środa, 2 maja 2018

Łabędzia miłość znad Jeziora Garda

L'amore del cigno sul Lago di Garda.

Łabędzia miłość jest niezwykła, wiedziałam o tym od dawna, ale para łabędzi znad Jeziora Garda, którą obserwowałam przez cały mój tam pobyt (patrz zdjęcia), miłością swoją mnie wręcz zadziwiała i roztkliwiała jednocześnie. Myślę, że takiej miłości, i takiego oddania, my, jako nadrzędny gatunek na Planecie Ziemia - moglibyśmy się od niej uczyć. 

Świat łabędzi rządzi się swoimi prawami. Podobnie jak świat człowieka. W niektórych przypadkach mamy wiele wspólnego. Szczególnie w zakresie prokreacji (oprócz składania jaj, ma się rozumieć). Łabędzie dobierają się w pary (jesienią) i z reguły dochowują sobie wierności. Z reguły, bo dzięki obrączkowaniu wykazano, że czasami pary się jednak rozpadają. Ale jest to rzadkością. Po śmierci zaś jednego z partnerów kojarzą się z kolejnym.  

Łabędzie tworzące parę obierają swoje terytorium na początku wiosny. Nikt nie ma prawa podejść do ich terytorium. Samiec, jak na samca przystało, broni go gwałtownie. Odstrasza wszystkich intruzów złowrogim sykiem oraz groźną postawą z wyciągniętą znacząco głową i podniesionymi skrzydłami. Samca łatwo rozpoznać, jest większy od samicy.

Nad Jeziorem Garda miałam jednak okazję podziwiać łabędzie z bliska. Tworzyły piękną parę. Wierną sobie i oddaną. Niestroniącą też od ludzi. Wyraźnie było to widać, gdyż terytorium, jakie sobie obrała, znajdowało się w trzcinach kilka metrów od brzegu, obok pomostu i promenady, a tam przecież przechodzi mnóstwo ludzi. Tam też na czas wylęgu wybudowała sobie z różnych badyli i gałązek duże i wygodne gniazdo. Tubylcy mówili, że to samiec w dziobie przynosił taki właśnie budulec i podawał go samicy. Ta zaś sama układała go we właściwy sposób, by było jej wygodnie i bezpiecznie. Jak każda prawdziwa samica dbająca o należyte przygotowanie do macierzyństwa.
Do łabędzi można było podejść całkiem blisko. Jednak nie za blisko. Samiec natychmiast głośnym sykiem i groźną postawą dawał znać — jaka odległość jest dopuszczalna. Zarówno do niego, jak i do samicy wysiadującej jaja w gnieździe. Łabędzie chętnie przyjmowały pożywienie rzucane im przez ludzi. Zwłaszcza kawałki suchego pieczywa. Samiec pochłaniał je od razu, natomiast samica niektóre zjadała, a niektóre chowała sobie na potem, wtykając je pomiędzy badyle, z których zbudowane było gniazdo.   

Żałuję bardzo, że nie mogłam zobaczyć ich łabędziego potomstwa. No cóż, jaja łabędzie muszę być wysiadywane przez okres 35 dni, a ja jedynie przez tydzień mogłam je obserwować. Widziałam, że jaja wysiadywała głównie samica, samiec zaś pozostawał zawsze w pobliżu (na wodzie albo na brzegu), aby w razie potrzeby bronić gniazda… i jego zawartości.





Samicę zastępował tylko na krótkie okresy czasu. Udało mi się uchwycić jeden taki moment. Na poniższych zdjęciach widać wyraźnie, że kiedy samica odpoczywa na wodzie, samiec siedzi na jajach.

  



   

Jak już wspominałam w poprzednim wpisie, największą przyjemność sprawiały mi wczesnoporanne wędrówki z psem po promenadzie usytuowanej wzdłuż linii brzegowej jeziora. Codziennie miałam więc okazję tę parę łabędzi obserwować. Czasami nawet dwukrotnie w ciągi dnia, gdyż wieczorami z rodzinką też tam nieraz spacerowaliśmy.

W przedostatni dzień naszego pobytu nad Garda szalała potworna wichura i lał siarczysty deszcz. Ten stan pogodowy zapoczątkowała szatańska burza, jaka rozpętała się nie tylko nad jeziorem, ale i nad miejscowością Moniga del Garda. To była istna nawałnica z piorunami z piekła rodem. Burza pozostawiła po sobie huragan i ulewę. Spokojne zazwyczaj jezioro wyglądało wtedy jak morze w czasie sztormu. Strach było wyjść z campingu. Ja jednak poszłam nad jezioro, ponieważ chciałam sprawdzić, czy znajoma mi para łabędzi radzi sobie jakoś w czasie tej strasznej pogody. Chciałam im też, jak co dzień, zanieść trochę chleba. Miałam do pokonania około 3 km wzdłuż linii brzegowej, no i je pokonałam, ale już sama, bez psa, bo ten stchórzył. Zapierał się łapami i za czorta nie chciał wejść na plażę. Musiałam tchórza zaprowadzić z powrotem do domku campingowego. Kiedy doszłam na miejsce, byłam przemoczona do suchej nitki, w butach chlupała mi woda. Wprawdzie byłam ubrana przeciwdeszczowo, i nawet parasol miałam, ale szalone wietrzysko połamało mi go zaraz na początku. Szłam moknąc i zachłystując się wiatrem i deszczem.

Na widok łabędzi aż łzy mi się w oczach zakręciły. Samica nadal siedziała na gnieździe, tylko że gniazdo znajdowało się już na samym brzegu, a nie tam, gdzie łabędzie go zbudowały. Pewnie to wysokie fale, które z wielkim łoskotem jedna po drugiej wpadały na brzeg, tak daleko je wyrzuciły wraz z łabędzicą i jej przyszłym potomstwem. Nawet gęsta trzcina niewiele tu pomogła. Siedziała bidulka ze spuszczoną głową i rozłożonymi nieco skrzydłami, łapiąc równowagę, a wichura i napływające ciągle fale niebezpiecznie nią i całym gniazdem targały. Ogromne zaś i gęste krople deszczu waliły w nią jak w bęben. Rany, to był okropny widok! Tak bardzo żal mi było tej biednej łabędzicy. Ale jak miałam jej pomóc?


Samiec w tym czasie, rzucany przez fale i biczowany przez gęste strumienie deszczu, wytrwale i dzielnie pływał w pobliżu brzegu i miał baczenie na gniazdo i swoją partnerkę.


Rzuciłam biednej łabędzicy trochę chleba obok gniazda. Jeden kawałek zaraz zjadła, a resztę jak zwykle wetknęła dziobem między badyle.









Samiec, kiedy zobaczył że rzucam pożywienie, ruszył w moim kierunku. Z dużą falą dobił do brzegu w przyśpieszonym tempie. Za nim zjawiły się też i kaczki.


Podkarmiłam nieco to przemoczone towarzystwo i powoli, też przemoczona, i do tego przemarznięta, zaczęłam się wycofywać w stronę campingu.




Na drugi dzień, z samego rana, a kilka godzin przed wyjazdem do domu, poszłam ostatni raz z psem na wybieg nad jezioro, ale także i po to, by pożegnać się z łabędziami. Miałam też cichutką nadzieję, że może uda mi się zobaczyć ich potomstwo. Niestety, nie zobaczyłam. Najwyraźniej 35 dni jeszcze nie minęło. Zobaczyłam tam za to parę Włochów, która towarzyszyła ptakom. Mężczyzna, łowiąc z pomostu ryby, mówił coś do samca, a kobieta dokarmiała samicę, po chwili także i samca. Ucieszyło mnie to bardzo. Mogłam spokojnie wracać do domu.





Para łabędzi wystawiona została na wielką próbę. Przetrwała… Na szczęście. Co to znaczy instynkt samozachowawczy! Natura jest piękna, a jej siła ogromna, niezmierzona.

Addio cigni al Lago di Garda!
Vi auguro una bella e sana piccoli cigni.

Żegnajcie łabędzie znad Jeziora Garda!
Życzę wam pięknych i zdrowych łabędziątek.


HKCz
4.06.2013