Moja
Córka wpadła - znów - na oryginalny pomysł na aranżację ogrodu. Postanowiła zrobić w swoim
ogrodzie specjalną dekorację ogrodową. Takie mini oczko wodne.
Duże oczko, naturalne, już ma. W tym celu kupiła sobie na
Flohmarkt (Pchli Targ) starą ocynkowana wanienkę i kilka wodnych
roślinek w sklepie ogrodniczym. Ale zapragnęła jeszcze i inne
roślinki nałowić sobie z jakiegoś stawu. Zadzwoniła do mnie i
oznajmiła:
-
Jadę z dziećmi gdzieś nad jakiś staw w poszukiwaniu
Wasserlinse...
-
Czego zaś? - spytałam, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
-
No przecież po polsku mówię... - zdziwiła się. - Jedziesz z
nami?
-
Jasne!
-
Za 10 minut jestem u ciebie. Ubieraj się! Muszę mieć te roślinki.
Na rzęsach stanę, ale je dzisiaj zdobędę! - dorzuciła na szybko
i się rozłączyła.
Pojęcia
nie miałam o jakie roślinki jej chodzi. Co to za Wasserlinse? Córce
tak się nieraz zdarza, że jak na szybko chce mi coś powiedzieć,
wtrąca słowa po niemiecku, a wydaje jej się, że mówi po polsku.
Czasami też mówi tak, gdy na już nie umie sobie przypomnieć jak
dana rzecz po polsku się nazywa. Pół biedy, kiedy ja znam
znaczenie tego słowa, wtedy po chwili zaskoczę o co jej chodzi, ale
jak nie znam, to muszę zaglądnąć do słowniku
niemiecko-polskiego. Bo ja już tak mam, że lubię dokładnie
wiedzieć w czym rzecz. Tym razem pewnie też bym tak zrobiła, ale
że miałam niewiele czasu do przyjazdu Córki, to niestety musiałam
pozostać w niewiedzy.
W
tempie kosmicznym, radosna, wyszykowałam się do wyjścia z domu...
Bo co jak co, ale do kontaktu z naturą nie trzeba mnie namawiać. A
nad wodą wręcz uwielbiam być.
Kiedy
wsiadałam do Córki auta, od razu domyśliłam się co ona, stając
na rzęsach, ma zamiar zdobyć... Rzęsę. Po prostu rzęsę. A
domyśliłam się po dwóch pojemnikach, jakie ona wcisnęła mi do
ręki do potrzymania. Na pojemnikach tych były obrazeczki roślin
wodnych, a wśród nich rzęsa właśnie. A więc Wasserlinse, to
rzęsa. Hihihi...! a więc to dla rzęsy moja Córcia chciała na
rzęsach stawać. Uśmiałam się z niej zdrowo. Ale i ona ryła ze
śmiechu, tyle że nie z siebie a ze mnie, że się śmieję jak
głupi do sera, a to przecież tylko rzęsa. Siedzące z tyłu Wnusie
też się śmiały radośnie, choć nie do końca rozumiały z czego
przód się śmieje. Gdy śmiać się przestałam, zapewniłam Córkę,
że rzęsę znajdziemy z pewnością, bo co jak co, ale na rzęsie to
ja się znam, że ho, ho! Zbierałam ją wiadrami dla kaczek w czasie
wakacji u mojej cioci na wsi. Opowiedziałam jej też zabawną
historyjkę, jaką przeżyłam w czasie takiego jednego połowu
rzęsy... Zabawną, ale z perspektywy czasu, bo wówczas, zabawna to
ona nie była. No, przynajmniej dla mnie.
A
było to tak: Jak co wieczór, z kuzynem i jego wilczurem wybraliśmy
się z wiadrami i specjalnymi podbierakami (sprytnie przez kuzyna
zrobionymi ze starych durszlaków przymocowanych do długich kijów),
po rzęsę na pobliski staw, i kiedy połów już kończyliśmy,
Kazan, pies kuzyna, niechcący (tak mniemam) popchnął mnie na
wyślizganym brzegu, z którego zjechałam na łeb na szyję i
wylądowałam w bagnistym stawie, i to akurat w tym miejscu, gdzie
jego tafla pokryta była grubym kożuchem rzęsy. Kuzyn, i owszem,
pomógł mi się wydostać z powrotem na brzeg, użył do tego
skonstruowanego przez siebie podbieraka, ale, pomijając już nawet
moją cielesność, poniosłam wtedy wielką stratę materialną,
straciłam swój przepiękny zegarek, który dostałam na komunię.
Po
mojej opowieści znów wesoło zrobiło się w aucie. Najgłośniej
rechotała moja Córka, komentując jednocześnie to, co widziała
oczami wyobraźni. A widziała mnie wyłaniającą się spod kożucha
rzęsy jako - wypisz, wymaluj - zielonego ufoludka. Przyznam
szczerze, że nie bardzo rozumiałam, dlaczego widziała mnie akurat
jako istotę pozaziemską a nie jako bajkową nimfę, na ten
przykład, no ale cóż, to była jej wyobraźnia, nie moja. Ale
śmiałam się także, bo zauważyłam, że Wnuczkom babcia w roli
ufoludka bardzo się spodobała.
I
w takim to wesołym nastroju dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia.
Duży
staw utworzony z potoku górskiego.
Piękne
kaskady tworzą w tym miejscu bajeczny klimat.
Rzęsy
jednak tutaj nie znaleźliśmy... Sprawdziliśmy dokładnie.
Znaleźliśmy
za to coś innego... dorodnego pstrąga.
Pewnie
to pstrąg tęczowy.
Hurrraaa...
jest i rzęsa! Znaleźliśmy ją w małej zatoczce stawu...
Córka
przystąpiła do pracy i nabrała jej sobie skolko
ugodno.
Zadanie
wykonane! Pojemniczki pełne rzęsy.
Czas
na przyjemność dla podniebienia...
W
końcu rzęsa - bez stawania na rzęsach – zdobyta.
Po
powrocie do domu, Córka natychmiast przystąpiła do dzieła. Nie
minęło pół godziny i dzieło było gotowe.
A
oto i aranżacja mojej Córki.
Córce
jednak nie bardzo się jej dzieło podobało. Stała nad nim i
krytycznym okiem lustrowało z każdej strony. W końcu stwierdziła,
że rzęsy ma jednak za mało.
Za
mało rzęsy? E tam, wcale nie...
Natychmiast
pocieszyłam Córkę, że rzęsa szybko się rozrasta. Pamiętam
to dokładnie z wakacji spędzonych w dzieciństwie na wsi. Niedługo
z jednej roślinki zrobią się cztery, a z tych czterech powstanie
może osiem, albo i więcej, zależy od kaprysu roślinki. Jedne
wypuszczają jeden pączek, inne dwa, inne trzy.
No
tak, ale co będzie jak jej się aż tyle rzęsy namnoży, że
wanienki braknie? Co wtedy jej poradzę? Aaa... już wiem, żeby
sobie kaczki kupiła.
A,
i jeszcze jedno, muszę Córkę wyczulić także na ptaszki...
Powinna na nie uważać, aby na dziobach nie przeniosły rzęsy z
wanienki do jej ukochanego oczka wodnego, bo akurat czytam w
Internecie, że straszliwie trudno jest się rzęsy z oczka pozbyć.
Ojej, to by było! Przecież wiadomo, że w oczku wodnym rzęsa jest
niepożądana. Hihihi...! wtedy kupno kaczek mogłoby się stać
sprawą rzeczywiście nieodzowną.
Oczko
wodne mojej Córki jest jej oczkiem w głowie.
HKCz
(5.08.2011.)