sobota, 12 maja 2018

Jak to jest stracić kontrolę nad własnym autem…

(Z cyklu: Pół żartem, pół serio)

W każdym przypadku nie jest to miłe. Często bywa wręcz niebezpieczne. Ale w moim przypadku - szczęściem w nieszczęściu - było tylko niemiłe. A czy można pół żartem, pół serio stracić kontrolę nad autem? Myślę, że można, bo taki właśnie był mój przypadek. Moje własne auto zdrowo zażartowało sobie ze mnie, i z tego powodu, ja, jego wieloletnia „kierowczyni”, wystraszyłam się na serio. Ale tylko na chwilę, bo zaraz potem, poczułam ogromny wstyd, który wnet ustąpił miejsca wściekłości, by za moment się z nią wymieszać i z podwójną mocą na wskroś opanować całe moje jestestwo.

Cóż więc takiego nawyczyniało moje auto? Już opowiadam. Otóż, parę dni temu, jak zwykle, wracaliśmy z Wnuczkiem ze szkoły do domu. Jechaliśmy sobie spokojnie przez całą naszą dzielnicę miasta i rozmawialiśmy wesoło. Kiedy już wjechaliśmy na moją ulicę, która prowadzi pod górkę i jest dość wąska, zobaczyłam, że przed nami na rowerze jedzie jakaś kobieta. Pedałuje z wielkim wysiłkiem, bo pod górkę jest przecież. Jadę ja za nią spokojnie, wyprzedzić nie mogę, gdyż po obu stronach stoją zaparkowane auta, aż tu nagle, rozlega się głośne trąbienie. Aż podskoczyłam wystraszona. Bo to moje auto zatrąbiło. Słyszałam wyraźnie. Z wrażenia krzyknęłam:
- A to co?!!! Czemu trąbisz jak szalone?!
- Babciu, to ty trąbisz! - zawołał z tylnego siedzenia Wnuczek.
- Wiem, że to ja… a właściwie to moje auto, bo ja przecież nie naciskałam na klakson! - odpowiedziałam głośno, sprawdzając na wszelki wypadek, czy niechcący nie nacisnęłam jednak na niego.
Kobieta, słysząc trąbienie, zaczęła jeszcze mocniej pedałować, ale widać było wyraźnie, że nie ma już siły. Głupio mi się zrobiło. No ale co miałam zrobić? Jadę za nią powoli dalej. I nagle, ni stąd, ni zowąd, moje auto znów zatrąbiło. No myślałam, że mnie szlag trafi! Kobieta najwyraźniej też się już wkurzyła, bo odwróciła nieco głowę i zaczęła machać ręką, pokazując mi dość wymownie, co o mnie, kierowcy jadącego za nią auta, myśli. No to się wkurzyłam jeszcze bardziej. Żebym ją chociaż mogła wyprzedzić, to bym się zatrzymała i przeprosiła. Ale nie dało się, bo stojących aut po bokach ulicy było w tym dniu pełno. Żal mi się też jej zrobiło, bo widziałam, że już puchnie z wysiłku a dalej pedałuje jak wściekła. Po kilkunastu sekundach moje auto znów zatrąbiło przeraźliwie. Jak na alarm! Na to kobieta znów odwróciła głowę, i o dziwo, zaczęła się śmiać. Pewnie pomyślała biedna, że w jadącym za nią autem musi siedzieć ktoś znajomy, bo obcy kierowca chyba by nie zachowywał się jak idiota i nie trąbiłby na rowerzystę, tym bardziej jadącego pod górkę.
Zanim dojechałam do swojego domu, auto jeszcze 2 razy zatrąbiło. Rany, jak mi było wstyd i baaardzo żal tej babki. Jej spocona twarz, kiedy odwracała głowę w moim kierunku, aż połyskiwała w promieniach słońca.
Niestety, przeprosić ją za swoje szalone auto nie mogłam, bo zanim zaparkowałam je pod swoim domem i z niego wyskoczyłam, ona, pedałując nadal zawzięcie, już się zbyt oddaliła. A jechać za nią dalej - trąbiącym autem, byłoby idiotyzmem z mojej strony. Jeszcze by babka zawału serce z wysiłku dostała… I co wtedy?
Zbulwersowana, z równie zbulwersowanym Wnuczkiem, pognaliśmy do domu. Zaraz po obiedzie, zadzwoniłam do Syna, i z płonącym ciągle licem, opowiedziałam mu co się stało. Syn, słuchając, rechotał ubawiony. Umówiliśmy się, że pod wieczór przyjadę do niego, i on, moja kochana Złota Rączka, zrobi porządek z moim żartownisiem-autem.
Syn mieszka jakieś 200 m ode mnie, ulicę dalej. Kiedy tylko Córka odebrała Wnuczka, pojechałam do niego, zaklinając po drodze auto, aby się już nie wygłupiało i nie trąbiło. Kiedy już prawie dojeżdżałam do jego domu, i by być tam szybciej, specjalnie wjechałam nie od głównej ulicy a od bocznej uliczki, bardzo wąskiej, bez chodników (przeznaczonej tylko dla jej mieszkańców), patrzę, a jej środkiem, w tym samym kierunku, idzie jakiś chłopaczek. Wtedy, jak na złość, moje auto jak nie „ryknie”! Aż echo poszło po całej uliczce. Zaskoczony chłopak odskoczył szybko na bok, i trzymając się blisko domów, szedł dalej. Nieborak pewnie się też mocno wystraszył, bo nie spodziewał się tu żadnego auta. O swoich odczuciach już nawet nie będę wspominać.

Kiedy zbliżyłam się do chłopca moje auto znowu w „ryk”. Na to chłopak zareagował bardzo gwałtownie i z przerażenia przykleił się do ściany budynku. Po krótkiej chwili przerażenie mu najwyraźniej minęło i się wściekł. A efekt tej jego wściekłości zobaczyłam w postaci środkowego palca prawej ręki skierowanego w moją stronę. Wtedy ja nie wytrzymałam i zaczęłam migać mu światłami. Chłopak na krótko zdębiał, ale już pochwali, kiedy już pewnie moją fizjonomię zza przedniej szyby zobaczył, raz jeszcze podniósł rękę do góry, ale tym razem całą - w ramach przeprosin, i z uśmiechem przyklejonym na ustach skręcił w główną ulicę.
Ufff…! odsapnęłam i zatrzymałam się przed domem Syna. Zanim wysiadłam z auta, Syn stanął w progu swojego domu i ze śmiechem zawołał:
- A ty co tak trąbisz jak szalona, przecież głuchy nie jestem!
Wtedy i ja zaczęłam się śmiać. Poczułam się już bezpiecznie. Emocje puściły. A opowiadając mu swoje przeżycia na jego wąskiej uliczce, rechotałam już z nim na dobre.
Syn oczywiście zreperował co trzeba i tym samym wybawił mnie i moje auto od dalszej kompromitacji. Okazało się, że to w elektronice nastąpił jakiś feler i co chwilę dochodziło do styku kabelków, czy czegoś tam, i dlatego moje auto - w tak prozaiczny sposób - meldowało o awarii. Aby do tego wniosku jednak dojść, Syn musiał rozebrać całą kierownicę. Air Back to ja nawet w rękach trzymałam. Ale muszę przyznać, że dokładnie obserwowałam też i ręce syna, aby zapamiętać, tak na wszelki wypadek, że w razie gdyby moje auto znów zaczęło samowolnie trąbić, to spod tablicy rozdzielczej 13 bezpiecznik od lewej muszę tylko wyciągnąć, wtedy momentalnie przestanie.

Dopiero wieczorem w domu, jak się już rozsiadłam wygodnie w fotelu, zorientowałam się, że był to dzień 1 kwietnia, czyli Prima Aprilis, wtedy zaśmiałam się głośno sama do siebie i pomyślałam:
- Dzieci tym razem zapomniały zrobić mi jakiegoś psikusa primaaprilisowego, to przynajmniej auto zrobiło… i to z jakże mocnym akcentem.

Po chwili, kiedy poczłapałam do kuchni i otworzyłam lodówkę za czymś do jedzenia, doszłam do wniosku, że to jednak nie koniec primaaprilisowych psikusów w tym dniu. Dlaczego? Ano dlatego, że to, co w niej zobaczyłam, okropnie mnie przeraziło. Na moment na szczęście. Bo zaraz do mnie dotarło, że to tylko moja bujna wyobraźnia zażartowała sobie ze mnie. 



Rany, a co to takiego?!!! No co? :D


HKCz
10.04.2014