Naszła
mnie dzisiaj ochota na Hefezopf, czyli chałkę. Poczłapałam więc
do Konditorei (cukiernia). A że jedna z wielu Konditorei w moim
mieście mieści się dwie ulice dalej od mojego domciu, poszłam
piechotą. Nie ruszałam mojego autka. Bo i po co. Stoi pod domem
przykryte, to niech sobie stoi. Rano, kiedy wróciłam z wędrówki
po lesie, przykryłam go pokrowcem, gdyż zapowiadali nowe opady
śniegu. Jutro będę miała mniej roboty z jego odśnieżaniem, a
zwłaszcza z odmrażaniem szyb. Nie cierpię drapać zamarzniętych
szyb. To drapanie, to jest jedyny powód, że czasami wkurzam się na
zimę. No to żeby się jak najrzadziej wkurzać, zapobiegliwie
staram się szyby przynajmniej przykrywać… Zaraz, przecież ja nie
o swoim aucie chciałam. Chciałam o chamstwie. A moje autko z żadnym
chamstwem nie ma nic wspólnego. OK, to już mówię na temat… A
więc tak:
Kiedy już
z zakupioną chałką wracałam do domu, podgryzając ją po drodze
co rusz (pachniała tak bardzo, że nie sposób było oprzeć się
pokusie), zobaczyłam na ulicy mężczyznę i kobietę, którzy
rozprawiając o czymś, zawzięcie gestykulują. Podchodząc bliżej,
usłyszałam, że się kłócą. Mało tego, zrozumiałam, że choć
kłócą się po niemiecku, to jednak nie są to Niemcy. No,
przynajmniej nie tak do końca. Zawsze poznaję po akcencie z jakiego
kraju pochodzą ludzie. Tym razem też poznałam. Bezbłędnie.
Mężczyzna wykrzykiwał coś tam z polskim akcentem, a kobieta z
rosyjskim. Z tym, że mężczyzna najwyraźniej był tym atakującym
i nie przebierał w słowach… W chamskich słowach. Kiedy byłam
już przy nich blisko, nie wytrzymałam i odezwałam się do tego
mężczyzny (oczywiście po polsku):
— A cóż
to pan tak wykrzykuje, przecież kobietę ma pan przed sobą?!
— Przecież
to Ruska! –— huknął w odpowiedzi mężczyzna.
— O
masz! To znaczy co, że Rosjanka, to nie kobieta? To nie człowiek? —
odrzekłam, rozdziawiając buzię ze zdziwienia.
Mężczyznę
na małą chwilkę zatkało, ale wnet odzyskał rezon i zaczął do
mnie wykrzykiwać, tłumacząc, co też za winę popełniła owa
kobieta. Parę razy musiałam faceta upominać, żeby do mnie nie
podnosił głosu, bo raz, że głucha nie jestem, a drugi raz, że
to wstyd w taki sposób zwracać na siebie uwagę. Nie na wiele się
zdało to moje upominanie, bo facet tak bardzo był zacietrzewiony,
że już pewnie inaczej nie mógł. No i co się okazało? Otóż
okazało się, że kobieta ta zaparkowała sobie auto pod ich
wspólnym domem, na miejscu, gdzie on wcześniej odgarnął śnieg,
by postawić tam swoje auto. Potem jeszcze gdzieś pojechał i kiedy
wrócił, na miejscu tym stało już auto tej kobiety. No i z tego
właśnie powodu, wzięli się za czuby. Głośno i po chamsku.
Faktycznie,
muszę przyznać, że w czasie zimy jest problem z zaparkowaniem aut
na ulicach naszego miasta. To stare miasto i mieści się w kotlinie,
uliczki są wąskie, zwłaszcza te, które pną się ku górze. Kiedy
więc w innych porach roku problemu z parkowaniem nie ma żadnego,
gdyż miejsca do tego celu przeznaczone są oznakowane wzdłuż ulic,
z obydwu ich stron, to w zimie, gdy dużo śniegu napada, problem ten
się pojawia. Odśnieżające ulice pługi nie mają już gdzie
śniegu zepchnąć, to spychają go na jedną stronę ulicy, tym
samym, blokując tam możliwość parkowania. Wszystkie auta muszą
się wtedy pomieścić z jednej tylko strony ulicy. A że tutaj
niemalże każda rodzina ma auto, a niekiedy nawet po kilka, to z
zaparkowaniem aut czasami jest nie lada kłopot. Niektórzy, co mnie
bardzo śmieszy, odśnieżą sobie kawałek ulicy i w tym miejscu, w
kupkę śniegu, wbijają szyld o treści: „Ich habe für mich
gebannt” (tłum. „Odśnieżyłem dla siebie”) i pod tą treścią
wypisują numer rejestracyjny swojego auta. O właśnie tak to
wygląda.
Śnieg
się pomału topi i już go niewiele zalega na ulicach, ale szyld
nadal tkwi. Co za ludzie?! No tak, zapowiadali nowe opady śniegu…
(śmiech).
(8.02.2010)
Dopisek
z dnia 19.02.2010 r.
Okazuje się, że takie oto szyldziki, jak na powyższym zdjęciu, to pestka, bo w Polsce bywają jeszcze lepsze. Ależ się uśmiałam, czytając dzisiaj moją polską gazetę "Samo życie", kiedy przeczytałam, że w Opolu na parkingu jednego z osiedli, ktoś ustawił szyld następującej treści: — "Usuwałem śnieg łopatą przez dwie godziny. Wara mi stąd, bo dam w ryj!" No czyż nie wspaniały szyld? Wprost rozbrajający!... Samo życie!!!
Śmieszy
mnie to bardzo, bo raz, że jest to bezprawne, a drugi raz…
bezczelne. No bo jak to tak? Ulica jest dla wszystkich, a takie
zajęcie sobie jej kawałka jest zupełnie bezprawne. W ten sposób
można postępować tylko wtedy, kiedy miejsce do parkowania jest
opłacone, i to specjalnie wyodrębnione, nie na ulicy. No ale widać,
że ludzie, jak to ludzie, chwytają się różnych sposobów, byleby
sobie ulżyć, nie bacząc na to, że nie jest to w porządku wobec
innych, a nawet, że nie jest to zgodne z przepisami. Mi samej też
się nieraz tak zdarza, że odśnieżę sobie spory kawał pod moje
auto, a kiedy tylko gdzieś pojadę, to po powrocie miejsce to jest
już zajęte. Pewnie, że zła jestem wtedy, ale nic poza tym. Łapię
się po prostu za łopatę i odśnieżam sobie inne miejsce. A przy
takiej wysiłkowej pracy, złość szybko mija.
W końcu
miałam już dość wrzasku tych dwojga zacietrzewionych sąsiadów,
bo kiedy na początku owa kobieta niewiele przy mnie pyskowała,
tylko przysłuchiwała się o czym mowa po polsku, to z chwilą,
zaczęła coraz bardziej. Mimo, iż stawałam przecież w jej
obronie, jako kobiety. Zorientowałam się, że nic tu po mnie, że
moje argumenty (w obu językach) do żadnego z nich nie docierają.
Odeszłam więc od nich, i spokojnym krokiem, poszłam dalej w górę
ulicy. Po chwili, usłyszałam za plecami głośne słowa tej
kobiety:
— Wot
Polaki, pany wielikoje… swołocz proklata!
No nie,
na moment mnie przymurowało, ale w końcu, nie odwracając się
nawet, buchnęłam śmiechem i poczłapałam dalej, w kierunku mojego
domu, w kierunku mojej oazy spokoju… wolnej od wszelakiego
chamstwa.
Na
wspomnienie słów tej kobiety, parę razy jeszcze i w domu śmiechem
buchałam… No bo czy jest lepsza metoda na chamstwo? Chyba jeszcze
nikt lepszej nie wymyślił.
Widok
na moją ulicę.
W
drodze do domu uwieczniłam widok mojej ulicy… Kłócących się
Niemców
- różnego pochodzenia - wywaliłam z kadru. A co będę chamstwo
uwieczniać.
HKCz
(8.02.2010)