środa, 18 kwietnia 2018

112 SOS Alarm

W ostatnią sobotę po raz pierwszy w życiu miałam okazję zadzwonić na telefon alarmowy 112. Dlaczego? Jak do tego doszło? Już opisuję. Otóż tamtego dnia, swoim zwyczajem, z samego rana wybrałam się do lasu. Kiedy na parkingu pod lasem wysiadłam z auta, zobaczyłam, że wszędzie pełno śniegu i mgła, choć oko wykol. Powędrowałam więc odśnieżoną dróżką skrajem lasu.


Pokonywałam akurat jakiś 6 kilometr i zbliżałam się do gospody znajdującej się pod lasem. Wtedy nagle usłyszałam przeciągłe i głośne ujadanie psów. Zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ takie szczekanie psów to tu rzadkość. Bezpańskich psów nie ma tu w ogóle. Wszystkie psy mają swoich właścicieli. A żaden właściciel nie dopuszcza do tego, aby jego pies czy psy robiły takie larum, zwłaszcza tak długo. A te psy, które słyszałam w oddali, ujadały i ujadały, i to jakoś tak żałośnie. Postanowiłam podejść bliżej gospody, aby zobaczyć co się dzieje. Wiedziałam, że gospoda o tej porze jest zamknięta. Kiedy się do niej zbliżyłam, na niewielkim placu zabaw tuż obok gospody, zobaczyłam trzy wilczury, jeden leżał na śniegu, a dwa stały nad nim i szczekały wniebogłosy. Usłyszałam też szczekanie jeszcze jednego psa, ale gdzieś z głębi lasu. Zdębiałam! Nie wiedziałam co mam robić. Dookoła żywej duszy! Ludzkiej duszy. Oczywiście oprócz mojej, strwożonej już nie na żarty. Wprawdzie nie mam lęku przed psami, bo taka „psia mama” ze mnie, ale trzy wilczury i czwarty gdzieś tam, to trochę za dużo jak dla mnie. Postałam tak z dobry kwadrans z nadzieją, że może coś się zmieni, że może właściciel tych psów się pojawi, albo że psy same z siebie przestaną szczekać, ale nie, psy szczekały nadal i jeszcze bardziej donośnie. Niewiele już myśląc, postanowiłam zadzwonić telefonem komórkowym na numer alarmowy - 112. I tak też uczyniłam. W końcu po to on jest. Odebrał miły głos męski. Przedstawiłam sprawę co i jak, i kiedy skończyłam „nadawać”, męski głos zaczął mnie dopytywać jak się nazywam, gdzie teraz jestem i co widzę dookoła. Podałam grzecznie swoje nazwisko i zgodnie z prawdą powiedziałam, że stoję jakieś 200 m od tego miejsca, gdzie są te psy, i że żadnego człowieka do tej pory nie widziałam, ani po drodze ani w tym miejscu gdzie stoję. Męski głos poprosił mnie wtedy, żebym jeszcze na moment poczekała. No to czekałam. Po krótkiej chwili w słuchawce usłyszałam: - „OK., mamy panią, dziękujemy, już jedziemy!” Pewnie przez satelitę namierzyli mnie, a właściwie moją komórkę, pomyślałam sobie, i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, ruszyłam w drogę powrotną.
Kiedy dochodziłam już do swojego auta usłyszałam i wnet zobaczyłam helikopter z Czerwonego Krzyża lecący w kierunku gospody.


Mgła gęsta jak mleko, ale helikopter między gałęziami widać. Wystarczy 
powiększyć zdjęcie.


Wracałam po stoku. Ogromne kule śniegu służyły mi za drogowskaz. 
Do dziś nie wiem co tam się właściwie stało. Dowiem się pewnie z naszej lokalnej gazety. Pewnie w kronice policyjnej napiszą, tak jak napisali o śmierci mojego sąsiada, którego zwłoki wybawiłam od zupełnego rozkładu. Ale wtedy dzwoniłam z domu, telefonem stacjonarnym, toteż od razu wiedziałam co się stało. Policja poinformowała mnie osobiście i podziękowała za czujność i reakcję. Oto link do tej historii pt. "Jak dobrze mieć sąsiada" (< kliknij, jeśli masz ochotę o tym przeczytać).
HKCz
(31.01.2012.)