To
prawda, nie lubię. Dlaczego? Hmm… tak do końca to ja sama nie wiem.
Może dlatego, że nie toleruję fałszu i egoizmu? Pewnie coś w tym
jest, bo koty, według mnie, to typowy przykład zwierząt o takich
cechach. Koty żyją swoim własnym życiem, chadzają własnymi
ścieżkami i ni jak nie chcą się dać podporządkować woli
człowieka. Nie przywiązują się do człowieka tylko do miejsca. W
pierwszej kolejności to człowiek im służy. Kiedyś czytałam
wypowiedź jakiegoś „kocioznawcy”, który twierdził, że kot
tak właśnie myśli, iż człowiek jest po to, aby mu służyć. I
że potrafi nawet pogryźć lub podrapać swojego właściciela,
który go głaszcze, jak mu to w danym momencie akurat nie w nos.
Miłośnicy
kotów pewnie będą mieli mi za złe, że ja tu tak o kotach… No
trudno, będę musiała to jakoś strawić, bo i tak mnie nikt nigdy
nie przekona, bym polubiła koty. Niechęć do kotów mam we krwi…
Cokolwiek to nie znaczy.
Co to jest z tymi kotami, że aż tyle kontrowersji w
ludziach wzbudzają? Zawsze mnie to zastanawia. Bo też nie
jestem odosobniona w tym nielubieniu kotów, takich ludzi jest
wiele. Niektórzy nawet cierpią na alergię na koty. Niektórzy zaś
kotów panicznie się boją. A jeszcze niektórzy wręcz wierzą w
przesądy związane z kotami. O, chociażby Cezary Pazura, taki niby
macho skądinąd, a jak kot mu przebiegnie drogę to ze strachu
spluwa przez lewe ramię i zawraca. Albo czeka aż ktoś inny, jako
pierwszy, przekroczy tę „skażoną” przez kota drogę (tak o
sobie mówił w jednym z wywiadów). Ja ani alergii na koty nie mam,
ani kotów się nie boję, ani też w żadne zabobony nie wierzę
(podzielam zdanie G.B. Shaw`a: "Nie warto wierzyć w zabobony,
bo to przynosi pecha."), a kotów i tak nie lubię... O
przepraszam, nie przepadam za nimi.
A tego
ich kociego marcowania to znieść nie mogę. Okropność! Istny
horror. Jak się zbliża marzec to najchętniej bym wszystkie koty
wyekspediowała tam gdzie wanilia kwitnie. Rany, cóż za potworne
wrzaski urządzają w nocy pod oknami. Chociaż przyznać muszę, że
w ostatnich latach, ze względu na kastrację tych „krzykaczy
seksualnych” jest coraz lepiej. Czyli ciszej.
Aż mnie
samą dziwi ta moja awersja do kotów, bo przecież bardzo kocham
zwierzęta. Najbardziej psy i konie... Jedynie kotów nie. Od
dziecka. Jak dziś pamiętam z dzieciństwa ogromną tragedię, jaką
przeżyli nasi sąsiedzi, kiedy ich własny kot udusił im
dwumiesięcznego syneczka. Zaraz, to może właśnie po tej tragedii
odrzuciło mnie od kotów? No nie wiem. Ale wiem jedno: nie lubię
kotów (jednak?). Żadnych. I tylko kotów. Kurcze blade… to pewnie
jednak uraz!
Nie
jestem typem kanapowca, a to pewnie jeszcze jeden powód, że koty mi
nie leżą. Nie wyobrażam sobie zalegania na kanapie z mruczącym
kotem u boku. Albo, co gorsza, na brzuchu. Mruczenie kota mnie nie
uspakaja. Wręcz przeciwnie, rozstraja. Jestem osobą energiczną i
aż się boję pomyśleć, co by się działo, gdyby mi się kot pod
nogami też pałętał — z jego wrodzonym upodobaniem do łaszenia
się i ocierania o nogi człowieka. Pewnie nieraz orła bym przez
niego wywinęła.
Nie mogę
też pojąć, jak miłośnicy kotów potrafią takiego kudłatego
czorta brać sobie do łóżka? Przecież łazi to to byle gdzie, z
myszami ma do czynienia, i nie tylko, a potem zionie prosto w twarz
tym wszystkim co ma w sobie. No nie wyobrażam sobie coś takiego w
moim łóżku. Toż to obrzydliwe! A przede wszystkim –
niehigieniczne.
Zastanawia
mnie też jeszcze inna rzecz. A mianowicie: co koty do mnie czują?
Bo niechęci mojej do nich, głupie, jakoś za diabła nie wyczuwają.
Każdego ciepłego dnia, kiedy drzwi do ogrodu mam na oścież
otwarte, zawsze do mnie włażą. Biurko mam przy samych drzwiach a
te czorty pod moimi nogami cichcem zasuwają w głąb mieszkania. Jak
tylko przyuważę intruza od razu pędzę z powrotem na dwór. Mimo
to te same koty nadal włażą do mnie. Ile razy jest tak, że kiedy
w pokoju stołowym oglądam telewizję, ni stąd, ni zowąd, kątem
oka widzę szorującego w moim kierunku kota. Raz nawet dwa
jednocześnie wparowały do pokoju. O rany, ależ jestem wtedy zła.
Pewnego zaś razu, kiedy przechodziłam przez przedpokój z pokoju do
kuchni, nagle w sypialni zobaczyłam ogromnego czarnego kocura. Spał
sobie spokojniutko na moim łóżku. No myślałam, że mnie szlag
trafi! Ludzie, trzymajcie mnie, gdzie jak gdzie, ale na moim
kochanym, pięknie zasłanym łóżeczku?! Na miejscu moich sennych
marzeń?!
Naprawdę
nie wiem, co te koty do mnie czują. Pewnie coś jednak czują, skoro
oprócz częstych odwiedzin podarki mi jeszcze składają. Myszy.
Zagryzione przez siebie. Na schodach do ogrodu bardzo często je
znajduję. Fuj, przy samych drzwiach, na wycieraczce... Rany, jak ja
nie cierpię kotów!
To mój częsty gość.
Miłośników
kotów muszę jednak zapewnić, że choć kotów nie lubię, krzywdy
nijakiej im nigdy nie robię. Ba, nawet im często pomagam, kiedy
wpadają w tarapaty. Nieraz je ściągam z drzew rozdartych
wniebogłosy.
Tego kota ściągałam z wysokiego drzewa, bo darł się ze strachu wniebogłosy.
Rzucam im
też często coś do żarcia… No dobra, przyznam szczerze, że
bardziej to ptaszkom rzucam, ale te czorty i tak się u mnie tuczą,
pożerając wszystko łapczywie, co tylko rzucę. Nawet je nie
przepędzam. Przepędzam jedynie wtedy, kiedy ze swej zachłanności
atakują ptaszki i nie pozwalają im cokolwiek dzióbnąć. A muszę
powiedzieć, że wokół mnie jest tych kotów od groma i ciut, ciut.
Tak jak i „samotnych panienek” — w różnym wieku. I to przede
wszystkim one… no, te „panienki”, nie mając dzieci, hołubią
kociska. Tu nie ma bezpańskich kotów. Wszystkie koty mają swoje
domy, a w nich swoje miski z żarciem… I ogłupiałe na ich punkcie
pańcie. Pańcie, które czasami i w nocy potrafią się przez okno
wydzierać za swoimi pupilami, nawołując je do domu. A te i tak
mają pańcie gdzieś… i łażą sobie swoimi ścieżkami. Dopiero
nad ranem stają przed drzwiami wejściowymi swoich domów i drą
mordy niczym potępieńcy, by je wpuścić do środka. Tak było
dopóty, dopóki policja nie zaczęła interweniować.
Z ręką na sercu przysięgam, że to nie ja je zapodałam. Takie rzeczy nie leżą w mojej naturze. Szybciej bym się udała do samej pańci z prośbą o wpłynięcie na zaniechanie tych kocich koncertów, aniżeli policją się wysługiwała. To pewnie ktoś z sąsiedztwa doniósł. Ktoś, kto może z którąś z pańć ma na pieńku, albo po prostu kotów bardzo nie lubi. A może ktoś, kto nawet koty i lubi, ale musi rano wstawać do pracy wyspany. Co po takim nocno-porannym koncercie raczej niemożliwe.
O
proszę, kot z sąsiedztwa wabiący się Puma znów włazi do
mojego ogrodu.
Pańci
Pumy nogi, spokojnie w tle stojące, świadczą o jej pełnej
aprobacie dla widzimisię
Pumy. O kurcze, byleby ta Pumowata znów z „prezentem” do mnie nie lazła!
Pumy. O kurcze, byleby ta Pumowata znów z „prezentem” do mnie nie lazła!
Wiem, że to
Puma, bo w nocy nieraz słyszałam nawoływania jej Pańci. I pomyśleć,
takie małe stworzenie, a potrafi tyle zamętu w życiu ludzi
narobić. I to aż tylu ludzi naraz. Ba, nawet w koszty wpędzać. I
to tych ludzi nawet, co go na oczy nie widzieli ani nie słyszeli. Bo
jak mnie poinformował mój sąsiad z przeciwka, takich interwencji
policji wcześniej to tu było dużo, bo też takich niesfornych
kotów było dużo… A może pańć? Na jedno wychodzi. Wszak
wiadomo, kto opłaca policję. Podatnicy… Ech, te kociska!
PS
To, że nie lubię kotów, nie znaczy jednak, że nie lubię o nich pisać... Bo lubię. Już wcześniej opublikowałam tu kilka tekstów o kotach. O, chociażby: rymowankę pt. Leniwa Kicia, oraz bajki: Pomocny kot Mruczko i Nikt... tylko Pomponik, w której kot Benedykt jest postacią drugoplanową.
A oto i kot Benedykt. ;)
HKCz
(25.04.2010)
(25.04.2010)