Ojejku,
jakie ja mam boleści w kroku…! Teraz, kiedy zasiadłam do
komputera, boli mnie jeszcze bardziej. Dlaczego? A cóż to takiego
się Halszce przytrafiło? Ano… się przytrafiło. Miała dzisiaj
małą przygodę.
Otóż
zanim wyjechałam autem, ściągałam z niego pokrowiec, i kiedy się
już z nim uporałam, chcąc schować go do bagażnika, pod samym
bagażnikiem, rozjechałam się na cacy… i zrobiłam efektowny
szpagat. A przecież lata już nie te, co kiedyś, kiedy z łatwością
szpagat mi wychodził. No dobra, przyznam szczerze, że to nawet
niecały szpagat mi wyszedł. Ale w każdym bądź razie, o wiele
więcej, niż półszpagat. Tak bardzo rano było ślisko. Na nogach
nie można było ustać. No niby to nic dziwnego, wszak to luty. A
już stare przysłowie nam mówi, że jak: „Idzie luty, podkuj
buty”. Ha, ale jak tu adidasy podkuć? Zresztą, jak tu biegać w
podkutych butach? Ni jak się nie da. No nic, mam nadzieję, że do
jutra ból się po kościach rozejdzie i dalej będę fikać. Nie
zniosłabym uziemienia.
Mimo
rozjechanego szpagatu i krokowych boleści, wędrówkę po lesie i
tak zaliczyłam… Bo jakżeby inaczej. To moje zdrowie, przyjemność
i radocha wielka!
A oto moje
słowno-fotograficzne impresje z porannej wędrówki.
Las o
brzasku
W lesie najpiękniej o brzasku…
Kiedy mgłą osnute jeszcze,
Kiedy słońce nabiera dopiero blasku,
Kiedy na wpół uśpione jeszcze…
Słoneczny prześwit w głębi lasu.
A kuku, słoneczko!
Zielone
na białym.
Choć
to tylko igiełki, ale cieszą oko swą zielonością.
Czerwone
na biało-zielonym.
Czerwoność
na tle zielonym jeszcze bardziej oko cieszy… biel
można pominąć.
Oko
lasu.
…
patrzy na mnie przyjaźnie, no to ja mu - łyp!... swoim oczkiem,
i kliiik!... oczkiem obiektywu.
HKCz
20.02.2010