sobota, 14 kwietnia 2018

Pomysł na aranżację ogrodową

Moja Córka wpadła - znów - na oryginalny pomysł na aranżację ogrodu. Postanowiła zrobić w swoim ogrodzie specjalną dekorację ogrodową. Takie mini oczko wodne. Duże oczko, naturalne, już ma. W tym celu kupiła sobie na Flohmarkt (Pchli Targ) starą ocynkowana wanienkę i kilka wodnych roślinek w sklepie ogrodniczym. Ale zapragnęła jeszcze i inne roślinki nałowić sobie z jakiegoś stawu. Zadzwoniła do mnie i oznajmiła:
- Jadę z dziećmi gdzieś nad jakiś staw w poszukiwaniu Wasserlinse...
- Czego zaś? - spytałam, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
- No przecież po polsku mówię... - zdziwiła się. - Jedziesz z nami?
- Jasne!
- Za 10 minut jestem u ciebie. Ubieraj się! Muszę mieć te roślinki. Na rzęsach stanę, ale je dzisiaj zdobędę! - dorzuciła na szybko i się rozłączyła.
Pojęcia nie miałam o jakie roślinki jej chodzi. Co to za Wasserlinse? Córce tak się nieraz zdarza, że jak na szybko chce mi coś powiedzieć, wtrąca słowa po niemiecku, a wydaje jej się, że mówi po polsku. Czasami też mówi tak, gdy na już nie umie sobie przypomnieć jak dana rzecz po polsku się nazywa. Pół biedy, kiedy ja znam znaczenie tego słowa, wtedy po chwili zaskoczę o co jej chodzi, ale jak nie znam, to muszę zaglądnąć do słowniku niemiecko-polskiego. Bo ja już tak mam, że lubię dokładnie wiedzieć w czym rzecz. Tym razem pewnie też bym tak zrobiła, ale że miałam niewiele czasu do przyjazdu Córki, to niestety musiałam pozostać w niewiedzy.

W tempie kosmicznym, radosna, wyszykowałam się do wyjścia z domu... Bo co jak co, ale do kontaktu z naturą nie trzeba mnie namawiać. A nad wodą wręcz uwielbiam być.
Kiedy wsiadałam do Córki auta, od razu domyśliłam się co ona, stając na rzęsach, ma zamiar zdobyć... Rzęsę. Po prostu rzęsę. A domyśliłam się po dwóch pojemnikach, jakie ona wcisnęła mi do ręki do potrzymania. Na pojemnikach tych były obrazeczki roślin wodnych, a wśród nich rzęsa właśnie. A więc Wasserlinse, to rzęsa. Hihihi...! a więc to dla rzęsy moja Córcia chciała na rzęsach stawać. Uśmiałam się z niej zdrowo. Ale i ona ryła ze śmiechu, tyle że nie z siebie a ze mnie, że się śmieję jak głupi do sera, a to przecież tylko rzęsa. Siedzące z tyłu Wnusie też się śmiały radośnie, choć nie do końca rozumiały z czego przód się śmieje. Gdy śmiać się przestałam, zapewniłam Córkę, że rzęsę znajdziemy z pewnością, bo co jak co, ale na rzęsie to ja się znam, że ho, ho! Zbierałam ją wiadrami dla kaczek w czasie wakacji u mojej cioci na wsi. Opowiedziałam jej też zabawną historyjkę, jaką przeżyłam w czasie takiego jednego połowu rzęsy... Zabawną, ale z perspektywy czasu, bo wówczas, zabawna to ona nie była. No, przynajmniej dla mnie.

A było to tak: Jak co wieczór, z kuzynem i jego wilczurem wybraliśmy się z wiadrami i specjalnymi podbierakami (sprytnie przez kuzyna zrobionymi ze starych durszlaków przymocowanych do długich kijów), po rzęsę na pobliski staw, i kiedy połów już kończyliśmy, Kazan, pies kuzyna, niechcący (tak mniemam) popchnął mnie na wyślizganym brzegu, z którego zjechałam na łeb na szyję i wylądowałam w bagnistym stawie, i to akurat w tym miejscu, gdzie jego tafla pokryta była grubym kożuchem rzęsy. Kuzyn, i owszem, pomógł mi się wydostać z powrotem na brzeg, użył do tego skonstruowanego przez siebie podbieraka, ale, pomijając już nawet moją cielesność, poniosłam wtedy wielką stratę materialną, straciłam swój przepiękny zegarek, który dostałam na komunię.

Po mojej opowieści znów wesoło zrobiło się w aucie. Najgłośniej rechotała moja Córka, komentując jednocześnie to, co widziała oczami wyobraźni. A widziała mnie wyłaniającą się spod kożucha rzęsy jako - wypisz, wymaluj - zielonego ufoludka. Przyznam szczerze, że nie bardzo rozumiałam, dlaczego widziała mnie akurat jako istotę pozaziemską a nie jako bajkową nimfę, na ten przykład, no ale cóż, to była jej wyobraźnia, nie moja. Ale śmiałam się także, bo zauważyłam, że Wnuczkom babcia w roli ufoludka bardzo się spodobała.
I w takim to wesołym nastroju dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia.

Duży staw utworzony z potoku górskiego.


Piękne kaskady tworzą w tym miejscu bajeczny klimat.


Rzęsy jednak tutaj nie znaleźliśmy... Sprawdziliśmy dokładnie.


Znaleźliśmy za to coś innego... dorodnego pstrąga.
Pewnie to pstrąg tęczowy.


Hurrraaa... jest i rzęsa! Znaleźliśmy ją w małej zatoczce stawu...
Córka przystąpiła do pracy i nabrała jej sobie skolko ugodno.


Zadanie wykonane! Pojemniczki pełne rzęsy.


Czas na przyjemność dla podniebienia...
W końcu rzęsa - bez stawania na rzęsach – zdobyta.


Po powrocie do domu, Córka natychmiast przystąpiła do dzieła. Nie minęło pół godziny i dzieło było gotowe.

A oto i aranżacja mojej Córki.


Córce jednak nie bardzo się jej dzieło podobało. Stała nad nim i krytycznym okiem lustrowało z każdej strony. W końcu stwierdziła, że rzęsy ma jednak za mało.

Za mało rzęsy? E tam, wcale nie...



Natychmiast pocieszyłam Córkę, że rzęsa szybko się rozrasta. Pamiętam to dokładnie z wakacji spędzonych w dzieciństwie na wsi. Niedługo z jednej roślinki zrobią się cztery, a z tych czterech powstanie może osiem, albo i więcej, zależy od kaprysu roślinki. Jedne wypuszczają jeden pączek, inne dwa, inne trzy.
No tak, ale co będzie jak jej się aż tyle rzęsy namnoży, że wanienki braknie? Co wtedy jej poradzę? Aaa... już wiem, żeby sobie kaczki kupiła.

A, i jeszcze jedno, muszę Córkę wyczulić także na ptaszki... Powinna na nie uważać, aby na dziobach nie przeniosły rzęsy z wanienki do jej ukochanego oczka wodnego, bo akurat czytam w Internecie, że straszliwie trudno jest się rzęsy z oczka pozbyć. Ojej, to by było! Przecież wiadomo, że w oczku wodnym rzęsa jest niepożądana. Hihihi...! wtedy kupno kaczek mogłoby się stać sprawą rzeczywiście nieodzowną.

Oczko wodne mojej Córki jest jej oczkiem w głowie.



HKCz
(5.08.2011.)