Jest
to możliwe. To kwestia nastawienia. Ja się nastawiłam i mam w
domu, a w właściwie w dwóch domach. Że w moim, to normalka, ale
jeszcze mam w domu córki. A te są naprawdę wspaniałe. Może nie
pod gruszą, ale pod rajską jabłonią.
Córka wyjechała z rodzinką do
Italii, więc ja sprawuję opiekę nad ich domem, zwierzątkami i
ogrodem, no i oczywiście wczasuję jednocześnie.
Zieloności
dookoła domu tyle, że aż się rozpływam w zachwycie. Całymi
dniami przesiaduję w ogrodzie. Wygrzewam się w słoneczku i czytam.
W międzyczasie karmię zwierzątka, podlewam kwiaty i grządki z
warzywami. W niektóre dni siedzę tam aż do wieczora, tak mi tam
dobrze. Śpię jednak w domu, bo najlepiej śpi mi się jednak we
własnym łóżeczku.
To
tylko maluteńka cząsteczka ogrodowej zieloności.
Kiedy
w pierwszym dniu po wyjeździe Córki z rodzinką weszłam do ich
domu, w przedpokoju zobaczyłam fajniutki obrazeczek. Uśmiałam się
z niego zdrowo.
No
cóż, zabezpieczeń domu nigdy za wiele.
W
salonie zaś na stole czekało na mnie dzieło mojej Wnuczki.
Hihihi! mój portret. Oto on:
Wprawdzie
piegów nie mam i nigdy nie miałam, ale niech tam,
skoro Wnusia mnie
tak widzi... a widzi, jak widać, milutko... nie powiem.
Ubawiłam
się tym portrecikiem bardzo. I kiedy tak rozbawiona weszłam do
kuchni, na szafce pod oknem zobaczyłam zapisany przez córkę
karteluszek. Przeczytałam co na nim stoi... i zrobiło mi się
cieplutko na serduchu:
Mam tylko nadzieję, że córka
mi głowy nie urwie, że chwalę się jej bazgraniną. Najwyżej się
nie przyznam.
Każda matka
lubi chwalić się kochającymi dziećmi. I nie pismo dla niej ważne,
a słowa.
Córka
podpisała się pseudonimem, który sama sobie przed laty wymyśliła.
Śmieszy mnie on bardzo, bo tak po prawdzie to spokojna z niej
dziewczynka.
Ona już mnie dobrze zna, i wie, że ja nie potrafię zbyt długo
spokojnie usiedzieć, że muszę działać, spalić nadmiar
energii. Już parokrotnie dzwoniła do mnie z Italii, i za każdym
razem pyta, czy uważam na siebie. No
to ja jej grzecznie odpowiadam: — Oczywiście, że tak! — też za
każdym razem.
Muszę się pochwalić, że
kochane mam Dzieci. Zawsze były dla mnie dobre, a już po
zeszłorocznych moich zawirowaniach zdrowotnych, dopiero. Pisałam o
tym we wspomnieniach pt. „Jak diagnoza powaliła mnie z nóg”
(<kliknij, jeśli masz ochotę przeczytać).
Pokażę jeszcze zwierzątka,
które mam pod opieką. Na tyle chociaż, na ile udało mi się je
uchwycić swoją uszkodzoną cyfrówką-niespodzianką. To dwie
świnki morskie: Lucy
i Mercy
oraz sześć bezimiennych rybek akwariowych.
Lucy
i Mercy,
codziennie, kiedy tylko usłyszą mnie idącą po schodach do ogrodu,
wydają z siebie takie komiczne: — „Kłik-kłik! kłik-kłik!” — Cieszą się, że zaraz jedzonko dostaną. Już one wiedzą, że jako
pierwsze daję im pyszne listki mleczu. Przynoszę je zawsze ze
swojego ogrodu, bo u Córki w ogrodzie jakoś mleczy niet.
Rybki
zaś na mój widok przyklejają się do szybki akwarium i czekają aż
im sypnę jedzonkiem. Na fotce widać tylko dwie, pozostałe cztery
pewnie się flesza
wystraszyły i schowały się w swoim domku... w głowie Buddy.
Wczoraj
pogoda była u nas nie najlepsza do siedzenia w ogrodzie,
postanowiłam więc — w ramach wakacyjnego dolce far niente —
zrobić córce niespodziankę i wymyć jej wszystkie okna. A ma ich,
bagatelka, tylko 25 sztuk. Ale ja lubię myć okna, to takie
filozoficzne zajęcie. Przed ich powrotem mam zamiar jeszcze i cały
dom posprzątać. A w dniu ich przyjazdu, coś ugotować, bo wrócą
wieczorem i na pewno będą głodni i zmęczeni podróżą.
No
to tyle wieści z moich wakacji pod rajską jabłonią... Niech żyją
wakacje, niech żyje wolny czas!... A co!
HKCz
19.06.2011