Dopiero
co brałam udział w naszym rodzinnym ognisku,
a parę dni później znów przyszło mi brać udział w ognisku. A
właściwie w ogniskach. Może ten mój udział w tych ogniskach nie
był aż tak bezpośredni, ale był. Jakby nie patrzeć... był.
Fotki mówią same za siebie.
Był
piękny, słoneczny poranek, swoim zwyczajem przymierzałam się do
porannej bieganiny po lesie, i kiedy wchodziłam na główny dukt
leśny, zobaczyłam coś, co mnie zmroziło na chwilę. Z kilku
miejsc lasu wydobywały się ogromne słupy białego dymu.
Wystraszyłam się nie na żarty. Strach mnie jednak wnet opuścił,
ponieważ na skraju lasu ujrzałam po chwili liczne grupy dzieciaków.
Także je usłyszałam. Nawoływały się radośnie.
Pomyślałam
sobie, że te ogniska, to pewnie jakaś zorganizowana akcja. Po
krótkiej chwili przekonałam się, że tak jest naprawdę, bo kiedy
podeszłam bliżej, zobaczyłam leśniczego jak „dyryguje” tymi
dzieciakami. Z pewnością to on wyznaczył miejsca na ogniska.
Podeszłam
już całkiem blisko do pierwszego ogniska i pogadałam chwilę z
leśniczym i niektórymi dzieciakami i ich opiekunami. Dowiedziałam
się wtedy, że w ogniskach uczestniczy sześć klas z jednego z
gimnazjów w naszym mieście, i że nie są to takie sobie normalne
ogniska, bo są to ogniska „robocze”, że się tak wyrażę, gdyż
są efektem ciężkiej pracy gimnazjalistów. Społecznej pracy.
Dzieciaki
sprzątały po prostu las z zeschłych gałęzi i paliły je w kilku
miejscach pod okiem leśniczego i swoich opiekunów.
Bardzo
mi się spodobała ta ich praca społeczna i sama trochę
popracowałam z nimi, targając z lasu gałęzie na miejsce ich
ostatecznego przeznaczenia, czyli do ogniska, w którym poprzez
spalenie kończyły swój żywot.
Och,
jak cudownie pachniał las. Cały czas z rozkoszą wciągałam
nozdrzami ten cudowny zapach. Zapach licznych ognisk. Czułam się
jak leśny ludek.
Kiedy
ruszyłam już w swoją wytyczoną drogę, pomachałam dzieciakom na
pożegnanie i pożyczyłam im dalszej przyjemnej pracy.
Muszę
przyznać, że praca dzieciaków była też i trochę ciężka. Ale
co tam, dla dzieciaków to żaden wielki problem! Przecież
widziałam, że mają wielką frajdę. Do swojego zadania, i owszem,
podchodziły bardzo poważnie i nie obijały się, ale wykonywały je
na wesoło i były bardzo radosne. Dzieci już tak mają. Jeśli są
oczywiście umiejętnie przez dorosłych kierowane i... i darzą ich
autorytetem.
HKCz
(29.10.2011.)