Naprawdę.
Pierwszy raz w życiu. Pewnie dlatego nie od razu domyśliłam się,
że to kleszcz. Tym bardziej, że tego dnia w lesie nie byłam. Nawet
w ogrodzie nie byłam (cały dzień pisałam). W lesie byłam dzień
wcześniej, z kijkami, ale po powrocie do domu, jak zwykle, wzięłam
prysznic. Jakim więc cudem mogłam się domyśleć, że noszę w
sobie kleszcza? Żadnym. Pech! Po prostu pech. Nadzwyczaj udziwniony
pech, jak zawsze w moim przypadku.
Jestem pewna, że moje domyślanie się nie trwałoby jednak aż tak
długo, gdybym go tylko mogła zobaczyć. Ale niestety nie mogłam. Z
prostej przyczyny. Wpił się we mnie akurat na plecach, na wysokości
pasa.
Początkowo,
kiedy poczułam swędzący ból, dotykałam tego miejsca,
myśląc że to jakiś duży pryszcz albo wrzód mi się
zrobił. Kilkukrotnie próbowałam "go" nawet dwoma palcami na
siłę wycisnąć. Że to jest kleszcz, stwierdziłam dopiero po
chwili, przy pomocy dwóch lusterek. Jedno lusterko przyłożyłam do
tego czegoś i popatrzyłam na jego odbicie w drugim lusterku. Wtedy
natychmiast skojarzyłam co zacz i aż wrzasnęłam sama do siebie z
ogromnym obrzydzeniem:
- Ratunku,
kleszcz!
Zrobiło mi
się niedobrze. Sama myśl, że coś żywego siedzi we mnie i pije
moją szlachetną krew, spowodowała, że ogarnęło mnie
niewypowiedziane obrzydzenie. Ale także i złość.
- Jak
śmiesz… ty potworze jeden! - wrzasnęłam znów, ale tym razem do
kleszcza.
Najgorsze
dla mnie było to, że nie mogłam go wyciągnąć… już,
natychmiast, bezzwłocznie, od razu, jak najszybciej!
Czym prędzej
zadzwoniłam do córki, wiedząc o tym, że ona ma specjalne
kleszczyki na kleszcze. W międzyczasie, kiedy córka do mnie już
jechała, zaglądnęłam do Internetu by się czegoś więcej
dowiedzieć na temat kleszczy. Oczywiście stojąc, obrzydzenie nie
pozwalało mi usiąść. Doczytałam się, że najlepiej natychmiast
zgłosić się do lekarza, gdyż lekarz profesjonalnie kleszcza
wyciągnie i miejsce po nim od razu odpowiednio zabezpieczy. Było
już po godz. 20-tej, pojechałam więc prosto do szpitala. Córka
oczywiście ze mną. Kiedy lekarz zobaczył moje plecy, aż syknął,
i zaraz mnie pochwalił, że przyjechałam do szpitala, ponieważ ten
„potwór”, jak się sam wyraził, zdążył we mnie już
porządnie narozrabiać. No cóż, sama się do tego przyczyniłam
tym wyciskaniem na siłę. Kleszcz, broniąc się przed wyciśnięciem
z krwistej uczty, wpuścił we mnie więcej toksyn. No czyż nie
potwór?! Brrr… obrzydliwy potwór!
Pan doktor
ranę mi zdezynfekował i zabezpieczył Beta-Plastrem ze specjalną
maścią. Oprócz tego zaaplikował mi zastrzyk przeciw tężcowi.
Skąd
kleszcz się wziął i jak się do mnie dorwał? Sama nie wiem.
Podejrzewam jedynie, że może od naszego psa (w weekend był u
mnie), bo akurat 2 dni wcześniej wyciągałam mu kleszcze. Trzy.
Czynność tę wykonywałam siedząc w pokoju na kanapie. Kleszcze
oczywiście spaliłam. Po tym zabiegu Aramis otrzepał się, jak to
pies, i pewnie wtedy jakieś luźno po nim łażące, których nie
zauważyłam, poleciały na kanapę. Tak myślę, bo jednego potem na
kanapie znalazłam.
Wieczorem,
rozbierając się do kąpieli, zdjęłam swoje domowe spodnie i
położyłam je właśnie na tej kanapie. Na drugi dzień rano znów
je założyłam. Pewnie ten potwór, który mnie sieknął, był
drugim kleszczem, którego na kanapie nie zauważyłam. W nocy wlazł
w moje spodnie i kiedy je rano założyłam, już tam się na mnie
czaił. Dokładnie przy pasku.
Czy jestem
zła na Aramisa? A skąd! Takie są uroki „mania” psa. Teraz
tylko przyszło mi czekać dłuuugie miesiące i zaglądać na to
miejsce przy pomocy lusterek i sprawdzać, czy rumień się tam nie
robi. A także wczuwać się w siebie czy aby grypowo się nie czuję,
bo wtedy natychmiast muszę pędzić do lekarza. Będzie mnie czekać
kilkutygodniowa terapia antybiotykowa. Brrr! Mam jednak nadzieję, że
do tego nie dojdzie, że ten skubaniec - kleszcz nie był nosicielem
boreliozy.
Hihihi…! a
jeszcze niedawno gdzieś w komentarzach chwaliłam się, że mnie
jeszcze nigdy żaden kleszcz nie dziabnął, choć w lesie bywam
nieustannie. No cóż, znów sprawdziła się stara maksyma: „nigdy
nie mów nigdy”.
Do tej pory
nigdy (o, znów nigdy) obawy przed kleszczami nie miałam. Idąc do
lasu, zawsze jestem odpowiednio ubrana. Od kilkunastu też lat
szczepię się przeciw kleszczom. Wiem, że szczepienie to nie
zabezpiecza przed boreliozą (na nią nie wynaleziono jeszcze
skutecznej szczepionki), ale przed odkleszczowym zapaleniem opon
mózgowych tak. Przynajmniej tyle mogę być spokojna.
Fuj…! tak
wygląda kleszcz opity krwią naszego psa Aramisa.
***
Niedawno
czytałam gdzieś, że jakaś pani doktor radziła kleszcza wykręcać
przy wyciąganiu… Rany, co to za rada? Wręcz przeciwnie, kleszcza
nie wolno wykręcać, bo w ciele może zostać jego główka, a wtedy
jeszcze więcej toksycznych substancji zostanie. Kleszcza wyciągać
należy, chwytając go tuż przy skórze (najlepiej pęsetą) w
całości i szybkim, zdecydowanym ruchem, pionowo do ciała,
wyciągnąć. Miejsce wkłucia należy dokładnie zdezynfekować
spirytusem albo wodą utlenioną. Jeżeli jednak kleszcz tkwi
głęboko, tak jak w moim przypadku, lepiej od razu udać się do
lekarza.
Ostatnio dużo
czytałam w Internecie na temat kleszczy i chorób przez nie
przenoszonych, tzw. chorób odkleszczowych, i trochę
się poduczyłam. Od lekarza dostałam też
specjalną książeczkę na ten temat. Po tej lekturze doszłam do
wniosku, że to przede wszystkim my sami powinniśmy zadbać o to by
kleszcze nie robiły nam krzywdy. Bo kleszcze były, są i będą.
Takie ich prawo. My możemy się jednak przed nimi zabezpieczyć
odpowiednim ubraniem i szczepieniami powtarzanymi co 3 lata. A jeśli
już dojdzie do ukąszenia, to też przede wszystkim sami
musimy zadbać o siebie i przez najbliższe miesiące kontrolować
swój stan zdrowia. Bo jeśli doszło jednak do zakażenia chorobą
odkleszczową i nie jest ona leczona natychmiast, może przejść w
formę przewlekłą i w rezultacie przynieść bardzo niebezpieczne
skutki. Choroba może zaatakować niespodziewanie, zwłaszcza przy
osłabionym układzie odpornościowym.
Medycyna
stosunkowo niedawno zajęła się chorobami odkleszczowymi. W Polsce
na przykład zachorowania na boreliozę z Lyme zaczęto rozpoznawać
dopiero pod koniec lat 80-tych XX wieku.
Choroba
odkleszczowa, jeśli jej pierwsze oznaki zostaną niezauważone,
przez długie lata może nie dawać żadnych objawów. Jest utajona.
Zakażeni nią pacjenci często nie wyglądają na chorych, a to
niestety utrudnia szybkie rozpoznanie choroby. Ale zdarza się i tak,
że kiedy na chorych już nawet wyglądają, lekarze często stawiają
złą diagnozę i leczą niewłaściwie.
Mój sąsiad
jest dobrym tego przykładem, jakie spustoszenie w organizmie
może zrobić nieleczona w porę borelioza. Obecnie ma 60 lat i
dopiero niedawno lekarze stwierdzili u niego tę odkleszczową
chorobę. Od paru miesięcy bardzo poważnie choruje na serce.
Pamiętajmy
o tym, że jeśli choroba odkleszczowa leczona jest natychmiast,
wtedy dochodzi do zwalczenia infekcji w 90% i choroba nie zostawia po
sobie żadnych powikłań. Stąd wniosek, że warto dbać o swoje
zdrowie, właśnie poprzez własną nad nim kontrolę.
***
Niestety, "mój"
kleszcz okazał się być jednak nie lada potworem
i zakaził mnie boreliozą. Książkowo. Bo dokładnie na 20
dzień po ukąszeniu kleszcza wystąpił u mnie rumień wędrowny.
Wylądowałam w Klinice i jestem na antybiotyku. I tak przez 7
tygodni. Na rumień mam osobny antybiotyk - w maści. Po tym czasie
zrobią mi ponownie badanie krwi, to się okaże, czy pozbyłam się
już tej przeklętej bakterii boreliozy, czy dalej muszę być na
antybiotyku.
Natychmiastowe podjęcie
leczenia daję szansę na całkowite wyleczenie... I tego się
trzymam!
***
Po pół roku niepewności
i kolejnych badaniach w Klinice, stwierdzono że jestem wyleczona
całkowicie. Ufff...!!!
HKCz
(10.07.2013)