wtorek, 10 kwietnia 2018

Rękopis znaleziony w szufladzie

Parę dni temu szukałam za pewnym dokumentem w szufladzie ze starymi papierzyskami i natknęłam się na swój stary, sprzed 20 lat rękopis. Kiedy zobaczyłam datę, z zaciekawieniem zabrałam się za czytanie. Po przeczytaniu pierwszego zdania przypomniało mi się w jakim celu tekst ten napisałam.



Było to wypracowanie z języka polskiego, za które... ha, uwaga, bo będę się chwalić: — dostałam jedynkę... No, no, tylko się nie śmiać, bo mówię o ocenie szkolnej w Niemczech. Najwyższej ocenie. Według polskich ocen byłaby to oczywiście szóstka... No! Skąd to moje wypracowanie? Ano stąd, że moja ucząca się jeszcze wtedy latorośl, w osóbce mojej córki, mnie o nie poprosiła... Mówiąc ściślej, wyręczyła się mną.

A było to tak: Córka wyjechała na kilkudniową klasową wycieczkę. Była wtedy w II klasie gimnazjalnej. Z wycieczki zadzwoniła do mnie z prośbę, żebym napisała dla niej (czyt. za nią) wypracowanie na temat przeczytanej ostatnio polskiej książki, ponieważ ona zupełnie zapomniała, że po powrocie z wycieczki musi oddać na egzamin z języka polskiego takowe wypracowanie. No i cóż mi było począć? Oczywiście zgodziłam się, jako „dobra” matka — w cudzysłowie, bo wiem, że to niepedagogiczne wyręczać dziecko w obowiązkach szkolnych. Przyznam jednak szczerze, że wcale aż takich wielkich wyrzutów sumienia z tego powodu nie miałam. Dlaczego? Ano dlatego, że moja córka zawsze była dobrą uczennicą, i w Polsce, i tutaj, w Niemczech. Gdyby się źle uczyła, gdyby uczyć się jej nie chciało, jestem pewna, że nie wyręczałabym jej tak łatwo. Ale tak... myślę, że taki mały wyłom w zasadach, to nie takie znów aż wielkie halo.
Spytałam tylko córkę jaką książkę polską ostatnio przeczytała, mając nadzieję, że i ja ją czytałam. Niestety, okazało się, że była to książka Marii Łopatkowej pt. „Którędy do ludzi”, której akurat nie czytałam. Musiałam więc szybko zabrać się za czytanie. Córka podpowiedziała mi tylko jaki wątek chciałaby rozwinąć... No i wzięłam się za czytanie, a potem za pisanie. Odręcznie, ma się rozumieć. Polskiej maszyny do pisania tu nie miałam, a komputera jeszcze nie miałam.

Kiedy córka wróciła z wycieczki, wypracowanie już na nią czekało. Córka przepisała je tylko własnoręcznie i na drugi dzień zaniosła do szkoły na egzamin z polskiego. Po dwóch dniach dzwoni do mnie szczęśliwa, że profesor z polskiego był jej (czyt. moim) wypracowaniem zachwycony i ocenił je na jedynkę.
Czy byłam dumna? Nie wiem, pewnie trochę tak, ale przede wszystkim byłam rozbawiona. Uśmiałam się i teraz, kiedy „wypracowanie” moje czytałam. Przypomniały mi się czasy sprzed 20 lat.

Niestety, nie mam już tej książki. Córka pożyczyła ją wówczas w internacie jakiejś koleżance z Polski i już do nas nie wróciła. Szkoda, bo teraz z pewnością bym do niej wróciła. Chociażby po to, aby sprawdzić czy to „wypracowanie” napisałam z sensem. Tak czy siak, myślę jednak, że dzisiaj jedynki bym już za nie nie dostała, bo coś mi się wydaje, że jak na dzisiejsze czasy, obraz miłości zbyt wyidealizowałam. Świat tak bardzo się zmienił przez te 20 lat. Niestety, na niekorzyść.
Przepisałam mój rękopis na komputerze. Na pamiątkę... A niech tam... zamieszczę jego tekst i tutaj. Może ktoś z moich Czytelników czytał wspomnianą książkę Marii Łopatkowej, to może oceni moje wypociny sprzed 20 lat. Choćby w myślach. Może być — wg ocen polskich. ;)

HKCz
(20.05.2011)


***

Wypracowanie z języka polskiego 
(data: 20.04.1991)


Książka pod tytułem „Którędy do ludzi” Marii Łopatkowej to książka, którą autorka napisała na zamówienie młodzieży, a właściwie — razem z młodzieżą. Od nich to właśnie autorka wzięła tematy, fragmenty listów, wypowiedzi, a nawet większość tytułów opowiadań i losy ich bohaterów. Autorce w tej książce nie chodziło o dokładne rejestrowanie konkretnych zdarzeń lecz o stworzenie z kilku, czy z kilkunastu znanych autorce sytuacji, obrazu, który odzwierciedlałby typowe tendencje postępowania młodzieży, powszechne ich trudności i konflikty, a także sposoby ich przezwyciężania.
Autorka poprzez relacje prawdziwych zdarzeń, uczy nas poznać samego siebie, a także innych. Bo też nie znajdzie się drogi do ludzi i do swojego wśród nich miejsca, jeśli wiedza o sobie i o innych będzie uboga, wyobraźnia skąpa, a wrażliwość przytępiona troską przede wszystkim o własną osobę.

Wielu z nas młodych poszukuje swojego „ja” w życiu. Wielu błądzi. Wielu też szuka drogi do siebie, zamiast szukać drogi przede wszystkim do ludzi. Przecież dopiero wśród ludzi możemy się odnaleźć. A drogę do ludzi łatwiej jest znaleźć razem z ludźmi, trudniej — osobno.

Wiadomo, że droga do ludzi nie jest ani łatwa, ani prosta. Pełno na niej trudu, zmagań, zakrętów. Ale czyż nie jest to jedyna droga do szczęścia?
Czas, w którym żyjemy, jest trudny. Niełatwo w nim o nadzieję, niełatwo o wiarę w człowieka. Jednak muszę przyznać, że po przeczytaniu książki Marii Łopatkowej mój — tzw. przez dorosłych — „młodzieńczy bunt przeciwko niedoskonałości świata”, jakby trochę zelżał. Zaczynam wierzyć, że jeśli człowiek naprawdę chce — pokona najbardziej nieprzychylny los. No tak, ale czy sama wiara wystarczy? Nie, wiem, że nie. Człowiek całe życie musi pracować nad sobą i udoskonalać siebie, żeby być lepszym człowiekiem dla innych, a i dla siebie także. Ale czy jest to możliwe w pojedynkę? Na pewno nie. Aby znaleźć swoje miejsce w ludzkim świecie, musimy szukać kontaktu z ludźmi, musimy nauczyć się rozumieć ludzi w różnych ich sytuacjach życiowych. Musimy po prostu być CZŁOWIEKIEM!

Każdy z nas, zwłaszcza nas młodych, tak bardzo pragnie miłości — uczucia najwznioślejszego, najpiękniejszego w ludzkim świecie. Poprzez miłość najłatwiej trafić do drugiego człowieka. Do siebie samego także.
Miłość, to bardzo ważny temat. Dlatego też, spośród wielu opowiadań Marii Łopatkowej zawartych w książce pt. „Którędy do ludzi”, najbardziej do serca przypadło mi opowiadanie „Kiedy odejdę w ciemność”. W opowiadaniu tym autorka opisuje wielką i jakże dojrzałą miłość dwojga młodych ludzi, która w ciężkiej chwili spowodowanej chorobą chłopca — została wystawiona na ogromną próbę. Oni, dwoje młodych ludzi, poznali się w czasie studiów, zaprzyjaźnili się, a dopiero potem pokochali. Mieli wielkie plany na swoje wspólne życie. Byli bardzo szczęśliwi razem, i ze swoimi planami. Ale szczęście ich zostało zmącone chorobą oczu chłopca. Jednak jak się potem okazało — nie na długo. Miłość zwyciężyła!

Od jakiegoś już czasu, będąc w szpitalu, chłopiec zaobserwował, że jego ukochana dziewczyna coś niedobrego przed nim ukrywa. Kiedy się nie kontroluje, staje się smutna. Nakłonił ją wreszcie do rozmowy na ten temat. Dziewczyna przyznała, że jest jej smutno, ponieważ ciągle brakuje jej odwagi, aby mu o czymś powiedzieć. Że prosiła nawet doktora, aby pozwolił jej samej mu o tym powiedzieć, a teraz tchórzy. Chłopiec odgadł od razu w czym rzecz. Powiedział jej, że nie musi się bać, bo on się już domyśla, że oślepnie. Dziewczyna była wstrząśnięta jego słowami.

Chłopiec umiał logicznie myśleć i domyślał się, że jeśli ma się 21 lat i systematycznie zmieniane szkła na coraz mocniejsze nie poprawiają wzroku, musi się w końcu oślepnąć. Wprawdzie w jego przypadku lekarze dawali małą nadzieję, mimo to, on hołdował zasadzie: mieć nadzieję, ale być przygotowanym na najgorsze. Dlatego też już od dawna przygotowywał się psychicznie do takiego zwrotu w swoim życiu.
Dziewczynę wyznania chłopca poruszyły bardzo. Miała żal, że jej wcześniej nic o tym nie mówił. Jak mógł myśleć, że sprawi jej tym ból? Przecież kochać, znaczy także i cierpieć czasem.
Chłopak tak bardzo kochał swoją dziewczynę, że nie mógł znieść nawet myśli, że ona mogłaby z jego powodu cierpieć. Poprosił ją, aby go wysłuchała do końca, bo ma jej coś ważnego do powiedzenia.

Ciężkie i gorzkie to były dla niej słowa, ale i chłopcu niełatwo przez usta one przechodziły. Prosił ją, aby go zrozumiała, że najlepiej dla nich obojga będzie, jak się teraz rozstaną. Dla niej, dlatego, że swoim kalectwem pozbawiłby ją wszystkich planów na przyszłe życie, pozbawiłby ją też wielu uroków życia. Nie mógłby pójść z nią ani w góry, ani na wycieczkę rowerową pojechać. Nie mogliby też pójść ani do kina, ani do teatru, ani na bal. Wreszcie, nie mogliby mieć dzieci, ponieważ choroba ta może być dziedziczna. Długo jej wyliczał negatywne i smutne aspekty swojego ociemnienia, które będą miały ujemny wpływ na ich miłość. Tłumaczył jej i tłumaczył, i prosił, aby dziewczyna mu nie przerywała, aż powie wszystko do końca co go dręczy.
Dziewczyna słuchała cierpliwie, chociaż jego słowa sprawiały jej wielki ból. Ale rozumiała go. Wiedziała, że chłopiec ją bardzo kocha i nie chce niszczyć jej przyszłego życia. Że chciałby dać jej tylko to, co w życiu najlepsze i najpiękniejsze.

Chłopiec był pewien swojej miłości. Wiedział, że już nigdy nikogo innego w życiu nie pokocha. Długo się zastanawiał, czy może żyć bez swojej ukochanej. W końcu doszedł do wniosku, że tak... Bo będzie żyć pamięcią o niej, marzeniem. Ona w nich będzie na zawsze. Nigdy nie przeminie.
Groźba utraty wzroku spowodowała u chłopca pewne przewartościowania. Zaczął więcej cenić wartości ponadczasowe, ponadzmysłowe, słowem wszystko to, czego nie da się utracić, co pozostaje w człowieku do śmierci. Logika w takiej sytuacji kazała mu przypuszczać, że jeżeli dziewczyna będzie przy nim, może ją stracić, gdy będzie w nim, w jego sercu, nie straci jej nigdy. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że życie mu się zawaliło. Że wszystkie ich wspólne plany spaliły na panewce. Wiedział, że musi swoje dotychczasowe życie zweryfikować i zmienić całkowicie. Zacząć wszystko od początku. Przede wszystkim musi zmienić zawód, musi mieć taką pracę, w której wyczucie rąk będzie wystarczające. Nie pochodził z bogatego domu, nie mógłby więc zapewnić swojej przyszłej żonie dobrobytu. A ociemniałemu trudno zdobyć majątek. Żeby móc się wybić w życiu trzeba mieć dobre oczy, czasami też i szerokie plecy, albo sprawne łokcie. Żadnych z tych rzeczy nie posiadał. Nie będzie więc mógł zapewnić swojej ukochanej jako tako dostatniego życia. Nie będzie miał czym zrekompensować jej dzielenia losu z kaleką. Gdyby kiedyś zabrakło miłości, nie chciałby, aby została z nim z litości, czy poczucia obowiązku. Był pewien, że lepiej rozstać się w tym momencie, kiedy wszystko jeszcze piękne, dobre, kolorowe. Przekonywał dziewczynę, że człowiekowi dużo łatwiej dać sobie radę z upośledzonym życiem samemu, aniżeli z kimś drugim, komu chciałoby się to życie uczynić wspaniałym, a czyni się je gorszym od znośnego. Chłopak uważał, że w tym tylko znaczeniu będzie mu lepiej bez niej niż z nią. Tak mu podpowiadał zdrowy rozsądek.

Dziewczyna rozumiała swojego ukochanego doskonale, ale nie podzielała jego zdania. Kiedy chłopak skończył, poprosiła, aby z kolei on jej wysłuchał i nie przerywał. Skoro on powiedział, co dyktuje mu jego miłość, teraz kolej na jej miłość. Zanim jednak zaczęła, zadała mu pytanie. Chciała, by mógł jej racje lepiej zrozumieć. Spytała go mianowicie, czy uważa ją za kobietę, która pieniądze, karierę, wygody, stroje, rozrywki stawia ponad miłość. Chłopak przyznał, że nie, że za taką ją nie uważa, ale uważa jednak, że to wszystko w życiu jest ważne. Dziewczyna przekonywała go, że choć ważne jest, z pewnością nie najważniejsze. Że można wiele rzeczy ograniczyć i nie być z tego powodu nieszczęśliwym, a można też mieć wiele rzeczy w nadmiarze i czuć się źle, samotnie, pusto. Pokierowała swoimi słowami tak, aby chłopiec zrozumiał dokładnie jej racje i przyjął za swoje. Pomogło jej w tym postawione pytanie. Bo wszystko wywodzi się od tego, co w ich układzie, dwojga kochających się osób, jest najważniejsze. Oboje się zgodzili, że miłość. Jeśli więc miłość, to zdrowy rozsądek z kolei zabrania zakochanym rozstawania się w imię wartości dużo niżej stawianych na giełdzie uczuć niż miłość. W odpowiedzi na jego argumenty, prosiła, aby wysłuchał jej argumentów. Nie pójdą do kina, to będą oglądać filmy w domu, będzie mu podpowiadać, co dzieje się na ekranie. Nie pójdą na bal, niewielka szkoda, chociaż nawet będą mogli, bo ona umie w tańcu prowadzić. Nie będą mieli dziecka? Nie wiadomo, lekarze orzekną. Jeśli ich diagnoza będzie niepomyślna, adoptują dziecko z Domu Dziecka. Nie będą razem pracować? Trudno. Ileż to małżeństw pracuje w odrębnych zawodach, dzięki czemu, mąż i żona interesują się dwoma dziedzinami, nie jedną. Nie będą bogaci, nie szkodzi. Nigdy przecież nie marzyli o bogactwie. Więcej radości mają ci, którzy potrafią cieszyć się z kupna tanich drobiazgów, aniżeli ci, którzy opływają w dostatek i kłopoczą się jak ów majątek zabrać do grobu. Co się tyczy litości, tłumaczyła, że litość jest tylko wtedy, kiedy nie ma miłości. Przekonywała, że to niemożliwe, aby ich miłość się skończyła. Ich miłość nie może się skończyć, ponieważ zaczęła się od przyjaźni. Nie od uścisków, pocałunków, pożądania. To przyszło później. Najpierw poznawali się w różnych sytuacjach studenckiego życia. Wśród grona chłopaków, według niej, był zawsze inny. Inny in plus.

Dziewczyna miała wówczas innego chłopaka. Krótko z nim była. Jej ówczesny chłopak lubił popisywać się chamskimi zagraniami. Kiedyś uderzyła go w twarz. Sprowokował ją. Obrzucona została przez niego stekiem ordynarnych wyzwisk. Płakała upokorzona, a on trzasnął drzwiami i poszedł sobie. Wtedy on, jej ukochany, zastał ją samą w pokoju. Przytuliła się do niego jak skrzywdzone dziecko. Pocałowali się... nie jak dzieci. Ona go ośmieliła. Dziewczyna zrozumiała wtedy, że i fizycznie nie jest jej obcy. Pociąg zmysłowy można mieć nie do jednego, ale tylko w jednym może się on połączyć z miłością. Miłość do chłopca już w niej dawno rosła, zanim jej wargi dotknęły jego warg, zanim poznała, że to właśnie on. Miłość, która rozpoczyna się od uścisków, gorących pocałunków, nie jest pewna. Może się sprawdzić w czasie, może i nie. Ustanie pragnienie i nie ma już nic. Miłość, która rozpoczyna się od dobroci, przyjaźni, głębszego doznania — jest pewna prawie w stu procentach. Prawie, bo z człowiekiem różnie bywa. Może się z czasem zmienić, mogą z niego wypełznąć jakieś niechlubne cechy, zazdrość, egoizm, chciwość...
Dziewczyna przekonywała swojego ukochanego, że tylko wtedy, gdyby się zmienił, przestałaby go kochać. I tylko wtedy by od niego odeszła. Nie sprawiałoby jej różnicy, czy odchodzi od zadufanego gwiazdora filmowego, czy od ociemniałego samoluba. Kiedy mąż jest dobrym człowiekiem, żona nie widzi jego protezy, garbu, niewidzących oczu. Sama stara się być jego słuchem, wzrokiem, dotykiem. I sprawia jej to radość. Bo radością jest dawać kochanemu człowiekowi jak najwięcej. Dawanie nie sprawia wtedy trudności. Pomoc nie jest obowiązkiem. W miłości ujmuje się to wszystko w całkiem innych kategoriach i wymiarach.

Chłopiec stwierdził, że dziewczyna umie pięknie przekonywać. Mówi z pozycji kobiety, a on, jako mężczyzna, nie może wysuwać kontrargumentów. Chłopak czuł, że jego ukochana jest prawdziwą kobietą, z babskimi wadami i zaletami. Miał czas ją poznać. Zrozumiał, czego oczekiwała od niego.
A dziewczyna oczekiwała od niego, aby wybił sobie z głowy raz na zawsze kochanie się w marzeniu o niej. Ma kochać ją, żywą osobę, przyszłą żonę, która w miłości wystarcza i która nie ma zamiaru przeminąć.

Chłopak zrozumiał wszystko i musiał się poddać w ich przedmałżeńskiej sprzeczce. Poddać się, ale jednocześnie doznać uczucia szczęścia. Kiedy odejdzie w ciemność, ciemności bać się już nie będzie. Jego ciemność będzie pełna barw. Na pewno nie zapomni koloru niebieskiego — bo takie są oczy ukochanej. Białego — bo takie są jej zęby. Czerwonego — bo takie są jej usta. Złotego — bo takie są jej włosy. Jasnomiodowego — bo taka jest jej skóra. Nie ma ciemności, jeśli ktoś bliski, kochany i kochający jest blisko.
Chłopiec, dzięki swojej dziewczynie, zdobył jeszcze jedno ważne doświadczenie. Nie wiedział dotąd, że można być szczęśliwym w nieszczęściu.

Po przeczytaniu opowiadania Marii Łopatkowej nasuwają mi się następujące wnioski: Tylko przez mądrą miłość można trafić do człowieka. Jeśli jest miłość, nie ma samotności. Łatwiej znieść cierpienie. Sensu życia szukać się wtedy nie musi. Myślę, że i my młodzi jesteśmy w stanie to zrozumieć i żyć godnie dla miłości i w imię miłości. Z miłością iść przez życie i z honorem postępować względem innych ludzi.

Są takie pięknie słowa amerykańskiej poetki Emily Dickinson, które nigdy nie stracą na aktualności. Warto je zapamiętać. Niechby służyły wszystkim ludziom przez całe życie za motto:

Jeśli zaleczę choć jedno serce,
nie będę żyła na próżno;
jeśli choć jednej pomogę rozterce,
jednej ranie ulgą posłużę,
jeśli jednego małego ptaka
z powrotem do gniazda włożę
nie będę żyła na próżno...”

I jeszcze jeden cytat z Emily Dickinson:

Ci, których kochamy nie umierają, bo miłość jest nieśmiertelna.”

(Rottenburg, 20.04.1991)