środa, 28 marca 2018

Zieloność zimowej natury

Tegoroczna zima jest wyjątkowo sroga w całej Europie. Śnieg zalega miasta, wsie, pola, lasy, góry… Choć że góry, to akurat normalne, ale to, że tyle go zalega dookoła nas od wielu tygodni, to już trochę w tym przesady. Odgórnej. Zima nie chce odpuścić, ba, nawet popuścić nie chce. Każdy marzy już o wiośnie, o budzącej się do życia przyrodzie, o zieloności cieszącej oko, wlewającej ciepło w ospałe dusze. 
Ja choć lubię zimę i kiedy bielusieńko jest wokoło, to jednak ostatnio czuję się bielą przesycona i też coraz częściej zaczynam marzyć o wiośnie… Bo ponad wszystko uwielbiam zieleń. A zieleń — to wiosna. Chociaż niekoniecznie. Trochę zieleni przecież i w zimie można znaleźć… Więc póki co, póki zima nadal trzyma nas w okowach (bo na pewno nie w czułych ramionach), zamarzyło mi się, aby oko swe właśnie zielonością nacieszyć. Choć odrobineczkę. Zielonością, jako namiastką wiosny. Wybrałam się więc dzisiaj na wędrówkę w poszukiwaniu wszystkiego, co zielone. Oczywiście z aparatem fotograficznym. I proszę bardzo, znalazłam.

Pojęcia nie mam co to za krzew.


Rośnie u sąsiada. Muszę go spytać o nazwę.


Nieśmiała gałązeczka.


a zieloność na niej soczysta.


Bluszcz - jedyne u nas pnącze o liściach zimotrwałych.


Nazwałam go na własny użytek: – Bluszcz Samotnik.


To też bluszcz pospolity. Jakże w pięknej gromadce rośnie.


Nazwałam go: - Bluszcz Towarzyski.


Kiedy dotarłam w głąb lasu, przez moment zastanawiałam się, w którym to kierunku mam pójść, by jeszcze jakąś zieloność znaleźć.

Halszka na leśnym rozdrożu... Ale tylko leśnym. ;)



Ciągnęło mnie w stronę słońca. Nie było go jednak za wiele o poranku. Ale chwilami zza ołowianych chmur wyłaniało się nieśmiało. Powędrowałam więc w stronę słońca - zza chmurzysk i drzew kukającego. I chociaż prócz drzew iglastych, zieloności już żadnej nie znalazłam, to jednak ją poczułam. Naprawdę! A poczułam ją dzięki ptaszkom, a właściwie dzięki ich trelom. Jakoś dziwnie były dzisiaj pobudzone i radośnie ćwierkoliły na cały las. Wprawdzie to zimowe ptaszki, ale najwyraźniej, albo wyczuwają zbliżającą się małymi kroczkami wiosnę, popychającą przed sobą przedwiośnie, albo ją właśnie dzisiaj zaczęły swym śpiewem zaklinać. Och, jakże spodobał mi się ten ich radosny nastrój. Ba, udzielił mi się nawet. Sama zaczęłam sobie pod czerwonym z zimna kinolem wesolutko pogwizdywać. I najwyraźniej to moje pogwizdywanie zadziałało niczym zaklęcie… Nie wierzycie? Proszę się samemu przekonać, że to działa. Działa, działa, jeszcze jak działa! Jestem pewna, skoro na mnie zadziałało. A efekt tego działania był błyskawiczny. Dowód? Proszę bardzo! Oto co za obrazek zobaczyłam oczami wyobraźni.

Śnieżyczki przebiśniegi.


W moim ogrodzie… Zdjątko z zeszłej wiosny. Ale to nic, że z zeszłej, wystarczy popatrzeć na te piękne kwiatuszki, a od razu wiosennie na sercu się robi. Trzeba tylko umieć dobrze patrzeć.


HKCz
3.02.2010