czwartek, 12 kwietnia 2018

Wakacje w domu...? Czemu nie

Jest to możliwe. To kwestia nastawienia. Ja się nastawiłam i mam w domu, a w właściwie w dwóch domach. Że w moim, to normalka, ale jeszcze mam w domu córki. A te są naprawdę wspaniałe. Może nie pod gruszą, ale pod rajską jabłonią.


Córka wyjechała z rodzinką do Italii, więc ja sprawuję opiekę nad ich domem, zwierzątkami i ogrodem, no i oczywiście wczasuję jednocześnie.

Zieloności dookoła domu tyle, że aż się rozpływam w zachwycie. Całymi dniami przesiaduję w ogrodzie. Wygrzewam się w słoneczku i czytam. W międzyczasie karmię zwierzątka, podlewam kwiaty i grządki z warzywami. W niektóre dni siedzę tam aż do wieczora, tak mi tam dobrze. Śpię jednak w domu, bo najlepiej śpi mi się jednak we własnym łóżeczku.


To tylko maluteńka cząsteczka ogrodowej zieloności.

Kiedy w pierwszym dniu po wyjeździe Córki z rodzinką weszłam do ich domu, w przedpokoju zobaczyłam fajniutki obrazeczek. Uśmiałam się z niego zdrowo.


No cóż, zabezpieczeń domu nigdy za wiele.

W salonie zaś na stole czekało na mnie dzieło mojej Wnuczki. Hihihi! mój portret. Oto on:


Wprawdzie piegów nie mam i nigdy nie miałam, ale niech tam, 
skoro Wnusia mnie tak widzi... a widzi, jak widać, milutko... nie powiem.

Ubawiłam się tym portrecikiem bardzo. I kiedy tak rozbawiona weszłam do kuchni, na szafce pod oknem zobaczyłam zapisany przez córkę karteluszek. Przeczytałam co na nim stoi... i zrobiło mi się cieplutko na serduchu:



Mam tylko nadzieję, że córka mi głowy nie urwie, że chwalę się jej bazgraniną. Najwyżej się nie przyznam. Każda matka lubi chwalić się kochającymi dziećmi. I nie pismo dla niej ważne, a słowa. 
Córka podpisała się pseudonimem, który sama sobie przed laty wymyśliła. Śmieszy mnie on bardzo, bo tak po prawdzie to spokojna z niej dziewczynka.

Ona już mnie dobrze zna, i wie, że ja nie potrafię zbyt długo spokojnie usiedzieć, że muszę działać, spalić nadmiar energii. Już parokrotnie dzwoniła do mnie z Italii, i za każdym razem pyta, czy uważam na siebie. No to ja jej grzecznie odpowiadam: — Oczywiście, że tak! — też za każdym razem.

Muszę się pochwalić, że kochane mam Dzieci. Zawsze były dla mnie dobre, a już po zeszłorocznych moich zawirowaniach zdrowotnych, dopiero. Pisałam o tym we wspomnieniach pt. „Jak diagnoza powaliła mnie z nóg” (<kliknij, jeśli masz ochotę przeczytać).

Pokażę jeszcze zwierzątka, które mam pod opieką. Na tyle chociaż, na ile udało mi się je uchwycić swoją uszkodzoną cyfrówką-niespodzianką. To dwie świnki morskie: Lucy i Mercy oraz sześć bezimiennych rybek akwariowych.


Lucy i Mercy, codziennie, kiedy tylko usłyszą mnie idącą po schodach do ogrodu, wydają z siebie takie komiczne: — „Kłik-kłik! kłik-kłik!” — Cieszą się, że zaraz jedzonko dostaną. Już one wiedzą, że jako pierwsze daję im pyszne listki mleczu. Przynoszę je zawsze ze swojego ogrodu, bo u Córki w ogrodzie jakoś mleczy niet.


Rybki zaś na mój widok przyklejają się do szybki akwarium i czekają aż im sypnę jedzonkiem. Na fotce widać tylko dwie, pozostałe cztery pewnie się flesza wystraszyły i schowały się w swoim domku... w głowie Buddy.

Wczoraj pogoda była u nas nie najlepsza do siedzenia w ogrodzie, postanowiłam więc — w ramach wakacyjnego dolce far niente — zrobić córce niespodziankę i wymyć jej wszystkie okna. A ma ich, bagatelka, tylko 25 sztuk. Ale ja lubię myć okna, to takie filozoficzne zajęcie. Przed ich powrotem mam zamiar jeszcze i cały dom posprzątać. A w dniu ich przyjazdu, coś ugotować, bo wrócą wieczorem i na pewno będą głodni i zmęczeni podróżą.
No to tyle wieści z moich wakacji pod rajską jabłonią... Niech żyją wakacje, niech żyje wolny czas!... A co!

HKCz
19.06.2011