Jakoś pięć
tygodni temu wyruszyłam w dalszą trasę. Jechałam do innego miasta
oddalonego około 100 km. Trasę znam dobrze, nie potrzebowałam
używać GPS-u. Jednak po niedługim czasie przyszło mi ciężko
pożałować, że go nie użyłam. Dlaczego? Już opowiadam.
Otóż
pędziłam sobie spokojnie Schnellstraße, czteropasmową drogą
ekspresową, 100-120 km/h, i jakoś tak w połowie drogi, przed
jednym z mijanych bokiem miast, droga zwężała się do dwóch
pasów, ze względu na jakiś remont, czy coś. Z prawej strony zaś
biegła droga wyjazdowa z miasta. Przyhamowałam do 80-tki, bo
zobaczyłam, że wiele aut będzie się z tej bocznej drogi włączać
do ruchu. Chciałam zrobić im miejsce. Popatrzyłam w wewnętrzne
lusterko wsteczne, i zobaczyłam, że jadące za mną auto
niebezpiecznie zbliża się do mnie. No to znów przyśpieszyłam,
żeby mi w zad, co nie daj Boże, nie wjechało. I nagle, kątem oka,
zauważyłam, że z lewej strony tak jakby mi coś błysnęło na
czerwono. Pewna nie byłam, gdyż oślepiło mnie poranne słońce.
Też z lewej strony. Momentalnie popatrzyłam w zewnętrzne lusterko.
Zobaczyłam tylnią obudowę oddalającego się radaru drogowego.
Wkurzyłam się jak cholera! Nie zdążyłam nawet zobaczyć ile
kilometrów miałam na liczniku. Zresztą, nawet nie chciałam już
wiedzieć, bo po co się zawczasu denerwować. Wkurzałam się już
tylko na siebie, że nie użyłam GPS-u. Już by mnie dużo wcześniej
miły głos ostrzegał, że mam zwolnić ze względu na chwilowe
utrudnienie na drodze. A tak, musiałam cierpliwie czekać na fotkę
z radaru… i jej cenę. ;) Wiedziałam, że będzie droga, ale że
aż tak, to się nie spodziewałam. Parę dni temu się dowiedziałam.
Otóż moja
fotka kosztuje mnie 100,- €. I żeby było milej, to jeszcze do
tego 1 punkt karny mi się dostał (w skali do 8, nie to co w Polsce
do 24). Okazało się, że przekroczyłam szybkość o 24 km/h.
Niemało, fakt, ale i tak się wkurzyłam tą karą. Nie byłam
jednak długo wkurzona, bo nie znoszę zbyt długo w takim stanie
trwać. Zaraz też wytłumaczyłam sobie, że przecież bardzo lubię
ten Deutsche Ordnung (tłum. niemiecki porządek). Pomogło
momentalnie!
Dzień
wcześniej, kiedy jechałam po Wnuczka do szkoły, dostałam mandat
za przekroczenie szybkości o 7 km w mieście. Ale to pikuś, w
porównaniu zwłaszcza do tej stówki, bo to tylko 15,- €. Pewnie
dlatego taki niski, bo bez fotki.;) Taki sobie zwykły mandacik.
„Zarobiłam”
sobie w tym miesiącu, nie ma co! A dopiero niedawno chwaliłam się
Synowi, że ja przez wiele lat nie płaciłam żadnego mandatu, że
kierowca ze mnie na 102. Aha…?! Moja przechwałka szybko została
zweryfikowana i okazała się być bez pokrycia. Narozrabiałam. A
skoro narozrabiałam, muszę płacić. I nie ma zmiłuj! To jest
Zachód. Ludzie muszą być zdyscyplinowani… I to mi się podoba.
Mimo wszystko.
Teraz jeżdżę
jeszcze bardziej uważnie i zaglądam na wszystkie znaki jak sroka w
kość. I oto w tym karaniu właśnie chodzi… Kurczę, porządne
jeansy miałabym za te pieniądze… Eee tam!… Hmmm… Ale całkiem
fajnie wyszłam na tym zdjątku z radaru, prawda? ;)
HKCz
10.05.2014.