(z cyklu: "Pół żartem, pół serio")
Słowo się rzekło… melduję się więc - cała i zdrowa - po sławetnym a nieudanym (co było pewne) „końcu świata”.
Słowo się rzekło… melduję się więc - cała i zdrowa - po sławetnym a nieudanym (co było pewne) „końcu świata”.
Czy dzisiaj świat wygląda
piękniej? Ci, którzy się obawiali, że apokaliptyczne wieszczenia
mogą się spełnić, z pewnością odetchnęli z wielką ulgą i
świat im pewnie w oczach wypiękniał, że hej! Ci zaś, którzy w
koniec świata nie wierzyli, widzą świat takim samym jakim był. I
jak jedni z nich, zajęci materialnym bytem, nie zwracają uwagi na
jego piękno, tak drudzy, widzą świat pięknym zawsze. Ba, z dnia
na dzień widzą go coraz piękniejszym, bo taką mają wrażliwość
i tak chcą.
Czytałam gdzieś, jeszcze przed
sławetnym „końcem świata”, że spadkobiercy prastarej kultury
Majów potwierdzali, iż 21 grudnia wydarzy się coś wyjątkowego.
Twierdzili, że końca świata nie będzie, ale nadejdzie czas
przełomu, który będzie dotyczył wszystkich ludzi na całym
świecie. A będzie to miało miejsce dzięki wyjątkowemu ułożeniu
planet. Mówili, że mogą dziać się rzeczy niezwykłe. Że ludzi
na całym świecie może natchnąć energia, która sprawi, że będą
przeżywać czas wyjątkowego rozwoju. Radzili, aby w tym dniu mieć
przy sobie coś do pisania, ponieważ te chwile zaowocują
pojawieniem się nowych, mądrych koncepcji, które mogą mieć wpływ
na całe nasze życie. Według nich, ta unikalna fala wibracji,
odpowiedzialna za - być może - rewolucję umysłową, potrwa tylko
osiem minut. Najprawdopodobniej o godzinie 12:12.
Tylko osiem minut… No i
właśnie, czy ktoś z Was odczuł wczoraj jakieś wibracje? Czy
natchnęła Was jakaś kosmiczna energia? Ha, bo ja chyba coś
odczułam kiedy w południe byłam na mojej ulubionej górze, z
której często oglądam krajobraz naszego miasta z przeciwległą
górą w tle. Zawsze mam przy sobie coś do pisania, ale to, co
odczułam i zobaczyłam, nie pisaniem trzeba było mi utrwalać a
aparatem fotograficznym. Co? A proszę zobaczyć:
Kiedy tak
stałam i wpatrywałam się w ten oto zimowy krajobraz, nagle coś
zaczęło się dziać…Ni stąd, ni zowąd, na twarzy odczułam
ciepło, tak jakby promienie słoneczne, i ku mojemu zdziwieniu,
zobaczyłam, że widziany przeze mnie zimowy krajobraz, zmienił się
nagle w jesienny:
Po chwili
jeszcze większe ciepło zalało moje lica i krajobraz znów się
zmienił - na nocny:
Nie minęło
kilkanaście sekund i krajobraz znów się zmienił - na letni,
burzowy:
Krajobraz
ten jednak też znikł, ale znikał tym razem powoli, zamieniając
się w rezultacie
na taki oto cudownie słoneczny, letni:
Och, jak miło się poczułam!
Jak w bajce. Coś mi się wydaje, że potomkowie Majów
dobrze
mówili. Jakowaś energia mnie dopadła. A Was?
Już się zewsząd słyszy, że
„koniec świata” przynosi pozytywne zmiany w nas samym i na
świecie… Oby tak dalej.
„Koniec
świata” już za nami…