U mnie
pociąg do sportu, to pewnie dziedziczny jest. Mój Ojciec za młodych
lat był sportowcem. Grał w piłkę nożną. Dzieciństwo spędziłam
na boisku sportowych, i to nie tylko na meczach, między meczami
również. W późniejszych latach, Ojciec pełnił społeczną
funkcję Prezesa Klubu Sportowego, to też boisko stało przede mną
i moimi starszymi siostrami otworem. Ale jedynie ja załapałam
bakcyla sportowego na całe życie.
A oto
fotki Ojca drużyny piłkarskiej, kiedy mnie jeszcze na świecie nie
było.
Zdjęcie
z 1947 r.
Ojciec
klęczy pośrodku.
Pochód
pierwszomajowy - 1949r.
Sportowcy
na czele pochodu. Ojciec pierwszy z prawej
Po
kilku latach skład drużyny nieco się zmienił,
Ojciec
grał nadal.
Ojciec
w pozycji kucznej - drugi od lewej.
Kiedy ja
się urodziłam, jako 3 córeczka kochanych rodziców (hihihi!... a
miałam być syneczkiem), Ojciec jeszcze grał, ale ja tego nie
pamiętam. Byłam zbyt mała. Pamiętam natomiast późniejsze lata,
kiedy Ojciec był już Prezesem i zabierał mnie na mecze. Bardzo
lubiłam być na meczach, zwłaszcza wtedy, kiedy Ojca drużyna
strzelała gole. Nie to, że aż tak bardzo jej kibicowałam, no, może
trochę też, ale przede wszystkim dlatego, że co gol, to ja
frrruuu!... w powietrze. Tatulko w szale radości za każdym golem
podrzucał mnie jak piłkę. Wysoko, bardzo wysoko. Ależ to była
dla mnie radocha!
Kochałam
sport od dziecka i przez wszystkie lata szkolne byłam sportsmenką.
Startowałam na wielu zawodach lekkoatletycznych. Chybabym nie
zliczyła na ilu. Wyniki miałam różne, ale nigdy złe.
Proszę
bardzo, oto moje hasło z tamtych lat. I nie tylko z tamtych. Zdjęcie
pochodzi z uroczystych obchodów Dnia Sportu w szkole średniej.
Niech
żyje sport!
Robiłam
za słupek wyłaniający się z falującej na wietrze biało-czerwonej
róży. Hihihi…! pamiętam, że dziewczyny tak krzywo mnie
podnosiły, że ledwie utrzymałam równowagę. Mało na łeb, na
szyję nie spadłam… Ale bym wtedy wyglądała z tym swoim hasłem.
Nawet
niekiedy i w czasie wakacji startowałam w różnych zawodach.
Najbardziej upamiętniły mi się zawody sportowe w Chybiu, w których
brałam udział na prośbę mojego Ojca. Bo to Ojca Zjednoczenie
organizowało tam zawody, a Ojciec koniecznie chciał, aby jego
zakład pracy te zawody wygrał. Ku wielkiej radości mojego tatulki,
zajęłam pierwsze miejsce w biegu na 100 m. Długo jednak nie było
nam dane z tego faktu się cieszyć, ponieważ po paru zaledwie
minutach, zdyskwalifikowano mnie. Za co? Ano za to, że biegłam w
kolcach (sic!), a nie na bosaka, jak kilka zawodniczek. Ot i
komunistyczna polityka sportowa. Bosonogich sprinterek im się
zachciało. Wcześniej nie widziano, że stoję w blokach startowych
w kolcach. A tak w ogóle, co to za bose zawody w drugiej połowie XX
wieku, się pytam? Tzn. się pytałam. Wtedy. Bo dziś, to jedynie
ubaw mam z tych wspomnień.
Przed
startem.
…
oczywiście w kolcach na nóżkach.
Doskonale
jednak pamiętam, jaka zła byłam po tej dyskwalifikacji na siebie,
że mi się zachciało startować w takich dennych zawodach. Na
szczęście później humor mi się nieco poprawił, bo udało mi się
zająć pierwsze miejsce w pchnięciu kulą. Na bosaka oczywiście.
Tatuś znów był dumny. Ja mniej, ale przynajmniej już taka
wściekła nie byłam.
Po
wielkich zawodach sportowych… Bosonogich!
Chwile
na odpoczynek i refleksje. Dwóch zawodników: Martin i ja, trzymając
w ręce zakazany detal sportowy - kolce, psioczymy na
dziwolongowatość sędziów sportowych i całe te komiczne zawody.
Dwóch niezawodników, czyli moja siostrzyczka i kolega Rysiek,
wspomagają nas w psioczeniu. Nie powiem, trochę nam ulżyło. A
potem, widząc tatulki mego zadowoloną minę, już się nawet
cieszyłam, bo to też w końcu dla niego wzięłam udział w tych
tzw. „zawodach sportowych”.
Później
wiele jeszcze lat startowałam w różnych zawodach. Nawet kiedy
miałam już rodzinkę i dziecko.
Byłam w
2-gim miesiącu ciąży z drugim dzieckiem i nadal brałam udział w
zawodach LA. Startowałam w Młodzieżowych Zawodach Sportowych w
Riesie w NRD. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałam, że rodzinka mi
się powiększy. Spokojnie więc wzięłam jeszcze i udział w
Igrzyskach Młodzieżowych zorganizowanych przez ZMS. A po
igrzyskach, uczestniczyłam naturalnie w wielkim bankiecie i
odbierałam dyplomy. Po tych igrzyskach, przeszłam jednak w stan
spoczynku. Po paru miesiącach, zostałam po raz drugi szczęśliwą
mamą.
Nie bez
powodu najbardziej zapamiętały mi się te Igrzyska Młodzieżowe,
bo jak się okazało, były to moje ostatnie zawody. Zawody, bo ze
sportu nie zrezygnowałam do dziś.
Moje
ostatnie zawody - Igrzyska Młodzieżowe ZMS.
No
co? Brawo Halszka, co nie? Brawo, brawo!!! ;)
Ojejku!...
Mamo, chwalą mnie... i brawo biją!
:D
HKCz
1.05.2010