Pierwszy
raz go zobaczyłam i od razu się nim zachwyciłam. Nie to, że go
wcześniej nie zauważyłam, trudno by było go nie zauważyć. Jest
ogromny. Po prostu nigdy jeszcze w tym miejscu nie byłam.
Nie
mogłam obok niego obojętnie przejechać. Zatrzymałam się pod jego
zielono-białym, pachnącym baldachimem i przez dobry kwadrans
podziwiałam jego piękno, chłonęłam zapach.
Pamiętam,
że w Polsce białe kwiaty na drzewie pojawiają się na początku
maja i są symbolem matur. Pamiętam też, jak pewnej wiosny mnie
denerwowały te piękne skądinąd kwiaty. I nie tylko mnie.
Dotyczyło to wszystkich przyszłych maturzystów. Taka tradycja.
Taki mus. Na szczęście egzamin dojrzałości poszedł mi całkiem
dobrze i o strasznym słowie: „matura”, szybko zapomniałam. I
dalej kasztany lubiłam. I nadal lubię.
Tu
widać jest inaczej, bo kasztanowce kwitną pod koniec maja. A matury
(Abitur) są w różnych terminach. Pewnie tu nawet nikt matury nie
kojarzy z kasztanami.
Zanim
ruszyłam w dalszą drogę, zerwałam sobie kilka kiści kwiatów na
herbatę. Musiałam się jednak zdrowo naskakać. Ale się udało. W
plecaku, odpowiednio zabezpieczone, przywiozłam do domu. Teraz suszą
się i ciągle pięknie pachną.