piątek, 30 marca 2018

Przeprowadzka… i po przeprowadzce

Czuję się jakbym z konia zsiadła. Tak mnie nogi w kroku bolą. Dlaczego? Wspominałam już parokrotnie. Przeprowadzka! Nie, nie moja, Córki z rodzinką. No ale na szczęście, już dokonana. Oto dowód.

Chlebem i solą uwieńczona.


Przyjaciółka Córki pomyślała o tej miłej tradycji.


Co się przy tej przeprowadzce nabiegałam, to moje… Do piwnicy, na parter, na pierwsze piętro, na drugie piętro, na strych… i z powrotem… na drugie piętro, na pierwsze piętro, na parter, do piwnicy… i tak w koło Macieju. A wcale nie biegłam tak sobie, dla swojego widzimisię, tylko w konkretnym celu. I choć przeprowadzka już zakończona, ja dalej biegam... do piwnicy, na parter, na pierwsze piętro… itd… ufff! Bo teraz to jeszcze setki kartonów, kartoników trzeba rozpakować i wszystko poukładać gdzie trzeba. Wprawdzie to już nie taka ciężka praca, ale nabiegać się trzeba po wszystkich piętrach i pokojach. Z Córką nie mamy nawet jak pogadać, ciągle się mijamy… najczęściej na schodach.

A oto kilka fotek domu Córki, z lata zeszłego roku, kiedy to ona wraz z Zięciem zdecydowali się właśnie ten, a nie inny dom kupić. Czy przesadzałam, mówiąc, że dom cudowny, a ogród stylowy, wprost bajeczny?

Ogród od frontowej strony domu.


To tylko czwarta część ogrodu.


Szersza perspektywa ogrodu od strony frontowej.


Z prawej strony schodków ogród jest tak samo piękny.


Ogród od strony podwórka.


Z lewej strony jest oczko wodne, a za nim (na zdjęciu nie widać), jest jeszcze bajeczna, drewniana altanka dla dzieci.

Muszę przyznać, iż przeprowadzka odbyła się bardzo szybko i sprawnie. Dokonali jej kumple mojego Zięcia z jego grupy rockowej. Bardzo podobała mi się ich solidarność. Stawili się jak jeden mąż i na wesoło targali meble wte i wewte… Ze starego domu (porozkręcane dzień wcześniej przez Zięcia i mojego Syna) - do auta dostawczego, a potem z auta dostawczego - do nowego domu. A w nowym domu już, wszyscy razem, meble skręcali, przesuwali, ustawiali. Ależ było gwarno w całym domu, a i wesoło bardzo. Wszyscy pracowali jak mrówki pracusie, żartując przy tym, co niemiara.

Na zdjęciu część grupy rockowej Zięcia - na pewnym rockowisku
- z moją 3 letnią wtedy Wnusią.


Moje dzieci siedzą z tyłu po prawej, pałaszując cosik tam. Córka była wtedy w ciąży z syneczkiem.


A oto i frontman grupy - mój Zięć.



Tak bardzo uśmialiśmy się wszyscy, że nikt o zmęczeniu nawet nie myślał. Jeden z kumpli Zięcia, Zile (basista), pochodzi z byłego DDR-u, jego matka jest Niemką, ojciec zaś Polakiem. Zile rozumie więc po polsku bardzo dużo. Jednak mówi nie za wiele. Uśmiałam się z niego okropnie, bo też poczucie humoru Zile ma nieprzeciętne. Ciągle nam coś dogadywał na wesoło, kiedy z Córką rozmawiałyśmy po polsku. Co rusz też szukał za swoimi okularami, bo kiedy mu się zapociły, odkładał je byle gdzie, a po chwili za nimi szukał. W końcu, kiedy nawet miał je na nosie, też za nimi szukał. Kiedy to zobaczyłam, buchnęłam śmiechem i powiedziałam do Córki:
- Zile, to tak jak pan Hilary…
- Aaa, ma na nosa oklary - chichocząc pociesznie, powiedział Zile i dotknął swoich okularów na nosie. - Zna Zile, zna… Papa cytała Pan Hilary dzieckowi Zile.
Tak nas z Córką bawiła Zile polszczyzna, że ryłyśmy ze śmiechu co rusz. Później, kiedy Córka zabierała się za wypompowywanie wody z akwarium, opowiadała Zile jak bardzo martwi się o świnki morskie swoich dzieci, które już dzień wcześniej przewiozła do nowego domu.
Mówiła, że tak bardzo przeżyły przeprowadzkę, że nawet do jedzenia ze swojego domku nie chcą wyjść. Po czym, robiąc jeszcze bardziej zmartwioną minę, zaczęła się głośno zastanawiać, jak tu teraz przewieźć akwarium z jej ukochanymi rybkami, aby rybkom nic się nie stało, i żeby też takiego szoku nie przeżywały. Zile, wsłuchując się z uwagą w słowa Córki, robił pocieszne miny, a kiedy Córka skończyła, poważnym głosem powiedział (po niemiecku):
- E tam, będziesz je wozić… Każdej rybce wsadzimy do pyska po kawałku cebuli… i do bułki.
No myślałam, że pęknę ze śmiechu, widząc Córki minę. Zile zaś okulary na nosie poprawił, i z wielkim namaszczeniem sam zabrał się za wypompowanie wody z akwarium… i za rybki. Ja w międzyczasie zajęłam się odkurzaniem opuszczanego domu. Zasuwałam odkurzaczem po trzech kondygnacjach, i kiedy po dłuższej chwili na schodach spotkałam Córkę w locie, spytałam:
- Jak tam rybki? Jadą już?
- Jadą, jadą! - zachichotała Córka. - Zile na odjezdnym powiedział, że mam się nie martwić, bo wszystkie są bezpieczne… Zapiął je pasami.
O rany, to była przeprowadzka! Nie dość, że mnie wszystkie członki ciała bolały od tylodniowej harówy, to jeszcze i brzuch… od śmiechu. Ale fajnie było. Wesoło!
Dodam, że to już czwarta przeprowadzka mojej Córci z jej rodzinką, i ciągle ta sama silna grupa pod wezwaniem, czyli grupa rockowa mojego Zięcia, przeprowadzek tych dokonuje. Fajne chłopaki! Chociaż tym razem, każdy z nich zaznaczał, rechocząc oczywiście, że są coraz starsi i zdrowie już nie te (Zile nawet pokazał gdzie ostatnio mu strzyka, a gdzie dźga), więc przeprowadzają ich po raz ostatni… und schluss!

Ja też mam taką nadzieję, że to ostatnia przeprowadzka. Tym bardziej, że teraz jest wspaniale, nawet auta ruszać nie muszę, piechotą mogę zajść i do Syna i do Córki. Do Syna ulicą w dół, a do Córki w górę. Ja mieszkam po środku. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam dzieci tak blisko siebie. Czy matka może chcieć czegoś więcej?


A to wiadomość dla mojej Córki z rodzinką, a właściwie cytat z komentarza sławnej Pani Architekt z Polski:

Fantastyczny ten dom z ogrodem... dobrze Córcia wybrała... piękne miejsce na gniazdo... takie, którego nie trzeba już zmieniać, do którego będzie się wracało z dalekich stron... taki dom z duszą to własne miejsce na ziemi."


To tak tylko ku pamięci:
by zawsze pamiętali, iż wspaniałego wyboru dokonali.

HKCz
(22.03.2010)