Jezioro Garda (wł. Lago di Garda) jest największym i najczystszym jeziorem we Włoszech. Znajduje się w północnej części kraju, w połowie drogi między Wenecją a Mediolanem. Jest jeziorem polodowcowym. Zajmuje powierzchnię 370 km². Ma kształt wydłużonej gruszki. Jest ułożone południkowo i ma długość około 55 km i szerokość od 4 km w północnej części do 17 km w południowej. Północna część jeziora jest węższa i otoczona jest górami, z których większość należy do alpejskiego łańcucha Grupy Baldo. Część południowa natomiast, szersza, znajduje się na przedpolu gór. Średnia głębokość jeziora wynosi 136 m a największa głębia aż 346 m. Wokół jeziora usytuowanych jest 20 pięknych, turystycznych miejscowości. (Ja i moja rodzinka zatrzymaliśmy się w Moniga del Garda).
Jezioro Garda
to idealne miejsce zarówno dla osób ceniących spokój, jak i dla
spragnionych wrażeń turystów. Jezioro to należy do jednego z
największych miejsc aktywnego wypoczynku w Europie. Można tu
zobaczyć pasjonatów żeglowania, windsurfingu, wędkowania. Można
uprawiać niemalże każdy rodzaj sportu. Zwłaszcza nurkowanie,
paragliding, (paralotniarstwo),
karting (wyścigi gokartów), kolarstwo, grę w golfa. Drogi i
ścieżki wzdłuż linii brzegowej, która wynosi około 160 km, są
idealnymi trasami na wycieczki piesze, rowerowe a także samochodowe.
Tutaj nikt się nudzić nie może. A piękne krajobrazy, jakie można
tam wokół jeziora podziwiać, na długo pozostaną w pamięci.
Kto szczególnie ceni sobie spokój,
a upałów nie znosi, nad Jezioro Garda powinien wybierać się porą
wiosenną lub jesienną. Podczas mojego tam pobytu, czyli w drugiej
połowie maja, wczasowiczów nie było dużo. Największą
przyjemność sprawiały mi wczesnoporanne wędrówki z psem po
promenadzie usytuowanej wzdłuż linii brzegowej jeziora. Były dni,
że tak sobie szłam i szłam, rozkoszując się cudownymi widokami i
rześkim powietrzem i żadnej żywej duszy nie spotkałam. Ani na
plaży, ani na promenadzie. Dopiero kiedy wracałam do campingu
(obejść jeziora w jeden dzień nie sposób - z uwagi na jego 160 km
linię brzegową) natrafiałam na kilku joggujących wczasowiczów
albo spacerujących z pieskami.
Pogoda tym razem była bardzo różna.
Były dni ciepłe, że można się było poopalać i popływać sobie
w jeziorze albo swimming pool, ale były też dni, że z nieba lało
się wszystko. Jedynie nie żar i nie śnieg… na szczęście. Choć
ten drugi akurat, ściślej rzecz biorąc, to nie leje a pada, jak
już. Ale padały za to kamyczki podrywane przez potężny wiatr,
jaki szalał tam na kamienistych plażach przez półtora dnia. Raz
też była szatańska burza. Istna nawałnica z piorunami z piekła
rodem. Potem straszliwa ulewa trwała aż do następnego dnia i
wietrzysko hulało jak w czeluściach piekielnych. Spokojne zazwyczaj
jezioro wyglądało wtedy jak morze w czasie sztormu (patrz:
poniższe, ostatnie fotki). Brzegów w ogóle nie było widać.
Strach było wyjść z campingu. Ja jednak poszłam nad jezioro,
ponieważ chciałam sprawdzić czy para łabędzi wysiadujących jaja
w gniazdach uwitych w tataraku radzi sobie w czasie tego sztormu, no
i by im też, jak co dzień, trochę chleba zanieść. Miałam do
pokonania około 3 km wzdłuż linii brzegowej, no i je pokonałam,
ale już sama, bez psa. Aramis stchórzył, zapierał się łapami i
za czorta nie chciał wejść na plażę. Musiałam tchórza
zaprowadzić z powrotem do domku campingowego. Kiedy doszłam na
miejsce, byłam przemoczona do suchej nitki, w butach chlupała woda.
Wprawdzie byłam ubrana przeciwdeszczowo, i nawet parasol miałam,
ale szalone wietrzysko połamało mi go zaraz na początku, szłam
więc moknąc i zachłystując się deszczem i wiatrem. Och, jak
bardzo marzyła mi się wtedy peleryna przeciwsztormowa.
Na widok łabędzi aż łzy mi się w
oczach zakręciły, ale o nich napiszę kiedy indziej. Teraz
zamieszczę niektóre fotki znad Jeziora Garda, które zrobiłam przy
różnej pogodzie, o brzasku, albo po wschodzie słońca. Oto i one:
Jezioro Garda, zdjęcie satelitarne.
Addio
Lago di Garda!
Arrivederci
al prossimo anno... a
meno che...
HKCz
28.05.2013