niedziela, 4 marca 2018

Na pierwszej stronie kalendarza

Niestety, największe przyjemności mamy już za sobą. Święta Bożego Narodzenia minęły. Minął też i Sylwester i Nowy Rok. Zostało jeszcze tylko Święto Trzech Króli. Ale… ale to Święto, to tylko my tu w Niemczech pełniej obchodzić będziemy, wszak dzień ten jest tu od wielu lat w kalendarzu na czerwono zaznaczony. A co za tym idzie, jest dniem wolnym od pracy. I to mimo tego, że Niemcy, to kraj miszmaszu religijnego. Jednak każdy obywatel Niemiec, czy to katolik, czy ewangelik, czy buddysta, czy hinduista, czy muzułmanin, jak jeden mąż, w Święto Trzech Króli, świętuje. A w Polsce? A w Polsce, mimo, iż 95% obywateli, to katolicy (ponoć), Święta Trzech Króli - na czerwono niet. Aż wstyd! Było jedynie w latach 1952-1960, później czerwona zaraza zabrała i do dziś oddać nie chce. Tzn. może już nie zaraza, i nie czerwona, ale jakoś tak podobnie, bo choć wszelakie nazewnictwo ulegało zmianie, a i kolory również, to jednak w Polsce przez tyle lat szamotano się z tym tematem, i nadal się szamocze. Tak że niestety Polsko, w najbliższym czasie, żadnego więcej świętowania - z byczeniem się połączonego.
W styczniu, to jeszcze i 17- go jest święto w Polsce: Rocznica Wyzwolenia Warszawy. No tak, ale to święto nie jest już aż tak bardzo uroczyście świętowane. A ze względu na prawdę historyczną, która dopiero w wolnej Polsce mogła wyjść na jaw - coraz mniej. Bo cóż to za wyzwolenie stolicy dokonała Armia Czerwona, kiedy już jej same tylko ruiny i zgliszcza zostały? Skubany Stalin, wiedział co robi. Przez całe Powstanie Warszawskie w swoim parszywym interesie czekał aż Warszawa się wykrwawi… i klęknie na kolana. Czy to było więc wyzwolenie?
Za to u mnie, w Rodzince, od wielu lat, data 17 stycznia jest wielkim świętem. Otóż w tym dniu, po wielu koszmarnych, wcześniejszych turbulencjach i bardzo ciężkim w rezultacie porodzie, w 8 miesiącu ciąży, urodziłam moją pierworodną córeczkę. W tamtych latach, urodziny mojej córki, siłą narzuconej przez komuchów historii, zawsze kojarzyły mi się z wyzwoleniem, teraz już nie bardzo.

Wcześniej, bo 13 stycznia, świętować będziemy urodzinki mojego pierworodnego wnuka, który urodził się w dniu urodzin mojego od 38 lat nieżyjącego ojca. Tak że czekają mnie jeszcze bardzo miłe chwile w tym miesiącu. Aha, skoro już wspominam o moich styczniowych świętach, nie mogę nie wspomnieć, jak wesoło od czterech lat świętujemy Nowy Rok. Bo też akurat w Nowy Rok, i do tego w niedzielę, zapragnęło się mojemu najmłodszemu wnusiowi przyjść na świat. Że w niedzielę, to na pewno po babci. Jest nas w rodzince teraz dwoje - w niedzielę urodzonych. Ale w Nowy Rok urodzony, to mój wnusio jest jedyny. Rany, jak sobie przypomnę, co to było za zamieszanie w szpitalu w tym dniu. Dziennikarze, już grubo przed północą, tłoczyli się w korytarzu porodówki. Każdy chciał jako pierwszy zrobić zdjęcie pierwszemu w Nowy Rok urodzonemu obywatelowi w naszym okręgu, a także, aby móc przeprowadzić wywiad ze szczęśliwymi rodzicami. Chciałam w tym miejscu zamieścić zdjęcie jednej z gazet z moją ukochaną córcią, zięciem oraz nowiuśko urodzonym wnusiem, ale córka mi nie pozwoliła. Powiedziała, że wygląda na nich jakby ją walec przejechał. Muszę więc uszanować wolę mojej przewalcowanej podówczas córci. Wklejam za to zdjęcie z wczorajszych urodzinek naszego kochanego Nowego Roczka, które pstryknęłam w kulminacyjnym momencie.


No, kochany Nowy Roczku… głęboki wdech… i… pfuuuu!

OK, tyle na temat moich styczniowych świętowań, bo ja to jeszcze do Sylwestra wrócić chciałam. Nie, nie chciałam się chwalić, jak to ja niby w tym dniu balowałam. Nie! Bo tak po prawdzie, to ja już nie baluję w Sylwestra jak za dawnych lat. To ewidentna moja strata, wiem, bo ja wprost uwielbiam tańczyć. Ale że do tanga trzeba dwojga, przeto nie tańcuję… i nie baluję. Przyznam szczerze, że z tego akurat powodu, odczuwam brak partnera. Zaraz… a może przy okazji, w tym miejscu, strzelę króciutki anonsik w tej sprawie? Czemu nie? A co mi to szkodzi? Przecież to mój kawałek podłogi, i mogę tu wszystko... :D No to anonsuję!


A więc tak:

Gdyby jakiś elegancki, szarmancki Pan, z dużą dawką poczucia humoru, i choć trochę szalony, miałby, podobnie jak ja, potrzebę tańcowania, a brak by mu było partnerki, proszę się do mnie odezwać. A nuż będziemy mogli sobie gdziesik niezobowiązująco potańcować?

O, właśnie tak! Albo i jeszcze ładniej…

Koniec anonsu! ;)

Na masz, i znowu poszłam w tany nie z tym tematem, co chciałam. A chciałam z tematem wariactw sylwestrowych zatańczyć… o pardon… zacząć wreszcie. No dobra, zaczynam więc, i jak rzep psiego ogona, trzymać się go już będę do końca.

Nie wiem, jak komu, ale mi osobiście nie podoba się ta strzelanina, te huki, świsty, grzmoty, wybuchy… dookoła w noc sylwestrową. Same efekty wizualne na niebie, i owszem, bardzo mi się podobają. Ale ta kanonada? Okropność! No i do tego ten wszechobecny smród, wciskający się do domu, że przez wiele godzin okna otworzyć nie można, to przecież też okropność! A przede wszystkim, żal jest mi zwierząt, i tych domowych, i tych leśnych. Każdy, kto ma zwierzę w domu, z autopsji wie, jaki szok przeżywają. Nawet duże i odważne psy są potwornie wystraszone. Wiem, co mówię, bo miałam Dogga Arlekina, a on tak bardzo bał się tych huków za oknami, że ze strachu, jak malutkie dziecko, wciskał mi się na kolana, drżąc na całym swym ogromnym, pieskim ciele. O proszę, oto i on pewnego Sylwestra.


Ta fotka zrobiona jest jakieś 4 godziny przed godziną „O”, kiedy tylko pojedyncze wystrzały zniecierpliwionych sylwestrowiczów dochodziły z zewnątrz. Jednak mój Joker, był już wtedy bardzo przerażony. Nie odstępował mnie ani na krok… Bidulka moja kochana.

Gdybym była burmistrzem, zabroniłabym wszelakiemu tałatajstwu sprzedaży tych wszystkich rakiet, petard, sztucznych ogni, fajerwerków, a w noc sylwestrową, na koszt miasta oczywiście, zorganizowałabym dla całej okolicznej gawiedzi w odpowiednim, i jedynym miejscu, fajerwerkowy pokaz. Dzięki temu, zwierzętom oszczędziłoby się kilkugodzinnego szoku, a poniektórym sylwestrowiczom, zwłaszcza tym zapijaczonym, ostałyby się palce, dłonie, nietknięte twarze, ba, niektórzy by nawet i przy życiu pozostali. No i wreszcie, dzięki temu, nie byłoby potem tyle śmieci do sprzątania.

Tak wyglądały ulice z samego rana.


Nawet mi się z auta nie chciało wyjść by to „bydło” sfotografować. Zdjęcie jest więc niewyraźne, bo zrobiłam je przez szybę, jadąc. Ale tu, jest o tyle dobrze, że od samego rana jeżdżą „śmieciary” i sprzątają. Jest Nowy Rok, 8 rano, i za mną jedzie już ogromna „śmieciara” i wciąga w siebie wszystkie te pozostałości po nocnych wariactwach. No, przynajmniej z ulicy, bo na chodnikach, to każdy przy swoim domu sam musi posprzątać. Tak że to jeszcze musi trochę potrwać, zanim sylwestrowicze ściągną z łóżek swe umęczone ciała.


I pomyśleć tylko, ile to pieniędzy ludzie do luftu puszczają?! Czy nie lepiej byłoby pieniądze te przeznaczyć na bardziej szczytne cele? O, chociażby na pomoc dla biednych? Niechby tylko każdy ewentualny amator „wystrzałowego” Sylwestra 1 procencik tego, co wydaje na zakup tych wszystkich pirotechnicznych różności, wrzucił do skarbonki przygotowanej, no… np. przez Caritas… to iluż by to biednym, schorowanym ludziom udałoby się przeżyć?!

Trzeba nam wziąć przykład z Japonii. Tam nie było żadnych wystrzałów, żadnych eksplozji, żadnych fajerwerków, jedynie miliony baloników poszybowało do nieba, z przyczepionymi do nich życzeniami mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Czyż to nie piękne przywitanie Nowego Roku? Myślę, że tak…A jakie ekologiczne!

HKCz
(2.01.2010.)