piątek, 4 maja 2018

Kleszcz - potwór - dopadł i mnie



Naprawdę. Pierwszy raz w życiu. Pewnie dlatego nie od razu domyśliłam się, że to kleszcz. Tym bardziej, że tego dnia w lesie nie byłam. Nawet w ogrodzie nie byłam (cały dzień pisałam). W lesie byłam dzień wcześniej, z kijkami, ale po powrocie do domu, jak zwykle, wzięłam prysznic. Jakim więc cudem mogłam się domyśleć, że noszę w sobie kleszcza? Żadnym. Pech! Po prostu pech. Nadzwyczaj udziwniony pech, jak zawsze w moim przypadku. Jestem pewna, że moje domyślanie się nie trwałoby jednak aż tak długo, gdybym go tylko mogła zobaczyć. Ale niestety nie mogłam. Z prostej przyczyny. Wpił się we mnie akurat na plecach, na wysokości pasa.

Początkowo, kiedy poczułam swędzący ból, dotykałam tego miejsca, myśląc że to jakiś duży pryszcz albo wrzód mi się zrobił. Kilkukrotnie próbowałam "go" nawet dwoma palcami na siłę wycisnąć. Że to jest kleszcz, stwierdziłam dopiero po chwili, przy pomocy dwóch lusterek. Jedno lusterko przyłożyłam do tego czegoś i popatrzyłam na jego odbicie w drugim lusterku. Wtedy natychmiast skojarzyłam co zacz i aż wrzasnęłam sama do siebie z ogromnym obrzydzeniem:
- Ratunku, kleszcz!
Zrobiło mi się niedobrze. Sama myśl, że coś żywego siedzi we mnie i pije moją szlachetną krew, spowodowała, że ogarnęło mnie niewypowiedziane obrzydzenie. Ale także i złość.
- Jak śmiesz… ty potworze jeden! - wrzasnęłam znów, ale tym razem do kleszcza.
Najgorsze dla mnie było to, że nie mogłam go wyciągnąć… już, natychmiast, bezzwłocznie, od razu, jak najszybciej!

Czym prędzej zadzwoniłam do córki, wiedząc o tym, że ona ma specjalne kleszczyki na kleszcze. W międzyczasie, kiedy córka do mnie już jechała, zaglądnęłam do Internetu by się czegoś więcej dowiedzieć na temat kleszczy. Oczywiście stojąc, obrzydzenie nie pozwalało mi usiąść. Doczytałam się, że najlepiej natychmiast zgłosić się do lekarza, gdyż lekarz profesjonalnie kleszcza wyciągnie i miejsce po nim od razu odpowiednio zabezpieczy. Było już po godz. 20-tej, pojechałam więc prosto do szpitala. Córka oczywiście ze mną. Kiedy lekarz zobaczył moje plecy, aż syknął, i zaraz mnie pochwalił, że przyjechałam do szpitala, ponieważ ten „potwór”, jak się sam wyraził, zdążył we mnie już porządnie narozrabiać. No cóż, sama się do tego przyczyniłam tym wyciskaniem na siłę. Kleszcz, broniąc się przed wyciśnięciem z krwistej uczty, wpuścił we mnie więcej toksyn. No czyż nie potwór?! Brrr… obrzydliwy potwór!

Pan doktor ranę mi zdezynfekował i zabezpieczył Beta-Plastrem ze specjalną maścią. Oprócz tego zaaplikował mi zastrzyk przeciw tężcowi.

Skąd kleszcz się wziął i jak się do mnie dorwał? Sama nie wiem. Podejrzewam jedynie, że może od naszego psa (w weekend był u mnie), bo akurat 2 dni wcześniej wyciągałam mu kleszcze. Trzy. Czynność tę wykonywałam siedząc w pokoju na kanapie. Kleszcze oczywiście spaliłam. Po tym zabiegu Aramis otrzepał się, jak to pies, i pewnie wtedy jakieś luźno po nim łażące, których nie zauważyłam, poleciały na kanapę. Tak myślę, bo jednego potem na kanapie znalazłam.
Wieczorem, rozbierając się do kąpieli, zdjęłam swoje domowe spodnie i położyłam je właśnie na tej kanapie. Na drugi dzień rano znów je założyłam. Pewnie ten potwór, który mnie sieknął, był drugim kleszczem, którego na kanapie nie zauważyłam. W nocy wlazł w moje spodnie i kiedy je rano założyłam, już tam się na mnie czaił. Dokładnie przy pasku.

Czy jestem zła na Aramisa? A skąd! Takie są uroki „mania” psa. Teraz tylko przyszło mi czekać dłuuugie miesiące i zaglądać na to miejsce przy pomocy lusterek i sprawdzać, czy rumień się tam nie robi. A także wczuwać się w siebie czy aby grypowo się nie czuję, bo wtedy natychmiast muszę pędzić do lekarza. Będzie mnie czekać kilkutygodniowa terapia antybiotykowa. Brrr! Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie, że ten skubaniec - kleszcz nie był nosicielem boreliozy.

Hihihi…! a jeszcze niedawno gdzieś w komentarzach chwaliłam się, że mnie jeszcze nigdy żaden kleszcz nie dziabnął, choć w lesie bywam nieustannie. No cóż, znów sprawdziła się stara maksyma: „nigdy nie mów nigdy”.

Do tej pory nigdy (o, znów nigdy) obawy przed kleszczami nie miałam. Idąc do lasu, zawsze jestem odpowiednio ubrana. Od kilkunastu też lat szczepię się przeciw kleszczom. Wiem, że szczepienie to nie zabezpiecza przed boreliozą (na nią nie wynaleziono jeszcze skutecznej szczepionki), ale przed odkleszczowym zapaleniem opon mózgowych tak. Przynajmniej tyle mogę być spokojna.


Fuj…! tak wygląda kleszcz opity krwią naszego psa Aramisa.


***
Niedawno czytałam gdzieś, że jakaś pani doktor radziła kleszcza wykręcać przy wyciąganiu… Rany, co to za rada? Wręcz przeciwnie, kleszcza nie wolno wykręcać, bo w ciele może zostać jego główka, a wtedy jeszcze więcej toksycznych substancji zostanie. Kleszcza wyciągać należy, chwytając go tuż przy skórze (najlepiej pęsetą) w całości i szybkim, zdecydowanym ruchem, pionowo do ciała, wyciągnąć. Miejsce wkłucia należy dokładnie zdezynfekować spirytusem albo wodą utlenioną. Jeżeli jednak kleszcz tkwi głęboko, tak jak w moim przypadku, lepiej od razu udać się do lekarza.

Ostatnio dużo czytałam w Internecie na temat kleszczy i chorób przez nie przenoszonych, tzw. chorób odkleszczowych, i trochę się poduczyłam. Od lekarza dostałam też specjalną książeczkę na ten temat. Po tej lekturze doszłam do wniosku, że to przede wszystkim my sami powinniśmy zadbać o to by kleszcze nie robiły nam krzywdy. Bo kleszcze były, są i będą. Takie ich prawo. My możemy się jednak przed nimi zabezpieczyć odpowiednim ubraniem i szczepieniami powtarzanymi co 3 lata. A jeśli już dojdzie do ukąszenia, to też przede wszystkim sami musimy zadbać o siebie i przez najbliższe miesiące kontrolować swój stan zdrowia. Bo jeśli doszło jednak do zakażenia chorobą odkleszczową i nie jest ona leczona natychmiast, może przejść w formę przewlekłą i w rezultacie przynieść bardzo niebezpieczne skutki. Choroba może zaatakować niespodziewanie, zwłaszcza przy osłabionym układzie odpornościowym.

Medycyna stosunkowo niedawno zajęła się chorobami odkleszczowymi. W Polsce na przykład zachorowania na boreliozę z Lyme zaczęto rozpoznawać dopiero pod koniec lat 80-tych XX wieku.

Choroba odkleszczowa, jeśli jej pierwsze oznaki zostaną niezauważone, przez długie lata może nie dawać żadnych objawów. Jest utajona. Zakażeni nią pacjenci często nie wyglądają na chorych, a to niestety utrudnia szybkie rozpoznanie choroby. Ale zdarza się i tak, że kiedy na chorych już nawet wyglądają, lekarze często stawiają złą diagnozę i leczą niewłaściwie.

Mój sąsiad jest dobrym tego przykładem, jakie spustoszenie w organizmie może zrobić nieleczona w porę borelioza. Obecnie ma 60 lat i dopiero niedawno lekarze stwierdzili u niego tę odkleszczową chorobę. Od paru miesięcy bardzo poważnie choruje na serce.

Pamiętajmy o tym, że jeśli choroba odkleszczowa leczona jest natychmiast, wtedy dochodzi do zwalczenia infekcji w 90% i choroba nie zostawia po sobie żadnych powikłań. Stąd wniosek, że warto dbać o swoje zdrowie, właśnie poprzez własną nad nim kontrolę.

***
Niestety, "mój" kleszcz okazał się być jednak nie lada potworem i zakaził mnie boreliozą. Książkowo. Bo dokładnie na 20 dzień po ukąszeniu kleszcza wystąpił u mnie rumień wędrowny. Wylądowałam w Klinice i jestem na antybiotyku. I tak przez 7 tygodni. Na rumień mam osobny antybiotyk - w maści. Po tym czasie zrobią mi ponownie badanie krwi, to się okaże, czy pozbyłam się już tej przeklętej bakterii boreliozy, czy dalej muszę być na antybiotyku. 
Natychmiastowe podjęcie leczenia daję szansę na całkowite wyleczenie... I tego się trzymam!

***
Po pół roku niepewności i kolejnych badaniach w Klinice, stwierdzono że jestem wyleczona całkowicie. Ufff...!!!

HKCz
(10.07.2013)