niedziela, 15 kwietnia 2018

Płoną ogniska w lesie


Dopiero co brałam udział w naszym rodzinnym ognisku, a parę dni później znów przyszło mi brać udział w ognisku. A właściwie w ogniskach. Może ten mój udział w tych ogniskach nie był aż tak bezpośredni, ale był. Jakby nie patrzeć... był. Fotki mówią same za siebie.
Był piękny, słoneczny poranek, swoim zwyczajem przymierzałam się do porannej bieganiny po lesie, i kiedy wchodziłam na główny dukt leśny, zobaczyłam coś, co mnie zmroziło na chwilę. Z kilku miejsc lasu wydobywały się ogromne słupy białego dymu. Wystraszyłam się nie na żarty. Strach mnie jednak wnet opuścił, ponieważ na skraju lasu ujrzałam po chwili liczne grupy dzieciaków. Także je usłyszałam. Nawoływały się radośnie.


Pomyślałam sobie, że te ogniska, to pewnie jakaś zorganizowana akcja. Po krótkiej chwili przekonałam się, że tak jest naprawdę, bo kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam leśniczego jak „dyryguje” tymi dzieciakami. Z pewnością to on wyznaczył miejsca na ogniska.


Podeszłam już całkiem blisko do pierwszego ogniska i pogadałam chwilę z leśniczym i niektórymi dzieciakami i ich opiekunami. Dowiedziałam się wtedy, że w ogniskach uczestniczy sześć klas z jednego z gimnazjów w naszym mieście, i że nie są to takie sobie normalne ogniska, bo są to ogniska „robocze”, że się tak wyrażę, gdyż są efektem ciężkiej pracy gimnazjalistów. Społecznej pracy.


Dzieciaki sprzątały po prostu las z zeschłych gałęzi i paliły je w kilku miejscach pod okiem leśniczego i swoich opiekunów.


Bardzo mi się spodobała ta ich praca społeczna i sama trochę popracowałam z nimi, targając z lasu gałęzie na miejsce ich ostatecznego przeznaczenia, czyli do ogniska, w którym poprzez spalenie kończyły swój żywot.


Och, jak cudownie pachniał las. Cały czas z rozkoszą wciągałam nozdrzami ten cudowny zapach. Zapach licznych ognisk. Czułam się jak leśny ludek.


Kiedy ruszyłam już w swoją wytyczoną drogę, pomachałam dzieciakom na pożegnanie i pożyczyłam im dalszej przyjemnej pracy.
Muszę przyznać, że praca dzieciaków była też i trochę ciężka. Ale co tam, dla dzieciaków to żaden wielki problem! Przecież widziałam, że mają wielką frajdę. Do swojego zadania, i owszem, podchodziły bardzo poważnie i nie obijały się, ale wykonywały je na wesoło i były bardzo radosne. Dzieci już tak mają. Jeśli są oczywiście umiejętnie przez dorosłych kierowane i... i darzą ich autorytetem.

HKCz
(29.10.2011.)