czwartek, 10 maja 2018

Niezwykłość natury... Pierwszy atak zimy




Pierwszy atak zimy nastąpił u nas w ostatnią niedzielę, 10 listopada. Narzekać więc nie możemy, gdyż po raz pierwszy od wielu lat zima zaatakowała nas o wiele później, i to prawie o cały miesiąc. A do tego, ten jej atak był całkiem znośny i łatwy do odparcia.

Wprawdzie śnieg sypał się z nieba dużymi płatkami całą niedzielę, to jednak nie utrzymało się go dużo na ziemi. Temperatura była plusowa i śnieg w zetknięciu z ziemią się po prostu topił.

W ostatnich latach zima atakowała nas zawsze dużo wcześniej, już w połowie października. Najbardziej utrwalił mi się atak zimy w 2009 roku (dokładnie 17 października), bo wtedy mało życia nie straciłam pod spadającymi konarami), łamiącymi się pod ciężarem śniegu. Pisałam o tym we wpisie: "Po raz kolejny odczułam, że... mam jeszcze żyć". Wszystkie drzewa, jak to w październiku, miały jeszcze liście, i po prostu nie wytrzymywały ciężaru śniegu, który za przyczyną liści właśnie, zatrzymywał się na nich. A muszę powiedzieć, że wtedy bardzo duża masa śniegu na nie napadała. Sypało gęstym śniegiem przez całą noc i dzień. Pod naporem tak ogromnej masy śniegu nawet grube konary drzew łamały się jak zapałki.
Tym razem pierwszy atak zimy nawet mi się podobał. Wędrowało mi się po górach i lasach całkiem fajnie. Powietrze było rześkie i oddychało się przyjemnie.

Pomna jednak swoich przeżyć sprzed czterech lat, co jakiś czas nasłuchiwałam, zwłaszcza kiedy przechodziłam przez gęsty las, czy nie rozlegnie się gdzieś ten charakterystyczny dźwięk łamiących się drzew. Tak na wszelki wypadek, żeby samemu się strzec… i sobą, jakby co, nikomu głowy nie zawracać.

A oto obrazki,
jakie w czasie podziwiania pierwszego ataku zimy zobaczyłam:













 Czas wracać do domu…


Bardzo spodobało mi się  to miejsce na szczycie góry.  W czasie mojej wędrówki
 wyglądało tak: 


A jeszcze dzień wcześniej wyglądało tak:



Prawda, że przyroda jest wspaniałym artystą?

HKCz
17.11.2013