piątek, 30 marca 2018

Nie lubię kotów

To prawda, nie lubię. Dlaczego? Hmm… tak do końca to ja sama nie wiem. Może dlatego, że nie toleruję fałszu i egoizmu? Pewnie coś w tym jest, bo koty, według mnie, to typowy przykład zwierząt o takich cechach. Koty żyją swoim własnym życiem, chadzają własnymi ścieżkami i ni jak nie chcą się dać podporządkować woli człowieka. Nie przywiązują się do człowieka tylko do miejsca. W pierwszej kolejności to człowiek im służy. Kiedyś czytałam wypowiedź jakiegoś „kocioznawcy”, który twierdził, że kot tak właśnie myśli, iż człowiek jest po to, aby mu służyć. I że potrafi nawet pogryźć lub podrapać swojego właściciela, który go głaszcze, jak mu to w danym momencie akurat nie w nos.
Miłośnicy kotów pewnie będą mieli mi za złe, że ja tu tak o kotach… No trudno, będę musiała to jakoś strawić, bo i tak mnie nikt nigdy nie przekona, bym polubiła koty. Niechęć do kotów mam we krwi… Cokolwiek to nie znaczy.

Co to jest z tymi kotami, że aż tyle kontrowersji w ludziach wzbudzają? Zawsze mnie to zastanawia. Bo też nie jestem odosobniona w tym nielubieniu kotów, takich ludzi jest wiele. Niektórzy nawet cierpią na alergię na koty. Niektórzy zaś kotów panicznie się boją. A jeszcze niektórzy wręcz wierzą w przesądy związane z kotami. O, chociażby Cezary Pazura, taki niby macho skądinąd, a jak kot mu przebiegnie drogę to ze strachu spluwa przez lewe ramię i zawraca. Albo czeka aż ktoś inny, jako pierwszy, przekroczy tę „skażoną” przez kota drogę (tak o sobie mówił w jednym z wywiadów). Ja ani alergii na koty nie mam, ani kotów się nie boję, ani też w żadne zabobony nie wierzę (podzielam zdanie G.B. Shaw`a: "Nie warto wierzyć w zabobony, bo to przynosi pecha."), a kotów i tak nie lubię... O przepraszam, nie przepadam za nimi.

A tego ich kociego marcowania to znieść nie mogę. Okropność! Istny horror. Jak się zbliża marzec to najchętniej bym wszystkie koty wyekspediowała tam gdzie wanilia kwitnie. Rany, cóż za potworne wrzaski urządzają w nocy pod oknami. Chociaż przyznać muszę, że w ostatnich latach, ze względu na kastrację tych „krzykaczy seksualnych” jest coraz lepiej. Czyli ciszej.
Aż mnie samą dziwi ta moja awersja do kotów, bo przecież bardzo kocham zwierzęta. Najbardziej psy i konie... Jedynie kotów nie. Od dziecka. Jak dziś pamiętam z dzieciństwa ogromną tragedię, jaką przeżyli nasi sąsiedzi, kiedy ich własny kot udusił im dwumiesięcznego syneczka. Zaraz, to może właśnie po tej tragedii odrzuciło mnie od kotów? No nie wiem. Ale wiem jedno: nie lubię kotów (jednak?). Żadnych. I tylko kotów. Kurcze blade… to pewnie jednak uraz!

Nie jestem typem kanapowca, a to pewnie jeszcze jeden powód, że koty mi nie leżą. Nie wyobrażam sobie zalegania na kanapie z mruczącym kotem u boku. Albo, co gorsza, na brzuchu. Mruczenie kota mnie nie uspakaja. Wręcz przeciwnie, rozstraja. Jestem osobą energiczną i aż się boję pomyśleć, co by się działo, gdyby mi się kot pod nogami też pałętał — z jego wrodzonym upodobaniem do łaszenia się i ocierania o nogi człowieka. Pewnie nieraz orła bym przez niego wywinęła.
Nie mogę też pojąć, jak miłośnicy kotów potrafią takiego kudłatego czorta brać sobie do łóżka? Przecież łazi to to byle gdzie, z myszami ma do czynienia, i nie tylko, a potem zionie prosto w twarz tym wszystkim co ma w sobie. No nie wyobrażam sobie coś takiego w moim łóżku. Toż to obrzydliwe! A przede wszystkim – niehigieniczne.





Zastanawia mnie też jeszcze inna rzecz. A mianowicie: co koty do mnie czują? Bo niechęci mojej do nich, głupie, jakoś za diabła nie wyczuwają. Każdego ciepłego dnia, kiedy drzwi do ogrodu mam na oścież otwarte, zawsze do mnie włażą. Biurko mam przy samych drzwiach a te czorty pod moimi nogami cichcem zasuwają w głąb mieszkania. Jak tylko przyuważę intruza od razu pędzę z powrotem na dwór. Mimo to te same koty nadal włażą do mnie. Ile razy jest tak, że kiedy w pokoju stołowym oglądam telewizję, ni stąd, ni zowąd, kątem oka widzę szorującego w moim kierunku kota. Raz nawet dwa jednocześnie wparowały do pokoju. O rany, ależ jestem wtedy zła. Pewnego zaś razu, kiedy przechodziłam przez przedpokój z pokoju do kuchni, nagle w sypialni zobaczyłam ogromnego czarnego kocura. Spał sobie spokojniutko na moim łóżku. No myślałam, że mnie szlag trafi! Ludzie, trzymajcie mnie, gdzie jak gdzie, ale na moim kochanym, pięknie zasłanym łóżeczku?! Na miejscu moich sennych marzeń?!
Naprawdę nie wiem, co te koty do mnie czują. Pewnie coś jednak czują, skoro oprócz częstych odwiedzin podarki mi jeszcze składają. Myszy. Zagryzione przez siebie. Na schodach do ogrodu bardzo często je znajduję. Fuj, przy samych drzwiach, na wycieraczce... Rany, jak ja nie cierpię kotów! 


To mój częsty gość.


Miłośników kotów muszę jednak zapewnić, że choć kotów nie lubię, krzywdy nijakiej im nigdy nie robię. Ba, nawet im często pomagam, kiedy wpadają w tarapaty. Nieraz je ściągam z drzew rozdartych wniebogłosy.



Tego kota ściągałam z wysokiego drzewa, bo darł się ze strachu wniebogłosy.


Rzucam im też często coś do żarcia… No dobra, przyznam szczerze, że bardziej to ptaszkom rzucam, ale te czorty i tak się u mnie tuczą, pożerając wszystko łapczywie, co tylko rzucę. Nawet je nie przepędzam. Przepędzam jedynie wtedy, kiedy ze swej zachłanności atakują ptaszki i nie pozwalają im cokolwiek dzióbnąć. A muszę powiedzieć, że wokół mnie jest tych kotów od groma i ciut, ciut. Tak jak i „samotnych panienek” — w różnym wieku. I to przede wszystkim one… no, te „panienki”, nie mając dzieci, hołubią kociska. Tu nie ma bezpańskich kotów. Wszystkie koty mają swoje domy, a w nich swoje miski z żarciem… I ogłupiałe na ich punkcie pańcie. Pańcie, które czasami i w nocy potrafią się przez okno wydzierać za swoimi pupilami, nawołując je do domu. A te i tak mają pańcie gdzieś… i łażą sobie swoimi ścieżkami. Dopiero nad ranem stają przed drzwiami wejściowymi swoich domów i drą mordy niczym potępieńcy, by je wpuścić do środka. Tak było dopóty, dopóki policja nie zaczęła interweniować. 
Z ręką na sercu przysięgam, że to nie ja je zapodałam. Takie rzeczy nie leżą w mojej naturze. Szybciej bym się udała do samej pańci z prośbą o wpłynięcie na zaniechanie tych kocich koncertów, aniżeli policją się wysługiwała. To pewnie ktoś z sąsiedztwa doniósł. Ktoś, kto może z którąś z pańć ma na pieńku, albo po prostu kotów bardzo nie lubi. A może ktoś, kto nawet koty i lubi, ale musi rano wstawać do pracy wyspany. Co po takim nocno-porannym koncercie raczej niemożliwe.


O proszę, kot z sąsiedztwa wabiący się Puma znów włazi do mojego ogrodu.


Pańci Pumy nogi, spokojnie w tle stojące, świadczą o jej pełnej aprobacie dla widzimisię 
Pumy. O kurcze, byleby ta Pumowata znów z „prezentem” do mnie nie lazła!


Wiem, że to Puma, bo w nocy nieraz słyszałam nawoływania jej Pańci. I pomyśleć, takie małe stworzenie, a potrafi tyle zamętu w życiu ludzi narobić. I to aż tylu ludzi naraz. Ba, nawet w koszty wpędzać. I to tych ludzi nawet, co go na oczy nie widzieli ani nie słyszeli. Bo jak mnie poinformował mój sąsiad z przeciwka, takich interwencji policji wcześniej to tu było dużo, bo też takich niesfornych kotów było dużo… A może pańć? Na jedno wychodzi. Wszak wiadomo, kto opłaca policję. Podatnicy… Ech, te kociska!
 
PS
To, że nie lubię kotów, nie znaczy jednak, że nie lubię o nich pisać... Bo lubię. Już wcześniej opublikowałam tu kilka tekstów o kotach. O, chociażby: rymowankę pt. Leniwa Kicia, oraz bajki: Pomocny kot Mruczko i Nikt... tylko Pomponik, w której kot Benedykt jest postacią drugoplanową.



A oto i kot Benedykt. ;)



HKCz
(25.04.2010)