Niestety,
największe przyjemności mamy już za sobą. Święta Bożego
Narodzenia minęły. Minął też i Sylwester i Nowy Rok. Zostało
jeszcze tylko Święto Trzech Króli. Ale… ale to Święto, to
tylko my tu w Niemczech pełniej obchodzić będziemy, wszak dzień
ten jest tu od wielu lat w kalendarzu na czerwono zaznaczony. A co za
tym idzie, jest dniem wolnym od pracy. I to mimo tego, że Niemcy, to
kraj miszmaszu religijnego. Jednak każdy obywatel Niemiec, czy to
katolik, czy ewangelik, czy buddysta, czy hinduista, czy muzułmanin,
jak jeden mąż, w Święto Trzech Króli, świętuje. A w Polsce? A
w Polsce, mimo, iż 95% obywateli, to katolicy (ponoć), Święta
Trzech Króli - na czerwono niet. Aż wstyd! Było jedynie w latach
1952-1960, później czerwona zaraza zabrała i do dziś oddać nie
chce. Tzn. może już nie zaraza, i nie czerwona, ale jakoś tak
podobnie, bo choć wszelakie nazewnictwo ulegało zmianie, a i kolory
również, to jednak w Polsce przez tyle lat szamotano się z tym
tematem, i nadal się szamocze. Tak że niestety Polsko, w
najbliższym czasie, żadnego więcej świętowania - z byczeniem się
połączonego.
W
styczniu, to jeszcze i 17- go jest święto w Polsce: Rocznica
Wyzwolenia Warszawy. No tak, ale to święto nie jest już aż tak
bardzo uroczyście świętowane. A ze względu na prawdę
historyczną, która dopiero w wolnej Polsce mogła wyjść na jaw -
coraz mniej. Bo cóż to za wyzwolenie stolicy dokonała Armia
Czerwona, kiedy już jej same tylko ruiny i zgliszcza zostały?
Skubany Stalin, wiedział co robi. Przez całe Powstanie Warszawskie
w swoim parszywym interesie czekał aż Warszawa się wykrwawi… i
klęknie na kolana. Czy to było więc wyzwolenie?
Za to
u mnie, w Rodzince, od wielu lat, data 17 stycznia jest wielkim
świętem. Otóż w tym dniu, po wielu koszmarnych, wcześniejszych
turbulencjach i bardzo ciężkim w rezultacie porodzie, w 8 miesiącu
ciąży, urodziłam moją pierworodną córeczkę. W tamtych latach,
urodziny mojej córki, siłą narzuconej przez komuchów historii,
zawsze kojarzyły mi się z wyzwoleniem, teraz już nie bardzo.
Wcześniej,
bo 13 stycznia, świętować będziemy urodzinki mojego pierworodnego
wnuka, który urodził się w dniu urodzin mojego od 38 lat
nieżyjącego ojca. Tak że czekają mnie jeszcze bardzo miłe chwile
w tym miesiącu. Aha, skoro już wspominam o moich styczniowych
świętach, nie mogę nie wspomnieć, jak wesoło od czterech lat
świętujemy Nowy Rok. Bo też akurat w Nowy Rok, i do tego w
niedzielę, zapragnęło się mojemu najmłodszemu wnusiowi przyjść
na świat. Że w niedzielę, to na pewno po babci. Jest nas w
rodzince teraz dwoje - w niedzielę urodzonych. Ale w Nowy Rok
urodzony, to mój wnusio jest jedyny. Rany, jak sobie przypomnę, co
to było za zamieszanie w szpitalu w tym dniu. Dziennikarze, już
grubo przed północą, tłoczyli się w korytarzu porodówki. Każdy
chciał jako pierwszy zrobić zdjęcie pierwszemu w Nowy Rok
urodzonemu obywatelowi w naszym okręgu, a także, aby móc
przeprowadzić wywiad ze szczęśliwymi rodzicami. Chciałam w tym
miejscu zamieścić zdjęcie jednej z gazet z moją ukochaną córcią,
zięciem oraz nowiuśko urodzonym wnusiem, ale córka mi nie
pozwoliła. Powiedziała, że wygląda na nich jakby ją walec
przejechał. Muszę więc uszanować wolę mojej przewalcowanej
podówczas córci. Wklejam za to zdjęcie z wczorajszych urodzinek
naszego kochanego Nowego Roczka, które pstryknęłam w kulminacyjnym
momencie.
No,
kochany Nowy Roczku… głęboki wdech… i… pfuuuu!
OK, tyle
na temat moich styczniowych świętowań, bo ja to jeszcze do
Sylwestra wrócić chciałam. Nie, nie chciałam się chwalić, jak
to ja niby w tym dniu balowałam. Nie! Bo tak po prawdzie, to ja już
nie baluję w Sylwestra jak za dawnych lat. To ewidentna moja strata,
wiem, bo ja wprost uwielbiam tańczyć. Ale że do tanga trzeba
dwojga, przeto nie tańcuję… i nie baluję. Przyznam szczerze, że
z tego akurat powodu, odczuwam brak partnera. Zaraz… a może przy
okazji, w tym miejscu, strzelę króciutki anonsik w tej sprawie?
Czemu nie? A co mi to szkodzi? Przecież to mój kawałek podłogi, i
mogę tu wszystko... :D No to anonsuję!
A więc
tak:
Gdyby
jakiś elegancki, szarmancki Pan, z dużą dawką poczucia humoru, i
choć trochę szalony, miałby, podobnie jak ja, potrzebę
tańcowania, a brak by mu było partnerki, proszę się do mnie
odezwać. A nuż będziemy mogli sobie gdziesik niezobowiązująco
potańcować?
O, właśnie
tak! Albo i jeszcze ładniej…
Koniec
anonsu! ;)
Na
masz, i znowu poszłam w tany nie z tym tematem, co chciałam. A
chciałam z tematem wariactw sylwestrowych zatańczyć… o pardon…
zacząć wreszcie. No dobra, zaczynam więc, i jak rzep psiego ogona,
trzymać się go już będę do końca.
Nie
wiem, jak komu, ale mi osobiście nie podoba się ta strzelanina, te
huki, świsty, grzmoty, wybuchy… dookoła w noc sylwestrową. Same
efekty wizualne na niebie, i owszem, bardzo mi się podobają. Ale ta
kanonada? Okropność! No i do tego ten wszechobecny smród,
wciskający się do domu, że przez wiele godzin okna otworzyć nie
można, to przecież też okropność! A przede wszystkim, żal jest
mi zwierząt, i tych domowych, i tych leśnych. Każdy, kto ma
zwierzę w domu, z autopsji wie, jaki szok przeżywają. Nawet duże
i odważne psy są potwornie wystraszone. Wiem, co mówię, bo miałam
Dogga Arlekina, a on tak bardzo bał się tych huków za oknami, że
ze strachu, jak malutkie dziecko, wciskał mi się na kolana, drżąc
na całym swym ogromnym, pieskim ciele. O proszę, oto i on pewnego
Sylwestra.
Ta
fotka zrobiona jest jakieś 4 godziny przed godziną „O”, kiedy
tylko pojedyncze wystrzały zniecierpliwionych sylwestrowiczów
dochodziły z zewnątrz. Jednak mój Joker, był już wtedy bardzo
przerażony. Nie odstępował mnie ani na krok… Bidulka moja
kochana.
Gdybym
była burmistrzem, zabroniłabym wszelakiemu tałatajstwu sprzedaży
tych wszystkich rakiet, petard, sztucznych ogni, fajerwerków, a w
noc sylwestrową, na koszt miasta oczywiście, zorganizowałabym dla
całej okolicznej gawiedzi w odpowiednim, i jedynym miejscu,
fajerwerkowy pokaz. Dzięki temu, zwierzętom oszczędziłoby się
kilkugodzinnego szoku, a poniektórym sylwestrowiczom, zwłaszcza tym
zapijaczonym, ostałyby się palce, dłonie, nietknięte twarze, ba,
niektórzy by nawet i przy życiu pozostali. No i wreszcie, dzięki
temu, nie byłoby potem tyle śmieci do sprzątania.
Tak
wyglądały ulice z samego rana.
Nawet
mi się z auta nie chciało wyjść by to „bydło” sfotografować.
Zdjęcie jest więc niewyraźne, bo zrobiłam je przez szybę, jadąc.
Ale tu, jest o tyle dobrze, że od samego rana jeżdżą „śmieciary”
i sprzątają. Jest Nowy Rok, 8 rano, i za mną jedzie już ogromna
„śmieciara” i wciąga w siebie wszystkie te pozostałości po
nocnych wariactwach. No, przynajmniej z ulicy, bo na chodnikach, to
każdy przy swoim domu sam musi posprzątać. Tak że to jeszcze musi
trochę potrwać, zanim sylwestrowicze ściągną z łóżek swe
umęczone ciała.
I
pomyśleć tylko, ile to pieniędzy ludzie do luftu puszczają?! Czy
nie lepiej byłoby pieniądze te przeznaczyć na bardziej szczytne
cele? O, chociażby na pomoc dla biednych? Niechby tylko każdy
ewentualny amator „wystrzałowego” Sylwestra 1 procencik tego, co
wydaje na zakup tych wszystkich pirotechnicznych różności, wrzucił
do skarbonki przygotowanej, no… np. przez Caritas… to iluż by to
biednym, schorowanym ludziom udałoby się przeżyć?!
Trzeba
nam wziąć przykład z Japonii. Tam nie było żadnych wystrzałów,
żadnych eksplozji, żadnych fajerwerków, jedynie miliony baloników
poszybowało do nieba, z przyczepionymi do nich życzeniami
mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Czyż to nie piękne
przywitanie Nowego Roku? Myślę, że tak…A jakie ekologiczne!
HKCz
(2.01.2010.)