Czuję
się jakbym z konia zsiadła. Tak mnie nogi w kroku bolą. Dlaczego?
Wspominałam już parokrotnie. Przeprowadzka! Nie, nie moja, Córki z
rodzinką. No ale na szczęście, już dokonana. Oto dowód.
Chlebem
i solą uwieńczona.
Przyjaciółka
Córki pomyślała o tej miłej tradycji.
Co się
przy tej przeprowadzce nabiegałam, to moje… Do piwnicy, na parter,
na pierwsze piętro, na drugie piętro, na strych… i z powrotem…
na drugie piętro, na pierwsze piętro, na parter, do piwnicy… i
tak w koło Macieju. A wcale nie biegłam tak sobie, dla swojego
widzimisię, tylko w konkretnym celu. I choć przeprowadzka już
zakończona, ja dalej biegam... do piwnicy, na parter, na pierwsze
piętro… itd… ufff! Bo teraz to jeszcze setki kartonów,
kartoników trzeba rozpakować i wszystko poukładać gdzie trzeba.
Wprawdzie to już nie taka ciężka praca, ale nabiegać się trzeba
po wszystkich piętrach i pokojach. Z Córką nie mamy nawet jak
pogadać, ciągle się mijamy… najczęściej na schodach.
A oto
kilka fotek domu Córki, z lata zeszłego roku, kiedy to ona wraz
z Zięciem zdecydowali się właśnie ten, a nie inny dom kupić. Czy
przesadzałam, mówiąc, że dom cudowny, a ogród stylowy, wprost
bajeczny?
Ogród
od frontowej strony domu.
To
tylko czwarta część ogrodu.
Szersza
perspektywa ogrodu od strony frontowej.
Z
prawej strony schodków ogród jest tak samo piękny.
Ogród
od strony podwórka.
Z
lewej strony jest oczko wodne, a za nim (na zdjęciu nie widać),
jest jeszcze bajeczna, drewniana altanka dla dzieci.
Muszę
przyznać, iż przeprowadzka odbyła się bardzo szybko i sprawnie.
Dokonali jej kumple mojego Zięcia z jego grupy rockowej. Bardzo
podobała mi się ich solidarność. Stawili się jak jeden mąż i
na wesoło targali meble wte i wewte… Ze starego domu (porozkręcane
dzień wcześniej przez Zięcia i mojego Syna) - do auta dostawczego,
a potem z auta dostawczego - do nowego domu. A w nowym domu już,
wszyscy razem, meble skręcali, przesuwali, ustawiali. Ależ było
gwarno w całym domu, a i wesoło bardzo. Wszyscy pracowali jak
mrówki pracusie, żartując przy tym, co niemiara.
Na
zdjęciu część grupy rockowej Zięcia - na pewnym rockowisku
-
z moją 3 letnią wtedy Wnusią.
Moje
dzieci siedzą z tyłu po prawej, pałaszując cosik tam. Córka była
wtedy w ciąży z syneczkiem.
A
oto i frontman grupy - mój Zięć.
Tak
bardzo uśmialiśmy się wszyscy, że nikt o zmęczeniu nawet nie
myślał. Jeden z kumpli Zięcia, Zile (basista), pochodzi z byłego
DDR-u, jego matka jest Niemką, ojciec zaś Polakiem. Zile rozumie
więc po polsku bardzo dużo. Jednak mówi nie za wiele. Uśmiałam
się z niego okropnie, bo też poczucie humoru Zile ma nieprzeciętne.
Ciągle nam coś dogadywał na wesoło, kiedy z Córką rozmawiałyśmy
po polsku. Co rusz też szukał za swoimi okularami, bo kiedy mu się
zapociły, odkładał je byle gdzie, a po chwili za nimi szukał. W
końcu, kiedy nawet miał je na nosie, też za nimi szukał. Kiedy to
zobaczyłam, buchnęłam śmiechem i powiedziałam do Córki:
- Zile,
to tak jak pan Hilary…
- Aaa,
ma na nosa oklary - chichocząc pociesznie, powiedział Zile i
dotknął swoich okularów na nosie. - Zna Zile, zna… Papa cytała
Pan Hilary dzieckowi Zile.
Tak nas
z Córką bawiła Zile polszczyzna, że ryłyśmy ze śmiechu co
rusz. Później, kiedy Córka zabierała się za wypompowywanie wody
z akwarium, opowiadała Zile jak bardzo martwi się o świnki morskie
swoich dzieci, które już dzień wcześniej przewiozła do nowego
domu.
Mówiła, że
tak bardzo przeżyły przeprowadzkę, że nawet do jedzenia ze swojego
domku nie chcą wyjść. Po czym, robiąc jeszcze bardziej zmartwioną
minę, zaczęła się głośno zastanawiać, jak tu teraz przewieźć
akwarium z jej ukochanymi rybkami, aby rybkom nic się nie stało, i
żeby też takiego szoku nie przeżywały. Zile, wsłuchując się z
uwagą w słowa Córki, robił pocieszne miny, a kiedy Córka
skończyła, poważnym głosem powiedział (po niemiecku):
- E tam,
będziesz je wozić… Każdej rybce wsadzimy do pyska po kawałku
cebuli… i do bułki.
No
myślałam, że pęknę ze śmiechu, widząc Córki minę. Zile zaś
okulary na nosie poprawił, i z wielkim namaszczeniem sam zabrał się
za wypompowanie wody z akwarium… i za rybki. Ja w międzyczasie
zajęłam się odkurzaniem opuszczanego domu. Zasuwałam odkurzaczem
po trzech kondygnacjach, i kiedy po dłuższej chwili na schodach
spotkałam Córkę w locie, spytałam:
- Jak
tam rybki? Jadą już?
- Jadą,
jadą! - zachichotała Córka. - Zile na odjezdnym powiedział, że
mam się nie martwić, bo wszystkie są bezpieczne… Zapiął je
pasami.
O rany,
to była przeprowadzka! Nie dość, że mnie wszystkie członki ciała
bolały od tylodniowej harówy, to jeszcze i brzuch… od śmiechu.
Ale fajnie było. Wesoło!
Dodam,
że to już czwarta przeprowadzka mojej Córci z jej rodzinką, i
ciągle ta sama silna grupa pod wezwaniem, czyli grupa rockowa mojego
Zięcia, przeprowadzek tych dokonuje. Fajne chłopaki! Chociaż tym
razem, każdy z nich zaznaczał, rechocząc oczywiście, że są
coraz starsi i zdrowie już nie te (Zile nawet pokazał gdzie
ostatnio mu strzyka, a gdzie dźga), więc przeprowadzają ich po raz
ostatni… und schluss!
Ja też
mam taką nadzieję, że to ostatnia przeprowadzka. Tym bardziej, że
teraz jest wspaniale, nawet auta ruszać nie muszę, piechotą mogę
zajść i do Syna i do Córki. Do Syna ulicą w dół, a do Córki w
górę. Ja mieszkam po środku. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam
dzieci tak blisko siebie. Czy matka może chcieć czegoś więcej?
A
to wiadomość dla mojej Córki z rodzinką, a właściwie cytat z
komentarza sławnej Pani Architekt z Polski:
„Fantastyczny
ten dom z ogrodem... dobrze Córcia wybrała... piękne miejsce na
gniazdo... takie, którego nie trzeba już zmieniać, do którego
będzie się wracało z dalekich stron... taki dom z duszą to własne
miejsce na ziemi."
To tak tylko
ku pamięci:
by zawsze
pamiętali, iż wspaniałego wyboru dokonali.
HKCz
(22.03.2010)