Tegoroczna
zima jest wyjątkowo sroga w całej Europie. Śnieg zalega miasta,
wsie, pola, lasy, góry… Choć że góry, to akurat normalne, ale
to, że tyle go zalega dookoła nas od wielu tygodni, to już trochę
w tym przesady. Odgórnej. Zima nie chce odpuścić, ba, nawet
popuścić nie chce. Każdy marzy już o wiośnie, o budzącej się
do życia przyrodzie, o zieloności cieszącej oko, wlewającej
ciepło w ospałe dusze.
Ja
choć lubię zimę i kiedy bielusieńko jest wokoło, to jednak
ostatnio czuję się bielą przesycona i też coraz częściej
zaczynam marzyć o wiośnie… Bo ponad wszystko uwielbiam zieleń.
A zieleń — to wiosna. Chociaż niekoniecznie. Trochę zieleni
przecież i w zimie można znaleźć… Więc póki co, póki zima
nadal trzyma nas w okowach (bo na pewno nie w czułych ramionach),
zamarzyło mi się, aby oko swe właśnie zielonością nacieszyć.
Choć odrobineczkę. Zielonością, jako namiastką wiosny. Wybrałam
się więc dzisiaj na wędrówkę w poszukiwaniu wszystkiego, co
zielone. Oczywiście z aparatem fotograficznym. I proszę bardzo,
znalazłam.
Pojęcia
nie mam co to za krzew.
Rośnie
u sąsiada. Muszę go spytać o nazwę.
Nieśmiała
gałązeczka.
…
a zieloność na niej soczysta.
Bluszcz
- jedyne u nas pnącze o liściach zimotrwałych.
Nazwałam
go na własny użytek: – Bluszcz Samotnik.
To
też bluszcz pospolity. Jakże w pięknej gromadce rośnie.
Nazwałam
go: - Bluszcz Towarzyski.
Kiedy
dotarłam w głąb lasu, przez moment zastanawiałam się, w którym
to kierunku mam pójść, by jeszcze jakąś zieloność znaleźć.
Halszka
na leśnym rozdrożu... Ale tylko leśnym. ;)
Ciągnęło
mnie w stronę słońca. Nie było go jednak za wiele o poranku. Ale
chwilami zza ołowianych chmur wyłaniało się nieśmiało.
Powędrowałam więc w stronę słońca - zza chmurzysk i drzew
kukającego. I chociaż prócz drzew iglastych, zieloności już
żadnej nie znalazłam, to jednak ją poczułam. Naprawdę! A
poczułam ją dzięki ptaszkom, a właściwie dzięki ich trelom.
Jakoś dziwnie były dzisiaj pobudzone i radośnie ćwierkoliły na
cały las. Wprawdzie to zimowe ptaszki, ale najwyraźniej, albo
wyczuwają zbliżającą się małymi kroczkami wiosnę, popychającą
przed sobą przedwiośnie, albo ją właśnie dzisiaj zaczęły swym
śpiewem zaklinać. Och, jakże spodobał mi się ten ich radosny
nastrój. Ba, udzielił mi się nawet. Sama zaczęłam sobie pod
czerwonym z zimna kinolem wesolutko pogwizdywać. I najwyraźniej to
moje pogwizdywanie zadziałało niczym zaklęcie… Nie wierzycie?
Proszę się samemu przekonać, że to działa. Działa, działa,
jeszcze jak działa! Jestem pewna, skoro na mnie zadziałało. A
efekt tego działania był błyskawiczny. Dowód? Proszę bardzo! Oto
co za obrazek zobaczyłam oczami wyobraźni.
Śnieżyczki
przebiśniegi.
W
moim ogrodzie… Zdjątko z zeszłej wiosny. Ale to nic, że z
zeszłej, wystarczy popatrzeć na te piękne kwiatuszki, a od razu
wiosennie na sercu się robi. Trzeba tylko umieć dobrze patrzeć.
HKCz
3.02.2010