poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Labradoodle, Basset i Dog Arlekin


Labradoodle, to stosunkowo nowa rasa psów. Ich hodowla rozpoczęła się w 1988 roku w Australii. Była odpowiedzią na pojawiające się zapotrzebowanie na psy hipoalergiczne, czyli takie, które są przyjazne alergikom, ale jednocześnie chętnie współpracujące z człowiekiem.
Labradoodle, to krzyżówka labradora z pudlem. Są to bardzo urocze psy. Mają atletyczne ciało, duże oczy, zwisające uszy oraz, co bardzo ważne, nieliniejącą sierść. Są więc wymarzonymi psami dla alergika. Labradoodle są także bardzo dobrymi przewodnikami. Umieją i lubią współpracować z ludźmi. To bardzo mądre psy. Wyczuwają moment, kiedy mają być zabawne, by rozśmieszyć towarzystwo, a także wiedzą kiedy znów mają się zamienić w czujnego, opiekuńczego psa. Polecane są jako psy dla rodziny, ale doskonale też dotrzymają towarzystwa osobie samotnej. Są bardzo żywotne oraz posłuszne. Mają niewielkie tendencje do agresji, czy szczekania, są delikatne w podejściu do dzieci i innych zwierząt. Osiągają bardzo wysokie wyniki w treningach posłuszeństwa.
Labradoodle stają się coraz bardziej popularną rasą w Europie. Też i w Polsce rośnie zainteresowanie tą rasą. Z tego co wiem, w Polsce są już dwie hodowle tych psów.
A oto matka naszego labradoodla Aramisa – pudel Amanda.

To zaś ojciec Aramisa – labrador Ben of Black.


Rodzice Aramisa mają nawet swoją stronę internetową. Oto link do niej: http://labrador-von-der-gallusquelle.jimdo.com/ Wiele ciekawych rzeczy można się tam dowiedzieć. O tych konkretnych psach: Amandzie i Benie of Black, ale też i całej rasie labradorów, pudli i już samej ich krzyżówki - labradoodli. Kto nie zna niemieckiego, może chociaż pooglądać olbrzymią ilość fotek tych psów w różnych ich sytuacjach, klikając w: Fotogalerie; Welpen/Planung i inne ikonki.

Parę dni po narodzinach…
Wśród jedenastu szczeniąt jest i nasz Aramis– ten z zieloną obrożą.



Czterotygodniowe szczeniaczki jedzą już pięknie samodzielnie…
I jak widać na pierwszej fotce - tuż pod tytułem - pięknie pozują do zdjęć.


No niech mi ktoś powie, że te pieski nie są słodkie…

***
Słowo się rzekło… i tak jak obiecałam w poprzednim wpisie, pokażę teraz fotki naszego ostatniego psa w Polsce, i tu, w Niemczech.
Ostatnim naszym psem w Polsce była Malwina. Pies, a właściwie suczka rasy Basset.

Oto i Malwina w swojej pełnej, uszatej krasie.



Fotki te już wcześniej zamieściłam w swoich wspomnieniach o Malwinie pt.: „Pieskie życie Malwiny… i moje z nią”, jeśli masz ochotę pośmiać się z moich z nią perypetii). Malwina była psem bardzo szczególnym. Uparciuchem i egoistką do n-tej potęgi. Do tego jeszcze wprawną złodziejką. Książkę można by o niej i jej wybrykach napisać.
Zaś mój ostatni (do tej pory) pies w Niemczech, Dog Arlekin - Jocker, był moim najmądrzejszym i najukochańszym psem. Był moim bodyguardem. Nieraz tu na blogu wspominałam o nim. Super z nim miałam. Nikogo obcego do mnie nie dopuścił. Zwłaszcza miał uraz do zawianych facetów. Na odległość takiego delikwenta wyczuwał... i warczał, i szczekał, jak wściekły. A mnie łbem odpychał jak najdalej od tych alkoholowych wyziewów. Gdy jechaliśmy do Kraju, i kiedy jeszcze były kontrole na granicy, to dopiero miałam wspaniale. Mój Jocker był postrachem wszystkich celników i wopistów. Niechby no tylko któremuś przyszła ochota skontrolować moje auto, ha, szybko tego pożałował. Bo kiedy tylko jeden z drugim otworzył klapę bagażnika, na widok mojego Jocker'a, spietrały cały, jeszcze szybciej ją zamykał. A ja, chichocząc, siedziałam sobie wygodnie za kierownicą i czekałam na jego znak, że mogę jechać dalej… Eee tam, że mogę, że - mam, i to natychmiast! Tak to odczytywałam po nerwowym machaniu ręką niedoszłego kontrolera. Ależ miałam z Jocker`em fajowo przy przekraczaniu granicy! Za każdym razem.
No popatrzcie sami… Czyż nie wyglądał groźnie?


Jocker pilnował mnie nawet na tarasie.



Uwielbiał wędrować ze mną po górach i lasach.


Śpij, śpij spokojnie kochany piesku, nad ranem znów jedziemy 
na pierogi do Polski.



Któreś tam odwiedziny w Polsce…
Jocker bardzo lubił być w Polsce. Najbardziej pewnie z powodu
babcinych ruskich pierogów, które wręcz pochłaniał…
Robił tylko - kłap, i pieróg za pierogiem znikał w jego potężnej paszczy.


Czego najbardziej nie lubił, to była woda…
Nigdy nie pływał, a kiedy ja szłam pływać, był bardzo niezadowolony.
Stał wtedy podenerwowany na brzegu i nie spuszczał mnie z oka.



Na poniższej fotce, to nasz przedostatni niestety pobyt w Polsce z naszym ukochanym Dogiem Arlekinem – Jockerem. Jak już wspominałam w poprzednim wpisie, zmarł na zawał serca. Psy ras wielkich i olbrzymich niestety żyją zwykle krótko.



HKCz
(2.01.2012.)