Kto odwiedza mój blog, wie, że kocham psy, że cała moja Rodzinka kocha psy, a nasz obecny pies, to Aramis, rasy Labradoodle. Co to za rasa i skąd się wzięła, pisałam już we wcześniejszych wpisach, oto linki:
1. Żywy prezent spod choinki
2. Labradoodle - psy dla alergików
I jakie potrafią być pomocne człowiekowi, w tym (m.in.) wpisie:
1. Na pomoc piesku!
Podaję te linki gwoli informacji dla tych, co tą rasą się interesują.
Aramis ma już 2 lata. I po tych 2 latach „mania” Aramisa, z pełnym przekonaniem, mogę potwierdzić moje wcześniejsze słowa, że Labradoodle to najlepsza rasa psów, jaką do tej pory miałam. A miałam: Husky, Owczarka Nizinnego, Basseta, Doga Arlekina, a w dzieciństwie nawet 3 kundelki.
Labradoodle to nie tylko odpowiednie psy dla alergików, to przede wszystkim najlepsze psy rodzinne. Wiele o tym pisałam w poprzednich wpisach, zalinkowanych powyżej, nie będę się więc teraz powtarzać.
Nasz Labradoodle - dwuletni Aramis, jest bardzo inteligentnym psem, bardzo posłusznym, spokojnym, i nad wyraz radosnym. Swoim zachowaniem potrafi rozbawić największego nawet ponuraka.
Oto niektóre fotki wesołego i radosnego Aramisa, członka naszej Rodzinki, też
wesołej i radosnej… Zazwyczaj.
Jak się bawić, to się bawić!
Aramis uwielbia, kiedy się go stroi. Tu, na zdjęciu, to dzieło jego Półpańci, mojej Wnuczki. Po każdym takim wystrojeniu, Aramis wdzięcznie i wytrwale pozuje do zdjęć. Hihihi…! i zawsze
patrzy prosto w obiektyw.
Aramis, to też czasem bardzo poważny myśliciel. A o czym tak duma, nie zdradza.
Po każdym spacerze z Wicepańcią, czyli ze mną, przymusowe szczotkowanie. To tak na wszelki wypadek, przeciw kleszczom. Po tym, jak mnie jeden taki kleszczowy skubaniec sieknął i zaraził boreliozą, uważam szczególnie. Aramis to pamięta, bo to on przytargał go z lasu na swoim grzbiecie do mojego domu.
Aramis naprawdę lubi, gdy się go stroi.
Tu z kolei wystroił go jego Półpanek, czyli mój Wnuk - rekwizytem teatralnym po skończonym przedstawieniu, w którym grał. Po chwili Aramis, jak zwykle, z zadowoleniem pozuje do zdjęcia, patrząc prosto w obiektyw. Czeka zawsze na słowo: „gotowe”, dopiero po nim odwraca głowę.
Wędrówki po lesie to dla Aramisa wielka radość… tyle miejsca do biegania, tyle do wąchania.
A i w chowanego można się pobawić… Hurraaa! Półpańcia wystawiona i znaleziona!
…także w głębokiej grocie.
A kiedy któreś z nas zawoła: - Hilfe!, albo Ratunku! (wspominałam już, że Aramis jest dwujęzyczny), to nasz kochany piesek pędzi na pomoc jak szalony.
W jednym z lasów mamy swoje stałe miejsce na odpoczynek przy wodopoju. Od wiosny
po późną jesień.
Aramis uwielbia pływać… i pewnie dlatego, za każdym razem wskakuje do koryta, żeby sobie
choć łapy pomoczyć. A kiedy na dworze jest gorąco, czeka zawsze, żeby go jeszcze całego
schlapać i ochłodzić. Ale jest wtedy zadowolony!
Hihihi…! a zimową porą nadziwić się nie może, co się stało z jego wodą w wodopoju.
Jak już się nie da pomoczyć łap i napić, to trzeba choć trochę… polizać.
Aramis niezbyt jest zadowolony, kiedy wchodzimy na ambonę dla myśliwych. Ujada wtedy
jak szalony. I kiedy każemy być mu cicho, owszem, przestaje szczekać, ale zaczyna jakoś tak śmiesznie burczeć pod nosem.
Parę razy chciał nas uprzedzić, i kiedy dochodziliśmy do ambony, wcześniej sam usilnie
próbował się na nią wdrapać.
Tam gdzie Półpańcia i Półpanek, tam i Aramis. Hihihi…! jak tylko oczywiście da radę.
Ale zawsze ogromnie się stara, by radę jednak dać.
Jakie było Aramisa niezadowolenie, kiedy zobaczył co stało się z powieszonymi przez nas latem tybetańskimi flagami modlitewnymi. Był naprawdę zły, aż warczał i prychał, próbując je z powrotem rozciągnąć. Niestety nie dało się, nawet i mi, bo tasiemka, na której flagi były nanizane, w kilku miejscach była porwana. Pewnie to górskie wietrzysko zrobiło swoje.
O właśnie, tak powiesiliśmy latem te flagi tybetańskie.
Nie, nie jesteśmy Buddystami. Te flagi Wnuczek dostał od swojego kolegi z przedszkola, Japończyka. No to je powiesiliśmy przy naszym ulubionym, ogromnym dębie. U nas takie flagi, na wietrze powiewające, nie są niczym nadzwyczajnym. Tutaj żyją ludzie różnych wyznań i religii. Buddystów jest także dużo.
I tak ja Buddyści mówią, flagi wznosi się zgodnie z tradycją tybetańską w słoneczny poranek w najwyższym punkcie przestrzeni. Czyni się to dla dobra wszystkich istot żywych, nie tylko własnego. W ten sposób uwolnienia się z więzienia własnego ego. Z czasem flagi te ulegają wystrzępieniu, płowieją, wtedy zawieszane są nowe. Zastępują one - symbolicznie - starą formę, która musi odejść. Koło życia toczy się przecież nieustannie. Piękne, prawda? Buddyzm, to chyba najbardziej przyjazna człowiekowi religia.
Ale jako fani dendroterapii, przytulać się do drzew, a zwłaszcza do dębu, to i owszem, lubimy.
Aramis, oprócz wody, uwielbia także śnieg, i tarzać się po nim. Czasami wygląda jak bałwan.
A to jakiś dziwny sopel, który Aramis przyniósł mi z oblodzonej jaskini. Nie wiem, czy to część lodowego stalaktytu, czy stalagmitu? E, nieważne, ważne, że przyniósł, pewnie na szczęście.
Nie, nie, to nie ufoludek, to Aramis przed wyjściem na późnowieczorny spacer po lesie.
W lesie wieczorem ciemno, choć oko wykol… hihihi! to lepiej być widocznym.
Aramis lubi, kiedy się mu coś opowiada. Siedzi wtedy wytrwale i słucha, strzygąc
co rusz uszami.
Proszę Państwa, a oto Aramis… gdzie? A w salonie fryzjerskim.
Z usług fryzjerskich korzysta co parę miesięcy. Ale jest tam nie tylko strzyżony, bo też kąpany w specjalnej pianie, ma depilowane uszy, skracane pazury, i na koniec, pięknie perfumowany.
Tym razem został też jeszcze pięknie przystrojony sprezentowanym przez panią fryzjerkę krawatem. To z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Aramis pewnie tym prezentem jest trochę speszony, bo w obiektyw jakoś nie patrzy, tylko na swoją Pańcię, czyli moją Córkę.
HKCz
26.11.2013