środa, 28 marca 2018

Żegnaj zimo na rok!

Zima już zblazowana okropicznie. Powoli zbiera się do odwrotu. I dobrze! Żadna łaska. Jej czas już się zbliża. Taki jest porządek świata… No, przynajmniej w strefie klimatu umiarkowanego. Tak więc, czy zima chce, czy nie, powinna pomału zacząć zwijać swoje skrzypiące siarczystym mrozem podwoje. Już dość nam dała przyjemności i niespodzianek. Poniektórym, to i nawet popalić zdrowo dała. Z pewnością z wielkim żalem żegnać się z nią nie będziemy. Przyszedł czas na przedwiośnie! Żegnaj więc zimo na rok! Słyszysz, Szanowna Pani Zimo? A sio! Kieruj się już na półkulę południową.

Póki jednak odwrót zimy nastąpi, postanowiłam jeszcze uwiecznić jej piękno w górach. Bo co jak co, ale piękna zimie odebrać nie można. Obrazy przez nią malowane są cudowne, niepowtarzalne… einmalige, jak mówią Niemcy.
Kiedy tak wędrowałam parę dni temu po swoich ulubionych lasach, poznałam pewnego fotografika. Też fotografował piękno zimy. Oto on ze swoim wilczurem.


Pięknie wygląda na tle tej niemalże syberyjskiej tajgi. Nieprawdaż?


Michael, bo tak się nazywa ów fotografik, oglądnął moje fotki, które do tej pory zrobiłam, i nawet mnie pochwalił… za wrażliwe oko. Ucieszyłam się bardzo, bo słowa te padły przecież z ust profesjonalisty. Ja też i jego fotki oglądnęłam. Piękne! Ale on też ma sprzęt fotograficzny… że ho, ho! Moja zwykła cyfrówka przy jego sprzęcie wysiada (ale i tak ją uwielbiam). Wesoło pogadaliśmy jeszcze przez chwilkę, a wilczur Hektor w tym czasie obwąchiwał mnie z każdej strony. Pewnie po zapachu w końcu poznał, że ze mnie to taka psia mama, bo widać było, że mnie zaakceptował. Dał temu wyraz lizaniem mnie po ręce. Jego pan również… Nie, lizać mnie nie lizał, akceptację mam na myśli. Tak myślę, skoro umówiliśmy się na spotkanie po leśnych bezdrożach. Celem wspólnego fotografowania oczywiście.

A oto moje pokłosie fotograficzne
z ostatnich momentów zimy:

W ołowianej bieli… zima też ma swój urok.


a ten zapach? Uwielbiam wciągać go nozdrzami… to nic, że czerwonymi.


Iglo.


Z pewnością ostatnie tego roku.


Zimowa aleja.


Przechodząc wzdłuż tej alei, człowiek czuje się jakoś tak wzniośle… Serio!


Gałęzie zimowych drzew kłaniają się na przywitanie. 


to i ja w ukłonie dygnęłam.


Ujęcie źródlanej wody. Bardzo zdrowej wody… ale zamarzniętej.


Na powierzchni gruba warstwa krystalicznego lodu.


Ujęcie źródlanej wody choć zamarznięte, źródlanka kapie nadal.


Dno ujęcia wyłożone jest specjalnymi, filtrującymi kamyczkami.


Im większy mróz, tym więcej źródlanki ciurka.


Woda jest bardzo smaczna. Próbowałam. Dużo w niej magnezu.


Spływ wody źródlanej w następnym dniu pięknie zamarzł.


Źródlana wycieka i momentalnie twarzą się sople.


To samo ujęcie źródlanej wody, ale uwiecznione dzień później.


Najwyraźniej źródlanka nigdy nie zamarza i ciągle ciurka do zbiornika.


A to też to samo ujęcie źródlanej wody, ale z innej perspektywy.


Krystaliczne sopelki zamarzniętej źródlanki widziane od dołu.


Zamarznięta kałuża.


Trochę z Wnusiem po niej popisaliśmy.

Po cudownej, porannej wędrówce, z „uwieczniaczem” piękna zimy, pojechałam oczywiście odebrać Wnuka z przedszkola. Nie obeszło się i bez jego też pstrykania. Na jego prośbę, muszę coś i z jego pokłosia fotograficznego zaprezentować. Oto zdjątko mojego 4-letniego szkraba.

Eskimoska babcia Halszka.


Hu! Hu! Ha! Zima nigdy dla babci nie była zła.


HKCz
(27.02.2010.)