czwartek, 29 marca 2018

Zdewastowali mi ogród

Mało mnie dzisiaj coś nie trafiło, kiedy po powrocie do domu popatrzyłam przez drzwi wyjściowe do ogrodu. Poszłam specjalnie do znajomej, żeby tej rzezi w moim ogrodzie nie oglądać, a jednak z racji tego, że rzeź ta się przeciągnęła, oglądać musiałam. Rany, wycieli mi w pień dwa piękne drzewa. Stare, ogromne leszczyny. Moją radość, moją dumę. Wiosną i latem tyle ptaszków na nich siedziało, i tak cudownie świergoliło. Wiewiórki skakały sobie szczęśliwe, podjadając orzeszki. Och, ile miałam zawsze radości. A i użyteczności wiele. W upalne dni, leszczyny swoimi rozłożystymi, zielonymi baldachimami, rzucały miły, chłodny cień. Cudownie było tak sobie posiedzieć w ogrodzie w ich cieniu. Teraz ich nie ma… Teraz mój ogród wygląda co najmniej jak Schwarzwald po niedawnym orkanie Xyntia. Smutno mi!

Wiedziałam, że tak być musi. Że wreszcie te moje kochane drzewa wykoszą. Zbyt wiele było skarg sąsiadów z dwóch domów na górnej ulicy. Skarżyli się, że przez cały dzień mają cień w domu, że słońce nigdy do nich nie dociera, i że grzyb już nawet zaczął im na ścianach wychodzić. A tu na punkcie szkodliwości grzyba wszyscy hyzia mają. No i w końcu Rathaus postanowił skargę sąsiadów rozpatrzyć pozytywnie. Co dla mnie i drzew oznacza, nie inaczej, jak – negatywnie.

Oto jaki obrazek zastałam po powrocie do domu… Wiszący drwal na leszczynie, a wokół, na ziemi, pełno skoszonych gałęzi.


Zdjęcie zrobiłam przez drzwi wyjściowe do ogrodu
Przedtem w ogóle tych domów nie było widać. Drzewa tworzyły swoisty parawan.

Z drugiej strony, to ja nawet rozumiem tych sąsiadów z góry, bo też nie byłabym zadowolona, gdyby mi słoneczka brakowało w domu. Co nie oznacza, że nie jest mi żal tych pięknych drzew. Jest! I to bardzo! Szkoda, że nie można przesadzać starych drzew, bo zaraz bym to zrobiła.
Dwóch drwali uwija się jak w ukropie. Mówią, że muszą się bardzo śpieszyć, gdyż mają dużo innych zleceń, gdzie indziej, a ze względów ekologicznych, drzewa mogą wyrąbywać tylko do końca marca (takie mają przepisy)… Bo zieloność, bo ptaszki… Szlachetne to! No a moje kochane leszczyny? Kurcze pieczone, no nie mogę sobie miejsca znaleźć, tak mi ich szkoda! Drwale skaczą po drzewach jak małpy, i co rusz spada na ziemię kolejny konar.

O proszę, zaraz poleci kolejny konar... 


i tak aż do pnia, do ziemi… Smutno mi!

Nie zdzierżyłam jednak tego widoku i wycofałam się do domu. Bo kiedy zobaczyłam, że drwale zabierają się za moją cudowną wiśnię, o której wspominałam w moim pierwszym wpisie (kliknij), to zaczęli mi się już z mordercami kojarzyć.

To właśnie moja cudowna wiśnia, obrośnięta pięknymi kwiatuszkami.


Pochodzenia tych kwiatuszków, które po raz pierwszy w zeszłym roku obrosły drzewko, nie odgadłam… i już nigdy nie odgadnę… Smutno mi!

Zaciągnęłam zasłony i postanowiłam nie zaglądać do ogrodu, tym bardziej, że takich nieprzyjemnych skojarzeń nagle dostałam. Żaluzji nie spuściłam jednak, nie chcę, żeby uznano to za demonstrację protestacyjną. W końcu ci mordercy… o, pardon, ci drwale, niczemu nie są winni. Wykonują tylko swoją robotę - na czyjeś zlecenie. Wszystko to niby wiem, ale i tak szlag mnie trafia! Zaszyłam się więc w domu, i od tej pory staram się do ogrodu nie zaglądać. A nie jest to łatwe, gdyż biurko mam akurat obok drzwi wyjściowych do ogrodu. Słyszę ciągle ich motorowe piły, bo larum robią, aż zęby dzwonią… Ale przynajmniej ich nie widzę. Na razie! Zasłony zasłaniają mi tę smutną wizję ogrodu... No tak, ale nie mogę przecież już zawsze przy zaciągniętych zasłonach przy biurku siedzieć…

Nie wiem, kiedy popatrzę. Nie dzisiaj. Może jutro. Teraz staram się o tej zagładzie drzew nie myśleć. Jutro pomyślę. Będę musiała to wszystko w spokojności w sobie przerobić… i największy smutek przegryźć. Wtedy popatrzę. I choć z pewnością ze smutkiem jeszcze, ale w końcu przyjmę tę niemiłą rzeczywistość. Pogodzę się z nią. Będę musiała! Nie lubię być długo smutna.

HKCz
(12.03.2010.)