niedziela, 4 marca 2018

Moja mała Ojczyzna w zimowej szacie

Jeszcze tylko parę tygodni i przywitamy przedwiośnie. Pewnie każdy już marzy nie tylko o przedwiośniu, ale i o wiośnie. Nic dziwnego, wszak to najpiękniejsza pora roku. Ja też kocham wiosnę, ale i zimę lubię. Zwłaszcza w ostatnich latach, od kiedy mogę swobodnie korzystać z jej uroków. Niemalże codziennie jestem w bezpośrednim z nią kontakcie. Uwielbiam szczególnie poranne wędrówki (tudzież: biegi, marszobiegi) po zaśnieżonym lesie. Cudowny to czas. Do domu wracać się nie chce. Serio! Przy sobie mam zawsze moje kochane „pstrykadło” i co tylko zwróci moją uwagę, fotografuję… A potem, w domu, po raz wtóry podziwiam uwiecznione przez siebie obrazki.
Oto naście moich zdjątek z przedwczorajszej, wczorajszej i dzisiejszej wędrówki po mojej małej, zimowej Ojczyźnie:
To zdjątko pstryknął mi dzisiaj mój 4-letni Wnusio na naszym popołudniowym spacerku po pobliskich ulicach.


A oto i mój zastępca od „pstrykadła”. Cierpliwie czeka na babcię.


Schodzimy w dół naszej ulicy. Mojemu Wnusiowi tylko czapeczkę widać.


Z samego rana zasuwam piechotą na szczyt swojego „Olimpu”, czyli na najwyższą górę w naszym mieście o dość dziwnej nazwie, bo Ochsenberg, co znaczy w dosłownym tłumaczeniu: Góra Wołowa (pewnie już gdziesik o tym wspominałam).


Po drodze mijam najpiękniejszy dom w mojej okolicy… No przynajmniej dla
mnie jest taki.


To jest wejście do ogrodu tegoż pięknego domku.


Z poślizgiem, ale wspinam się coraz wyżej. Tu wyraźnie widać, w jakiej kotlinie mieszkam.


Taki sam widok, uchwycony dzień wcześniej i o jeszcze wcześniejszej porze, bo o brzasku.


Droga powrotna z góry… Słoneczko już coraz piękniej przyświeca.


Jestem prawie w połowie podejścia na naszą najwyższą górę, czyli mój „Olimp”. Zdjatko z wczoraj. Widać, że śniegu jeszcze więcej przez noc napadało.


Schodzę już ze szczytu góry, ale w kierunku przeciwnym do mojego domu. Na wprost, za tym cudownym, zimowym drzewem, widać małą karczmę.


To samo drzewo pokryte bajeczną szadzią uwieczniłam dzień wcześniej w cudowny, słoneczny poranek.


Po drodze widzę, że drwale, mimo siarczystego mrozu, pracują wytrwale… i nadal wywożą drzewo z lasu.


Moja przydomowa oaza spokoju – mój ogród. Pozjeżdżaliśmy trochę z Wnusiem „z górki na pazurki”… Tylko ślady po naszych „niby sankach” zostały.

Wiewióreczki, to bardzo częste goście w moim ogrodzie, ale rude, które w zimie zmieniają futerko na szare. Dzisiaj jednak, po raz pierwszy, odwiedziła mnie czarna wiewióreczka.
 HKCz
22.01.2010