L'amore
del cigno sul Lago di Garda.
Łabędzia
miłość jest niezwykła, wiedziałam o tym od dawna, ale para
łabędzi znad Jeziora Garda, którą obserwowałam przez cały mój
tam pobyt (patrz zdjęcia), miłością swoją mnie wręcz zadziwiała
i roztkliwiała jednocześnie. Myślę, że takiej miłości, i
takiego oddania, my, jako nadrzędny
gatunek na Planecie Ziemia - moglibyśmy się od niej uczyć.
Świat
łabędzi rządzi się swoimi prawami. Podobnie jak świat człowieka.
W niektórych przypadkach mamy wiele wspólnego. Szczególnie w
zakresie prokreacji (oprócz składania jaj, ma się rozumieć).
Łabędzie dobierają się w pary (jesienią) i z reguły dochowują
sobie wierności. Z reguły, bo dzięki obrączkowaniu wykazano, że
czasami pary się jednak rozpadają. Ale jest to rzadkością. Po śmierci zaś jednego z partnerów kojarzą się z kolejnym.
Łabędzie
tworzące parę obierają swoje terytorium na początku wiosny. Nikt
nie ma prawa podejść do ich terytorium. Samiec, jak na samca
przystało, broni go gwałtownie. Odstrasza wszystkich intruzów
złowrogim sykiem oraz groźną postawą z wyciągniętą znacząco
głową i podniesionymi skrzydłami. Samca łatwo rozpoznać, jest
większy od samicy.
Nad
Jeziorem Garda miałam jednak okazję podziwiać łabędzie z bliska.
Tworzyły piękną parę. Wierną sobie i oddaną. Niestroniącą
też od ludzi. Wyraźnie było to widać, gdyż terytorium, jakie
sobie obrała, znajdowało się w trzcinach kilka metrów od brzegu,
obok pomostu i promenady, a tam przecież przechodzi mnóstwo ludzi.
Tam też na czas wylęgu wybudowała sobie z różnych badyli i
gałązek duże i wygodne gniazdo. Tubylcy mówili, że to samiec w
dziobie przynosił taki właśnie budulec i podawał go samicy. Ta
zaś sama układała go we właściwy sposób, by było jej wygodnie
i bezpiecznie. Jak każda prawdziwa samica dbająca o należyte
przygotowanie do macierzyństwa.
Do
łabędzi można było podejść całkiem blisko. Jednak nie za
blisko. Samiec natychmiast głośnym sykiem i groźną postawą dawał
znać — jaka odległość jest dopuszczalna. Zarówno do niego, jak
i do samicy wysiadującej jaja w gnieździe. Łabędzie chętnie
przyjmowały pożywienie rzucane im przez ludzi. Zwłaszcza kawałki
suchego pieczywa. Samiec pochłaniał je od razu, natomiast samica
niektóre zjadała, a niektóre chowała sobie na potem, wtykając je
pomiędzy badyle, z których zbudowane było gniazdo.
Żałuję
bardzo, że nie mogłam zobaczyć ich łabędziego potomstwa. No cóż,
jaja łabędzie muszę być wysiadywane przez okres 35 dni, a ja
jedynie przez tydzień mogłam je obserwować. Widziałam, że jaja
wysiadywała głównie samica, samiec zaś pozostawał zawsze w
pobliżu (na wodzie albo na brzegu), aby w razie potrzeby bronić
gniazda… i jego zawartości.
Samicę
zastępował tylko na krótkie okresy czasu. Udało mi się uchwycić jeden
taki moment. Na poniższych zdjęciach widać wyraźnie, że kiedy
samica odpoczywa na wodzie, samiec siedzi na jajach.
Jak już
wspominałam w poprzednim wpisie, największą przyjemność
sprawiały mi wczesnoporanne wędrówki z psem po promenadzie
usytuowanej wzdłuż linii brzegowej jeziora. Codziennie miałam więc
okazję tę parę łabędzi obserwować. Czasami nawet dwukrotnie w
ciągi dnia, gdyż
wieczorami z rodzinką też tam nieraz spacerowaliśmy.
W
przedostatni dzień naszego pobytu nad Garda szalała potworna
wichura i lał siarczysty deszcz. Ten stan pogodowy zapoczątkowała
szatańska burza, jaka rozpętała się nie tylko nad jeziorem, ale i
nad miejscowością Moniga del Garda. To była istna nawałnica z
piorunami z piekła rodem. Burza pozostawiła po sobie huragan i
ulewę. Spokojne zazwyczaj jezioro wyglądało wtedy jak morze w
czasie sztormu. Strach było wyjść z campingu. Ja jednak poszłam
nad jezioro, ponieważ chciałam sprawdzić, czy znajoma mi para
łabędzi radzi sobie jakoś w czasie tej strasznej pogody. Chciałam
im też, jak co dzień, zanieść trochę chleba. Miałam do
pokonania około 3 km wzdłuż linii brzegowej, no i je pokonałam,
ale już sama, bez psa, bo ten stchórzył. Zapierał się łapami i
za czorta nie chciał wejść na plażę. Musiałam tchórza
zaprowadzić z powrotem do domku campingowego. Kiedy doszłam na
miejsce, byłam przemoczona do suchej nitki, w butach chlupała mi
woda. Wprawdzie byłam ubrana przeciwdeszczowo, i nawet parasol
miałam, ale szalone wietrzysko połamało mi go zaraz na początku.
Szłam moknąc i zachłystując się wiatrem i deszczem.
Na widok
łabędzi aż łzy mi się w oczach zakręciły. Samica nadal
siedziała na gnieździe, tylko że gniazdo znajdowało się już na
samym brzegu, a nie tam, gdzie łabędzie go zbudowały. Pewnie to
wysokie fale, które z wielkim łoskotem jedna po drugiej wpadały na
brzeg, tak daleko je wyrzuciły wraz z łabędzicą i jej
przyszłym potomstwem. Nawet gęsta trzcina niewiele tu pomogła.
Siedziała bidulka ze spuszczoną głową i rozłożonymi nieco
skrzydłami, łapiąc równowagę, a wichura i napływające ciągle
fale niebezpiecznie nią i całym gniazdem targały. Ogromne zaś i
gęste krople deszczu waliły w nią jak w bęben. Rany, to był
okropny widok! Tak bardzo żal mi było tej biednej łabędzicy. Ale
jak miałam jej pomóc?
Samiec w tym
czasie, rzucany przez fale i biczowany przez gęste strumienie
deszczu, wytrwale i dzielnie pływał w pobliżu brzegu i miał
baczenie na gniazdo i swoją partnerkę.
Rzuciłam
biednej łabędzicy trochę chleba obok gniazda. Jeden kawałek zaraz
zjadła, a resztę jak zwykle wetknęła dziobem między badyle.
Samiec,
kiedy zobaczył że rzucam pożywienie, ruszył w moim kierunku. Z
dużą falą dobił do brzegu w przyśpieszonym tempie. Za nim
zjawiły się też i kaczki.
Podkarmiłam
nieco to przemoczone towarzystwo i powoli, też przemoczona, i do tego przemarznięta, zaczęłam się wycofywać w stronę campingu.
Na drugi
dzień, z samego rana, a kilka godzin przed wyjazdem do domu, poszłam
ostatni raz z psem na wybieg nad jezioro, ale także i po to, by
pożegnać się z łabędziami. Miałam też cichutką nadzieję, że
może uda mi się zobaczyć ich potomstwo. Niestety, nie zobaczyłam.
Najwyraźniej 35 dni jeszcze nie minęło. Zobaczyłam tam za to parę
Włochów, która towarzyszyła ptakom. Mężczyzna, łowiąc z
pomostu ryby, mówił coś do samca, a kobieta dokarmiała samicę,
po chwili także i samca. Ucieszyło mnie to bardzo. Mogłam
spokojnie wracać do domu.
Para łabędzi
wystawiona została na wielką próbę. Przetrwała… Na szczęście.
Co to znaczy instynkt samozachowawczy! Natura jest piękna, a jej
siła ogromna, niezmierzona.
Addio
cigni al Lago di Garda!
Vi
auguro
una
bella
e
sana
piccoli
cigni.
Żegnajcie
łabędzie znad Jeziora Garda!
Życzę
wam pięknych i zdrowych łabędziątek.
HKCz
4.06.2013