Lato
tego roku odchodziło wyjątkowo leniwie. O swojej porze, kiedy był
jego czas, było różne. Często bardzo kapryśne. Ale kiedy
nadszedł czas na zwijanie podwojów, jakoś odwidziało mu się je
zwijać i odejść po prostu. My oczywiście na to... jak na lato!
U
nas cały wrzesień był piękny. Słoneczko na błękitnym niebie w
pełnej krasie codziennie rzucało na ziemię cieplutkimi
promieniami. Temperatura grubo ponad 20 st. W niektórych dniach
nawet 30. Deszczowych dni było dwa, może trzy. Do tej pory, choć
to już połowa października, codziennie jest bardzo słonecznie i
ciepło.
Ale
czy to normalne? Wiem, wiem, anomalia pogodowe zdarzają się często.
Dwa lata temu na przykład o tej samej porze była już straszna
zima... i jaka niebezpieczna. Pisałam o tym we wpisie pt. ”Mam jeszcze... żyć”. Naprawdę mało nie zginęłam w pierwszym ataku zimy. Stąd ten
tytuł.
W
tym roku zaś taka pogoda, jak gdyby lato ciągle trwało. No,
przynajmniej tu, gdzie mieszkam. Jakaś pogodowa enklawa chyba u nas.
Mam tylko nadzieję, że zima nie da nam się zbytnio we znaki.
Zwłaszcza z ogromną ilością śniegu, jak to było w ostatnich
latach. Ale co tam będę się zastanawiać i na zapas przejmować.
Na pogodę i tak nie mamy wpływu. Póki co, rozkoszuję się piękną,
słoneczną pogodą... tak jakby jeszcze latem... i podziwiam piękne
ciągle jeszcze kwiatuszki w ogrodach i na parapetach okien, u mnie,
i nie tylko.
Oto
niektóre z nich... ku pokrzepieniu serc
w
szaroburych dniach jesieni.
HKCz
(19.10.2011)