Jak co roku - od 19 lat -
w Albstadt odbył się (13 lipca) rowerowy maraton górski. Wzięli w
nim udział zawodowi kolarze górscy z wielu krajów świata, ale
także amatorzy. Z roku na rok przybywa zwłaszcza tych drugich. Tym
razem było ich ponad 3 tys.
Z samego rana przeszłam
się z Aramisem po ostatnim odcinku trasy. Trasa była wyznaczona,
ale wszędzie jeszcze spokój. Za 2 godziny będzie tu już gwarno, a
zawodnicy pędzić będą na złamanie karku.
Sprawdziliśmy
dokładnie ;) wszystko na ostatnim odcinku trasy było w jak
najlepszym porządeczku.
Na
ostrym wirażu też wszystko było OK. Taśmy zabezpieczające
rytmicznie
furkotały na wietrze.
Maraton
zaczynał się, jak co roku, o godz. 10-tej. Jego trasa miała 83 km
długości i przebiegała po malowniczych terenach wokół Albstadt,
po okolicznych górach i lasach. Trasa wyścigu jest co roku taka
sama. Albo prawie taka sama. Zawodnicy pokonują ją w czasie od
niespełna 3 do ponad 6 godzin. Dlaczego aż tak duża rozpiętość
w czasie? Wiadomo, w maratonie biorą udział zawodowi kolarze górscy
i amatorzy - obu płci.
Ponownie
poszłam z Aramisem do lasu już po 14-tej. Specjalnie o tej porze,
aby zobaczyć jak jadą amatorzy i pokibicować im. W maratonie brał
udział mój zięć, a także paru znajomych. Podziwiam ich. Myślę,
że to przede wszystkim dla amatorów maraton jest wielkim wyzwaniem.
Morderczym wysiłkiem. Zarówno fizycznym jak i psychicznym.
Oto
niektóre moje fotki, jakie zrobiłam na ostatnim
odcinku trasy - 3 km przed metą.
odcinku trasy - 3 km przed metą.
Ostatnie
kilometry maratonu. Kolejny peleton wypada z lasu.
Przy
ostrym wirażu lekarze udzielają pomocy jednemu z kolarzy, który
wpadł w poślizg i wypadł z trasy. Trochę się poturbował. Widać
krew. Biedny!
Technisches
Hilfswerk, czyli Pomoc Techniczna, też na posterunku.
Słońce
trochę prażyło. Poszukaliśmy sobie nieco zacienionego miejsca
przy aucie Służby Drogowej. To był nasz swoisty przyczółek.
Powiesiłam na lusterku kurtkę, oparłam się o drzwi i spokojnie
obserwowałam pędzących kolarzy, co rusz ich fotografując.
Aramis
zajął miejsce pod autem i także z zaciekawieniem obserwował
kolarzy. Pewnie czekał też z niecierpliwością na swojego Pana. Bo
nawet nie w głowie mu było by popędzić kota siedzącemu naprzeciw
kotu.
A
może Aramis kota kotu nie popędził, bo uszanował go jako kibica?
Kto wie?
Kolejny
peleton zbliża się do miasta. Na twarzach zawodników widać już
zmęczenie
po trudach maratonu. Pewnie liczą już ostatnie kilometry do mety.
po trudach maratonu. Pewnie liczą już ostatnie kilometry do mety.
Tym
razem pogoda dopisała. Deszcz nie padał, kolarze nie byli więc tak
bardzo oklejeni błotem jak to się zdarzało w ostatnich maratonach.
bardzo oklejeni błotem jak to się zdarzało w ostatnich maratonach.
Kolarze
zmęczeni są już bardzo. To jest już 5 godzina maratonu. Nie
poddają
się jednak swoim słabościom i cisną co sił… byle do przodu… byle do mety.
się jednak swoim słabościom i cisną co sił… byle do przodu… byle do mety.
Wejście
w zakręt bywa niebezpieczny. Co rusz słychać głośny zgrzyt
hamulców i pisk opon.
hamulców i pisk opon.
Jeszcze
kilka niebezpiecznych zakrętów i kolarze wpadną już do miasta.
I
znów kolejny peleton wpadnie za moment do miasta… - Trzymajcie się
chłopaki! (dziewczyn w tej grupie akurat nie ma). Do mety zostało
już tylko 2 km ulicami w dół. Dacie radę!
Byli
tacy zawodnicy, którzy niestety z przyczyn technicznych do mety nie
dojechali,
ale byli też i tacy, którzy dobiegli… prowadząc swój rower. Brawo!
ale byli też i tacy, którzy dobiegli… prowadząc swój rower. Brawo!
W
maratonie brali też udział zawodnicy na tandemach. Najczęściej
były to tandemy mieszane. Panowie z przodu, panie z tyłu.
Jeszcze
kilka ostrych zakrętów i… już meta!
O, i
mój zięć śmignął, wołając do mnie…
Mamuńciu,
gdyby zięć do mnie nie zawołał, tobym go nie poznała. Choć
wiedziałam, że się zbliża. Moja wnuczka, która kibicowała wraz
z mamą i bratem na wcześniejszym odcinku trasy, dała mi znać na
komórkę. Zięć wyglądał jak młody chłopaczek.
Martwiłam
się o zięcia, przecież to potworny wysiłek, ale widząc szeroki
uśmiech na jego twarzy, upewniłam się, że zupełnie
niepotrzebnie. Później zięć mi mówił, że nawet o wiele lepiej
mu się jechało niż w zeszłym roku. I czas też miał lepszy. A
przecież ze względu na absorbującą pracę dużo mniej trenował.
- No to wielki szacun zięciu! Jestem dumna z Ciebie.
O, i
dwójka moich znajomych przeleciała. - Brawo! Odpowiedzieli mi
śmiechem i piskiem opon na zakrętach. Oni wiedzą, że do mety
pozostało już tylko 2 km.
Kolarze
wnet osiągną metę. Jeszcze kilka ulic, jeszcze kilka ostrych
zakrętów.
Kiedy
„moi” przelecieli, postanowiłam opuścić nasz wygodny
przyczółek i pójść w górę lasu. Chciałam tam Aramisa
ochłodzić w źródełku. Źródełko znajdowało się tuż obok
trasy przejazdowej maratonu, mogłam stamtąd dalej oglądać
kolarzy. Aramis ruszył za mną ochoczo, bo i tak już dobrą chwilę
nie leżał w cieniu a stał przy mnie. To na głos swojego Pana
zerwał się ze swojego wygodnego legowiska. Na przywitanie szczęknął
raz radośnie a potem patrzył za nim, i to tak długo, aż ten znikł
za kolejnym zakrętem.
Po
kilkunastu minutach Aramis już się chłodził przyjemnie, co rusz
reagując
na pisk opon kolarzy i zaglądając za nimi.
na pisk opon kolarzy i zaglądając za nimi.
Widz-maratończyk
strasznie zgrzany i spragniony był. Ale że widz, to był i tak
w lepszej sytuacji niż każdy zgrzany i spragniony kolarz-maratończyk.
w lepszej sytuacji niż każdy zgrzany i spragniony kolarz-maratończyk.
Po porządnym
ochłodzeniu, znów idziemy na trasę maratonu. Ale już tylko po to,
aby sprawdzić, czy ostatni kolarz-maratończyk zjeżdża z góry. Do
mety z tego miejsca zostało 5 km.
Kolejny
peleton zjeżdża z góry. Niektórzy zawodnicy nawołują się i
podają sobie
jakieś informacje.
Wielu
zawodników do mety nie dotarło, nie wytrzymało tego morderczego
wysiłku. Nawet młodych. Tym bardziej jestem dumna z zięcia.
Zbliżając
się z Aramisem do szczytu góry, byłam pewna, że już ostatni
kolarz z niej zjechał. Okazało się, że nie. Jeszcze dwóch
spotkałam. Zrobiliśmy im miejsce na drodze. Podziękowali i mówili,
że są ostatni. Krzyknęłam im: - Brawooo! Gratuluję
wytrzymałości! - i poklaskałam im trochę. Ale zdjęcia im nie
zrobiłam, bo nie byłam pewna czy by sobie tego życzyli.
Rzeczywiście,
to byli ostatni kolarze. Kilkadziesiąt metrów za nimi zjeżdżały
już wozy medyczne i techniczne. Fajny był to widok. Koguty migały
w różnych kolorach. Wszyscy się do mnie uśmiechali i kiwali przez
otwarte okna.
Zwycięzcą
Bike-Maraton`2013 był Thum Steffen (ur.1984 r.) z Aalen, z czasem:
2:52.18.
Zaś z kobiet Stanger Gabi
(ur. 1968 r.!!!) z Dettingen, z czasem: 3:17.28.
Brawo!
Ostatni zawodnik
przyjechał na metę po 6,5 godzinie. Brawo!
Zawodnicy, którzy po raz
pierwszy brali udział w maratonie (zwłaszcza ci, którzy swoje lata
już mają), byli bardzo zadowoleni, że udało im się pokonać
własne słabości na trasie i dotrzeć do mety. Ich bliskich zaś
duma rozpierała. I oto właśnie - przede wszystkim - chodziło w
tym Bike-Marathon.
Tak
wyglądali kolarze na starcie… Rzeka głów.
Moje fotorelacje z poprzednich maratonów:
Bike-Marathon`2011
> link
Bike-Marathon`2012
> link
Po
maratonie nazbierałam bukiecik leśnych kwiatuszków dla naszego
Maratończyka.
HKCz
15.07.2013