piątek, 30 marca 2018

Pociąg do sportu

U mnie pociąg do sportu, to pewnie dziedziczny jest. Mój Ojciec za młodych lat był sportowcem. Grał w piłkę nożną. Dzieciństwo spędziłam na boisku sportowych, i to nie tylko na meczach, między meczami również. W późniejszych latach, Ojciec pełnił społeczną funkcję Prezesa Klubu Sportowego, to też boisko stało przede mną i moimi starszymi siostrami otworem. Ale jedynie ja załapałam bakcyla sportowego na całe życie.
A oto fotki Ojca drużyny piłkarskiej, kiedy mnie jeszcze na świecie nie było.

Zdjęcie z 1947 r.


Ojciec klęczy pośrodku.


Pochód pierwszomajowy - 1949r.


Sportowcy na czele pochodu. Ojciec pierwszy z prawej


Po kilku latach skład drużyny nieco się zmienił,
Ojciec grał nadal.


Ojciec w pozycji kucznej - drugi od lewej.


Kiedy ja się urodziłam, jako 3 córeczka kochanych rodziców (hihihi!... a miałam być syneczkiem), Ojciec jeszcze grał, ale ja tego nie pamiętam. Byłam zbyt mała. Pamiętam natomiast późniejsze lata, kiedy Ojciec był już Prezesem i zabierał mnie na mecze. Bardzo lubiłam być na meczach, zwłaszcza wtedy, kiedy Ojca drużyna strzelała gole. Nie to, że aż tak bardzo jej kibicowałam, no, może trochę też, ale przede wszystkim dlatego, że co gol, to ja frrruuu!... w powietrze. Tatulko w szale radości za każdym golem podrzucał mnie jak piłkę. Wysoko, bardzo wysoko. Ależ to była dla mnie radocha!

Kochałam sport od dziecka i przez wszystkie lata szkolne byłam sportsmenką. Startowałam na wielu zawodach lekkoatletycznych. Chybabym nie zliczyła na ilu. Wyniki miałam różne, ale nigdy złe.
Proszę bardzo, oto moje hasło z tamtych lat. I nie tylko z tamtych. Zdjęcie pochodzi z uroczystych obchodów Dnia Sportu w szkole średniej.

Niech żyje sport!


Robiłam za słupek wyłaniający się z falującej na wietrze biało-czerwonej róży. Hihihi…! pamiętam, że dziewczyny tak krzywo mnie podnosiły, że ledwie utrzymałam równowagę. Mało na łeb, na szyję nie spadłam… Ale bym wtedy wyglądała z tym swoim hasłem.

Nawet niekiedy i w czasie wakacji startowałam w różnych zawodach. Najbardziej upamiętniły mi się zawody sportowe w Chybiu, w których brałam udział na prośbę mojego Ojca. Bo to Ojca Zjednoczenie organizowało tam zawody, a Ojciec koniecznie chciał, aby jego zakład pracy te zawody wygrał. Ku wielkiej radości mojego tatulki, zajęłam pierwsze miejsce w biegu na 100 m. Długo jednak nie było nam dane z tego faktu się cieszyć, ponieważ po paru zaledwie minutach, zdyskwalifikowano mnie. Za co? Ano za to, że biegłam w kolcach (sic!), a nie na bosaka, jak kilka zawodniczek. Ot i komunistyczna polityka sportowa. Bosonogich sprinterek im się zachciało. Wcześniej nie widziano, że stoję w blokach startowych w kolcach. A tak w ogóle, co to za bose zawody w drugiej połowie XX wieku, się pytam? Tzn. się pytałam. Wtedy. Bo dziś, to jedynie ubaw mam z tych wspomnień.

Przed startem.


oczywiście w kolcach na nóżkach.

Doskonale jednak pamiętam, jaka zła byłam po tej dyskwalifikacji na siebie, że mi się zachciało startować w takich dennych zawodach. Na szczęście później humor mi się nieco poprawił, bo udało mi się zająć pierwsze miejsce w pchnięciu kulą. Na bosaka oczywiście. Tatuś znów był dumny. Ja mniej, ale przynajmniej już taka wściekła nie byłam.

Po wielkich zawodach sportowych… Bosonogich!


Chwile na odpoczynek i refleksje. Dwóch zawodników: Martin i ja, trzymając w ręce zakazany detal sportowy - kolce, psioczymy na dziwolongowatość sędziów sportowych i całe te komiczne zawody. Dwóch niezawodników, czyli moja siostrzyczka i kolega Rysiek, wspomagają nas w psioczeniu. Nie powiem, trochę nam ulżyło. A potem, widząc tatulki mego zadowoloną minę, już się nawet cieszyłam, bo to też w końcu dla niego wzięłam udział w tych tzw. „zawodach sportowych”.


Później wiele jeszcze lat startowałam w różnych zawodach. Nawet kiedy miałam już rodzinkę i dziecko.
Byłam w 2-gim miesiącu ciąży z drugim dzieckiem i nadal brałam udział w zawodach LA. Startowałam w Młodzieżowych Zawodach Sportowych w Riesie w NRD. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałam, że rodzinka mi się powiększy. Spokojnie więc wzięłam jeszcze i udział w Igrzyskach Młodzieżowych zorganizowanych przez ZMS. A po igrzyskach, uczestniczyłam naturalnie w wielkim bankiecie i odbierałam dyplomy. Po tych igrzyskach, przeszłam jednak w stan spoczynku. Po paru miesiącach, zostałam po raz drugi szczęśliwą mamą.
Nie bez powodu najbardziej zapamiętały mi się te Igrzyska Młodzieżowe, bo jak się okazało, były to moje ostatnie zawody. Zawody, bo ze sportu nie zrezygnowałam do dziś.  

Moje ostatnie zawody - Igrzyska Młodzieżowe ZMS.


No co? Brawo Halszka, co nie? Brawo, brawo!!! ;)


Ojejku!... Mamo, chwalą mnie... i brawo biją! :D


HKCz
1.05.2010