piątek, 30 marca 2018

Uśmiech kosmetykiem ciała i duszy

Moja córka często mi powtarza, że jak przychodzę do nich z wizytą, to najpierw wchodzi mój uśmiech, a potem ja. Przyznam, że kiedy to słyszę, miło robi mi się na sercu… A uśmiech jakoś tak od samości rozjeżdża mi się jeszcze szerzej. I gdyby nie uszy, pewnie dookoła głowy by mi się rozjechał.

Sama nie zwracam na to uwagi, czy jestem uśmiechnięta, czy nie. Widocznie już tak mam, że uśmiech na twarzy wciąż przyklejony mam. Pewnie mam tak po mojej babci, o której, jak pamiętam, wszyscy zawsze mówili: — „Co to za miła, zawsze uśmiechnięta staruszka”. Dodam, że babcia z uśmiechem przeżyła 94 lata. Zaś moja ciocia (siostra dziadka), która również należała do osób stale uśmiechniętych, przeżyła 103 lata.
Uśmiechu swojego nie widzę, ale go czuję. Czuję się uśmiechnięta. Sama też lubię uśmiechniętych ludzi. Czyjś uśmiech bardzo miło na mnie działa. Smutasy natomiast mnie deprymują. Nie to, że nie rozumiem, iż ludziom czasami nie do śmiechu. Nie. Przecież ja też człowiek, i mi też — nie raz i nie dwa — nie do śmiechu… Ale nie obnoszę się swoim smutkiem. Sama się z nim rozprawiam. A kiedy się już rozprawię, wtedy z uśmiechem (tak czuję) wychodzę z domu. Życie tak mnie już nauczyło, i mam tę świadomość, że ludzie najbardziej lgną do osób uśmiechniętych. A to, jakby nie patrzeć, korzyść obopólna.

Pewnie, że łatwiej jest żyć, mając kogoś, komu można się i ze swoich smutków wyżalić. Jednak, według mnie, powinien to być ktoś z grona najbliższych osób. Nie ogół. Bo cóż komu po tym przyjdzie, że wylewać będzie swoje smutki przed obcymi, przypadkowymi ludźmi? Pomocy żadnej, a jedynie ich niechęć. Mniej lub bardziej skrywana. W najlepszym przypadku. Bo niech mi nikt nie mówi, że ma przyjemność w wysłuchiwaniu smutaszenia i labidzenia kogoś obcego. A zwłaszcza kogoś, kto wręcz uwielbia pławić się w swoim smutku i o nim rozprawiać (czyt. zanudzać) na lewo i prawo. Ja takich ludzi wyczuwam w lot… i wolę ich unikać. Dla własnego zdrowia. Psychicznego.
Oczywiście rozgraniczam tu takie sytuacje, w których rzeczywiście mamy do czynienia z ludźmi potrzebującymi pomocy. Takich ludzi powinno się wysłuchać i nieść im pomoc. Bo też co innego — ludzie potrzebujący pomocy, a co innego — ludzie obnoszący się swoją skrzywioną miną. Pierwszym, bezsprzecznie trzeba pomóc. Drugim… hmm, a chyba też trzeba… porządnie nimi wstrząsnąć.

Uśmiechajmy się. Z uśmiechem o wiele łatwiej pokonać trudności. Życie staje się łatwiejsze. Świat wydaje się piękniejszy. Ja się uśmiecham. Oto i mój uśmiech. Wprawdzie stary już, bo sprzed wielu, wielu lat, ale niewiele się zmienił:


Uśmiech mój

Ktoś kiedyś mi powiedział,
Że ładny uśmiech mam,
Lecz on o tym nie wiedział,
Że to dla Was… i dzięki Wam.

To do Was uśmiecham się serdecznie,
By przywołać uśmiech na Waszą twarz,
I będę to robić wiecznie,
Gdyż radość mi sprawia uśmiech Wasz…

Wszak uśmiech działa jak balsam
Na drżące serce i skołataną duszę…
Jeśli nie potrafisz uśmiechnąć się sam,
Ja swym uśmiechem pomóc Ci muszę.

A dla mnie to czysta przyjemność…
W uśmiechu się czuję zwiewnie i lekko,
Niestraszna mi wtedy nawet ciemność,
I nigdzie mi nie jest za daleko…

Proszę uśmiechnij się do mnie i Ty,
Od razu poczujesz się miło i wesoło…
Na trudy życia - uśmiech - lek prosty,
Gdy pojmiesz to, sam będziesz rozsyłać go wokoło.

***

No i jak tu się nie uśmiechać? Wiosenka jest przecież, nie? Już nawet przeszło 2 tygodnie… jest… no, może nie wokoło, ale jest. Jest na pewno! U nas żegna się właśnie z zimą. Trochę to trwa, bo mają z sobą jeszcze do pogadania na pożegnanie. A że zima tego roku niewyżyta, powoli zamyka swoje podwoje. Co rusz zaznacza też swoją jeszcze obecność.


Wielki Piątek, 2 kwietnia, a tak wyglądało nasze miasto z rana.


Całą noc sypało. I to jak! Mało kto z samego rana z domu wychodził, bo też Wielki Piątek to u nas święto.


I jak tu się nie uśmiechać na tak piękny widok? Tu trzeba wręcz rżeć ze śmiechu… jak koń.


O właśnie tak… … hihihi!

Rzeczywiście niewyżyta ta zima! Gdyby nie głośne ćwierkolenie obrażonych ptasząt, rozbrzmiewające dookoła, to bym myślała, że to bożonarodzeniowe dni nadchodzą, nie wielkanocne. Na szczęście wiosenka też już zaznacza swoją obecność. Temperaturą. Dodatnią, ma się rozumieć. Mimo śniegu, jest ok. 10 st.


Kiedy wracałam z wędrówki, moje miasto wyglądało już tak.


Śnieg topił się z minuty na minutę.


W czasie Świąt Wielkanocnych pogoda była niezbyt przyjemna. Było szaroburo, zimno, wietrznie, mokro. Dzieci szukały zajączka w ogrodzie w czasie gradobicia… (sic!) Ale bardzo miło i wesoło było. Humory dopisywały wszystkim. Jakżeby inaczej? Przecież wiosna, wszystko budzi się do życia… To nic, że powoli. Ważne, że się budzi!

Aha, a`propos ”budzi się do życia”, to ja mam dla Was coś bardzo oryginalnego (<kliknij). Łoo matko, aż brzuch mnie boli przez tego „Oryginała”!

* Gif z Internetu

HKCz
6.04.2010