu zrobił. I fizycznej i moralnej. Dlatego przed 20 laty od niego odeszła. A tu nagle znów razem? Znajoma przeniosła wzrok z drzew na mnie, i po chwili, mówiła dalej:
   - Mąż mój ciężko chorował na raka płuc. Nieuleczalnie. Lekarze nie dawali mu żadnych szans. No i mój syn wymyślił, że skoro tak, to dobrze by było, żebym się nim zajęła. Bo wie pani, szkoda by było, żeby nikt po nim pieniędzy nie dostał. Że ja, jako jego żona, będę miała prawo do renty po nim… Bardzo wysokiej renty.
   - No to też jakiś powód - powiedziałam zaskoczona, rozdziawiając buzię.
   - Tak, z pewnością! - aż krzyknęła. - Ale po ostatnich badaniach lekarskich, okazało się, że jakimś cudem, choroba się cofnęła... A on znów znęca się nade mną.

   No i czy z samotnością nie bywa różnie? A jeszcze różniej się z niej rezygnuje… Albo się jej pozbywa… No bo chyba nie wychodzi? Przynajmniej nie w tym przypadku.

HKCz
13.09.09