sobota, 5 maja 2018

Bike-Marathon w Albstadt na 3 km przed metą

Jak co roku - od 19 lat - w Albstadt odbył się (13 lipca) rowerowy maraton górski. Wzięli w nim udział zawodowi kolarze górscy z wielu krajów świata, ale także amatorzy. Z roku na rok przybywa zwłaszcza tych drugich. Tym razem było ich ponad 3 tys.

Z samego rana przeszłam się z Aramisem po ostatnim odcinku trasy. Trasa była wyznaczona, ale wszędzie jeszcze spokój. Za 2 godziny będzie tu już gwarno, a zawodnicy pędzić będą na złamanie karku.

Sprawdziliśmy dokładnie ;) wszystko na ostatnim odcinku trasy było w jak 
najlepszym porządeczku.


Na ostrym wirażu też wszystko było OK. Taśmy zabezpieczające rytmicznie 
furkotały na wietrze. 


Maraton zaczynał się, jak co roku, o godz. 10-tej. Jego trasa miała 83 km długości i przebiegała po malowniczych terenach wokół Albstadt, po okolicznych górach i lasach. Trasa wyścigu jest co roku taka sama. Albo prawie taka sama. Zawodnicy pokonują ją w czasie od niespełna 3 do ponad 6 godzin. Dlaczego aż tak duża rozpiętość w czasie? Wiadomo, w maratonie biorą udział zawodowi kolarze górscy i amatorzy - obu płci.

Ponownie poszłam z Aramisem do lasu już po 14-tej. Specjalnie o tej porze, aby zobaczyć jak jadą amatorzy i pokibicować im. W maratonie brał udział mój zięć, a także paru znajomych. Podziwiam ich. Myślę, że to przede wszystkim dla amatorów maraton jest wielkim wyzwaniem. Morderczym wysiłkiem. Zarówno fizycznym jak i psychicznym. 

Oto niektóre moje fotki, jakie zrobiłam na ostatnim 
odcinku trasy - 3 km przed metą. 


Ostatnie kilometry maratonu. Kolejny peleton wypada z lasu. 


Przy ostrym wirażu lekarze udzielają pomocy jednemu z kolarzy, który wpadł w poślizg i wypadł z trasy. Trochę się poturbował. Widać krew. Biedny!


Technisches Hilfswerk, czyli Pomoc Techniczna, też na posterunku.

Słońce trochę prażyło. Poszukaliśmy sobie nieco zacienionego miejsca przy aucie Służby Drogowej. To był nasz swoisty przyczółek. Powiesiłam na lusterku kurtkę, oparłam się o drzwi i spokojnie obserwowałam pędzących kolarzy, co rusz ich fotografując.

Aramis zajął miejsce pod autem i także z zaciekawieniem obserwował kolarzy. Pewnie czekał też z niecierpliwością na swojego Pana. Bo nawet nie w głowie mu było by popędzić kota siedzącemu naprzeciw kotu. 


A może Aramis kota kotu nie popędził, bo uszanował go jako kibica? Kto wie?


Kolejny peleton zbliża się do miasta. Na twarzach zawodników widać już zmęczenie 
po trudach maratonu. Pewnie liczą już ostatnie kilometry do mety.


Tym razem pogoda dopisała. Deszcz nie padał, kolarze nie byli więc tak 
bardzo oklejeni błotem jak to się zdarzało w ostatnich maratonach.


Kolarze zmęczeni są już bardzo. To jest już 5 godzina maratonu. Nie poddają 
się jednak swoim słabościom i cisną co sił… byle do przodu… byle do mety.


Wejście w zakręt bywa niebezpieczny. Co rusz słychać głośny zgrzyt 
hamulców i pisk opon.


Jeszcze kilka niebezpiecznych zakrętów i kolarze wpadną już do miasta.


I znów kolejny peleton wpadnie za moment do miasta… - Trzymajcie się chłopaki! (dziewczyn w tej grupie akurat nie ma). Do mety zostało już tylko 2 km ulicami w dół. Dacie radę!


Byli tacy zawodnicy, którzy niestety z przyczyn technicznych do mety nie dojechali, 
ale byli też i tacy, którzy dobiegli… prowadząc swój rower. Brawo!


W maratonie brali też udział zawodnicy na tandemach. Najczęściej były to tandemy mieszane. Panowie z przodu, panie z tyłu.


Jeszcze kilka ostrych zakrętów i… już meta!


O, i mój zięć śmignął, wołając do mnie…


Mamuńciu, gdyby zięć do mnie nie zawołał, tobym go nie poznała. Choć wiedziałam, że się zbliża. Moja wnuczka, która kibicowała wraz z mamą i bratem na wcześniejszym odcinku trasy, dała mi znać na komórkę. Zięć wyglądał jak młody chłopaczek. 
Martwiłam się o zięcia, przecież to potworny wysiłek, ale widząc szeroki uśmiech na jego twarzy, upewniłam się, że zupełnie niepotrzebnie. Później zięć mi mówił, że nawet o wiele lepiej mu się jechało niż w zeszłym roku. I czas też miał lepszy. A przecież ze względu na absorbującą pracę dużo mniej trenował. - No to wielki szacun zięciu! Jestem dumna z Ciebie.

O, i dwójka moich znajomych przeleciała. - Brawo! Odpowiedzieli mi śmiechem i piskiem opon na zakrętach. Oni wiedzą, że do mety pozostało już tylko 2 km.


Kolarze wnet osiągną metę. Jeszcze kilka ulic, jeszcze kilka ostrych zakrętów.


Kiedy „moi” przelecieli, postanowiłam opuścić nasz wygodny przyczółek i pójść w górę lasu. Chciałam tam Aramisa ochłodzić w źródełku. Źródełko znajdowało się tuż obok trasy przejazdowej maratonu, mogłam stamtąd dalej oglądać kolarzy. Aramis ruszył za mną ochoczo, bo i tak już dobrą chwilę nie leżał w cieniu a stał przy mnie. To na głos swojego Pana zerwał się ze swojego wygodnego legowiska. Na przywitanie szczęknął raz radośnie a potem patrzył za nim, i to tak długo, aż ten znikł za kolejnym zakrętem.  

Po kilkunastu minutach Aramis już się chłodził przyjemnie, co rusz reagując 
na pisk opon kolarzy i zaglądając za nimi. 


Widz-maratończyk strasznie zgrzany i spragniony był. Ale że widz, to był i tak 
w lepszej sytuacji niż każdy zgrzany i spragniony kolarz-maratończyk.

Po porządnym ochłodzeniu, znów idziemy na trasę maratonu. Ale już tylko po to, aby sprawdzić, czy ostatni kolarz-maratończyk zjeżdża z góry. Do mety z tego miejsca zostało 5 km.  

Kolejny peleton zjeżdża z góry. Niektórzy zawodnicy nawołują się i podają sobie 
jakieś informacje. 


Wielu zawodników do mety nie dotarło, nie wytrzymało tego morderczego wysiłku. Nawet młodych. Tym bardziej jestem dumna z zięcia.

Zbliżając się z Aramisem do szczytu góry, byłam pewna, że już ostatni kolarz z niej zjechał. Okazało się, że nie. Jeszcze dwóch spotkałam. Zrobiliśmy im miejsce na drodze. Podziękowali i mówili, że są ostatni. Krzyknęłam im: - Brawooo! Gratuluję wytrzymałości! - i poklaskałam im trochę. Ale zdjęcia im nie zrobiłam, bo nie byłam pewna czy by sobie tego życzyli. 

Rzeczywiście, to byli ostatni kolarze. Kilkadziesiąt metrów za nimi zjeżdżały już wozy medyczne i techniczne. Fajny był to widok. Koguty migały w różnych kolorach. Wszyscy się do mnie uśmiechali i kiwali przez otwarte okna.


Zwycięzcą Bike-Maraton`2013 był Thum Steffen (ur.1984 r.) z Aalen, z czasem: 2:52.18. 
Zaś z kobiet Stanger Gabi (ur. 1968 r.!!!) z Dettingen, z czasem: 3:17.28. 
Brawo! 
Ostatni zawodnik przyjechał na metę po 6,5 godzinie. Brawo!

Zawodnicy, którzy po raz pierwszy brali udział w maratonie (zwłaszcza ci, którzy swoje lata już mają), byli bardzo zadowoleni, że udało im się pokonać własne słabości na trasie i dotrzeć do mety. Ich bliskich zaś duma rozpierała. I oto właśnie - przede wszystkim - chodziło w tym Bike-Marathon.

Tak wyglądali kolarze na starcie… Rzeka głów.


Moje fotorelacje z poprzednich maratonów:

Bike-Marathon`2011 > link
Bike-Marathon`2012 > link 

Po maratonie nazbierałam bukiecik leśnych kwiatuszków dla naszego Maratończyka.


HKCz
15.07.2013